7. Zainteresowanie przekłada się na efekty
Oficjalnie mam dość filozofii.
Wkuwam te regułki, ile mogę, a i tak nie dostrzegam różnicy między sensualizmem a empiryzmem! W obu rozchodzi się o to samo — o pozyskiwanie wiedzy za pomocą czegoś, więc dlaczego ich znaczenie jest inne? A może to ja jestem za głupi na te wszystkie teorie i pojęcia? Ciekawe, bo z algebrą radzę sobie dość zadowalająco, o technologii żywności nie wspominając, bo na ostatnich zajęciach moja amatorska wersja churros zajęła pierwsze miejsce!
Choć skoszenie podium powinienem zawdzięczać wyłącznie nieobecności Newta. Z tym gościem nie ma co się mierzyć w gotowaniu.
Pochylam się nad papierami i mierzwię własne włosy z nadzieją, że masaż ten jakoś wpłynie na pracę umysłu, a wtedy doznam cudownego olśnienia i zrozumiem tę durną różnicę między jednakowymi regułkami.
Metoda zawodzi.
Zrezygnowany, sięgam po kubek z Dunkin' Donuts i niemalże parzę język, bo kawa wciąż jest gorąca jak diabli. Nic mi dzisiaj nie wychodzi!
Odchylam się plecami, zapominając, że te siedzenia praktycznie nie mają oparcia, a wtedy uderzam głową o coś miękkiego. Momentalnie podskakuję i zerkam za siebie przez ramię, a gdy moim oczom ukazuje się czyjś tył, mogę przysiąc, że twarz zaczyna mi jaśnieć z zażenowania. Przez krótką chwilę walczę ze sobą, by olać tę sprawę i wrócić do nauki, lecz finalnie lecę wzrokiem do góry. Spotykam się spojrzeniem z chłopakiem, na którego twarzy maluje się czyste rozbawienie, przez co zaczynam żałować, że w ogóle wstałem dzisiaj z łóżka.
Czy ja...?
Czy ja naprawdę uderzyłem głową o jego...?
— Eee... Sorry. — Mrugam tępo, jakby licząc, że po którymś razie przeniosę się do domu, a to całe zdarzenie okaże się jedynie głupim snem.
— Luz. — Uśmiecha się pokaźniej. Jego głos jasno daje mi do zrozumienia, że nie śnię, a po prostu błaźnię się w ulubionej kawiarni, co będzie mnie nękało przez kolejne tygodnie, bo wspominać żenujące sytuację akurat bardzo lubię.
Nagle zdaję sobie sprawę, że wpatruję się w tego gościa o wiele za długo, ba! Cała ta sytuacja jest zbyt absurdalna! Z trudem zamykam oczy i wracam do formułek z filozofii, świszcząc przy wydechu, jakbym miał atak astmy.
Jest dobrze. Ci goście zaraz odejdą, a wtedy zapomnę, że coś podobnego miało miejsce. Właśnie tak.
— Och? Wkuwasz doktryny?
Unoszę brwi, gdy chłopak od wypadku sprzed chwili pochyla się przy moim ramieniu i patrzy na papiery, na których wypisane mam te wszystkie –logie, –lizmy i inne pierdoły, których nie rozumiem. Udaje mi się jednak wykrzesać odpowiedź.
— Powiedzmy. Nie najlepiej mi idzie.
— Nie najlepiej? Masz tu wszystko ładnie wyjaśnione!
— Ogarniasz filozofię? — Aż krzyżuję ramiona, przekrzywiając głowę. Niebywałe! Nikt z mojej grupy nie radzi sobie najlepiej z tym tematem, nawet Newt!
— Uwielbiam filozofię. — Uśmiecha się lekko, patrząc na mnie z ukosa z tym charakterystycznym, ale też niebezpiecznym błyskiem w oku. — Czego konkretnie nie rozumiesz? — Odsuwa pobliskie krzesełko i na nim siada. — Weź mi to co zawsze — mówi zwięźle do kolegi.
Ten odchodzi bez słowa.
— Wszystkiego. — Spuszczam wzrok, czując się głupio.
Chłopak o dziwo mnie nie wyśmiewa.
— Hmm — przeciąga, biorąc do ręki jedną kartkę. Patrzę na niego badawczo, zastanawiając się, co może chodzić mu po głowie. — Nad czym teraz pracujesz?
— Utknąłem przy pierwszym punkcie. A musimy oddać wypracowanie na angielski do przyszłego tygodnia. — Opuszczam ramiona z rezygnacją, czekając, aż koleś się zaśmieje, wstanie i odejdzie, uznawszy mnie za kompletnego kretyna. A jednak znowu zawodzi moje oczekiwania i jedynie kiwa głową, jakby szukając rozwiązania dla tego problemu.
Z tego powodu cała ta sytuacja zaczyna mnie intrygować, bo hej, zacząłem ten kontakt poprzez uderzenie głową o jego tyłek! Aż mam chęć głośno wrzasnąć z zażenowania! To takie głupie... Takie nieprawdopodobne... Normalna osoba oddelegowałaby się natychmiast, a on jeszcze został i najwyraźniej odczuł potrzebę, by ze mną porozmawiać. Wierzyć się nie chce!
— Empiryzm. W porządku.
— I sensualizm — dodaję, patrząc na niego niepewnie.
W odpowiedzi posyła mi łagodny uśmiech, który jednocześnie ma w sobie coś rozczulającego i zastanawiającego.
— Chyba wiem, w czym tkwi problem. — Odkłada kartkę, skupiając na mnie całą uwagę. — Niezbyt lubisz filozofię, co?
— Ciężko lubić coś, czego się nie rozumie.
— Zainteresowanie zazwyczaj przekłada się na efekty. — Wzrusza ramionami. — Wiesz, filozofii można dopatrywać się we wszystkim. Lubisz czytać?
W odpowiedzi kiwam głową.
— Więc pewnie znasz Tolkiena? — Szybkim ruchem odgarnia ciężkie fale z czoła, a po tym pochyla się nad stolikiem i ze spokojem dodaje: — Poczytaj w wolnym czasie jego powieści. We Władcy Pierścieni przewijają się różne doktryny, niektóre z nich zahaczają o religię. Pole do interpretacji jest ogromne, tak więc nie będziesz się nudził. Może w wyniku przekonasz się do tematu, kto wie? — Przesuwa kartkę z formułkami w moim kierunku, wskazuje na nią ruchem głowy. — Teorię odłóż na później.
Zmieszany, tylko patrzę, gdy chłopak wstaje, posyłając mi ostatni uśmiech, a następnie dosuwa krzesełko do stołu i odchodzi.
Do tej pory większość rzeczy rzeczywiście robiłem na pół gwizdka, więc... Może to nie taki zły pomysł?
Odchylam się na krześle i patrzę za siebie, szukając wzrokiem właściciela tego wątpliwego uśmieszku. Niestety nie widzę go ani przy kasie, ani przy pobliskich stolikach. Poddaję się od razu. Zmartwiony, chowam wszystkie papiery do teczki i pochylam się, biorąc kubek do ręki. Kawa już nie parzy, dlatego wypijam całość w mgnieniu oka, a następnie opieram podbródek o dłoń i z konsternacją myślę o tym, co chwilę temu usłyszałem.
Zainteresowanie przekłada się na efekty, hm?
Coś w tym chyba jest.
Drapiąc się po policzku, ostatni raz rzucam okiem po pobliskich stolikach, naiwnie licząc, że nasze spojrzenia znowu się spotkają.
I wtedy go rozpoznaję.
Stoi przy wyjściu z papierowym kubkiem w dłoni, opiera się biodrami o ścianę. Jego kolega szuka czegoś po kieszeniach; pewnie tylko ta rzecz wciąż trzyma ich w lokalu. Na moją twarz wdziera się zainteresowanie. Uważnie spoglądam w kierunku tej dwójki, lecz nie skupiam na nich kompletnej uwagi. Zamiast tego oddaję się chwilowej zadumie.
I tyle wystarczy, bym przyciągnął uwagę.
Chłopak podłapuje moje spojrzenie. Kiwa na mnie głową, unosząc kubek. Uśmiecha się przez chwilę, co prawie udaje mi się odwzajemnić, a po tym odwraca głowę i wychodzi z kawiarni wraz z kumplem. Zamknięcie się drzwi ostatecznie przerywa nasz kontakt.
Markotniejąc, wysuwam telefon spod teczki i patrzę na nieodebrane połączenie od Lisy. Ostatnio poświęcam jej znacznie mniej czasu, bo po prostu nie mogę przywiązać zbyt dużo wagi do tego, o czym mówi. Nie potrafię. Z drugiej strony... To nie w porządku, że tak łatwo się poddaję. Jeśli nic z tym nie zrobię, wszystko runie.
Przypominam sobie o słowach chłopaka od filozofii i znowu zaczynam czuć się tak dziwnie, wręcz specyficznie, jakby poruszony przez niego temat był czymś nieoczywistym, a to przecież największy banał.
No właśnie. To podstawa, która przekłada się na wszystko.
Wzdycham i przechodzę do listy kontaktów, by wcisnąć zieloną słuchawkę obok numeru dziewczyny, której z całą pewnością muszę poświęcić o wiele więcej zainteresowania, niż jak miało to miejsce dotychczas.
***
Lisa standardowo zamawia karmelową kawę ze spienionym mlekiem. Ja co prawda nie rozumiem tego połączenia. Wolę klasyczną czarną, najlepiej z ekspresu, bo fusów nie znoszę. Zawsze się zapominam i wypijam za dużo. W wyniku te małe mendy uwierają mnie w gardle przez resztę dnia i nie dają żyć.
Obejmuję dziewczynę jednym ramieniem, wciągając powietrze, w które wcina się stonowana ilość kwiatowego zapachu, co — nie zaprzeczę — naprawdę mnie kręci. Lisa nigdy nie przesadza z perfumami i jestem jej za to wdzięczny, mimo że nie spotykamy się zbyt często.
Sam nie wiem, co mnie powstrzymuje przed zrobieniem dalszego kroku. Lubię Lisę, lecz... w jej towarzystwie dość często przyłapuję się na znużeniu, co mimo wszystko nie powinno mieć miejsca, gdy spędza się czas z kimś, z kim chce robić się nieco więcej... rzeczy. Na przykład z takim Newtem bawię się znacznie lepiej, a przecież nie myślę o tym, by go pocałować bądź... No, w każdym razie moje zmieszanie względem Lisy nie powinno nikogo dziwić.
Odchrząkam.
— Obejrzałeś ten film, o którym ci ostatnio opowiadałam? — Lisa zajmuje miejsce przy narożnym stoliku i zakłada włosy za uszy. Ma tak jasną cerę, że przez tę fryzurę od razu zaczyna mi się kojarzyć z Legolasem.
— Nie, jakoś nie mogłem znaleźć wolnej chwili. — Siadam obok, kryjąc uśmieszek. Nic nie poradzę na to skojarzenie!
— Och, szkoda. Mam teraz straszną fazę na stare komedie romantyczne.
— Tak? — Dopiero po fakcie spostrzegam, że powiedziałem to trochę smętnie. Krzywię się, ale nic nie dodaję. Podnoszę kubek i biorę pokaźny łyk gorącej kawy. Nie szkodzi, że najpewniej wypali mi gardło. Przecież nie ma nic gorszego od niezręcznej bezczynności.
Mocno zaciskam powieki, gdyż w moich oczach natychmiast stają łzy, lecz nic sobie z tego nie robię i, próbując nabrać płynny, spokojny wdech, przekręcam głowę w stronę okna dającego pogląd na całą ulicę. Samochody przesuwają się powoli, tkwiąc w korku spowodowanym godzinami szczytu.
W gardle wciąż mnie pali, dlatego kaszlę krótko, co pomaga w tym minimalnym stopniu.
— Zaprosiłabym cię na wieczór, bo planuję mały maraton, ale napisałam już o tym dziewczynom, więc no. Innym razem. — Lekko zagryza wargę, sunąc palcem po ciemnym wyświetlaczu. Na ekranie nagle pojawia się powiadomienie, dlatego Lisa bierze telefon do ręki i odczytuje nową wiadomość. Niespecjalnie interesuje mnie jej treść, więc odwracam wzrok.
— Jasne, żaden problem. Baw się dobrze.
Biorę kolejny łyk. Chyba gorzej być nie może.
Lisa zaczyna stukać paznokciami po klawiaturze, nic sobie nie robiąc z mojej obecności. W takich chwilach zastanawiam się, czy robi to tak swobodnie, bo ma do mnie duże zaufanie, czy po prostu zapomina, że nie jest sama. Jeśli mam być szczery, bardziej skłaniam się ku drugiej opcji, ale jednocześnie staram się myśleć pozytywnie o naszej relacji, więc no...
Lepiej będzie, jeśli po prostu przemilczę tę kwestię.
No i mimo wszystko nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy o co chodzi... Niby zainteresowanie przekłada się na efekty, ale jakoś nie mogę się wciągnąć w ten kontakt. Staram się rozmawiać, szukam wspólnych tematów, ale za każdym razem czuję się, jakbym się zmuszał. Zresztą Lisa też sprawia wrażenie zmęczonej takim przeciąganiem struny. Bo nie wiem, jak inaczej mogę nazwać naszą relację.
— A jutro co robisz? — pyta Lisa, jednak nie odrywa oczu od telefonu.
— Chyba... nic. — Wzruszam ramionami.
Kolejne powiadomienie.
— Ach, bo wiesz, Kat napisała, że robi domówkę. — Przekręca głowę i przez chwilę patrzy na mnie z szerokim uśmiechem, który nie przypomina wymuszonego, ale też nie mogę powiedzieć, że powodem tego zadowolenia jest moja obecność.
— Kat?
Nie mam pojęcia, kim jest Kat. Próbuję sobie przypomnieć, czy Lisa kiedykolwiek o niej wspominała, lecz nic mi nie świta.
— A i tak nie masz planów, to możemy zobaczyć się na miejscu.
Nic nie mogę poradzić na to, że moje brwi jadą do góry, czego Lisa na szczęście nie rejestruje, bo jest zbyt zaabsorbowana odpisywaniem niejakiej Kat. Wątpię, czy odmowa ma sens, więc bezcelowo kiwam głową i zaraz po tym patrzę w drugi kąt kawiarni; już dłużej nie kryję irytacji. Ech, o wiele lepiej bawiłem się, analizując wędrówkę Drużyny Pierścienia, a także samą istotę tej błyskotki.
Newt nie mógł zrozumieć, czemu nagle uparłem się na seans, jak on to pięknie nazwał, Jubilera, lecz bez oporów spędził w moim towarzystwie parę godzin, ignorując chrupanie popcornu, który Mia stale wyjadała w trakcie drugiej części. I w zasadzie ja też nie do końca czaję, co ostatnimi czasy mną kieruje. Jasne, chcę w końcu zrozumieć tę filozofię i dostać dobrą ocenę z wypracowania, jednak... W tym musi tkwić coś jeszcze. Musi. Tego jestem pewien.
Nagle spostrzegam, że przypatruję się miejscu, w którym kilka dni temu widziałem chłopaka od filozofii. Po raz ostatni, jeśli mam być dokładny. To nie tak, że myślę o obcym gościu, mając obok koleżankę, ale... Zaciekawił mnie. A raczej... No nie wiem, zainspirował? Twierdzi, że kluczem do postępu jest zainteresowanie, a ja naprawdę staram się pojąć rzeczy, których zrozumienie jak dotąd odkładałem na dalszy plan. On z kolei opowiadał o filozofii z czystą pasją, co było pewnego rodzaju dowodem, iż naprawdę można polubić ten przedmiot.
Pytanie, czy na pewno powinienem zmuszać się do zainteresowania, gdy ewidentnie czymś się męczę...
Wlewam w siebie resztę kawy. Lisa także kończy swój karmelowy napój i na moment znika. Korzystając z chwili spokoju, garbię plecy i rozmasowuję skronie, by jakoś pobudzić pracę szarych komórek. Kto wie, może dzięki temu doznam olśnienia i nareszcie pociągnę zwyczajną rozmowę? Byłoby naprawdę miło, gdyby i Lisa zrobiła podobny masaż, ale staram się nie mieć zbyt wysokich oczekiwań, więc nie narzekam, gdy dziewczyna wraca po paru minutach z lekkim uśmieszkiem i na nowo trajkocze o domówce.
Niespecjalnie mam ochotę na zabawę z gronem roześmianych lasek, których ani trochę nie znam, jednak...
Wzdycham.
Jednak przynajmniej ten ostatni raz mogę się postarać. Albo chociaż spróbować. Cokolwiek.
***
Newt wita mnie w znoszonych gaciach, które na bank pamiętają czasy dinozaurów.
— Znowu nosisz te drechy.
— Nigdzie nie wychodzę. — Obojętnie przepuszcza mnie w drzwiach.
— Jak zawsze. — Przewracam oczami.
Ściągam buty i idę za przyjacielem na górę, prosto do jego pokoju. Tutaj pojawia się największe zdziwienie, bo chciałoby się rzec, że Newt nic sobie nie robi z porządku, skoro zawsze śmiga po domu w tych zabójczych stylizacjach, a jednak w jego pokoju wiecznie panuje czystość.
Podnosi gitarę i zaczyna pociągać za struny. Co prawda robi to od niechcenia, ale nie narzekam i w ciszy siadam na krześle, by ostatecznie głośno odetchnąć i schować twarz w dłoniach.
— Chyba zwariuję, Newt. Tym razem na dobre.
Gra ustaje. Zadzieram głowę i patrzę na niego ze zmęczeniem.
— Stwierdziłem, że poświęcę jej trochę więcej uwagi, a wtedy sytuacja się poprawi, ale... to na nic. Kompletnie nic mi nie pomaga. Nie mam pojęcia, o czym mogę z nią sensownie porozmawiać. A nawet obejrzałem te dwa filmy, które mi podesłała!
— Mówisz o... Lisie?
— Tak. — Kiwam głową od niechcenia. — I o Zakochanej złośnicy. Drugiego tytułu nie pamiętam, nudny był.
Newt unosi brwi pytająco.
— Nie wnikaj, proszę. — Niemalże zapadam się w siedzeniu.
— Ale skoro tego nie czujesz, po co ciągniesz kontakt na siłę?
Powiedziałem mu o Lisie niedługo po tym, jak zacząłem z nią pisać, bo to jednak normalne u kumpli, a przecież Newt jest dla mnie kimś więcej niż zwykłym kolegą, więc tym bardziej powinien wiedzieć o takich rzeczach. Lisa chodzi do innej szkoły, więc Newton zna ją tylko i wyłącznie z moich krótkich opowieści.
— Eee, nie wiem. — I wolę się nad tym nie zastanawiać, bo skończę z jeszcze większym bałaganem myśli niż obecnie. — Słuchaj, a może poszedłbyś jutro ze mną na domówkę? Zabawimy się we dwóch, co ty na to?
— Oczywiście — mówi powoli, przeciągając głoski. Unosi jedną brew. — Może weźmiemy jeszcze jakąś wódkę z barku moich rodziców?
— Nie było pytania. — Macham na niego lekceważąco.
Newt co prawda spędza dużo czasu w domu, gdzie panuje cisza i spokój, ale to nie oznacza, że izoluje się przed światem zewnętrznym. Trafiają się momenty, gdy rzeczywiście idzie go wyciągnąć do ludzi. Tylko żeby zyskać jego zainteresowanie, czasami naprawdę trzeba się nagimnastykować.
— A jak ci powiem, że Lisa ma bardzo... eee, fajne koleżanki?
— Proszę cię. — Kręci głową z rozbawieniem. — Tak jakbyś znał imię którejkolwiek z nich.
— Kat.
— Aha. Kat. Jak Katarina?— Newt zmienia akord i parę razy przeciąga ręką po strunach. Brzmi miło. I trochę znajomo? — Prawie mnie przekonałeś.
— Mówię poważnie! — Pochylam się w jego kierunku. — Ej, co to w ogóle było? — Kiwam na gitarę. — Mam wrażenie, jakbym już gdzieś to słyszał.
Newt patrzy na mnie przez chwilę z nieodgadnionym uśmiechem. Mimowolnie oglądam piegi porozsypywane po jego nosie.
— Mówisz o tym? — Kolejne pociągnięcie za strunę. I po nim kolejne. — A może o tym?
Nie czeka na moją odpowiedź. Zaczyna grać płynnie, a wtedy cała aura wokół niego zaczyna się zmieniać. Zazwyczaj to są naprawdę drobne zmiany — jego ciemne brwi trochę się zjeżdżają, a prawy kącik ust lekko zaciska, tak jakby nieświadomie podgryzał w tym miejscu wargę. Tym razem jednak jest w tym coś jeszcze; coś, czego nie potrafię w pełni zidentyfikować. Nie teraz.
Słowa piosenki same formują mi się w głowie.
You're just too good to be true
Can't take my eyes off of you
— Chwila. — Krzyżuje ręce na piersi, przyglądając się Newtowi w skupieniu. — To jest ta piosenka ze Złośnicy.
— Raczej Frankie Valli. — Ach, znowu ten uśmiech. — Ale czasami chyba zapominasz, że mam młodszą siostrę.
— Pewnie też Mia zmusiła cię do nauki całej piosenki?
— Pod groźbą włączenia w zapętleniu Doop.
— Przepraszam, ale czego? — Parskam krótko, podnosząc się z siedzenia.
Od razu wysuwam telefon z kieszeni i włączam Spotify. Pierwszy raz słyszę o czymś takim jak Doop. Tylko Newt potrafi wypalić z czymś, o czym najpewniej wiedzą wyłącznie ludzie mający sto lat.
— Nawet nie próbuj. — Opuszcza ramiona z rezygnacją, jakby już wiedział, co zamierzam zrobić.
— Skoro tak ładnie prosisz. — Uśmiecham się do niego słodko, a następnie z przyjemnością wciskam play.
Newt wydaje z siebie przeciągłe westchnienie, kładąc się na łóżku razem z gitarą. Mnie z kolei z ust wyrywa się głośny, naturalny śmiech.
— Nienawidzę cię.
— Uwielbiasz mnie — precyzuję.
Siadam obok i bez najmniejszego poczucia winy podkręcam głośność.
— Całkiem nieźle się tego słucha.
— Nie musisz już iść? — Patrzy na mnie przelotnie, kiepsko maskując uśmiech. — Mam zaległą pracę do napisania. — Najpewniej przez przeziębienie sprzed dwóch tygodni, któremu jestem tak troszkę wdzięczny, bo dzięki nieobecności Newta mogę pochwalić się wybitnym osiągnięciem na zajęciach z technologii żywności.
— Ale ja nie. — Wzruszam ramionami.
— A to wypracowanie na angielski? — Wyciąga rękę po mój telefon. Nie protestuję, kiedy wysuwa mi go z dłoni. — Od jednego do sześciu? Poważnie?
— Spadaj. — Próbuję wyrwać mu telefon, ale on już wyłącza Spotify i blokuje ekran. — Mam trochę ponad trzy strony. Może jutro znajdę u Kat jakieś zacisze i to skończę. Przynajmniej czas jakoś zleci.
— Czyli naprawdę ma na imię Kat. — Wybija palcami rytm na pudle rezonansowym. — Ale po co tak właściwie tam idziesz, skoro nie masz ochoty? — Przez moment patrzy na mnie z nutą niezrozumienia.
Widząc, że nie zamierzam odpowiedzieć, bo najzwyczajniej tego nie wiem, odpuszcza. Podnosi się, prostuje plecy i wraca do gry.
A ja nie drążę tematu, choć czuję, że w powietrzu wisi coś... osobliwego; coś, czego do tej pory między nami nie było.
***
Patrzę na wiadomość od Lisy, siląc się na odrobinę entuzjazmu. Przesłała mi adres tej całej Kat. Wydaje mi się, że kojarzę tę dzielnicę, ale no właśnie — nie jestem przekonany, czy aby myślę o dobrej okolicy.
Wychodzę z pokoju.
Mama siedzi na kanapie przed telewizorem, przeglądając katalog z Walmartu. Siadam obok niej i mimowolnie rozciągam usta, gdy natychmiast obejmuje mnie jednym ramieniem i pyta, co słychać. Przechylam głowę i patrzę na pierdoły z gazetki.
— Koleżanka zaprosiła mnie na imprezę, ale nie chcę tam iść.
— Rodzice twojej koleżanki pozwalają na imprezy? — Unosi brwi, zdziwiona.
— Jasne, że nie. — Parskam, krótko kręcąc głową. — To w sumie nie jej rodzice. Znaczy, bo ta domówka wypada u kogoś innego, rozumiesz... Ech, w każdym razie nie wiem. — Wzruszam ramionami. — Przeglądanie katalogu z mydelniczkami i... — ściągam brwi, by podejrzeć, co jest na zagięciu strony — to są chyba dozowniki?
— Tak, słońce. — Przeczesuje dłonią moje włosy z szerokim uśmiechem. — Dobrze wiedzieć, że ktoś mnie jednak słucha.
— Naturalnie. — Chrząkam szybko. — Przeglądanie tego katalogu pewnie będzie znacznie ciekawsze. Bo wiesz... Znam się z tą koleżanką już chwilę, ale nasz kontakt słabnie. Ona ciągle gada o jakichś filmach i serialach, a ja... No, nie mogę się wczuć.
— Może wypytaj ją o inne zainteresowania?
— To... ciężka sprawa.
— Cóż. — Mama robi chwilową pauzę, by pozbierać myśli. — Mam rozumieć, że już potwierdziłeś swoją obecność? — Wraca do tematu imprezy.
— Raczej nie miałem nic do gadania.
— Och? — Przez jej twarz przemyka rozbawienie. — Jeśli tylko obiecasz, że nie wrócisz nad ranem, potykając się o własne nogi, ten jeden raz przymknę na to oko.
Odpowiadam jej drętwym uśmiechem.
— Obawiam się, że przyjdę znacznie wcześniej.
Mama kiwa głową i mierzwi moje włosy. Niby mówi, że to jeden jedyny raz, gdy puszcza mnie na imprezę, ale ja wiem, że robi to z czystego zaufania. Nigdy nie zrobiłem niczego, co wzbudziłoby alarm w jej głowie.
Tego zamierzam się trzymać.
***
Nawigacja Google podpowiada, że od domu Kat dzieli mnie kilka mil. Wsiadam do właściwego autobusu, odbijam bilet i zajmuję pierwsze miejsce z brzegu. Na ekranie pojawia się wiadomość od Lisy, dlatego szybko wchodzę w Messengera. Na pytanie, czy już jestem w drodze, przesyłam zdjęcie z autobusu, na co Lisa odpowiada naklejką kciuka skierowanego do góry. Na tym rozmowa się urywa, dlatego chowam telefon do kieszeni.
Kolejny przystanek. Drzwi otwierają się z piskiem, a wtedy do środka wchodzi nieduża grupa. Szmer rozmów przerywa panującą dotąd ciszę, przez co klnę w duchu, bo na jawne bluzgi mało kiedy się zdobywam. Zamykam oczy.
Wtedy jednak dobiega do mnie mocne uderzenie o szybę, więc otwieram oczy i po chwili patrzę, jak do autobusu wchodzi ktoś jeszcze, przepraszając kierowcę skinieniem głowy. Rozgląda się wokół i w momencie, gdy nasze spojrzenia się krzyżują, bez problemu przypominam sobie dzień, w trakcie którego spędzałem miłe popołudnie w kawiarni, ucząc się filozofii. Wtedy, zdaje się, nasz ostatni kontakt wyglądał bardzo podobnie.
Kasuje bilet i idzie w moim kierunku. Spuszczam wzrok, bo to mimo wszystko dziwne, że gapię się na chłopaka, którego nie znam, lecz zaraz po tym znowu na niego patrzę, gdyż siada na miejscu obok i posyła mi lekki uśmiech.
— Cześć, kaskaderze — podkreśla.
Nic nie poradzę, że na moją twarz od razu wdziera się rumieniec.
— Cześć. — Skupiam uwagę na najbliższej barierce.
A jednak zrobiłem z siebie bałwana, gdy uderzyłem głową o jego tyłek!
Bardzo chciałbym go teraz zignorować, a jednak nie mogę, bo samoistnie przekręcam głowę w jego kierunku. Widzę ten nieoczywisty uśmieszek oraz rozbawienie w oczach, co denerwuje mnie jeszcze bardziej.
Chyba nie muszę nic mówić, bo chłopak parska, zaczynając kręcić głową.
— Nie nabijam się z ciebie. — Pochyla się, opiera ręce o nogi i zerka na mnie z ukosa. — Serio — dodaje, widząc moje niedowierzanie.
— Spoko — mówię od niechcenia.
— No. — Kiwa głową, uśmiechając się jeszcze szerzej. Patrzy na mnie w ciszy, chyba czekając na odpowiedź, lecz ja nie planuję się odezwać, bo nic nie przychodzi mi do głowy. W wyniku parska śmiechem na nowo, prostuje plecy. — Świetna rozmowa.
I znowu nie mogę nic poradzić na fakt, że moje usta rozciągają się same, a spojrzenie raz jeszcze krzyżuje się z tym jego.
— Darren. — Nie podaje mi ręki ani nic. W sumie bardzo dobrze, że tego nie robi, bo to byłoby mega niezręczne.
— Samuel.
Jakoś... Za sprawą tych dwóch słów część zdenerwowania ginie gdzieś w tle.
I bardzo dobrze, bo dzięki temu nie mam problemu z ciągnięciem rozmowy o filozofii, której wciąż nie łapię; Darren najwyraźniej czuje się w tym temacie pewnie, bo znowu nagradza mnie paroma radami, ale też słucha, gdy opowiadam o ostatnim maratonie Jubilera. Przypadkiem przeinaczam ten tytuł, w związku z czym Darren przez chwilę patrzy na mnie ze zdziwieniem, bo pewnie nie wie, o czym gadam, jednak ta niezręczność prędko wygasa.
I naprawdę nie wiem, jak to możliwe, ale autobus nagle staje na ostatnim przystanku i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miał ruszyć ponownie. Z paniką rozglądam się na boki, bo powinienem był wysiąść kawał drogi temu, a jednak zostałem, rozmawiając z gościem, o którym wiem tylko dwie rzeczy.
To, że ma na imię Darren i bardzo lubi filozofię.
— Idziesz? — pyta, stojąc przy drzwiach.
— Chyba? Nie wiem. — Podnoszę się, lecz staję po dwóch krokach, nieporadnie patrząc po oknach.
— Pomyliłeś przystanki?
— Najwyraźniej. — Drapię się po głowie z zakłopotaniem. Skoro to koniec kursu, muszę być na jakichś obrzeżach, a po tych okolicach szwendam się rzadko kiedy, więc no...
— O cholera, sorry. Musiałem cię zagadać. — Sprawdza rozkład. — Powrotny będzie za jakąś godzinę. Może troszkę więcej.
— Jasne.
Wychodzimy z autobusu. Nie jest aż tak późno, a mimo to w pobliżu nie widzę nikogo. W zasadzie cała okolica wydaje się taka... odległa. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek tu byłem.
— Znajdę niedaleko jakąś kawiarnię? — Odruchowo przenoszę wzrok na Darrena.
— Możesz poczekać u mnie. Mieszkam całkiem blisko. — Ani się nie uśmiecha, ani nie wygląda na znużonego.
— Okej. — Kiwam głową, bo ta opcja wydaje się o niebo lepsza niż stanie na przystanku przez Bóg wie ile.
Przechodzimy przez pasy i niedługo po tym Darren podchodzi do wysokiej furtki. Nie ma problemu ze znalezieniem klucza, dlatego już po chwili zamykam za sobą drzwi od domu i ściągam trampki. Darrenowi zajmuje to dłuższą chwilę, bo ma na nogach wysokie glany.
Czuję wibracje w kieszeni. Wyciągam telefon i odczytuję wiadomość od Lisy, patrząc wyłącznie na powiadomienie. Gdzie jesteś? Od razu zwracam uwagę na godzinę i spostrzegam, że od naszej ostatniej rozmowy minęło zdecydowanie za dużo czasu, więc zgodnie z tym powinienem już być na miejscu, bawiąc się w najlepsze z niejaką Katariną.
— Coś nie tak?
Odrywam się od telefonu. Darren wpatruje się we mnie z zainteresowaniem, co onieśmiela mnie w minimalnym stopniu, ale to tylko dlatego, bo nie przywykłem do kontaktu z ludźmi, o których nie mam bladego pojęcia.
— Powinienem być właśnie na imprezie.
Nie jest zdziwiony.
— Ale ja sam nie wiem, czy chcę tam być — dodaję.
— Nie? — Unosi jedną brew, opierając się o ścianę.
Robię to samo, lecz z przeciwległą.
— Ostatnio powiedziałeś mi, że zainteresowanie przekłada się na efekty. Mniej więcej dlatego pomyślałem, że muszę poświęcić koleżance trochę więcej uwagi, a wtedy jakoś... No, będzie lepiej. A jednak nic się nie zmienia, ba. — Przewracam oczami. — Mam wrażenie, że jest gorzej.
— Wiesz, to jest... — Ściąga brwi, lecz nie odwraca wzroku. — Z ludźmi jest trochę inaczej. Jasne, że wszystko wydaje się lepsze, gdy poświęcasz sporo uwagi przyjaciołom, ale to działa w dwie strony. Jeśli czegoś nie czujesz, choć się starasz, nie ma sensu w to brnąć.
Newt mówił to samo.
— To jest takie głupie...
— Nie powiedziałbym, że to głupota. — Wciąż utrzymuje kontakt; już dłużej nie czuję się speszony z tego powodu. — Niektórzy ludzie po prostu do siebie nie pasują. Tak jak można coś poprawić, okazując trochę zainteresowania, tak nie wypada tego ciągnąć na siłę, gdy starania nie pomagają. — Uśmiecha się lekko, z pasją i już dzięki temu wiem, o czym będzie mówić.
I ta świadomość wcale mi nie przeszkadza.
Spędzam miłą godzinę w towarzystwie Darrena, słuchając, że interpretacja nie zna ograniczeń. Dowiaduję się nawet, że planuje studiować filozofię, co w zasadzie mnie nie dziwi, skoro ten temat tak bardzo go pasjonuje. Ostatecznie poznaję go trochę lepiej i ten fakt mnie... zadowala.
Wiem, że ma na imię Darren i lubi filozofię do tego stopnia, że pragnie ją studiować. W pokoju ma kilka regałów załadowanych książkami; między tytułami widzę całą serię Władcy Pierścieni oraz Hobbita, którego również mi poleca. I, co najlepsze, jego numer jest palindromem! A palindromy są genialne!
To wszystko sprawia, że chcę dowiedzieć się o nim jeszcze więcej.
Autobus nadjeżdża, więc patrzę na chłopaka ostatni raz i wsiadam do środka. Zajmuję miejsce, odchylam głowę i wzdycham, gdy przypominam sobie, że wciąż mam nieodczytane wiadomości od Lisy. Ostatnia z nich kończy się bardzo nieprzyjemnym wyrażeniem, dlatego z grymasem wyłączam telefon i nie wysiadam na przystanku, na którym powinienem był wysiąść kawał czasu temu. Wracam prosto do domu.
A/N: w mediach jest piosenka, którą Newcik przygrywał na gitarze
a tutaj jeszcze dorzucam to paskudztwo Doop
[Tutaj powinien być GIF lub film. Zaktualizuj aplikację teraz, aby go zobaczyć]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top