3. Prawda gorzka niczym poranna kawa
U Newta czuję się, jakbym był u siebie, tak więc nie krępuję się samotnym szwendaniem po kuchni w poszukiwaniu jedzenia. Nie mam też dokładnego pomysłu na posiłek, w związku z czym przez chwilę stoję, opierając się tyłkiem o blat i szukam w przestrzeni odpowiedzi, na co tak właściwie mam ochotę. Kroki, początkowo rozbrzmiewające jedynie w tle, w końcu wyrywają mnie z rozmyślań. Przechylam głowę, przy wejściu spostrzegając zaspaną Mię. Dziewczyna wchodzi do kuchni, związując szatynowe włosy w niski kucyk i drapie się po karku, ziewając otwarcie. Kompletnie nie krępuje się w moim towarzystwie, co w ogóle mi nie przeszkadza.
— Jak tam babski wieczór? — Odklejam biodra od szafki i przekręcam się w kierunku Mii z uśmiechem. Podrosła trochę przez wakacje, wskutek czego jesteśmy teraz niemalże tego samego, średniego wzrostu.
— Ech, liczyłam, że zarwiemy nockę, ale dziewczyny zaczęły padać po trzeciej. — Wyciąga z lodówki napój owsiany, stawia karton na szafce. Śledzę ją wzrokiem, gdy podchodzi do czajnika, nalewa do niego wodę i naciska pstryczek. — Tyle z mojego maratonu Przyjaciół. Napijesz się czegoś?
— Jasne. — Kiwam głową. — Może być kawa. Tylko nie za mocna. A, Newtowi też zrób! Biedaczek nie mógł podnieść się z łóżka. — Unoszę jedną brew. — Czy będzie źle, jeśli przyznam, że nigdy nie oglądałem Przyjaciół?
— Lepiej się do tego nie przyznawaj. Ale tak między nami, jakoś nie chce mi się w to wierzyć. — Uśmiecha się niedbale. Jej usta, nieco większe niż Newta, skrojone są na kształt serca. — Bo co, chcesz mi powiedzieć, że te włosy są tak ułożone kompletnie z przypadku?
Mimowolnie odgarniam włosy z czoła, które od pewnego czasu lubią drapać mnie po oczach. Mia wyciąga trzy kubki z szafki i przygotowuje w nich kawę. Woda zaczyna bulgotać, więc podnoszę czajnik i zalewam wszystkie szklanki wodą, w ostatnim zostawiając trochę przestrzeni, bo Mia lubi kawę ze spienionym napojem owsianym.
Biorę do ręki cukierniczkę, przekręcając nieco głowę. Spostrzegam, że w kuchni pojawia się nowa twarz, z której obecności pewnie nie zdałbym sobie sprawy, gdybym nie zwrócił się w jej kierunku. Newt zawsze chodzi jak cień, dlatego nigdy nie wiadomo, czy nie czai się gdzieś za plecami. Tego po prostu nie da się przewidzieć.
Podchodzi do stołu i rozgląda się bez celu, wsuwając rękę pod koszulkę, by podrapać się po brzuchu. Zadziera materiał, odsłaniając płaski brzuch; jego skóra jest zadziwiająco sprężysta i dość opalona, dzięki czemu dobrze widać na niej zarys mięśni będących efektem ciężkiej i systematycznej pracy. Newt i Mia mają to do siebie, że przywiązują dużą wagę do sportu i właściwego odżywiania, za co w sumie ich podziwiam, bo nie wyobrażam sobie życia bez żarcia z KFC. A dobra przemiana materii pewnie kiedyś minie, przez co skończę, turlając się po ziemi, bo ze śmieciowego jedzenia i tak nie zrezygnuję.
Zabieram kubek.
No trudno.
Newt przez chwilę przekomarza się z siostrą, wytykając jej kiepski gust muzyczny, na co ta odpowiada natychmiast, sprzedając mu solidną pięść w bok. Odwraca się, zabiera swoją kawę i wychodzi, zostawiając nas samych. Pijąc, patrzę na Newtona. Zaledwie cień uśmiechu błąka się po jego twarzy, ale to wystarczy, bym stwierdził, że ma dobry humor. Całe szczęście, bo wczoraj nie było z nim najlepiej.
Czasami wręcz się dziwię, że ze sobą wytrzymujemy, mimo tych pokaźnych różnic i odmiennych opinii.
Mimo tych... tajemnic.
— Zrobię gofry. — Jego głos w ostatniej chwili ratuje mnie przed spochmurnieniem.
Podchodzi do lodówki i wyciąga z niej jajka, rozglądając się za mlekiem. Szybko spostrzega, że butelka wciąż stoi na blacie, dlatego zamyka drzwiczki i z szafki obok wyciąga resztę składników. Odsuwam się na bok, by zrobić mu więcej miejsca, przy okazji przenosząc jego kubek na stolik. Siadam, opieram podbródek o dłoń i patrzę, jak w ciszy miesza składniki; jego ramiona pracują powoli, w jednym tempie.
— I jak? Czujesz się lepiej? — pytam, ponieważ naprawdę zmartwił mnie wczorajszy widok. Nigdy nie widziałem u niego aż takiej dawki wyczerpania.
— O niebo. — Zerka na mnie przez ramię. Uderza trzepaczką o miskę, odkłada ją do zlewu i wyciąga gofrownicę.
— Pójdzie z górki, jeśli pozwolisz sobie na przerwy między tym wszystkim. — Upijam kolejny łyk, czując, że powoli zaczynam się wybudzać z sennego marazmu.
Odchrząkam, ponownie skupiając się na plecach Newta. On jednak nie daje mi czasu na zbyt długą obserwację. Wyciąga się, a wtedy parę kości strzyka, dając o sobie znać. Obraca się w moim kierunku, luźno przechylając głowę na bok, przez co parę ciemnych kosmyków zsuwa się po reszcie. Włosy opadają to na czoło, to na lewą stronę, rzucając cień na twarz. Naprawdę dobrze się na niego patrzy.
Wpatruje się we mnie tym swoim znużonym wzrokiem i zwyczajnie wzrusza ramionami.
— No nie wiem. Od początku średnio mi idzie.
— Pewnie przesadzasz. — Ściągam brwi. Newt, zdaje się, ostatnio bardzo się nie docenia, wręcz wymaga od siebie więcej, niż jest to konieczne, co mnie naprawdę martwi. Na poważnie myśli o studiach muzycznych. — Po prostu... Miej na uwadze odpoczynek, okej? Jestem pewien, że dzięki niemu pójdzie łatwiej.
— Może. Nie wiem.
— Przestań odpowiadać mi monosylabami! — Krzywię się, odkładając kubek.
— Okej. — Po jego twarzy przemyka cień rozbawienia, który niemalże maskuje tą swoją wkurzającą powagą.
— Gofrownica ci się nagrzała.
Newt od razu zerka na urządzenie i kiwa głową.
— Racja. Możesz się wykąpać, jeśli chcesz. — Przerywa chwilową ciszę akurat w momencie, gdy sięgam po kawę, by dopić ją do końca. — Pożyczę ci jakieś ubrania.
Biorę duży łyk. Prawdopodobnie za wielki, bo czuję w gardle drapanie. Przeklęte fusy!
— A umyjesz mi plecki? — Uśmiecham się niewinnie, wstając z siedzenia.
Newt niekontrolowanie parska. Tym razem nie udaje mu się ukryć uśmiechu — wciąż niewielkiego, ale szczerego.
— Nie tym razem. — Zbywa mnie machnięciem dłoni, skupiając się na misce z ciastem.
Chichocząc krótko, odwracam się i idę do łazienki, gdzie bez ociągania wszystko z siebie zdejmuję i od razu wchodzę pod prysznic. Odchylam głowę i oddycham z ulgą, gdy letnia, początkowo chłodna woda zalewa moją skórę, włosy i zostawia to miłe uczucie, dzięki któremu nigdy nie chcę przerywać kąpieli.
Obym tylko się nie zasiedział.
***
Spłukuję wszystko z siebie i wychodzę, opatulając się ogromnym, miękkim ręcznikiem. Wycieram nim włosy, ramiona i podchodzę do lustra, by rzucić okiem na własną twarz. Tak czysto profilaktycznie, bo spoglądania na własne odbicie nigdy za wiele.
Odgarniam mokre włosy, w nawyku podgryzając wargę i zerkam na obszerną półkę, na której stoją jeszcze inne kosmetyki, w dużej mierze należące do Mii — widzę tutaj sporo mleczek, maseczek i produktów bezpośrednio przeznaczonych do makijażu.
Wzdycham, okręcam się na pięcie i staję tyłem do lustra. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zbieram porozrzucane przez siebie łachy i chowam je do kosza na pranie, by nie zawadzały pod nogami. Zostawiam jedynie bokserki, bo tego od Newta nigdy nie pożyczę; prędko wciągam je na tyłek.
Niedługo po tym drzwi się otwierają, a do łazienki wchodzi Newt z ubraniami złożonymi w kostkę. Normalnie zostawiłby ciuchy na półce i wyszedł, bo przecież czeka na niego mnóstwo innych obowiązków. Nie tym razem. Wystarczy jedno spojrzenie na mój tors, by zmarszczył brwi i stanął w bezruchu, wyraźnie coś analizując.
— Co to jest?
Spuszczam wzrok na własny sutek zdobiony przez niewielką, srebrną podkowę. Zadzieram głowę, patrzę na Newta i unoszę jedną brew, uśmiechając się głupkowato.
— Kolczyk? — odpowiadam niezbyt odkrywczo.
Newton przez moment wygląda, jak zazwyczaj na zajęciach z filozofii, gdy profesor zaczyna przedstawiać masę różnorakich interpretacji. Ostatni wywód na temat Biblii i istoty węża był tego idealnym przykładem.
— Zrobiłem jakiś czas temu. — Odwracam wzrok i zaczynam skubać skórki.
— Zrobiłeś? Ty sam? — Poważnieje.
Ten ton jest mi bardzo dobrze znany. Prawdopodobnie aż za dobrze. Szczerze wątpię, czy ktokolwiek prócz mnie miał przyjemność go usłyszeć.
— Nie. Znajomy. — Czuję, że Newtowi zaraz na nowo odpali się tryb opiekunki i będzie mi prawił morały, że postępuję bezmyślnie.
— Znajomy? — powtarza, krzyżując ręce na piersi. Coś w jego postawie się zmienia. — Cholera, Sam, przecież wiesz... — Urywa, nerwowo gryząc wargę. Myśli nad czymś. — Dlaczego to robisz?
Nie wiem co, być może jego postawa, być może zmiana w głosie, w spojrzeniu czy mimice, naprawdę tego nie wiem — w każdym razie to coś sprawia, że na moment tracę grunt pod nogami. Przez to zaczynam myśleć o kimś, o kim powinienem był już dawno zapomnieć.
Mrugam tępo, głośno przełykając ślinę i wymuszam uśmiech. Jestem mistrzem w robieniu dobrej miny do złej gry.
— Znasz mnie. Jestem uparty, a ten kolczyk naprawdę mi się podobał...
— Wiesz, że nie to miałem na myśli. — Wzdycha głęboko, a mnie momentalnie dreszcze przebiegają po grzbiecie i nie wynika to z chłodu panującego w pomieszczeniu, o nie. — Dlaczego?
Gdyby to pytanie padło kilka miesięcy temu, parsknąłbym śmiechem, jakoś porzucając temat, bo nie miałby on dla mnie najmniejszego znaczenia. Niestety w ciągu tego czasu wydarzyło się zbyt wiele; za dużo wątpliwości mnie dopadło i tyle samo chwil poświęciłem, zastanawiając się, czy cokolwiek z tego, co usłyszałem, ma sens. Cóż, może i ma, ale co najwyżej połowiczny. Coraz częściej przyłapuję się na dziwnych wątpliwościach, na dochodzeniu do głupich wniosków, a nawet na czuciu się niekomfortowo, gdy się z kimś spotykam. Troska Newta dobija się do mnie od tyłu i nie chce dać mi spokoju.
A ja naprawdę nie wiem — nie chcę wiedzieć — co o tym myśleć. Bo gdybym rzeczywiście miał to wszystko w nosie, nie zastanawiałbym się aż tak. Newt, zdaje się, również ma tę świadomość i stara się do mnie dotrzeć, by wbić mi prawdę do głowy.
Nie rozumiem... tego. Nie rozumiem siebie. Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo potrzebuję odrobiny niezobowiązującej bliskości fizycznej, która nigdy nie przekracza ostatecznej granicy. Pozwoliłem sobie na to tylko raz; o jeden raz za dużo. Nie wiem, dlaczego po tych spotkaniach zaczynam czuć się tak... dziwnie, jakby to jednak nie było to. Nie wiem. Nic nie wiem. Po prostu... już się gubię.
Nie zamierzam jednak krzyczeć na Newta, mimo iż ten świadomie przekracza granicę, jakiej przekraczać nie powinien, a jednak robi to, by się do mnie zbliżyć, by przemówić mi do rozsądku. W głębi pewnie nawet się z tego cieszę — z faktu, że mam w życiu kogoś, kto jest w stanie zaryzykować naszą znajomością, by mi pomóc.
Niestety nie jestem w stanie tego przed sobą przyznać. Nie potrafię.
Zamykam oczy, a wtedy gdzieś pośród tej ciemności zauważam zadowoloną twarz, jednocześnie znajomą i odległą, będącą odpowiedzią na to, co zastanawia zarówno mnie, jak i Newta.
— Nie wiem, Newt. Naprawdę — mówię słabym głosem, niestety nieszczerze.
Nie patrzę na niego, a mimo to wiem, że łagodnieje. Wyczuwam jakiś ruch, jakiś gest powoli zmierzający w moją stronę, lecz wykruszający się gdzieś po drodze. Kończy się na niczym. Newt wychodzi, zostawiając mnie samego.
Gorzka prawda uderza we mnie wyjątkowo mocno, a jej smak i aromat porównywalne są do tej obfitej w fusy kawy, jaką wypiłem przed kąpielą.
Bardzo chciałbym móc powiedzieć parę rzeczy.
Że nie wiem, co myślę. Że nie wiem, co czuję, czego pragnę, czego potrzebuję, czego oczekuję i czego wymagam. Że nie wiem, co robię, dlaczego to robię i co ma na celu to wszystko. Że gdzieś w tym wszystkim gubię siebie i przestaję się orientować, kim tak właściwie jestem, skoro nic o sobie nie wiem.
A wiem. Oj, bardzo dobrze wiem.
Problem tkwi w tym, że od dawna się tego wypieram i to mnie wyniszcza.
Zamykam oczy i powoli wypuszczam powietrze. Wyciągam rękę do półki, na której Newt zostawił ubrania i równie żałosnym tempem wszystko na siebie zakładam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top