13. Faktem jest, że on...
Próbowałem wszystko wyprzeć. Na marne.
Nie chcę źle o nim myśleć, naprawdę tego nie chcę. Zawsze mi pomaga — czy to z filozofią, czy pochłaniającą mnie nudą, mimo że ma swoje problemy, w dodatku znacznie ważniejsze niż lekcje czy towarzystwo jakiegoś tam chłopaka poznanego w kawiarni. Ale robi to. Szczerze. Od serca. Bo czemu miałby udawać? Czemu miałby zmuszać się do kontaktu ze mną? Czemu miałby kłamać? Zaczynać coś, co i tak go nie interesuje? To on mnie pierwszy pocałował, nie ja jego. Więc... Dlaczego?
Chyba oszaleję.
***
Czuję, że powinienem z kimś o tym porozmawiać, ale boję się.
Co pomyślą inni? W końcu to chłopak. Dla mnie coś tak prozaicznego nie ma znaczenia, ale byłbym kretynem, gdybym myślał, że każdy podziela moje zdanie. Chociażby tamten facet, z którym Darren zaczął się szarpać. Dobrze wiem, jaki konflikt potrafi wywołać temat lubienia osoby tej samej płci, choć to nie tak, że patrzę na Darrena w ten sposób; bardziej postrzegam go jako... osobę.
Czy to dziwne? Tak. Nie? Nie wiem. A może jednak?
Cholera, naprawdę oszaleję. Słowo daję.
***
Pisze do mnie już piąty dzień, ale ja nie reaguję i niczego nie odczytuję. A powinienem. Oj, powinienem. Nie tylko porzucić tę denną skorupę, ale przede wszystkim porozmawiać i spytać, czy to przypadek, czy może coś źle zrozumiałem. Strach przed odpowiedzią powstrzymuje mnie aż nazbyt skutecznie.
Ale nie mogę tego odwlekać. Nie mogę. Muszę się zebrać i z nim pogadać.
Tylko jak? Hej, widziałem na twoim telefonie powiadomienie z Tindera, o co chodzi? Jasne, już to widzę. Głupota sama w sobie. No i... Kurczę, nie wiem, ale to mega dziwne, że wpadliśmy na siebie akurat w takim momencie, mimo że Nowy Jork nie należy do najmniejszych miast. Niespecjalnie wierzę w zbiegi okoliczności.
Może rzeczywiście pomyliłem twarze? Ten chłopak zniknął, nim zdążyłem się przypatrzeć, więc... To ma sens, prawda? Na pewno ma. Musi mieć. A Tinder... Tutaj również mogłem coś źle zrozumieć. Może on też ma fałszywy profil, by z kumplami ponabijać się ze swoich nauczycieli?
Niedługo z nim porozmawiam, przysięgam. W innym wypadku zwariuję.
***
Przez większość nocy leżę na boku i obmyślam przebieg rozmowy, co nie ma najmniejszego sensu, bo w takich sytuacjach nic nigdy nie idzie po mojej myśli. Nawet jak dzwonię do szkoły i wymyślam początek gadki, ostatecznie witam sekretarkę elokwentnym yyy i wyrzucam z siebie kompletną sałatę słowną.
Nie spytam wprost, co to ma być, o nie. Domyślam się, że tym sposobem wprawię go w dyskomfort, a wbrew wszystkiemu nie mogę tego zrobić. Dlaczego?, słyszę ten szept z tyłu głowy i denerwuję się coraz bardziej, bo nie potrafię sobie odpowiedzieć, czemu, do cholery, zamierzam obchodzić się z Darrenem jak z jajkiem, zamiast wyznać bezpośrednio, co mi nie leży, w efekcie rozwiewając wszelkie wątpliwości i obawy.
Chyba po prostu... boję się. Odczuwam najzwyklejszy strach, gdy rozpatruję tę opcję, co sprawia, że cofam się do najbliższego muru i wypieram każdy czynnik, jaki może doprowadzić do podobnego obrotu spraw. Panicznie boję się straty tego kontaktu, od którego zdołałem się uzależnić, mimo że z Darrenem znamy się niespełna rok. Tyle wystarczyło, by między nami zadziało się coś... nieoczekiwanego.
Pierwszy raz jestem tak zafascynowany innym człowiekiem, aż boję się go stracić.
I głównie przez to postanawiam o niego zawalczyć.
***
Darren otwiera drzwi i staje w progu, zmieszany — prawdopodobnie zbyt zmieszany, by to ukryć. Nie jestem pewien, czy widać po mnie ten cały marazm, lecz skłaniam się ku myśli, że rzeczywiście wyglądam jak siedem nieszczęść, skoro na powitanie dostaję specyficzne, niejasne spojrzenie.
Mam wrażenie, że w oczach Darrena przewija się gama tęsknoty, a ręka, która przez ułamek sekundy zmierza w kierunku mojej głowy, jedynie utrwala tę myśl. Wstrzymuję oddech, kiedy cofa dłoń i przełyka ślinę, a następnie odsuwa się na bok. Wchodzę do środka, spuszczając wzrok.
Chyba jesteśmy sami. Idziemy na górę, prosto do jego pokoju.
— Coś się stało? — Siada na krawędzi łóżka, nie przestając mnie obserwować. Widzi, że coś nie gra.
Kręcę głową.
— Martwiłem się — dodaje, a ja unoszę brwi. — Przez kilka dni nie dawałeś znaku życia.
— To przez zatrucie tortem — wymyślam na szybko, przepraszając w myślach Newta, bo odwalił kawał dobrej roboty; ciasto było rewelacyjne. — Trzymało mnie dość długo.
Po twarzy Darrena przemyka zakłopotanie.
— Przepraszam. — Podnosi się i staje tuż przede mną, łagodnie przesuwając dłonią po moim policzku. Wzdrygam się na ten dotyk, co chłopak zauważa, bo uśmiecha się lekko, nie przerywając kontaktu. — Ojciec przyszedł w niedzielę, żeby pogadać o rozwodzie. Nie miałem jak się wyrwać. — Robi krótką pauzę, by złapać mnie za twarz też z drugiej strony. Nagle zaczynam myśleć, jak wiele minęło, odkąd ostatnim razem mnie pocałował. — A nie chciałem tego robić przez Internet.
— Czego? — szepczę wbrew sobie.
— Wszystkiego najlepszego, kaskaderze.
Coś ciężkiego przewraca mi się w żołądku.
Pamiętał. Naprawdę pamiętał. Myślałem, że zapomniał, ale najwyraźniej czekał, aż się spotkamy, by złożyć mi życzenia. Bo czekał, prawda? Skoro nie chciał tego robić przez Messengera, chyba...
Coś niewiarygodnie ciężkiego spada z moich ramion. Mam chęć odetchnąć z ulgą, ale usta chłopaka przywierają do moich i już dłużej nie martwię się tym spotkaniem. Darren całuje mnie raz, ale dostatecznie czule, bym uwierzył, że to wszystko było jedynie moją paranoją, w dodatku niesłuszną, bo...
On taki nie jest.
Nie chcę, by taki był.
Ignoruję tę myśl, a także uporczywy ścisk w gardle.
Faktem jest, że Darren to dość zagubiona osoba, której rodzina przeżywa kryzys, tak więc nic dziwnego, że miewa gorsze chwile i czasami potrzebuje pobyć w samotności. Koniec końców to tylko człowiek, nie mogę więc wymagać od niego więcej, niż wymagałbym od siebie.
Faktem jest, że Darren pomaga mi z nauką, chociaż nie musi, bo ma swoje obowiązki; że wprowadza do mojego życia pierwiastek innowacyjności, którego bardzo potrzebowałem, bo miałem dość tej cholernej rutyny. Faktem jest, że Darren lubi stonowane rytmy, a zamiast filmu zawsze wybierze dobrą książkę, bo jego zdaniem nie ma nic lepszego niż wejście do świata, który ktoś wykreował, by przeżyć przygodę wraz z bohaterami i na moment zapomnieć o nudnej rzeczywistości. Faktem jest, że Darren uwielbia ryzyko i nie boi się konsekwencji. Jest zdania, że każdemu w życiu potrzebna jest adrenalina. Faktem jest, że Darren ma wady — jest nerwowy i zdarza się, że nie wie, kiedy przestać mówić, by kogoś nie urazić, ale to normalne, bo nikt nie jest idealny. To jest naprawdę niezwykłe w tym wszystkim — to, że można pokochać kogoś pomimo widocznych mankamentów.
Faktem jest, że Darren jest osobą, jaka mnie interesuje, jaka mnie... pociąga.
I kolejnym faktem jest to, że nie chcę z niego rezygnować.
A Tinder? Towarzystwo tamtego gościa? Cholera, to tylko domysły. Nie mogę stawiać ich ponad czymś potwierdzonym. Nie mogę.
— Dziękuję.
Prawdopodobnie zawieram w tych słowach więcej, niż zwykłą wdzięczność za życzenia; być może dziękuję za to, że wreszcie rozwiał ten koszmarny mętlik i wybił mi z głowy idiotyczne podejrzenia, przez jakie jeszcze chwilę temu gotów byłem zepsuć to wszystko, co nas łączy.
Jestem takim kretynem!
Nie przestaje spoglądać w moje oczy. Tak samo ja nie mogę odwrócić wzroku i zacząć zwyczajnej rozmowy. Wewnątrz mnie rośnie napięcie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Najpewniej daję po sobie znać zbyt wiele, bo po twarzy chłopaka przemyka pełna satysfakcja i osobliwa forma pożądania, które natychmiast we mnie przenika.
Ostatni hamulec, napędzany przez resztki niepewności, ustaje, kiedy Darren ponownie mnie całuje. Tym razem nie jest delikatny, a zaborczy, podstępny i dominujący. Sprawia, że tracę głowę i ani myślę się od niego odsunąć. Opuszcza dłonie, łapie mnie za biodra i wsuwa jeden palec za materiał jeansów, zataczając nieduże kręgi.
A ja mu na to pozwalam.
Pozwalam, by rozpalił we mnie pragnienie, jakiego nigdy przedtem nie czułem. Pozwalam, by chwilę później nasze ubrania znalazły się na podłodze, a nogi splotły ze sobą w największym akcie intymności, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Pozwalam, by zawładnął nade mną, robiąc ze mnie niezdolną do asertywności marionetkę.
Pozwalam mu na to wszystko, bo czuję, że to jedyna droga, by go nie stracić.
***
Bolało. Naprawdę bolało. Nie wiem, czy sobie czegoś nie zrobiłem, ale nie mam do kogo się z tym zwrócić. Czytałem w sieci, że to się zdarza, ale... czy rzeczywiście mogę temu zaufać? Nie mam pojęcia, jednak to chyba jedyne wyjście.
Mija tydzień, nim znowu jestem w stanie normalnie siedzieć. Przygotowałem wymówkę, że na klatce spadłem ze schodów i obiłem sobie kość ogonową, ale nawet nie muszę jej używać. Mam ogromną nadzieję, że naprawdę nikt niczego nie zauważył.
***
Czy żałuję? Nie. Mam wrażenie, że dzięki temu zbliżyliśmy się do siebie. A dystans maleje jeszcze bardziej z każdym kolejnym razem, jak pozwalam mu, by zrobił ze mną wszystko, na co tylko ma ochotę.
W wolnej chwili przeszukuję sieć, by dowiedzieć się, kim jestem. Zwariuję, jeśli nie przekonam się, czy to, że nie patrzę na człowieka pod pryzmatem jego płci, jest normalne. Nie wiem, czemu miałoby nie być, ale z drugiej strony to nie jest coś powszechnego, więc... Cholera, nie wiem.
Po kolejnym nietrafionym artykule niemalże rwę sobie włosy z głowy, ale zaraz po tym dopada mnie nadzieja, bo znajduję wywiad przeprowadzony z Miley Cyrus, którego treść niemalże idealnie pokrywa się z tym, co sądzę o samej istocie pożądania fizycznego.
Czytam więcej i więcej, więcej i więcej, aż wreszcie zaczynam rozumieć, że... że wszystko ze mną w porządku.
Najwyraźniej nie jestem jedynym człowiekiem z takim podejściem. Całe szczęście.
***
Wracam do domu po wieczorze spędzonym z Darrenem, lecz przy samym wejściu coś zaczyna mnie niepokoić. Z nerwów zaczynam skubać skórki i wchodzę do środka. Na przedpokoju, oprócz moich nowych glanów, leży jeszcze jedna para butów, jakiej nigdy nie widziałem. Marszczę brwi.
W salonie siedzi mama. Jej mina jest nieco skwaszona, prawdopodobnie z powodu towarzystwa, jak się okazuje, ciotki Bonnie. Zapada cisza, kiedy moja obecność zostaje zauważona, a wtedy mama wykonuje gest ręką, bym poszedł do siebie. Chyba nie jestem mile widziany przy tej rozmowie.
— Poczekaj. — Głos ciotki Bonnie w jednej chwili sprawia, że pragnę znaleźć się poza domem. Nigdy za nią nie przepadałem, głównie przez to, jak niepewnie czuję się w jej towarzystwie. — Lepiej sam powiedz o tym swojej matce.
— Niby o czym? — pytam od niechcenia.
— Bonnie, daj spokój. — Mama pochyla się do przodu i patrzy na ciotkę ze złością, ale ona jej nie słucha. — Idź do siebie, Sam.
— O tym chłopaku.
Szok spada na mnie niczym grom.
— Co? — Rozchylam wargi i unoszę brwi, panikując. — O czym ty mówisz?
— Nie udawaj, że nie wiesz. — Ciotka wzdycha. — Widziałam cię dzisiaj. Widziałam... was. — Krzywi się. — Pewnie nie wiedziałaś, co? — zwraca się do mamy. — Że twój syn...
— Wystarczy, Bonnie. — Mama wstaje na równe nogi. — Nie podoba mi się ta rozmowa.
— Twój syn jest gejem, Janet!
— Wystarczy! — Mama podnosi głos; w jej słowach jest tyle grozy, aż zaczynam się bać, że to po części z mojego powodu.
Skąd ciotka może wiedzieć o Darrenie? Gdzie nas widziała? Przecież dzisiaj... dzisiaj... Do diabła, kiedy ona mogła nas zobaczyć?
— Sam, proszę. Idź do siebie. — Widzę w jej oczach rezygnację.
Natychmiast przypominam sobie twarz Darrena i jego rozciętą skroń, a także sącząca się z niej krew. Niemalże czuję w kościach wstręt, z jakim tamten mężczyzna wypowiedział słowo pedał. Robi mi się niedobrze.
— Nie jestem gejem, mamo.
— Sam, nie teraz...
— Nie jestem. — Język zaczyna mi się plątać, ale nie mogę przestać. Spada na mnie jeszcze większa wina. Nie chcę, by mama czuła się rozczarowana z takiego powodu. — Naprawdę. Nie jestem.
— Sam, spokojnie. — Mama ignoruje Bonnie i podchodzi do mnie, ale ja cofam się o krok, kręcąc głową.
— Nie jestem.
— W porządku.
— Też tak myślałem, ale... Nie jestem. Myliłem się. To nie było to. — Patrzę jej w oczy; tym razem dostrzegam najzwyklejszą niepewność i obawę. — Ja... Ja chyba jestem panseksualny. Ale to nie jest nic dziwnego, czytałem o tym i...
— Mówisz o tych zboczeńcach? — Bonnie wcina mi się w zdanie. — Nekrofilach?
— Bonnie, skończ!
— Co? — Odbiera mi mowę.
Ciotka patrzy na mnie z taką odrazą, jakbym był skończonym bezwstydnikiem. Ale... O czym ona mówi? Nekrofile? Czytałem o tej orientacji i to nie jest nic takiego. Skąd ona wzięła ten pomysł? I dlaczego mówi o tym mojej mamie? Czemu robi ze mnie kogoś okropnego? Ja tylko...
Nie wytrzymuję presji. Uciekam. Chowam się w pokoju i siadam na łóżku. Z nerwów zaczynam obgryzać paznokcie, nie zważając na drżące z nerwów dłonie.
Czy... Czy naprawdę jestem taki jak ci wszyscy zboczeńcy? Powinienem się za siebie wstydzić? Powinienem się leczyć? Przecież... Przecież jestem normalny. Nie robię niczego złego. Ja tylko...
Nagle podskakuję na łóżku przez niespodziewany i głośny trzask drzwi. Chwilę po tym ktoś puka do mojego pokoju i łapie za klamkę. Mama na mój widok zasłania twarz dłońmi i błyskawicznie wchodzi do środka, kucając tuż przed łóżkiem. Mocno mnie obejmuje.
— Posłuchaj, Sam. Nigdy, ale to nigdy nie myśl o sobie w ten sposób. — Słyszę, jak głos jej się łamie. — Nigdy, rozumiesz?
Nie reaguję. Nie wiem, co powiedzieć. Nic już nie wiem. Co, jeśli ciotka miała rację i jestem jakimś zboczeńcem? Co, jeśli źle zrozumiałem którąś internetową wypowiedź i teraz...
— Masz takie samo prawo do miłości jak każdy inny. Rozumiesz?
— Ale Bonnie...
— Bonnie nie wie, o czym mówi. — Wzdycha. — Przepraszam, że musiałeś tego słuchać. Powinnam była ją pożegnać, gdy tylko zaczęła ten temat.
— Ale... — Przełykam ślinę i przecinam ostatnią nić, jaka powstrzymuje mnie przed wyznaniem całej prawdy. — Ona nie kłamała... Ja naprawdę spotykam się z...
— Nie ma w tym niczego złego. — Odsuwa się i ujmuje moją twarz w dłonie. — Nie ma — powtarza.
Mija chwila, nim jestem w stanie cokolwiek wydusić.
— Nie?
— Nie. — Kręci głową, próbuje się uśmiechnąć. — Więc nie przejmuj się, słońce, bo wszystko z tobą w porządku.
Nie zamierzam protestować. Pozwalam, by pomyślała, że wyrzuciłem z głowy słowa Bonnie i już się nimi nie przejmuję. Nakładam na twarz sztuczny uśmiech i wychodzę z pokoju, by zjeść kolację, mimo że niedawno byłem w Dunkin' Donuts.
Ostatecznie spędzam z mamą cały wieczór, wpychając rozmowę z Bonnie w głąb umysłu.
I choć ufam jej zapewnieniom, że wszystko ze mną w porządku, wewnątrz mnie zachowuje się resztka pewnego przekonania, jakby jednak wcale tak nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top