6. A właśnie że było
— A więc mówisz, że najpierw biegł do ciebie z przeprosinami i zwalał całą winę, a potem nazwał cię złym bratem?
Tiffany i James siedzieli na łóżku w dormitorium chłopców, usiłując rozgryźć zagadkę dziwnego zachowania młodszego Ślizgona. Obaj raz po raz sięgali po żelki malinowe z paczki kupionej przez Freda. Rudzielcowi nie zostanie nic.
— No tak jakby — westchnął chłopak, na co Gryfona pokiwała głową i wbiła wzrok w kołdrę. Po chwili jej spojrzenie spotkało się z jego.
— Nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że on ma jakieś problemy i przez to jeszcze bardziej się obwinia o wszystko. A jeśli ty o tych problemach nie wiesz, to on może zacząć uważać cię za “złego brata” — przy ostatnich dwóch słowach zakreśliła w powietrzu cudzysłów, po czym sięgnęła po następnego żelka. James nie miał już pomysłu. Problemy? Ale jakie?
— Skoro ma problemy, to jakie na przykład? I dlaczego mi o nich nie powie? — niemal wykrzyknął, unosząc ręce w pytającym geście — Znaczy, wiem, że miał tam jakieś zgrzyty na pierwszym roku, ale tak to wydawało mi się, że już się to uspokoiło, przynajmniej tak mi się wydawało, nie łażę za nim z lornetką i nie siadam z nim wieczorami, by porozmawiać, jak mu minął dzień, jak matka z czterolatkiem. Odkąd zaczął bliżej się trzymać z tym… — tu delikatnie prychnął — Malfoyem, to wszystko wyglądało pięknie.
— Właśnie! — dziewczyna klasnęła w dłonie, jakby nareszcie udało jej się poprawnie rzucić wyjątkowo trudne zaklęcie — Miał kłopoty na pierwszym roku! A tobie WYDAJE SIĘ, że wszystko jest dobrze! — w jej głosie pobrzmiewała pewność siebie, jakby właśnie sobie powtarzała poprawną technikę na rzucenie tego zaklęcia w głowie — Jakie “zgrzyty” miał?
— Typowe zgrzyty młodszego syna Pottera — wzruszył ramionami, przywołując wspomnienia sprzed roku. Zapłakany Albus. Kłótnie z ojcem. Ukrywanie wszystkiego przed Jamesem. Mówienie tylko o Scorpiusie przy pytaniach o kolegów — Nazywali go charłakiem, plotkowali że “o matko, Potter w Slytherinie”...
Tiffany lekko się wzdrygnęła, a w jej oczach błysnęła empatia.
— Przeszedł piekło — powiedziała śmiertelnie poważnym tonem — I być może nadal przechodzi. Może to o to właśnie chodzi. Albus jest prześladowany, za bardzo zaczyna brać wszystko do siebie, ale ty uważasz, że jest dobrze… — tutaj urwała, śpiesznie usiłując się poprawić — Nie obwiniam cię o nic oczywiście, ale dobrze by było, jakbyś z nim tak szczerze porozmawiał. O tym co się dzieje w jego otoczeniu. Myślę, że to mogłoby wiele dać.
James westchnął, patrząc przyjaciółce w oczy. Jej szare ślepia wyrażały jedną prośbę: “zaufaj mi”.
— Jak mam niby porozmawiać z kimś, z kim nie da się rozmawiać? To jak mówienie do ściany. Gadasz do niego, a on nadal dramatyzuje i robi się jeszcze gorzej.
— James…
— Zamknął się całkowicie, świata nie widzi poza Scorpiusem. Naprawdę, coś jest z nim poważnie nie tak. Znaczy, ja wiedziałem to od zawsze, ale teraz widać to jeszcze bardziej.
— James!
Nagle zapadła cisza. Tiffany rzadko kiedy podnosiła głos. Takie momenty były rzadkością. Chłopak lekko zbity z tropu, spuścił głowę.
— Tak? — spytał lekko zawstydzony, choć tego wstydu starał się nie okazywać.
— Słuchasz mnie w ogóle? — śmiertelnie poważny ton też był u niej rzadkością. I ten wzrok. Błysk, który nakazywał, by rozmówca zamknął się i słuchał. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz go widział. W tym samym momencie pstryknęła mu palcami przed twarzą, na co on lekko się wzdrygnął.
— No słucham cię — odpowiedział, lecz chyba trochę za szybko, gdyż dziewczyną westchnęła ciężko.
— Słuchaj, Potter, czasami potrafisz być serio głupi, aż samego siebie przechodzisz — na dźwięk swojego nazwiska się wzdrygnął. Tiffany rzadko kiedy go używała. Zwykła mówić do niego “Jamie”, ten zwrot był pieszczotą dla jego uszu. A teraz… Nie tego się spodziewał — Albus potrzebuje pomocy. Naprawdę. Skoro mówisz, że się z niego śmieją… To on może mieć naprawdę zrujnowaną psychikę, nie wiesz, co teraz się dzieje w jego życiu. Może przechodzi załamanie i obwinia siebie o wszystko. Pomyślałeś o tym?
Faktycznie. Dziewczyna miała rację. Ale perspektywa szczerej rozmowy z bratem… Takie konwersacje odbywały się u nich bardzo rzadko, może nawet za rzadko.
— Czyli myślisz, że dobrze by było, jakbym przyszedł do niego i spytał po prostu co się dzieje i żeby mi to powiedział? — upewnił się, unosząc brew — Przykro mi, ale znam tego dzieciaka prawie trzynaście lat i wiem, że nie powie mi nic.
Tiffany spojrzała mu wtedy głęboko w oczy. W jej szarych ślepiach można było dostrzec niemą prośbę.
— Nawet jak nie powie ci nic, to będzie wiedział, że jesteś tu dla niego — powiedziała kojącym głosem — Zrobisz to?
Chyba nie było innego wyjścia.
— Zrobię.
***
Albusa można było znaleźć przeważnie w dwóch miejscach - pokoju wspólnym Ślizgonów albo na błoniach. I w towarzystwie jednej osoby - Scorpiusa. James niezbyt przepadał za Malfoyem, chociaż tak naprawdę nigdy go nie poznał osobiście. Po prostu jakoś nie wierzył, że jako syn kogoś takiego jak Draco Malfoy mógłby być w pełni dobrym człowiekiem. I sam fakt, że jego brat spędzał z nim tyle czasu, że praktycznie w ogóle nie widział poza nim świata… Potter sam nie wiedział, czemu on i Albus się tak do siebie przylepili. Przypadek? Przeznaczenie? Chęć znalezienia przyjaciela w biedzie?
Tym razem jednak nie mógł znaleźć młodszego brata w żadnym z tych dwóch miejsc. Tyle się męczył, by uzyskać hasło od Serpen Bloom, pani prefekt, a i tak znalazł tam figę z makiem. Do dormitorium prawie go nie wpuścili, łóżko było puste, oprócz rozsianych po nim ubrań i papierkach po słodyczach. Przeszedł nawet praktycznie całe błonie, a Ślizgona nie było w żadnym ich zakątku. Trzeba będzie sprawdzić gdzie indziej.
Sprawdził jeszcze wieżę astronomiczną, korytarze, kuchnię i Wielką Salę, zanim przyszedł mu do głowy pomysł. Albus był przecież dość dobrym uczniem, była więc spora szansa, że siedzi w bibliotece. Gdy starszy z Potterów pędził w jej stronę, w myślach układał już sobie rozmowę z bratem. Da z siebie wszystko, a on i tak nie przyjmie do siebie ani słowa. Albus to po prostu ewenement.
Nie musiał szukać długo. Ledwo przekroczył próg biblioteki, mało brakowało, a wpadłby na niskiego, czarnowłosego chłopaka trzymającego z całej siły kilka grubych ksiąg. Powiedzieć, że młodszy chłopak był zdziwiony, to nic nie powiedzieć. Zielone oczy niemal wyszły mu na wierzch, gdy zobaczył starszego brata.
— James? Co ty… Co ty tu robisz? Ty chodzisz do biblioteki? — spytał ze zdezorientowaniem w oczach, robiąc delikatny krok do tyłu.
— Czasem nawet Gryfoni chodzą do biblioteki — prychnął Gryfon, po czym dodał poważniejszym tonem — Szukałem cię po całym walonym Hogwarcie!
Albus westchnął cicho pod nosem, przymykając oczy.
— Mam jutro sprawdzian z transmutacji, to się uczę — każde słowo przeciągał i wypowiadał irytująco wyraźnie — Po co ty mnie w ogóle szukasz? Znowu zgrywasz dobrego brata? James, ja nie dam się nabrać-
— Albus, jeśli coś się stało, to mi to po prostu powiedz — James położył Ślizgonowi obie dłonie na ramionach, patrząc mu w oczy — Zranił cię ktoś? Prześladują cię?
Chłopak wzruszył ramionami.
— I tak cię to nie obchodzi.
— Albus.
— No o co ci chodzi? — wrzasnął nagle Ślizgon, a jego oczach zebrały się łzy — Nie obchodzi cię to, że na każdym kroku się ze mnie śmieją, nazywają mnie charłakiem, nie mogę zrobić błędu na lekcji, bo obrzucają mnie wyzwiskami, nie mogę nic powiedzieć dobrze, bo wychodzę na lizusa. Nie mogę porozmawiać ze Scorpiusem bo “to nienormalne mieć dobrą relację tylko z jedną osobą”. Nie mogę porozmawiać z nikim innym, bo po prostu tego nie chcą. Jestem jak osaczony, nie mogę zrobić, na Merlina, nic! Nie wiesz, jak to jest być tym gorszym z braci, muszącym cały czas walczyć. Wiem, że masz to głęboko gdzieś i nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej!
Te słowa były jak cios prosto w brzuch. James nie spodziewałby się takiego wykrzyczanego wyznania od brata. I nie podejrzewał, że Albus przechodził aż tyle. Serce aż mu się krajało. Nie mógł już dłużej wytrzymać. Albus płakał, łzy ciekły mu po twarzy, właśnie musiał zdać sobie sprawę z tego, że powiedział wszystko. Gryfon objął młodszego brata i przytulił go do siebie, gładząc po plecach.
— Al… — wyszeptał, przenosząc dłoń na jego kruczoczarne włosy i zaczynając je delikatnie tarmosić — Dlaczego… dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
— Bo cały czas świetnie się bawiłeś z Fredem i Tiffany, tylko oni cię obchodzili, ja nie byłem ci potrzebny — wyjąkał płaczliwie Ślizgon — I nadal tak jest. Nie wiem dlaczego przejmujesz się mną na nowo.
Kolejny cios. Własny brat uważał, że o nim zapomniał i go zaniedbał. Te słowa sprawiały niemal fizyczny ból. James dopiero wtedy sobie to uświadomił - nie było sensu już siebie oszukiwać, zawalił jako brat. I to porządnie, na tyle by Albus przestał mu ufać.
— Nie było tak.
— A właśnie że było.
Co miał teraz mu powiedzieć? Zacząć przepraszać? Chyba nadszedł ten moment. Ale najpierw musiał przygotować się na to psychicznie. Wziął głęboki oddech.
— Przepraszam cię za wszystko — wykrztusił, nie mogąc spojrzeć bratu w oczy — Przepraszam cię za to, że nigdy nie było mnie dla ciebie, gdy mnie potrzebowałeś. Przepraszam za to, że zapomniałem o tobie, że przeze mnie musiałeś radzić sobie sam. Przepraszam za to, że nie traktowałem twoich problemów poważnie — wtedy dopiero poczuł się winny. Zdał sobie właśnie sprawę, że naprawdę nie było pomiędzy nimi dobrze. Prawie nigdy — Zawaliłem jako brat. Wybaczysz mi?
Albus spojrzał głęboko w oczy Jamesa. Świdrował go wzrokiem przez jakiś czas, po czym powoli pokiwał głową. Czyli…?
— Wybaczam.
I po raz pierwszy od długiego czasu obaj przytulili się, z czystej braterskiej miłości.
***
Powiedzieć, że Tiffany była dumna z siebie i Jamesa to nic nie powiedzieć. Cały następny tydzień uśmiechała się od ucha do ucha, i choć nie mówiła o swojej radzie, która magicznie zadziałała na głos, to widać było po niej, że jest szczęśliwa i naładowana pozytywną energią jak rzadko kiedy.
Fred przypominał jej o sukcesie w kółko, zaś James wolał mówić o tym okazjonalnie, gdyż każdy temat dotyczący jego brata przywoływał w nim tę świadomość, że jego najlepsza przyjaciółka znała Albusa w zasadzie lepiej niż on. Jakim on był w takim razie bratem, skoro nie potrafił rozpoznać, kiedy coś było nie tak w życiu jego rodzeństwa?
Nawet teraz, gdy siedzieli na transmutacji, rudzielec nie mógł przestać rozprawiać o Tiffany, co doprowadzało Pottera do szału.
— No ale Tiffany, ty to byś mogła być tym… — Fred zawiesił się, poszukując odpowiedniego słowa — Jamie, jak to się nazywa? Ten co się zajmuje problemami mugoli, jak na przykład coś ich tam martwi lub jak mają jakieś kuku na muniu…
— Psycholog — dokończył za niego Potter. Mając ojca, który wychowywał się wśród mugoli nie było trudne pamiętać takie rzeczy.
— O to to! No, to nasza Fannie by mogła psychologiem być! — rudzielec puścił oczko do dziewczyny, na co ona zachichotała.
— A ja? To że nawróciłem brata to jakiś cud — dodał James — I coś czuję, że jakieś uznanie mi się za to należy — to mówiąc podparł głowę dłonią, stawiając łokieć na ławce i spojrzał na dwójkę z góry. Tiffany zaśmiała się cicho.
— Ty też, Jamie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty — dziewczyna niespodziewanie klepnęła go od tyłu w plecy, na co lekko się zarumienił, a jego oczy się rozszerzyły. Dlaczego czuł się tak za każdym razem, kiedy była w pobliżu?
— Potter, Weasley, o’Connor, zamieniacie te tiary czy nie?
Głęboki, niski głos profesora Whitlocka nagle przerwał ich rozmowę. Nauczyciel transmutacji stał nad ich ławką, jego ciemne oczy wpatrywały się w nich surowym wzrokiem, a na czole utworzyła się mała zmarszczka. Zupełnie zapomnieli o zadaniu. Mieli zamieniać tiary w zwierzęta i z powrotem. Nie było to łatwe zadanie, jeszcze żadnemu się nie udało.
— Tak, panie profesorze, tylko że nie bardzo rozumiem to zadanie — wykręcił się Fred, teraz patrzył na profesora niczym mały szczeniak, który coś przeskrobał.
— Jak brzmiało to zaklęcie? — dołączył James, usiłując zgrywać niewiniątko. Nawet Tiffany udawała nieumiejętną.
— Właśnie dyskutowaliśmy jak powiedzieć to zaklęcie bo nie dosłyszeliśmy i zapomnieliśmy — dodała dziewczyna. Nauczyciel westchnął głośno.
— Mutatio animalia — powtórzył starszy profesor wyraźnie, sylaba po sylabie — Pamiętajcie o wymowie, szczególnie pan Weasley, bo to mylenie końcówek chyba weszło panu w krew — to mówiąc, spojrzał srogim wzrokiem na Freda, który w odpowiedzi tylko pokiwał głową. Gdy mężczyzna odszedł, cała trójka mogła wrócić do swobodnej rozmowy.
— W sumie nie wiem po co mi się to zaklęcie przyda, skoro w przyszłości zamierzam prowadzić sklep zielarski — wzruszyła ramionami Tiffany, biorąc różdżkę w rękę i szepcząc zaklęcie nad tiarą. Gdy nie zadziałało, dokończyła z westchnięciem — Dlaczego nie mogłoby być po prostu dodatkowej godziny zielarstwa? Albo niech każdy wybierze sobie tylko te przedmioty, które chce i je rozszerza! Jamie, ty mógłbyś na przykład chodzić na obronę przed czarną magią albo zaklęcia. A Fred również na obronę przed czarną magią czy na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
— Pomysł złoto, tylko żeby wcielić to w życie, to zajmie całą wieczność albo w ogóle tego nie będzie — skomentował krótko James — Może wybieraliśmy sobie przedmioty w trzeciej klasie, ale nie mogliśmy odrzucić transmutacji, bo jeszcze — tu zakreślił w powietrzu cudzysłów — “coś było potrzebne”. A takich potrzebnych rzeczy to było tyle, ile razy Fred odrobił zadanie zaraz po lekcjach, odstawiając wszystko inne na później.
— Wypraszam sobie — parsknął rudzielec — Ty też święty nie jesteś, pamiętasz jak się o trzeciej w nocy tydzień temu obudziłeś? Z całym esejem na eliksiry? Przepisywałeś wszystko od Tiffany, a żeby zmienić choć trochę, to takie debilizmy tam powypisałeś, że Slughorn dałby ci mierny, ale po pierwsze “Potter”, po drugie coś się tam ledwo zgadzało.
Tiffany w jednej chwili parsknęła śmiechem. Cała trójka nie miała prawa tego zapomnieć, incydent trafił do słynnej księgi Freda - “101 i więcej dowodów na to że James Potter to debil”.
— Tylko czekamy aż ty coś spieprzysz, to będzie kolejny dowód do mojego spisu — prychnął James, śmiejąc się pod nosem — Jestem ciekawy, ile tam będzie na koniec Hogwartu.
— To “101 dowodów” to niewystarczająco — zauważyła dziewczyna, chichocząc — Czasem się zastanawiam, po co wy to robicie? Te spisy wszystkich waszych aktów idiotyzmu? Przecież jesteście kuzynami i najlepszymi przyjaciółmi — jej spojrzenie przybrało ciekawski wyraz — Tak działa męska przyjaźń czy…
— Tak to działa — wzruszył ramionami Fred, uśmiechając się — Spokojnie, Fannie, kochamy się. I kochać się będziemy zawsze. O naszą przyjaźń to ty się już nie bój.
— Dokładnie, w naszym trio nie ma miejsca na nienawiść i złośliwość nie z miłości — skwitował James.
— Z miłości przyjacielskiej oczywiście — rudzielec puścił oczko do kuzyna. Chwila… Czy on miał na myśli… O nie, jemu się coś chyba przywidziało.
— Co ty tak to oczko do mnie puszczasz, o czym w ogóle gadasz? — obruszył się Potter, w jego głosie pobrzmiewał śmiech. Weasley cicho parsknął, jakby odpowiedź była oczywista.
— No bo ostatnio zachowujesz się jakbyś był w kimś zakochany i wiem nawet w kim — uśmiechnął się kwaśno Fred — I nie udawaj, że nic nie wiesz, bo ty sam najlepiej zdajesz sobie z tego sprawę.
— No to powiedz, w kim niby jestem według ciebie zakochany? — James oparł łokcie na stole i podparł głowę dłońmi, patrząc na kuzyna wyzywająco. Sam zaczął podejrzewać. Jeśli on powie o nim, że buja się Tiffany… Jego policzki na samą tę myśl zaczęły się czerwienić. W sumie to ostatnio czuł się przy niej jakoś dziwnie. Ale nie żeby był zakochany, bez przesady, byli przyjaciółmi przez prawie cztery lata Hogwartu! Kątem oka już widział zdezorientowanie na twarzy przyjaciółki. Czy ona też podejrzewa…? Nie, nie mów tego…
— Potter, Weasley, o’Connor, jak zaraz nie przestaniecie gadać i nie weźmiecie się do roboty, to wpiszę wam ujemne punkty, każdemu po pięć, bez dyskusji!
Ten głos pana Whitlocka był jak wybawienie od drażliwej dyskusji. Każdy westchnął cicho i złapał za różdżkę, próbując na nowo wrócić do pracy. Tiffany miała już zarumienioną twarz, wyglądała na zestresowaną.
— Może po prostu na razie wróćmy do lekcji — oznajmiła nieśmiało z pąsowymi policzkami, po czym chwyciła za różdżkę — Mutatio animalia!
Pisk dziewczyny, gdy z tiary nagle wystrzelił puszysty, króliczy ogon jednoznacznie przerwał niezręczną dyskusję.
A/N Czy relacja Jamesa i Albusa się utrzyma? I czy Fred ma rację co do uczuć Pottera?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top