1. Idź w cholerę, Newt




Widzę tylko jego plecy, oddalające się ode mnie coraz bardziej, a także słyszę ten szyderczy śmiech, bezustannie nabierający na sile. Czuję się tak żałośnie, tak okropnie i smętnie, że jedynie stoję, jakby czekając na zbawienie, a jednak wiem, że nic takiego nie nadejdzie i to chyba dobija mnie najbardziej — świadomość, że po tym wszystkim jestem zdany tylko i wyłącznie na siebie.

    Że nie mam na co liczyć.

    Otrząsam się, choć nie do końca, bo nadal głupio wpatruję się w niewielki, ruchomy punkt jeszcze niedawno będący chłopakiem, dla którego gotowy byłem nagiąć wszelkie reguły, i który jednocześnie jednym gestem zrównał z ziemią cały spokój, jaki ledwo zdążyłem zbudować.

    A było naprawdę dobrze. Spokojnie. Bezpiecznie. Przyjemnie.

    Było tak wspaniale, aż momentami wątpiłem, czy to na pewno rzeczywistość.

    I słusznie.

          Bo, jak okazało się tamtego dnia, cała ta sielanka była jedynie złudzeniem, za którym czaił się najprawdziwszy koszmar.

***

Jestem jednocześnie tak zaspany i zmęczony, że nie orientuję się, czy krzyki dobiegające zza ściany są prawdziwe, czy może te głosy drą się jedynie w mojej głowie, choć one równie dobrze mogą być wynikiem ciśnienia, a sam głos — tępym piskiem. Walające się pod nogami butelki po piwie niczego nie ułatwiają, potykam się o nie co parę kroków i idę chwiejnie, niestabilnie. Twarz mi płonie, a w gardle pali jak diabli. Pragnienie nieustannie błaga o porcję chłodnego napoju, choć wodę z chęcią przyjęłoby całe moje ciało, włącznie z ubraniami, które są przepocone i najpewniej śmierdzą. A przecież miałem położyć się tylko na chwilę!

    Na parapecie dostrzegam telefon. Już z daleka migają mi ukryte powiadomienia, biorę więc urządzenie do ręki i szybko odblokowuję wyświetlacz, by spostrzec parę nieodebranych połączeń od mamy, a także wiadomość, abym skontaktował się z nią jak najszybciej. Marszczę brwi, zastanawiając się, o co może chodzić, i przechodzę do listy kontaktów. Nim jednak oddzwaniam, komórka zaczyna wibrować. Przeciągam słuchawkę do boku i przystawiam aparat do ucha.

    Westchnienie pełne ulgi jest pierwszym, co słyszę.

    — Już myślałam, że będę musiała obdzwaniać wszystkich twoich kolegów. — W jej głosie nie ma złości czy zdenerwowania, bardziej zmęczenie i dość wyraziste napięcie. — Wiem, że miałeś zostać na noc u Claya i przepraszam, bo najpewniej cię obudziłam, ale... wyskoczyło coś pilnego. Dasz radę się zebrać? Mogę nawet po ciebie podjechać.

    Z paniką rozglądam się na boki. Parę zalanych w trupa osób leży na kanapie. Jedna laska, której ani trochę nie kojarzę, drapie się po tyłku przez sen, a zaraz po tym strąca ręką puszkę po piwie, ta zaś spada na podłogę z trzaskiem, toczy się po niej. Niemal zapowietrzam się na ten widok. Nigdy więcej wbijania na chatę niemalże obcym, poznanym na czacie ludziom. Nigdy.

    — Co ty, nie ma takiej potrzeby. — Reaguję machnięciem dłoni, jakby mama miała to zobaczyć. — Jestem niedaleko, więc zaraz będę.

    — Dobrze. Bardzo dobrze. To naprawdę ważne, więc... pospiesz się, dobrze? Musimy porozmawiać.

    Zaczynam kiwać głową, a następnie odsuwam aparat od ucha i kończę połączenie. Nie zdziwię się ani trochę, jak mama przerazi się moim mizernym wyglądem, ale tempo ekspresowe to tempo ekspresowe. Nic nie piłem, więc jedynym rzeczywistym problemem są te pomięte szmaty, do niedawna przypominające ubrania. Najwyżej zwalę wszystko na dynamiczny spacer, bo w końcu kondycji nie mam najlepszej. Mama nie siedziałaby przy telefonie Bóg wie ile, czekając na moją odpowiedź, gdyby na rzeczy nie było czegoś istotnego.

    Nagle jakby zyskuję na trzeźwości i z nieco większym panowaniem nad nogami przecinam cały korytarz. Niedbale zakładam na siebie cienką kurtkę, a butów nawet nie zawiązuję, jedynie wtykam sznurówki w boki glanów, doskonale zdając sobie sprawę, że zaraz się wysuną, i wychodzę. Z ciekawości spoglądam na wyświetlacz. Dochodzi czwarta. Niebo wciąż pokrywa głęboki, mroczny granat, czysty i bez skaz; gwiazd nie widać, głównie przez masę osiedlowych lamp. Narzucam na głowę kaptur i natychmiast przyspieszam kroku.

***

Stojąca w korytarzu walizka nie jest zbyt oczekiwanym widokiem. Mimo to zamykam za sobą drzwi i ruszam w głąb przedpokoju. Z salonu dobiegają szmery, więc tam zaglądam. Mama krąży przy aneksie kuchennym i gorączkowo przeszukuje szafki. Początkowo nie spostrzega mojej obecności. Podchodzę do niej, posyłam pytające spojrzenie i dopiero wtedy spotykam się z reakcją: krzywi twarz na mój widok, ale ostatecznie nie komentuje tego niechlujnego wyglądu.

    — Nie mam pojęcia, gdzie wetknęłam paszport. — Wzdycha, a ja unoszę brwi. — Cholera, najpierw list, teraz to...

    — Nie rozumiem. Nie miałaś mieć lotu dopiero we wtorek?

    — Właśnie dlatego do ciebie dzwoniłam. Anulowali moją rezerwację. Przyczyny losowe, sam rozumiesz. — Kręci głową, zrezygnowana. — Zrekompensowali mi to dużym odpustem od ceny biletu, ale... wylot mam już jutro. Na dodatek zaraz po ósmej, a do tego czasu muszę jeszcze skontaktować się z Bonnie...

    — Z ciotką? — Krzywię twarz w niesmaku, który wcale nie wynika z nagłej wizualizacji kobiety. Po prostu jej nie lubię, z wzajemnością zresztą, i sam wydźwięk tego imienia nie działa na mnie najlepiej. — Po co?

    — Peter i Eve są poza stanem, nie zdążą przyjechać.

    Szlag.

    — Co za gówno.

    Mama karci mnie spojrzeniem.

    — Przepraszam. — Zagryzam wargę. — Ale chyba sama rozumiesz, skąd ta... reakcja. — Milknę, czując, że nic już tutaj nie zdziałam.

    — Nie przejmuj się tym. Porozmawiam z Bonnie.

    — Naprawdę wierzysz, że to cokolwiek da?

    — Nie widzę innego wyjścia, słońce. — Nie odpuszcza.

    Ciotka jest typem bardzo, ale to bardzo upartej osoby, z którą za diabła nie potrafię się dogadać. Zawsze rzuca dokuczliwymi uwagami, które w większości ignoruję, bo w trakcie jednego spotkania rzeczywiście da się przymknąć oko na pewne docinki. Co jednak zrobię, gdy utknę z nią pod jednym dachem na dłuższy okres? Mamy raz nie było przez bite dwa tygodnie, ponieważ sprawa w sądzie aż tak się przeciągała.

    — Przecież my się tam pozabijamy.

    — Dogadacie się. — Poprawia mnie z tak autentycznym przekonaniem, że niemalże zaczynam jej wierzyć. Jednocześnie mam też chęć parsknąć, ale ostatecznie się powstrzymuję.

    Patrzę przed siebie z nieskrywaną rezygnacją, przeskakując w myślach pomiędzy osiągalnymi opcjami tymczasowego zakwaterowania.

    — A gdybym... został u Newta? Znasz jego rodziców. To porządni ludzie. Śmiało możesz im zaufać. — Prawie nie brzmię na zdesperowanego.

    — Ale nie chcę się narzucać. — Łapie się za skronie, zamykając oczy. — Porozmawiam z Bonnie i poproszę ją, żeby się powstrzymywała, ale to samo tyczy się ciebie. — Patrzy na mnie ostrzegawczo. — Nie prowokuj jej do kłótni.

    — Nie ja jestem tutaj problemem. — Prycham.

    — Właśnie o tym mówię. — Krzyżuje ramiona. — Musisz zacząć się kontrolować.

    Milczę. Nie widziałem się z ciotką od dobrego roku, tak więc nie jestem w stanie przewidzieć, co nasze spotkanie przyniesie. Jeśli mama z nią porozmawia, być może rzeczywiście przystopuje. Niestety jest też szansa, że kompletnie nie zwróci uwagi na jej słowa i będzie pieprzyć od rzeczy, jak to zazwyczaj ma miejsce, a wtedy nie uda nam się dogadać.

    — Wiesz, że to będzie trudne.

    — Kto powiedział, że przez cały czas musicie ze sobą przesiadywać? Jesteś w ostatniej klasie, więc możesz skupić się na powtórkach do egzaminów. Bonnie nie będzie ci przeszkadzać.

    — Żebyś tylko miała rację...

    Mama zna mnie na tyle dobrze, że spakowała walizkę jeszcze przed moim powrotem; trafiły do niej same niezbędne rzeczy. Klucze do mieszkania zostawi ciotce, jak już do niej dojedziemy, więc w wolnej chwili będę mógł wrócić, by zabrać inne ubrania. Zgarniam z biurka jeszcze swojego Macbooka, słuchawki i ładowarkę, którą współdzielę między komputerem i telefonem, i upycham wszystko do torby. Gitarę chowam do pokrowca. Jeśli naprawdę mam zająć się tam czymś porządnym, muszę zaopatrzyć się we wszystko, co pozwoli mi poukładać myśli.

    Biorę szybki prysznic i przebieram się w świeże ubrania. Po wyszorowaniu zębów wychodzę z łazienki. Mama musiała w tym czasie znaleźć paszport, bo właśnie wsuwa teczkę z uprzednio rozrzuconymi na blacie dokumentami do obszernej torby podróżnej. Chyba zdaję test przyzwoitego wyglądu, bo po rzuceniu na mnie okiem mama uśmiecha się szczerze, jakby tylko wyczekiwała tego widoku od momentu, kiedy przekroczyłem próg mieszkania.

    Wychodzi pierwsza na korytarz. Zabieram większość rzeczy, w tym walizkę i gitarę, i powoli schodzę na dół. Mama zamyka drzwi i rusza za mną. Samochód stoi zaraz przy wejściu, wrzucam więc do środka bagaże i siadam na miejscu pasażera.

    Wkrótce po tym dociera do mnie nużący warkot silnika, dlatego zamykam oczy i oddaję się drzemce, której bardzo potrzebuję, zwłaszcza że tej nocy nie udało mi się dobrze wyspać, głównie przez nawiedzające mnie od pewnego czasu koszmary.

***

Domek ciotki Bonnie mieści się na obrzeżach miasta, a sam dojazd zajmuje nam blisko godzinę. Całą podróż cudem udaje mi się przespać. Wstaję z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy, czego mama na szczęście nie zauważa i wjeżdża w głąb podwórka. Parkuje obok starego, ale zachowanego w bardzo dobrym stanie Jeepa. Pod względem wizualnym, rzecz jasna, bo pod klapę mu nie zaglądałem.

    Mama oddaje mi kluczyki i bez słowa kieruje się na przód domu, prawdopodobnie chcąc zacząć rozmowę na osobności. Początek najpewniej będzie najgorszy, dlatego jestem w stanie to zrozumieć. Bez pośpiechu wyciągam swoją walizkę, gitarę i torbę z laptopem i zamykam bagażnik. Drzwi od samochodu blokuję pilotem. Powolnym krokiem podążam śladem mamy.

    Wewnątrz jest bardzo spokojnie. Nie wyłapuję żadnych podniesionych głosów, w związku z czym oddycham z ulgą. Z salonu dobiegają szmery, toteż tam się kieruję. Nim jednak przechodzę przez próg, rejestruję spokojny głos mamy.

    — Dlatego proszę cię, Bonnie, abyś odpuściła. To mój syn.

    Po moich plecach rozlewają się chłodne dreszcze. Nie jestem typem osoby, która reaguje emocjonalnie na wszystko, co usłyszy, jednak tym razem nie mogę zapanować nad gwałtowną reakcją. Zaciskam dłoń na rączce od walizki nieco za mocno. Moje ciało natychmiast reaguje niespodziewanym tikiem, a walizka uderza o kąt framugi. Mam chęć przybić sobie piątkę z czołem, lecz ograniczam się do prostego westchnienia i wchodzę do salonu.

    Mama i ciotka Bonnie stoją na środku niedużego, ale dobrze zagospodarowanego pomieszczenia. W jednej chwili zwracają na mnie uwagę. Na twarz mamy od razu wpływa niewielki, ale pokrzepiający uśmiech; Bonnie z kolei patrzy na mnie z dystansem i analizą. Cholernie bałem się jej, kiedy byłem dzieckiem. Kojarzyła mi się z surową nauczycielką, z opiekunką, która na nic nie pozwala i jedynie ostrzega przed konsekwencjami za nieprzestrzeganie reguł. Teraz jednak uważam, że ta powaga naprawdę jej pasuje. Wbrew wszystkiemu, co o niej myślę, nie mogę zaprzeczyć, że jest urzekającą kobietą. Najbardziej fascynują mnie te gęste piegi pokrywające nie tylko jej twarz, ale też szyję, ramiona i dekolt. Newt ma całkiem podobne.

    Spuszczam wzrok, kładąc walizkę na podłodze. Podchodzę do mamy, by oddać jej kluczyki, lecz zaczyna kręcić głową. Samochód najwyraźniej zostaje tutaj.

    — Na lotnisko pojadę z Bonnie. Pewnie trochę nam zejdzie, dlatego nie wiem, może spróbuj się przespać? W końcu wyrwałam cię od kolegi. — Dotyka mnie poczucie winy. — Teraz jeszcze jechaliśmy... Musisz być padnięty.

    — Jasne. — Wzruszam ramionami, ucinając temat kumpla. — Tylko gdzie? — Nie było mnie tu od lat, a wolałbym nie natknąć się na nic, co Bonnie mogłaby ukrywać przed resztą świata. Okazanie odrobiny przyzwoitości raczej mi nie zaszkodzi.

    Ciotka od razu przyciąga moją uwagę. Nie musi nic mówić, a ja i tak wiem, że chce, abym poszedł za nią. Tak też robię. Docieramy na piętro, gdzie korytarz jest dość ciasny i dodatkowo optycznie pomniejszany przez ściany wyłożone ciemnobrązowymi lamelami. Niemniej, cały dom wciąż prezentuje się przytulnie.

    Bonnie przystaje, dlatego opieram się o niską szafkę, na której stoi solidna biała donica z sansewierią. Odruchowo trącam palcem czubek grubego, podłużnego liścia. Nawet nie jest zakurzony.

    — Łazienka jest po prawej, ale bez prysznica. — Wskazuje ruchem głowy na pomieszczenie. Mechanicznie spoglądam we właściwym kierunku; od drzwi dzieli mnie zaledwie kilka kroków. — Żeby się umyć, będziesz musiał przejść do tej na dole. Na samym końcu — kiwa głową na drugi koniec korytarza — jest graciarnia. A pokój masz tutaj. — Powolnym, ale zgrabnym ruchem łapie za klamkę.

    Wchodzimy do środka. Skromna lampa sufitowa rozświetla bladoniebieskie gołe ściany, którym gdzieniegdzie przydałoby się dodatkowe pociągnięcie wałkiem, aby wyrównać koloryt. Na wąskim łóżku leży złożona w kostkę pościel, prawdopodobnie do niedawna spoczywająca w szafie. Podłoga jest czysta; na parapecie nie dostrzegam ani śladu kurzu. Nigdy bym nie przypuszczał, że jakiekolwiek pomieszczenie w domu należącym do Bonnie będzie mogło sprawiać wrażenie, jakby zostało przygotowane specjalnie dla mnie.

    — Dzięki. — Nie wiem, co innego mogę powiedzieć.

    Ciotka nie reaguje. Wychodzi, zostawiając drzwi otwarte.

    Raz jeszcze rozglądam się po pokoju. Rzeczywiście jest niewielki, ale w pełni mnie zadowala. Nie mam nawet niczego do porównania, bo w przypadku wyjazdów mamy zawsze zostaję w domu. Bonnie najwyraźniej nie podszedł taki układ, więc to ja musiałem się przenieść.

    Siadam na jednoosobowym łóżku; materac ani nie skrzypi, ani nie trzeszczy. Nie jest też zbyt twardy, dlatego wnioskuję, że zasnę bez wysiłku. Na wycieczkach zawsze mam ten problem. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek trafiło mi się wygodne miejsce do spania.

    Pewnie nie byłbym aż tak wyczulony na materace, gdyby nie lata znajomości z Newtonem, którego rodzina zajmuje się przemysłem tekstyliów. Po tym, jak nasłuchałem się jego ojca opowiadającego o wpływie miękkości materaca na kręgosłup czy nawet samopoczucie po śnie, zacząłem przywiązywać dość sporą wagę do wyboru łóżka.

    Słyszę kroki, więc zadzieram głowę i łączę spojrzenia z mamą.

    — I jak pierwsza rozmowa? Nie słyszałam żadnych krzyków. — Uśmiecha się lekko, być może chcąc dodać mi tym sposobem otuchy.

    — Całkiem znośna.

    — Bonnie?

    — Nie ma szans. — Parskam, kręcąc głową. — Jest w porządku. Może za bardzo przesadziłem z reakcją. Nie musisz się martwić. Poradzę sobie. Wiesz o tym, prawda?

    — Wiem. — Mija komodę stojącą obok drzwi i siada obok. Powolnym ruchem dłoni przejeżdża po moich włosach, zakłada część kosmyków za ucho. — Gdyby jednak coś zaczęło się dziać i, broń Boże, Bonnie jednak nie będzie wobec ciebie w porządku, zadzwoń, a postaram się coś wymyślić.

    — Dobrze.

    — Znasz swoją wartość, więc wierzę, że nie poczujesz się źle przez parę głupich komentarzy.

    — Skąd. Co nie zmienia faktu, że ryknę śmiechem, jeśli znowu usłyszę porównanie panseksualizmu do posuwania trupów.

    — Samuel! — Mama krzywi twarz w grymasie.

    — To było idiotyczne i nawet nie próbuj temu przeczyć! — Bezradnie kręcę głową.

    — Bonnie to Bonnie. — W jej oczach pojawia się nuta rozczarowania. — Już wie, że takie komentarze są nie na miejscu i, mam nadzieję, odpuści je sobie. A jeśli coś pójdzie nie tak, nie schodź do tego poziomu. Bonnie to Bonnie — powtarza — ale ty jesteś sobą. I niech nic tego nie zmieni.

    Bez namysłu rozciągam usta w uśmiechu. Mama rzeczywiście wie, co powiedzieć, aby podnieść na duchu. Jest rodzicem i przyjacielem w jednym. Mówię jej niemalże o wszystkim, a ona za każdym razem udowadnia mi, jakim jest wspaniałym człowiekiem. Nigdy nie miała problemu z moją otwartością na wszelkie odmienności, jakkolwiek to ująć. Wspierała mnie w chwili, gdy dopiero poznawałem siebie i swój umysł, dzięki czemu cały ten proces nie był aż tak ciężki. Wspiera mnie też teraz, choć... o pewnych sprawach już dłużej nie ma pojęcia.

    Nim wsiada do Jeepa Bonnie, wyjmuje z bagażnika swojego Peugeota torbę podróżną i znowu oddaje mi kluczyki. Ściska mnie mocno na pożegnanie, a później jeszcze macha przez szybę z uśmiechem. Samochód szybko znika z pola mojego widzenia, więc wracam do domu i zabieram bagaże na górę, by wypakować wszystkie rzeczy.

***

W ciągu ostatnich dni ani razu nie miałem przyjemności posprzeczać się z Bonnie; ciotka zachowuje dystans i rozmawia ze mną wtedy, kiedy jest to konieczne. Generalnie panuje między nami porozumiewawcza cisza i mnie to ani trochę nie przeszkadza. Co prawda dojazd do szkoły jest nieco kłopotliwy, bo zajmuje ponad godzinę i wymaga jednej przesiadki, ale poza tym jest naprawdę w porządku i w zasadzie nie mam na co narzekać.

    Mam ogromną nadzieję, że ten spokój będzie utrzymywał się aż do powrotu mamy.

    — A nie mówiłam? — Mama pyta podczas naszej rozmowy przez FaceTime.

    — Nie mogłaś się doczekać, żeby to powiedzieć, co?

    — Kto nie lubi mieć racji?

    — Skoro tak, to musisz wiedzieć, że... — Wymyślam na biegu kolejne powody, żeby tylko móc trochę ponarzekać i postawić na swoim.

    Bonnie wymaga, abym informował ją, jeśli planuję być do późna poza domem bądź zamierzam zostać u kogoś na noc. Mówiąc kogoś, mam na myśli któregoś ze znajomych, co nie zawsze pokrywa się z prawdą —  raczej nie przyznam się, że nie wracam do domu, bo idę na jedną ze swoich schadzek.

    Aż boję się myśleć, do czego dojdzie, gdy kiedyś wypaplam zbyt wiele, tak jak miało to miejsce w przypadku mojego najlepszego przyjaciela; to nie przyniosło nic dobrego ani mnie, ani jemu.

    A na pewno nie temu, co teraz odpieprza się w mojej głowie.

    Przez punkty, o jakie Newt zaczepił, chcąc przekazać mi, jak wielki błąd popełniam, spotykając się z facetami, którym zależy „tylko na jednym", jak to zresztą sam określił, niefortunnie zburzył mur, nad jakim pracowałem przez cholernie długi czas, by wywalić z głowy myśli i wspomnienia związane z kimś, o kim naprawdę chciałem... zapomnieć.

    A teraz przeżywam każdą z tych rzeczy na nowo.

    Mówiąc wprost — wszystko się spieprzyło.

    I choćbym bardzo chciał, nie mogę tego zwalić na Newtona, a na własną nieuwagę, bo to przez nią wkopałem się do granic możliwości.

    — A idź w cholerę, Newt!

    — Co tym razem? — Znużony głos dociera do moich uszu, dlatego przekręcam się na siedzeniu i spotykam się ze zmieszanym spojrzeniem jasnych oczu przyjaciela.

    Na moją twarz automatycznie wpływa nuta rozbawienia.

    — Nic. Tak tylko mówię do siebie.

    On jedynie spuszcza wzrok, nie próbując drążyć tematu. To mnie zadziwia najbardziej, bo właśnie taki jest Newt — małomówny i skupiony, pełen skrytych myśli i niedomówień, a jednak w momencie, gdy na pierwszy plan wdzieram się ja, przechodzi drastyczną zmianę i chwyta się wszystkiego, byle tylko na mnie wpłynąć.

    Niby znamy się kawał czasu, ale jednak wciąż nie wiemy o sobie wszystkiego.

    Czasami chciałbym wejść do jego umysłu i dowiedzieć się, o czym myśli, ale wtedy zdaję sobie sprawę, że to byłoby nudne. Dlatego w ciszy i spokoju czekam, aż karty zaczną odkrywać się same, bo właśnie na tym polega poznawanie drugiej osoby.

    A Newt zdecydowanie jest kimś, kogo chcę w pełni poznać.

    I... kto wie? Może dzięki temu on także odkopie moją ukrytą stronę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top