3. Jak młody bóg
Zakupy w Hogsmeade skończyły się pełnym sukcesem. Tiffany niosła ze sobą dwie torby - zawsze na zakupach urodzinowych kupowała jedną rzecz dla Jamesa, a jedną, rzadko kilka rzeczy dla siebie. Fred zaś był obładowany paczkami, torebkami i pudełkami, ledwo mógł to wszystko unieść. Były dwie opcje: albo nie mógł się zdecydować w walce na najdziwniejszy zakup, albo znowu wydał całe kieszonkowe na słodycze z Miodowego Królestwa. Właściwie to chyba można było tu mówić o jednym i drugim.
— James, poniósłbyś trochę kuzynowi, a nie idziesz sobie z dwiema małymi paczkami jak taka święta krowa — wydyszał rudzielec, poprawiając chwyt, by całe zakupy nie wypadły mu z rąk. Niestety przyniosło to odwrotny skutek - dwa pudełka wypadły mu na śnieg. Obaj w jednej chwili schylili się, żeby je podnieść, jednak sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej. Teraz już wszystko, co trzymał Fred leżało w białym puchu, ostała się tylko jedna torba ze sklepu Zonka. James nie mógł się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem, widząc panikę na twarzy kuzyna.
— Cholibka — wydusił z siebie głosem ledwie głośniejszym od szeptu Weasley — I co się śmiejesz? Pomógłbyś trochę, wiesz?
Potter roześmiał się i przewrócił oczami, po czym zaczął po kolei zbierać wszystkie zakupy Freda. W jednym momencie jego wzrok zatrzymał się na przedmiocie, który musiał wypaść z opakowania. Był to pluszak przypominający hipogryfa. Po co on miałby kupować pluszakim Kiedy dotknął jego głowy, przemienił się on w jednej chwili w pluszaka smoka. Nagle sobie przypomniał. Kupił dziś identycznego.
— Ściągałeś ode mnie! — James wycelował palcem w kuzyna, śmiejąc się — Kupiłem tego samego!
Twarz Freda przybrała zdziwiony wyraz, jego oczy się rozszerzyły. W jednej chwili również się roześmiał i popchnął ramię czarnowłosego.
— No chyba ty, kupiłem go praktycznie od razu! I nie widziałem, żebyś był tam razem ze mną, a nie ma szans, żebyś przyszedł przede mną! — oskarżył Pottera — Nie pamiętam, jak nazywał się tamten sklep, ale zabawek z niego nie ma nigdzie indziej, więc nie ma bata, żebyś w tym samym czasie był gdziekolwiek indziej!
— Policzymy się w dormitorium — James uśmiechnął się pod nosem, gdy podał wypełnioną już z powrotem torbę Fredowi, a następnie uciekł w szaleńczym tempie, słysząc za sobą jego wołanie.
***
— Jak się czujesz z tym, że za dwie minuty będziesz miał piętnaście lat?
Szare tęczówki Tiffany wpatrzyły się w ciemnobrązowe oczy Jamesa z zaciekawieniem. Uśmiechała się, jej włosy o barwie gorzkiej czekolady rozwiewał wiatr. Siedzieli właśnie na Wieży Astronomicznej, tylko we trzy - był z nimi jeszcze Fred. Cała trójka z ledwością usadowiła się ściśnięta na parapecie, patrząc w gwiazdy i nasłuchując bicia zegara. Wszyscy trzej drżeli z zimna - mieli na sobie tylko swetry i spodnie dresowe, ubranie się w piżamy nie wchodziło w grę na początku marca. Tak spędzali każde urodziny Jamesa.
— Jak młody bóg — roześmiał się James, ale po chwili bardziej spoważniał — A tak serio to nieźle. Będę mógł znowu wykorzystywać przeciwko Albusowi argument, że jestem od niego starszy trzy lata. Przynajmniej przez półtora miesiąca. A od Lily będę starszy już cztery lata. Niesamowite.
— A ode mnie będziesz starszy rok — przewrócił oczami Fred. Na wspomnienie tego faktu kąciki ust Pottera delikatnie się uniosły.
— I to mi się podoba najbardziej — skwitował ze śmiechem — No i od Tiffany będę starszy rok. Jestem najstarszy z was wszystkich. Kocham bycie najstarszym, zarąbista sprawa.
Wtem rozległo się potężne bicie zegara. Dwunasta. Trzeciego marca. Powietrze przeszyły radosne okrzyki Freda i Tiffany, którzy nagle zerwali się z parapetu razem z Jamesem, by wyściskać go z całych sił.
— Wszystkiego najlepszego, jeleniu! Zdrowia, szczęścia, pomyślności, no i ogólnie wszystkiego, co tam chcesz! — wykrzyknął Fred, czochrając włosy kuzyna — Nie wiem czego ci życzyć, bo już chyba wszystko masz, a nie umiem w życzenia, to chyba pozostaje mi życzyć tobie wszystkiego, co byś chciał!
— Dzięki, rudy — zaśmiał się James. Uwielbiali wymyślać sobie różne głupie przezwiska i nazywać się nimi przy losowych okazjach.
W tej samej chwili poczuł, jak obejmują go chude, chłodne ramiona, a w jego tors wtula się głowa porośnięta bujnymi, długimi włosami.
— Najlepszego, Jamie — zachichotała Tiffany, a jej głos został lekko stłumiony przez sweter, w którym właśnie skryła twarz. Gdy w końcu oderwała się od Pottera i stanęła naprzeciwko niego, by spojrzeć mu w oczy, dokończyła życzenia — Życzę ci zdrowia, żebyś mógł cieszyć się każdym dniem i śmigać na miotle bez żadnych boleści ani omijania treningów. Szczęścia, pomyślności, żeby ci się dobrze powodziło w życiu i żeby udawało ci się ukrywać wszystkie swoje pranki przed Sztywną. Miłości, żebyś znalazł sobie jakąś dziewczynę i żeby pokochała cię bardziej niż te sztuczne faneczki nazwiska "Potter". Spełnienia marzeń, żebyś został najlepszym obrońcą w Osach z Wimbourne. Dobrych wyników w nauce, bo to przyda ci się do wszystkiego. Żebyś się nie zmieniał, no i wszystkiego, co tylko chcesz.
To mówiąc, przytuliła go jeszcze raz, a on poczuł takie ciepło, jakie w życiu można poczuć tylko kilka razy. Kochał, gdy składała mu życzenia urodzinowe, zawsze były takie piękne i pełne emocji. Pogłaskał ją delikatnie po plecach, z uśmiechem na twarzy i łzami poruszenia w oczach. Nie, nie, nie, dlaczego czuł takie ciepło pod powiekami?
— Dziękuję, Tia — szepnął do niej, tuląc ją do siebie jeszcze mocniej. Co jak co, ale za nią był wdzięczny w swoim życiu. Nigdy by nie pomyślał, że jego przyjaciółką zostanie dziewczyna, że będzie tak wiernie mu towarzyszyć na jego drodze życiowej.
— No, to teraz zostaje tylko czekać do drugiej dwadzieścia trzy — Fred zatarł ręce, po czym rozsiadł się wygodnie na parapecie i utkwił wzrok w nocnym niebie. Każdego roku w urodziny każdego z nich, jeśli tylko mieli okazję być wtedy razem, puszczali fajerwerki dokładnie o godzinie narodzin solenizanta. Gdy chodziło o urodziny Freda i Tiffany, nie było to trudne - Fred przyszedł na świat o piętnastej dwadzieścia osiem, zaś Tiffany o dziewiątej trzydzieści. W przypadku urodzin Jamesa czekali bez względu na to czy mieli następnego dnia sprawdzian lub czy szedł właśnie nauczyciel. Raz zostali tak przyłapani przez profesor Sprout. Co prawda wszyscy trzej utracili po trzydzieści punktów, ale było to rok temu i niczego nie żałowali.
— Mam nadzieję tylko, że nie pobudzimy wszystkich, tak jak rok temu — odezwała się Tiffany, odrywając się od Jamesa i naciągając rękawy swetra na dłonie — Nadal nie wiem, co ci strzeliło do głowy, Freddie, żeby kupić te z dźwiękiem, ale i tak było cudownie.
— Cudownie pomimo tego że Molly spuściła nam manto, bo "pani prefekt" — Potter zakreślił w powietrzu cudzysłów — Znowu zawiodła się na uczniach swojego domu i przez nas utraciliśmy... Dziewięćdziesiąt? Dobrze mówię? Punktów.
Weasley machnął ręką.
— A to to tam szczegół — wzruszył ramionami.
Molly, ich starsza o dwa lata kuzynka miała to szczęście zostać prefektem. Cały Gryffindor bał się jej na tej posadzie - choć szóstoroczna zwykle wyglądała na wyluzowaną i zabawną, to gdy coś choć trochę jej nie pasowało, potrafiła wpaść w istną furię, a wtedy już należało uważać na wszystko, co się powie lub zrobi. W rodzinie wszyscy mówili, że "z wyglądu cały tatuś, i jeszcze apodyktyczna tak samo jak on". McGonagall musiała chyba jednak dostrzec, że ma zadatki na dobrego, surowego prefekta. Znaleźli się tacy, co nazywali ją "drugą Sztywną". W sumie to przezwisko nawet jej pasowało.
— Zimno mi — Tiffany wzdrygnęła się, mocniej opatulając się ciemnoróżowym swetrem. Usiadła skulona pod ścianą, z dala od okna. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze. Za oknami wirowały niewielkie płatki śniegu. Każdy, kto znał Gryfonkę wiedział, iż w takich warunkach może niemal od razu zachorować i być wyłączona z zajęć przez dwa tygodnie.
— Przyniosę ci koc z dormitorium, ten gruby, w serca — zaproponował James, kucając obok zziebniętej przyjaciółki — I pójdę do kuchni, zrobię ci herbatę.
Na twarzy dziewczyny pojawił się drwiący uśmiech.
— To ty umiesz zrobić herbatę? — spytała, unosząc brwi. Fred na jej słowa wybuchnął śmiechem. Czarnowłosy starał się udawać poważnego, ale ostatecznie również zachichotał i spojrzał Tiffany głęboko w oczy.
— Słuchaj, potrafię być dobrym kucharzem — westchnął z figlarnym błyskiem w oku — Zwykle jest to parę dni w roku. Nie wybieram tych dni, ale one istnieją, czasami zrobię coś dobrego. Raz udało mi się zrobić kanapkę z serem i ogórkiem, a to już jest coś.
— A raz udało ci się podpalić kuchnię podczas odgrzewania zupy w mikrofalówce — wtrącił się Fred.
— No to już akurat trochę wyższy poziom umiejętności kucharskich — odgryzł się James.
To, że rodzina Potterów jako rodzina czarodziejska miała w kuchni takie sprzęty jak mikrofalówka było wyjątkiem dla ich otoczenia, ale dla ich samych nie było to niczym dziwnym. Przecież wielki Harry Potter wychował się w mugolskim środowisku i dla niego było to całkowicie normalne, więc nie widział przeszkody, by cała jego rodzina używała mugolskich wynalazków. A ten wypadek z mikrofalówką zdarzył się w wakacje, dwa lata temu, gdy James, Albus i Lily byli sami w domu. Potter do dziś nie wiedział, co zrobił źle. Sprzęt po prostu wybuchł, spaliły się dwie szafki. Fred nigdy nie pozwoliłby mu tego zapomnieć.
— Co to właściwie jest mikrofalówka? — Tiffany pytająco spojrzała Jamesowi w oczy. No tak. Ona nie wiedziała.
— Można w niej podgrzewać jedzenie. Co prawda nie działa to do końca jakbyś je piekła, gotowała czy tam smażyła, ale można sobie ogrzać tak by się dało zjeść nawet w minutę. Mugolski wynalazek, jak kiedyś przyjedziesz do mnie na wakacje to ci pokażę — streścił Potter. Gdy dziewczyna skinęła ze zrozumieniem głową, on wstał, oznajmiając — Idę ci zrobić tę herbatę.
Powoli oddalił się w kierunku schodów prowadzących na dół, zakładając na siebie pelerynę niewidkę. Stawiał każdy krok ostrożnie, by nie obudzić żadnego nauczyciela czy prefekta ani nie przykuć uwagi patrolu.
— Lumos.
Różdżka, którą wyjął przed chwilą z kieszeni zajaśniała białym światłem. Z drugiej kieszeni wyjął złożony na kilka części stary kawałek papieru. Ze wszystkich uczniów Hogwartu tylko on, Fred i Tiffany znali jego sekret. Odkryty przy drobnej pomocy wujka George'a.
— Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Na mapie zaczęły pojawiać się linie i litery, powoli układając się w plan całego zamku, po którym krążyły kropki opatrzone imionami i nazwiskami. Jeszcze był czas, by skulić się na schodach, przykryć peleryną i siedzieć cicho. Na szczęście nikt nie pojawiał się w pobliżu. W wieży nie przebywał nikt. Na zewnątrz pokoju wspólnego Gryffindoru poruszały się tylko dwie kropki - Molly Weasley i Esther Blake. Potter uśmiechnął się, wyobrażając sobie, co tam się mogło dziać. Randka. Całowanie się. Może nawet więcej, w końcu Molly była już pełnoletnia. Ale nie, wybrałaby na to jakiś zamknięty pokój, może Pokój Życzeń. Dla niego nie było sekretem, że Molly miała dziewczynę. Nie przeszkadzało mu to, kuzynka nigdy się jakoś szczególnie nie kryła z tym, kto jej się podoba. Sekretem było to dla braci Esther, którym nie do końca spodobałby się ich związek. Dlatego gdyby ich kiedykolwiek przyłapali, Esther nie miałaby wesoło.
Gdy wychodził z wieży, spostrzegł, że do Molly i Esther dołączył jeszcze ktoś. Lucy Weasley. Czyli na randce przyłapała ich młodsza siostra Molly. Robi się ciekawie. Interesujące, co ona robiła tak daleko od dormitorium Hufflepuffu o takiej porze. Po chwili podeszły do nich jeszcze dwie kolejne kropki - Dominique Weasley i Louis Weasley. James wytrzeszczył oczy w zdziwieniu. Dobra, to już było dziwne. Co robiła z nimi dwójka z trójki słynnego na całą szkołę "pięknego rodzeństwa"? Jasne że Victoire nie było z nimi, w zeszłym roku opuściła Hogwart i od razu się zaręczyła, ale co oni wszyscy robili?
Starał się o tym nie myśleć, gdy kierował kroki do kuchni, jednak gdy na parę minut odczepił wzrok od mapy, a później spojrzał na nią ponownie, prędko schował się za przypadkowym pomnikiem centaura, przykrył szczelnie peleryną i spojrzał na mapę jeszcze raz. Do zgromadzenia dołączyli Albus Potter, Roxanne Weasley, Rose Granger-Weasley, Knox Rosefield, Rudyard Parker i Amanda Byrne. Brat, kuzynki i trójka przyjaciół. Wszyscy zmierzali w kierunku wieży, a teraz schodzili na jego piętro. Już zaczynał słyszeć podekscytowane szepty.
— No mówię ci, będzie miał niespodziankę że hej! Tego się nie spodziewa.
Uradowany głos Dominique rozbrzmiał głośno w ciszy nocy. Po nim nastąpiło prychnięcie Molly.
— Tylko bądź cicho, bo ojebią Gryffindor z wszelkich punktów i będzie afera na całą szkołę.
Tak, to na pewno była Molly. Jednocześnie wulgarna i z obsesją na punkcie reputacji swojego domu oraz posady prefekta.
— Mam dziwne przeczucie, że go tam nie ma — mruknął inny głos. O nie. To był Albus. Słynny Albus Severus Potter ze Slytherinu, przyjaciel Scorpiusa Hyperiona Malfoya, największa niedołęga w swoim domu, nie wiadomo co zaszło nie tak przy porodzie. James zawsze miał go za tego wyjątkowo dziwnego i denerwującego, często markotnego młodszego brata, z którym kłótnie były nieodłączną częścią życia. Oni dwaj byli jak ogień i woda, swoje przeciwieństwo i idealne zobrazowanie powiedzenia "z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu". Oczywiście, kochał brata, ale tak bardzo go czasami denerwował, że aż nie chciał się potem przyznawać, że jest z nim spokrewniony. Jeszcze teraz, gdy miał "jak zawsze rację"...
— Dziwnie przyznać, ale zgadzam się z Albusem — dodał dziewczęcy głos. To była Rose. Jedna z najbardziej denerwujących, a jednocześnie kochanych młodszych kuzynek. Faktycznie, dziwnie że zgodziła się z Albusem.
— Nie wiem, ale coś mi mówi, że Rose ma rację — dołączył się drugi głos, tym razem cichy i nieśmiały, chłopięcy. Louis. Najmłodszy z "pięknego rodzeństwa". Jedna z najbardziej cichych i wycofanych osób, jakie przyszło poznać Jamesowi. Nie wyobrażał sobie, jak musiał znosić wszystkie te piski młodych dziewcząt, które go widywały codziennie. A był tylko na trzecim roku.
— Bądźcie, kurwa, cicho, bo zaraz komuś naprawdę przypier-
Krzyk Molly przerwał głośny dźwięk upuszczania różdżki. James natychmiast wyciągnął rękę, by złapać przedmiot, który potoczył się na podłogę kilkadziesiąt centymetrów od niego. Bez różdżki byłby bezbronny. Nagle uświadomił sobie coś, gdy poczuł na dłoni chłodny powiew. Cudnie. Wydostał rękę spod peleryny.
— Kurwa, tu jest jakaś ręka.
Głos Dominique zabrzmiał, jakby zobaczyła upiora. A gdyby faktycznie tak się stało, obudziłaby cały zamek, jako osoba z najgłośniejszym piskiem w rodzinie. James jak najprędzej mógł schował rękę i skulił się pod peleryną z mocno bijącym sercem. Zobaczyli go. Mieli zamiar mu zrobić niespodziankę i zobaczyli jego cholerną prawą dłoń. No to wszystko zepsuł.
— Zabiję gnojka — Potter usłyszał tupiące kroki Molly, stawały się coraz głośniejsze w miarę jak się do niego zbliżała. Czuł, jak krąży nad nim jej dłoń, zanim złapała za pelerynę i ściągnęła ją gwałtownym ruchem. James nie mógł się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem.
— Wszystkiego najlepszego, mały debilu. Wyłaź, bo mamy dla ciebie niespodziankę — westchnęła, patrząc na niego surowymi, lecz przepełnionymi miłością piwnymi oczami — Wszyscy na ciebie czekają, po kiego grzyba żeś lazł na dół?
— Po herbatę — wytłumaczył się pośpiesznie, wstając z podłogi. W odpowiedzi usłyszał rozbawione prychnięcie kuzynki — Poza tym skąd wiedzieliście, że jesteśmy w Wieży Astronomicznej?
— Bo w zeszłym roku zrobiliście aferę na cały Hogwart? A wczoraj w pokoju wspólnym Fred mówił na cały pokój wspólny, w którym siedziałam ja, że będzie "zarąbista zabawa w Astronomicznej"? — przewróciła oczami dziewczyna — Dobra, niezła kryjówka, a teraz wyłaź, solenizancie.
— Dobra już, dobra — roześmiał sję James, wychodząc zza posągu. Sekret wydany. Od teraz przyjęcia będą jeszcze większe.
Jednak gdy tylko wyszedł zza chroniącej go przed chwilą figury, do jego uszu dotarł głośny, chóralny śpiew. Niemal cofnął się o krok, gdy krzykliwe "Sto lat" dotarło do jego uszu. Odruchowo zakrył usta rękami, lekko się śmiejąc, gdy patrzył, jak jego rodzina i przyjaciele śpiewają dla niego, każdy z prezentami w dłoniach lub torebkach zawieszonych na łokciach. Dominique trzymała wielki, czekoladowy tort, na którym paliły się dwie świeczki w kształcie jedynki i piątki.
— A kto? James! — zawołał tłum chórem, wszyscy oprócz Dominique zaczęli bić mu brawo.
— Pogięło was — roześmiał się Potter, podczas gdy Molly obejmowała go z całej siły — Jesteście powaleni, naprawdę.
— Ale w sensie pozytywnym — wzruszyła ramionami Dominique, prawie upuszczając ustawiony na tacce tort. Zreflektowała się w ostatniej chwili — Dobra, to prowadź do Astronomicznej. Będzie impreza do białego rana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top