14. Nie zrozumieliśmy się, a jednak...




Gdy jestem z Darrenem, targają mną przeróżne emocje.

    Momentami bywa, zupełnie jak teraz, że leżymy, prowadząc niezobowiązujący i nielogiczny dialog, ale żadnemu z nas to nie przeszkadza i brniemy dalej, raz po raz patrząc na siebie, uśmiechając się, parskając śmiechem i przewracając oczami, jakby ta cała sytuacja została wyciągnięta z jakiejś tandetnej komedii romantycznej, z których tak bardzo się naśmiewałem. Oczy chłopaka zdradzają mi intymną prawdę, podpowiadają, że jest mu dobrze z takim stanem rzeczy, że nie chce niczego psuć. Jego dłoń dotyka mojej twarzy, a spojrzenie przesuwa się po jej długości, po czym wraca do głównego punktu, dając mi znak, że jest tak... dobrze, tak... niezobowiązująco; że szkoda przerywać. Nie czuję dystansu czy niechęci, a zwykłą bliskość, jakiej nie zamieniłbym na nic innego.

    Ale to tylko jedna odsłona naszej relacji. Jedna jedyna, bo reszta jest naprawdę... specyficzna.

    Darren wciąż nie mówi zbyt wiele o swojej rodzinie czy znajomych. Wręcz odnoszę wrażenie, że ucina temat, gdy tylko nadciąga okazja, by trochę lepiej się poznać i skrócić odległość będącą pustym polem, jakie powinniśmy zapełnić częścią nas samych. Nie rozumiem, dlaczego odtrąca tę szansę, skoro czasami jest względem mnie tak... łagodny i uważny, jakby nie chciał czegoś stracić bądź przegapić. Wznosi mur, którego nie potrafię przeskoczyć i to mnie martwi jak cholera, bo... skąd mam wiedzieć, na czym tak właściwie stoję?

    Wydawało mi się, że jedynym wyjściem, by zatrzymać go przy sobie, jest całkowite oddanie, a jednak coś mi nie pasuje. Jego pocałunki, jego dotyk, jego głos... to wszystko robi się coraz bardziej odległe; już dłużej nie wyłapuję tych emocji, jakie dostrzegałem na początku.

    Ale to nie wszystko. Ja również nie jestem bez winy, bo mimo zapewnień mamy nie wyrzuciłem z głowy kąśliwych słów ciotki Bonnie. Mam dziwne przeczucie, że stabilizacja, w której istnienie do niedawna tak uparcie wierzyłem, zaczyna się psuć, a gdy tylko próbuję się jej chwycić, gubię grunt.

    Nie mam pojęcia, co robić.

    — Zaraz wrócę. — Trąca mnie palcem w czubek nosa, a ja rozciągam usta i kiwam głową. Zagryzam wargę, gdy staje na nogi, pozwalając mi na bezwstydne wgapianie się w swoje nagie ciało.

    Podnoszę się na łokciach.

    Nie jestem bez winy, bo w końcu... ja również się boję. Nawet jeśli wyznałem mamie, że spotykam się z chłopakiem, przy Newcie nie pisnąłem choćby słowa. Presja wywołana przez ciotkę zapędziła mnie w kozi róg, w wyniku czego nie mogę zwalczyć obawy, że znowu się przejadę, jeśli powiem zbyt wiele. Jasne, to głupie, ale...

    Przychodzi powiadomienie. Odchylam głowę i przełykam ślinę, bo widzę, że to nie mój telefon, lecz mimo to jakaś cholerna ciekawość popycha mnie do działania, tak więc sięgam do zagłębienia w ścianie. Delikatnie, jakby z obawą zaciskam dłoń wokół urządzenia i rzucam okiem na wyświetlacz. It's a Match!, mówi powiadomienie, a mnie w jednej chwili robi się słabo.

    Słyszę trzask drzwi, dlatego błyskawicznie odkładam telefon na miejsce.

    Jestem pewien, że nic mi się nie przywidziało. To na sto procent była aplikacja, o której ostatnio wspominała Mia. Cholera...  Cholera!

    Wystarczy krótka chwila, abym uporządkował sobie w głowie nowe wiadomości.

    Tym razem wypieranie prawdy nie pomoże, nie ma szans. Tym razem nie wmówię sobie, że przesadzam. Bo raczej nie wyolbrzymiam, raczej nie mam żadnej paranoi. On chyba naprawdę coś ukrywa.

    Oczy zaczynają mnie piec, a twarz robi się gorąca z nerwów. Darren wraca do łóżka, a ja udaję, że niczego nie zobaczyłem, ponieważ najpierw muszę z kimś to obgadać, a dopiero później zacznę działać.

***

Słucham playlisty udostępnionej przez Newtona, której głównym rdzeniem jest The Clash, raz po raz ustępujące miejsca Sex Pistols. Ten wybór nie dziwi mnie ani trochę — zadziwiająco zbliżony gust muzyczny jest jedną z nielicznych rzeczy, jaka świadczy o naszych podobieństwach. Pamiętam, jak lata temu razem siedzieliśmy przed telewizorem, oglądając nowe odcinki I'm in the Band na Disneyu. Istnieje szansa, że od tego zaczęła się nasza przygoda z rockiem, choć nie zaprzeczę — tamte kawałki Iron Weasel były dość... ugrzecznione.

    To tylko udowadnia, jak wiele wspomnień dzielimy. Jednocześnie sprawia, że pochmurnieję, ponieważ znamy się z Newtem kawał czasu, a i tak... martwię się, co nie ma sensu, bo Newt nie jest ciotką Bonnie, a co za tym idzie — za cholerę nie powtórzy jej słów. Na pewno będzie miał na uwadze moje uczucia. Uważnie dobierze słowa, żeby tylko mnie nie zranić. On... On już tak ma.

    Dlaczego więc tak bardzo boję się rozmowy, skoro znam go lepiej niż ktokolwiek?

    Chyba naprawdę zaczyna mi się pogarszać.

***

Mama siedzi na kanapie, oglądając The Good Doctor; jest fanką Highmore'a od czasów Bates Motel, dlatego, gdy tylko ma wystarczająco czasu, chłonie każdą produkcję z udziałem Freddiego, popijając kawę lub herbatę.

    Posyła mi czuły uśmiech, a po tym pyta, jak minął mi dzień. Widząc, że nie odpowiadam, a także walczę ze sobą, odkłada kubek na stolik, zakłada nogę na nogę i posyła mi zatroskane spojrzenie. Jej dłoń łapie za moją, lekko ją ściska.

    — Sam? — Łagodnie marszczy brwi. — Chcesz mi o czymś powiedzieć?

    Kiwam głową, ale i tak milczę, zastanawiając się, od czego zacząć.

    — Wiesz... — Odchrząkam. No nic, zrobię to od jak zwykle. W innym wypadku prawda nie przejdzie mi przez gardło. — Poznałem go, gdy uczyłem się filozofii. Tak naprawdę od tego się zaczęło. Od głupiej nauki. Nienawidziłem tych zajęć, wiesz? Nic nie rozumiałem. — Już mam skubnąć skórkę, ale przypominam sobie, że siedzę z mamą. Wiem, że zaraz dostanę po łapach, więc uparcie zaciskam dłonie. Jakoś wytrzymam. — Wiem, że pieprzę głupoty, ale...

    — Sam.

    — Przepraszam. — Spuszczam wzrok. — Gadam głupoty, ale... od tego się zaczęło.

    — Mówiłeś. — Wplątuje drobną dłoń w moje włosy, a ja od razu odchylam głowę pod wpływem kojącego dotyku. — Ten kolega bardzo ci pomógł.

    — Myślałem, że jest dobrze, ale... — Nie przestawaj. Wyznaj to. — Dzieje się coś dziwnego.

    — To znaczy? — Mama zsuwa dłoń na moje ramię.

    — To... Rany, nie wiem, czy wariuję, ale... widziałem go z kimś. — Odchrząkam, widząc zakłopotanie w jej oczach. — Ma na telefonie jakąś aplikację randkową. — Jest dobrze. Jeszcze trochę. Wyrzuć z siebie wszystko. — No i... nadal nie poznałem nikogo z jego strony. Wiem, że też może bać się reakcji, ale...

    Robię pauzę, nie wiedząc, jak to ująć. Bo jeśli rzeczywiście wyolbrzymiam? Może to normalne? Nigdy nie byłem tak blisko z kimkolwiek, więc... Skąd mogę mieć pewność, że rzeczywiście jest się czego obawiać?

    — Mówisz, że ma konto na aplikacji randkowej? I go używa?

    — Chyba? Widziałem powiadomienia, więc...

    — Posłuchaj, Sam. — Patrzy mi w oczy tak pewnie i zacięcie, aż nie jestem w stanie nic powiedzieć. — Nie znam tego chłopca, ale to, co mówisz, jest co najmniej... dziwne.

    Dziwne. Więc nie tylko ja tak uważam?

    — Tak myślisz?

    — Tak, słońce. — Dobiera słowa ostrożnie, prawdopodobnie mając na uwadze, że wciąż jest mi ciężko po ataku ciotki Bonnie. Jestem jej za to cholernie wdzięczny, bo czuję, że jeszcze trochę, a pęknę i trzeba będzie mnie składać do kupy. — Rozmawiałeś z nim o tym?

    Kręcę głową, a twarz mamy smutnieje.

    — Dlaczego?

    — Ja... ja... — Zacinam się. — Chyba po prostu się boję?

    — Rany. — Nie protestuję, gdy mnie obejmuje. — Wiesz, że powinieneś to zrobić?

    — Wiem. Inaczej... — Znowu przerywam, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

    — W porządku. — Wzdycha. — Ale porozmawiasz z nim?

    Kulę się w sobie, przerażony wizją rozmowy z Darrenem.

    — Muszę — mówię słabo, co sprawia, że uścisk mamy paradoksalnie się wzmacnia, dodając mi otuchy.

    Bo naprawdę muszę to zrobić. Nawet jeśli wyolbrzymiam. Nawet jeśli niepotrzebnie panikuję i wmawiam sobie coś, co nie jest prawdziwe. Muszę. W innym wypadku będę stać w miejscu i coraz bardziej się nakręcać.

    A wątpię, że to mnie doprowadzi do czegokolwiek.

***

Wysyłam mu wiadomość z prośbą o spotkanie, ale reakcja zwrotna nie przychodzi przez długi czas. Siedzę na Placu Zapomnienia niemal dwie godziny, nim Darren odpisuje, żebym dał mu chwilę, bo ledwo wrócił do domu. Nie chcąc nic pisać, odpowiadam głupią naklejką kciuka i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że dokładnie tak samo wyglądała moja ostatnia wiadomość do Lisy. Coś niewiarygodnie ciężkiego przewraca mi się w żołądku na wspomnienie dziewczyny, którą potraktowałem jak śmiecia; którą potraktowałem tak, jak najwyraźniej Darren traktuje teraz mnie, obiecując Bóg wie co, a nie dając niczego.

    Czy właśnie tak czuła się Lisa? Czy ona również wmawiała sobie, że dystans z mojej strony jest normalny? Że to wszystko jest zaledwie paranoją? Nie. Nie... Nie! Nie może być. Przecież to jest coś innego! Tak... Tak! Porównywanie naszych sytuacji nie ma najmniejszego sensu. Niczego nie zrobiłem. Nie muszę czuć się winny. Nic, do cholery, nie muszę!

    Obejmuję się ciasno, by zwalczyć chłód, ale to nie pomaga.

    Do czasu, aż na przejściu dla pieszych nie pojawia się Darren. Wtedy zaczynam odczuwać niewiarygodną duchotę. Chłopak idzie niespiesznie, leniwie stawiając małe kroki. Gdyby nie fakt, że kieruje mną coś ważnego, może i poczułbym się winny przez wyciąganie go z domu o tej porze. No właśnie — gdyby.

    Podnoszę się z ławki i czekam, uparcie zaciskając zęby, by nie krzyknąć z frustracji. Od wrzasku dzieli mnie niewiele, jednak nie zamierzam się poddawać.

    Z bliska dostrzegam znacznie więcej. Jego twarz jest napięta, taka... taka zdystansowana, odległa, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz, choć też nie do końca, bo przecież przy naszym pierwszym spotkaniu Darren wyglądał inaczej. Natomiast jego oczy... One są jeszcze gorsze. Takie zimne. Takie odległe. Cholera, co jest grane?

    Krzyżuje ramiona, przechyla głowę, a mnie dreszcz przebiega po grzbiecie. Autentycznie zaczynam się bać, bo odnoszę przedziwne wrażenie, że on wie, o co chcę go spytać. A pod żadnym pozorem nie wygląda na zadowolonego.

    Żaden z nas nic nie mówi. Mam chęć zaśmiać się gorzko, bo tyle sobie obiecywałem, tak się przygotowywałem, zapewniałem i oszukiwałem, a ostatecznie nawet nie mogę na niego spojrzeć. Jedynie uciekam wzrokiem w bok, odkładając w czasie nieuniknione.

    Nagle Darren parska.

    — Było fajnie, kaskaderze, ale czas to skończyć, nie uważasz?

    Nieruchomieję.

    On wie. Naprawdę wie. Ale po czym się zorientował? Napisałem tylko, że musimy porozmawiać. Nie wspomniałem ani słowa o Tinderze czy tamtym wieczorze, gdy go widziałem z kimś innym. Czym się zdradziłem?

    Z tego wszystkiego ignoruję pieszczotliwe zdrobnienie, którym zawsze mnie rozczulał.

    — Czyli to od początku tak wyglądało? — Stoję jak słup. — Nie byłem jedyny?

    — O czym ty pieprzysz? — Marszczy brwi, zadzierając podbródek. Myśli, ale się nie domyśla.

    Więc jednak nie wie?

    Teraz to ja krzywię się na niego, bo nie mam bladego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Skoro nie wie, z jakiego powodu chciałem z nim porozmawiać, dlaczego jest... taki?

    — Chwila. — Przesuwa językiem po dolnej wardze. — Grzebałeś mi w telefonie?

    Muszę trochę przeczekać, by nie dać po sobie znać, że tkwię w ślepym zaułku.

    — Nie musiałem. — Nie kłamię, ale jednocześnie nie zdradzam pełnej prawdy.

    — Ja pierdolę. — Śmieje się krótko. W jego głosie nie ma ani grama rozbawienia. — Serio?

    Przeczuwam, że to pytanie retoryczne, więc trzymam język za zębami.

    — To jest twój problem? — Unosi brwi, a uśmiech, jak dotąd drętwy, nabiera ostrej niczym brzytwa kpiny.

    Mój problem...?

    I nagle dociera do mnie cały absurd sytuacji. Darren nie miał pojęcia, że wiem o Tinderze, o tamtym spotkaniu, a przyszedł tutaj z tym chłodnym nastawieniem, bo napisałem mu, że musimy poważnie porozmawiać.

    On... On mnie źle zrozumiał i poszedł z interpretacją wiadomości w całkiem innym kierunku. Nastawił się, że będę chciał pogadać o nas, tak więc zaczął z grubej rury, by mnie uciszyć.

    Naprawdę? O to mu się rozchodzi?

    — Tak bardzo się boisz? — Zadzieram jedną brew, a wtedy twarz Darrena tężeje.

    Dobrze pamiętam, jak opowiadał mi o swojej rodzinie i tym, że nie wierzy w wieczność; jego zdaniem wszystko kiedyś się kończy, dlatego lepiej coś przerwać, nim zajdzie się za daleko.

    Jednak czy to rzeczywiście może być jedyny powód?

    — Naprawdę nie zamierzasz spróbować? — Podchodzę do niego bliżej. — Po tym wszystkim? Przecież to mogłoby zadziałać, Darren.

    — Czy ty przypadkiem nie zacząłeś wyobrażać sobie zbyt wiele?

    Milknę. Zupełnie jakbym dostał w twarz.

    — A zacząłem? — pytam słabym głosem. Niewiele dzieli mnie od płaczu.

    Nie wiedzieć czemu, zaczynam wątpić w zapewnienia, że wszystko ze mną w porządku. Najpierw Bonnie, teraz Darren. Może naprawdę problem tkwi we mnie? Może rzeczywiście zacząłem sobie wyobrażać zbyt wiele, bo jestem jakimś... dziwadłem?

    Patrzę Darrenowi w oczy i widzę, jak na ułamek sekundy gubi maskę. Na pierwszy plan wyłania się twarz zagubionego i zmieszanego chłopaka, którego jak dotąd nie poznałem. Ale walczy z czymś, czuję to. A może nie? Może to też sobie wmawiam? Może znowu szukam czegoś, co pozwoli mi wyprzeć prawdę?

    Chłodny Darren powraca i już wiem, że to koniec.

    Wyłączam się na resztę rozmowy.

***

Ląduję w mieszkaniu, głośno szurając butami.

    Mama od razu wyłania się z pokoju i — zupełnie jak wtedy — zasłania twarz.

    — Jestem zmęczony, mamo. — Spuszczam wzrok, bo wiem, że moje spojrzenie zdradza zbyt wiele. — Położę się spać.

    Wymijam ją i zamykam się w pokoju. Siadam na łóżku, garbię plecy i powoli zaczynam rozumieć, że... że już nigdy go nie zobaczę, nie usłyszę, nie dotknę; że już nigdy on nie dotknie mnie. Kulę się w sobie i szybko oddycham, ignorując głos mamy. Wiem, że nie zwraca się do mnie; jest za daleko.

    Nie wiem, ile czasu mija, ale drzwi do mojego pokoju niespodziewanie stają otworem. Widzę w progu kogoś, kogo za nic w świecie bym się tutaj nie spodziewał, a na pewno nie o tej porze.

    — Co ty tu robisz? — Opuszczam bezwładnie ramiona. Lewa dłoń uderza o ramę łóżka, lecz mimo bólu nie wykrzywiam twarzy.

    Podchodzi i kuca przede mną, a gdy spędza kolejną chwilę na wpatrywaniu się w moją twarz, wzdycha. Nie krzyczy, nie wypytuje, nie cytuje słynnego a nie mówiłem?, a po prostu... jest.

    Jak zawsze.

    I dopiero ta rzecz sprawia, że w końcu pękam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top