4. Walka w obronie tego, co słuszne
Końcem lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku Jurek coraz poważniej rozważał opcję wysłania matki i żony do wsi, w której się urodził. Powstanie zbliżało się wielkimi krokami, a mężczyzna nie chciał narażać ich na niebezpieczeństwo. Sam zamierzał walczyć, ale rodzicielka nie była już na siłach, podobnie jak Zuzanna będąca w szóstym miesiącu ciąży. Po wielu namowach jak i zapewnieniach, że dołączy do nich jak tylko będzie mógł, ku jego uldze obie się zgodziły. On sam został oddelegowany jako dowódca I kompanii Zgrupowania ,,Leśnik''.
W przeddzień ich wyjazdu leżał z żoną na kocu w ogrodzie.
- Mieszko.
- Nie! - rzuciła ze śmiechem dziewczyna.
Już od jakiegoś czasu nie mogli zdecydować się na imię dla chłopca. Dla dziewczynki jednogłośnie podjęli decyzję o Karolinie, jednak co do przeciwnej płci, nie potrafili wybrać.
- Poddaję się - westchnął Szypowski. - Będziemy po prostu na niego wołać ,,Synku'' i problem z głowy. Ała! - krzyknął gdy żona uderzyła go w ramię.
- Jasne. Już sobie wyobrażam, co będzie w szkole. Synek Szypowski do odpowiedzi!
- No co, źle? To oryginalne imię. Nikt takiego nie będzie miał. - Widząc wzrok bazyliszka partnerki, zreflektował się. - Dobrze, obiecuję, że jak wrócę to wybierzemy jakieś wspaniałe.
Szypowska spochmurniała na te słowa.
- A możesz mi obiecać, że wrócisz?
- Oczywiście. Wrócę, mam do kogo. - Po tych słowach pocałował dziewczynę, a następnie jej brzuch. - Na zawsze razem?
- Na zawsze razem - przytaknęła.
***
Jurek schował się za ścianą z bijącym sercem i przeładował broń. Był piętnasty sierpnia, powstanie trwało już ponad dwa tygodnie. Jego oddziałowi udało się zdobyć gmach Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych przy ul. Sanguszki 1, a teraz zaciekle go bronili. Jako jeden z dowódców obrony tego budynku czuł się odpowiedzialny za każdego.
Wychylił się i ponownie oddał strzał, przeciwnik padł. Tak jak wielu innych przed nim i tak jak zginą jeszcze kolejni. Zarówno po polskiej jak i po niemieckiej stronie poległych nie brakowało. Mężczyzna drżał przy każdym spojrzeniu na czyjeś martwe ciało. Rodzina straconego dowie się o śmierci dopiero po jakimś czasie. I niezależnie po której stronie stali żołnierze, ich bliscy będą rozpaczać po ich stracie równie mocno. Jednak było coś, co odróżniało Polaków od wrogów. Była to wola walki, determinacja, nadzieja na lepsze jutro, chęć obrony Ojczyzny, Prawdy i Honoru. To oni mieli o co walczyć, mieli do kogo wrócić i ryzykowali życiem o to co słuszne. Czy bali się śmierci? Oczywiście, tylko głupiec się jej nie boi. Strach, lęk przed tym co zastaną po drugiej stronie. Jednak wiedzieli, że to ich obowiązek, służba, misja życia. Dostali szanse przychodząc na świat, a dzisiaj mogli spłacić swój dług, walcząc do ostatniego tchu, do ostatniego żołnierza Armii Krajowej. Jeden za wszystkich i wszyscy za jednego.
Nikt z obrońców nie zamierzał się poddać. Czarnowłosy wypuścił kolejną serię strzałów, złapał w dłoń skrzyknę z nabojami, po czym zbiegł na niższe piętro widząc, że chłopakom zaczęło brakować tam amunicji. Serce szalało mu jak jeszcze nigdy, ale adrenalina tylko dodawała mu sił. Miał zamiar dotrzymać obietnicy i wrócić do rodziny, a kiedy ta wojna wreszcie się skończy, będą wieść spokojne i radosne życie.
Niemcy jeszcze pożałują ataku na Polskę, ludzie mieli tu mocne charaktery i nie dało się ich sobie podporządkować. Przekonali się o tym Szwedzi, Turcy, car rosyjski, wszyscy zaborcy, a teraz dowie się o tym i niemiecki naród. Polacy nigdy im tego nie wybaczą, nie zapomną płaczu małych dzieci, krzyku mordowanych niewinnych ludzi, zniszczonych zabytków, odebranej wolności. Pomszczą każdy skrawek Ojczyzny, swego Domu. I nie ulegną, nigdy. Nie ugną się przed wrogiem, nie będą się go słuchać, nie oddadzą swojej godności.
Byli dumnym narodem, mimo swych wad, w kryzysowym momencie bez wahania chwytali za broń. To był ich kraj, ich spokojna przystań, ich a nie żadnego Hitlera i wkrótce wszyscy się o tym przekonają.
***
Dziesiątego października Zuzanna wyglądała z niepokojem przez okno. Doszły ich słuchy, że powstanie upadło i z utęsknieniem czekała na męża. W ramionach tuliła maleńkie dziecko, syna. Urodziła go kilka tygodni za wcześnie, bo już w środku września, ale na szczęście obydwoje czuli się dobrze. Matka Jerzego pomagała im jak tylko mogła i teraz, do pełnego szczęścia rodzinnego brakowało im już tylko tego czarnowłosego mężczyzny. Widząc kilku znajomych żołnierzy, szczęśliwa zawołała Kazimierę, a po chwili obie wybiegły z domu.
- Piotrek! - Westchnęła z ulgą, widząc twarz przyjaciela. - Nic wam nie jest, całe szczęście. A gdzie Jurek? - zapytała po chwili, gdy nie dostrzegła męża wśród małej grupki.
W oczach żołnierza pojawiło się jeszcze więcej łez. Jak on miał jej to powiedzieć, jak ktokolwiek mógłby to zrobić?
- Nie... Nie jest ranny, ani nie wywieźli go do obozu, prawda? - zapytała drżącym głosem starsza kobieta.
Chłopak pokręcił głową. By odwlec to, co i tak musiało nadejść rozglądał się panicznie wokół, a jego wzrok padł na małą istotkę w ramionach Zuzy.
- Chłopiec?
Młoda matka uśmiechnęła się łagodnie.
- Tak. Zdecydowałyśmy się dać mu na imię Jurek, po ojcu. A teraz byłabym szczęśliwa, gdyby wspomniany tatuś zechciał nas odwiedzić. Słowo daję, że jeśli to jeden z tych waszych głupich żartów, przerobię was na karmę dla kur.
Piotr wypuścił powietrze z ust. Drżącymi rękoma wziął kartkę od kolegi. Popatrzył nerwowo ostatni raz na Zuzę i Panią Szypowską, po czym zaczął czytać.
- Jerzy Szypowski w dniu trzydziestego sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku na mocy rozkazu dowódcy AK Grupy ,,Północ'' odznaczony został Orderem Virtuti Militari piątej klasy. Z żalem zawiadamiamy o jego śmierci po dwudziestym września podczas przeprawy przez Wisłę na Saską Kępę. Pośmiertnie mianujemy go również bohaterem poległym w czasie powstania warszawskiego.
- Nie... - szepnęła niebieskooka. - Nie zgadzam się. Obiecał, dał słowo, że wróci!
Piotrek zrobił kilka kroków do przodu.
- Nawet nie wiecie jak mi przykro... Wiem, że cokolwiek teraz nie rzeknę, nie zwróci wam to Jurka, ale gdybyście potrzebowały czegokolwiek to...
Ale kobiety już go nie słuchały. Kazimiera zaniosła się płaczem, Zuzanna natomiast nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w niebo. Straciłaś go, te myśli nieustannie krążyły jej po głowie.
- Na zawsze razem - rzuciła bezgłośnie w błękitne przestworza.
Powietrze przeszedł krzyk dziecka, które nie wiadomo z jakiej przyczyny zatraciło się w płaczu.
Ekhem, no tak... Jurek po prostu naśladuje swojego wujka. Poza tym, co to za opowiadanie, w którym nikt nie ginie? Ale ale! To jeszcze nie koniec. Gdzieś na dniach powinnam wstawić epilog, który może trochę poprawić wam humor. I powiem wam, że akurat z niego jestem chyba najbardziej zadowolona, jeśli chodzi o całość.
Na pocieszenie macie uśmiechnętego Voldka :)
Ogólnie przepraszam, miałam wstawić wczoraj, ale matma mnie pokonała i padłam strasznie wcześnie. Też ostatnio często boli mnie głowa, nie cierpię moich genów.
I kolejna fajna wiadomość dla tych co mają nieskońoczoną cierpliwość i czytają Freda: Jest bardzo duża szansa, że również na dniach pojawi się nowy rozdział.
Dajcie znać jeśli widzicie jakieś błędy, również te historyczne, bo nie ukrywam, że mogły się tu wkraść. Zdecydowanie wolę starożytność i średniowiecze, jeśli chodzi o historię.
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top