11. Tak wygląda szara rzeczywistość
Zdaje się, że sytuacja rodzinna Darrena nie przestaje się pogarszać. Ostatnio coraz rzadziej spotykamy się u niego w domu, a zamiast tego szwendamy się po mieście, zahaczając o budki z żarciem. Do tej pory najwięcej czasu spędzałem albo u siebie, albo u Newta, dlatego muszę przyznać, że nagła zmiana jest całkiem miłą odskocznią od codzienności. Poznaję nie tylko okolicę, ale też miejsca, do jakich normalnie bym się nie zapuścił, bo wątpię, czy Newton dałby się wyciągnąć na spacer po obrzeżach, skoro równie dobrze mógłby zostać w pokoju, barykadując się przed światem.
Trochę przesadzam. Przecież Newt nie jest jakąś chodzącą fobią społeczną. On po prostu woli... spokój. Też do pewnego momentu lubiłem spędzać wolne chwile w podobny sposób, lecz teraz... Czuję się, jakbym odbiegał od ciążącej mi od dawna rutyny i to jest naprawdę genialne — sprawia, że nie chcę przestawać, a towarzystwo Darrena jedynie wzmacnia efekt uzależnienia.
Ale czy to aby dobrze? Myśli, że to nie jestem do końca ja, nie dają mi spokoju i uderzają w moją świadomość w najmniej oczekiwanych momentach. Ale... Skoro teraz, spędzając czas z Darrenem, udaję kogoś, kim nie jestem, na co muszę zwrócić uwagę, by znaleźć ten cholerny zgrzyt i coś... zdziałać?
Co to w ogóle za bzdura? Przecież... Przecież nikogo nie udaję. Nigdy tego nie robiłem.
Wlepiam gały w pomnik. Wróbel siedzi na czubku kciuka i przechyla głowę, obserwując plac to z jednej strony, to z drugiej, aż wreszcie unosi skrzydła i zrywa się do lotu. Leniwie przekręcam głowę w obranym przez ptaka kierunku, dzięki czemu spostrzegam Darrena na przejściu dla pieszych. Jest w pełni skupiony na telefonie, a co za tym idzie — nie patrzy na mnie, dlatego obserwuję go z tak intensywnym zaciekawieniem, jakbyśmy mieli widzieć się pierwszy raz. Biorę łyka Pepsi i czekam, wpychając ten cały niepokój w głąb umysłu, bo to nie pora na zastanawianie się, co, do cholery, jest w moim stylu, a co nie.
Muszę przestać dramatyzować.
***
Księżyc pod obojczykiem Darrena nie jest znamieniem.
To tatuaż.
Twierdzi, że na niektóre rzeczy nie trzeba czekać do pełnoletności. Kumpel wytatuował mu ten symbol w zeszłym roku, ani trochę nie przejmując się jego wiekiem. Najwyraźniej znajomości rozwiązują pewne problemy, nawet te na tle prawnym.
Aż nie wiem, co powiedzieć.
***
Mama wyjeżdża na kilka dni, dlatego powoli zaczynam nastawiać się na obecność osób trzecich. Nie żebym miał coś do Petera i Eve, ależ skąd. To raczej kwestia lekkiej niezgodności charakterów. Oboje przytłaczają mnie durnymi pytaniami, których brak z pewnością ułatwiłby nam wszystkim życie.
To nie tak, że nie lubię gadać. Problemem jest raczej fakt, w jaki sposób te rozmowy są zazwyczaj przeprowadzane. Nasz humor nie do końca się pokrywa, a to niestety doprowadza do wielu niezręcznych sytuacji, których domeną jest minuta ciszy.
Mogę mieć tylko nadzieję, że tym razem cały tydzień zleci znośnie.
***
Po drugim tego dnia żarciku z serii „puk, puk" wymiękam.
Napisałem Newtowi całą wiązankę na temat ciężkiego okresu, jaki obecnie przeżywam. Szczęściarz z niego, bo przedwczoraj wyrwał się z rodziną z miasta i najbliższe dwa tygodnie spędzi w górach na wyciągu narciarskim, dlatego jedynym, na co mogę liczyć, jest moja zabójcza cierpliwość, może też nadzieja, że nie puszczą mi nerwy, gdy Peter znowu podzieli się ze mną jakimś krępującym kawałem.
Niby mówi się, że do trzech razy sztuka, ale serio — wolałbym, aby na tych dwóch poprzestało.
***
Przychodzi powiadomienie, więc odkładam Makbeta na bok i odblokowuję telefon. Darren. Z tego wszystkiego zapomniałem, że nie gadaliśmy od czterech dni. W zasadzie nie zwróciłem uwagi, że chłopak przez ten czas nie wchodził na Messengera. Wnioskuję, że jest zbyt zajęty sprawami rodzinnymi, by spędzać całe dnie w sieci. Mnie też trochę za bardzo pochłonęła szkoła, dlatego nie zamierzam się złościć.
Na pytanie, co robię, wysyłam zdjęcie lektury i ignoruję napływającego w odpowiedzi obraźliwego gifa. Niespecjalnie boli mnie bycie określanym mianem nerda, ale i tak przewracam oczami, szczerze nie rozumiejąc, co jest dziwnego w uczeniu się na zapas. Darren na szczęście szybko zmienia temat. Ma ochotę się rozerwać i wyjść gdzieś wieczorem, jednak ja nie jestem co do tego przekonany — spodobał mi się ten poemat i naprawdę chciałbym go dzisiaj skończyć.
W pokoju obok rozlega się rechot Petera, co od razu mi przypomina, że cholera — przecież tylko czekam na okazję, by gdzieś zniknąć i choć na moment zaznać spokoju. Jeśli wyjście z Darrenem odciągnie mnie od tych ludzi, chyba mogę przełożyć naukę na jutro.
Tak. Mogę. Chrząkam i wciskam zakładkę do książki. Ufam, że przerwa od opiekunów wyjdzie mi na dobre.
***
Darren pokazuje starszemu gościowi fałszywe dokumenty, a mnie nerwica bierze na myśl, że facet zauważy, że coś jest nie tak i wezwie policję. Nie mam pojęcia, jaką karę można otrzymać za posiadanie podrobionego dowodu, ale domyślam się, że to nie jest coś, na co szkoła czy rodzice przymkną oko. Stoję spięty, co Darren chyba zauważa, bo nagle obejmuje mnie ramieniem i wciąga do środka. Schodzimy po słabo oświetlonej klatce; dudniąca muzyka konkretnie daje po ścianach, czuję te wibracje nawet pod stopami, przez co zaczynam się zastanawiać, gdzie, do jasnej cholery, jesteśmy.
No i... Serio? Fałszywe dokumenty? O tatuażu nic nie mówiłem, bo w sumie nie moja sprawa, ale teraz i ja mogę mieć kłopoty, jeśli coś się wyda.
— Wyluzuj, Sam. — Darren mocniej ściska moje ramię. W jego głosie pobrzmiewa irytacja.
— Wyluzuj? Nie mówiłeś, że podrabiasz dowody.
Chyba naprawdę wolałbym kolejny wieczór w towarzystwie Petera i Eve, spędzony na czytaniu Makbeta. Oczekiwanie, aż ktoś się kapnie, że po klubie kręcą się dwaj nastolatkowie, średnio mnie przekonuje.
— To raczej ostatnia rzecz, jaką się chwalę. — Parska, uśmiechając się nieznacznie. — Serio, Sam. Wyluzuj. Nie jestem tutaj pierwszy raz. Wiem, co robię.
Gryzę się w język, nim mam okazję powiedzieć o jedno słowo za dużo. Darren wygląda na usatysfakcjonowanego moim milczeniem. Obejmuje mnie ciaśniej, co swoją drogą jest dość... przyjemne, i prowadzi przez ciemny korytarzyk, na końcu którego dostrzegam ciemne, ciężkie drzwi. Nerwowo zwilżam usta, kiedy łapie za gałkę i przerywa ostateczną barierę, jaka dzieli nas od głośnej, niemalże wywołującej ból głowy muzyki. Wchodzimy do środka, a masywne drzwi zatrzaskują się tuż za nami.
Teraz zyskuję pewność, że Darren wie, co robi. Wątpię, czy ktokolwiek tutaj skończył dwadzieścia jeden lat, a jeśli już — na bank ma w nosie kręcącą się wokół młodzież.
Darren powoli przesuwa palcami wzdłuż mojej ręki. Skóra mrowi mnie od jego dotyku. Nim jednak dociera do dłoni, odsuwa się i uśmiecha, po czym kiwa głową na bar, a ja przyłapuję się na myśli, że wolałbym, gdyby nie przerywał kontaktu. A zresztą, co tu ukrywać — byłoby o niebo lepiej, gdyby Darren zrobił jeszcze więcej; gdyby... gdyby całkiem skrócił dzielący nas dystans.
Łagodne pieczenie uszu sprawia, że odzyskuję świadomość. Darren już stoi przy barze, witając się ze znajomą barmanką skinieniem głowy. Nachyla się do niej i mówi coś, czego nie jestem w stanie zrozumieć nie tylko przez odległość, ale też zagłuszającą wszystko wokół muzykę.
Żołądek zaczyna mi wirować. Co ja tu w ogóle robię? Czyżby chęć zobaczenia się z Darrenem tak bardzo przysłoniła mi rzeczywistość? Poważnie, to wszystko chyba powoli zaczyna mnie przerastać.
Nagły ból rozchodzi się po mojej lewej dłoni. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że skubałem skórki. Jedną z nich zerwałem zbyt gwałtownie. Wzdychając, biorę palec do ust i niechętnie podchodzę do baru. Wolę nie stać jak słup na środku sali — w ten sposób na pewno nie wtopię się w tłum.
— Namyśliłeś się? — Darren pyta ze specyficznym rozbawieniem, podsuwając mi pod nos wysoką szklankę z piwem. Widząc moje zawahanie, przewraca oczami. — No daj spokój. Nigdy nie chciałeś wyjść do baru, by się napić?
— Nie sądzę? — Opieram się o blat i przechylam głowę, sięgając po alkohol. Ostatecznie niedowierzające spojrzenie Darrena przyciąga moją uwagę. — No co? Nigdy mnie do tego nie ciągnęło.
— Czyżby? — Wygina jedną brew.
Czyżby? No najwyraźniej. Nie jestem typem imprezowicza. Nigdy nim nie byłem. Nie bez powodu czuję się, jakbym robił coś wbrew sobie, choć wielka szkoda, że dopiero teraz, stojąc obok zatłoczonego parkietu, zaczynam rozumieć, że to nie do końca moja rzecz.
— To nie jest... w moim stylu — wyznaję z trudem, bo mimo wszystko nie przywykłem do obnażania się przed innymi.
Jasne, lubię spędzać czas w jego towarzystwie i myśleć, że byłoby zajebiście, gdyby niektóre moje wyobrażenia stały się rzeczywistością, ale tym razem coś jest nie tak. Nie wiem, czy to kwestia miejsca przesiąkniętego ryzykiem, czy raczej świadomości, że nieco naginamy prawo, ale nie mogę podpiąć swoich emocji pod ekscytację lub coś podobnego, bo wiem, że za całymi nerwami tkwi zupełnie inny powód.
— Kto ci naopowiadał tych bzdur?
— Bzdur? — powtarzam głupio, jakbym nie rozumiał tak prostego słowa.
— No. — Kiwa głową z pewnego rodzaju zwątpieniem. — To ty decydujesz, co jest w twoim stylu.
— Więc dlaczego odnoszę wrażenie, że tutaj nie pasuję?
— Przez strach? — Wzrusza ramionami i przez chwilę wygląda, jakby miał dać sobie ze mną spokój i odejść. Z tego powodu zaczynam panikować, bo nie chcę, by Darren uznał mnie za nudziarza. Muszę coś zrobić. Cokolwiek. — Nie przywykłeś do takich klimatów. Spoko. Jestem w stanie to zrozumieć.
— Ale?
— Ale — przeciąga lekceważąco — nie mów, że coś nie jest w twoim stylu, póki tego nie spróbujesz. — Pojedynczo kiwa głową; ten ruch jest ledwo dostrzegalny, ale w jakiś śmieszny sposób sprawia, że odpowiadam tym samym, jednocześnie sięgając po piwo.
Nic nie dodaję. Może rzeczywiście powinienem wyluzować i zobaczyć, jak ten wieczór się potoczy. Może to prawda, że niepotrzebnie się stresuję i wmawiam sobie głupoty, by usprawiedliwić strach. Może...
— Zdrowie. — Darren unosi kufel z zadowolonym uśmiechem i bierze pokaźny łyk.
Idę w jego ślady.
***
Późną nocą lądujemy na Placu Zapomnienia. W klubie doszło do jakiejś bójki, dlatego zmyliśmy się stamtąd, nim zrobiło się nieciekawie. Koniec końców wyszło na to, że wyparłem stres i w rezultacie bawiłem się dość dobrze. Na bank lepiej, niż gdybym został w domu, ucząc się materiału na przyszłe zajęcia.
Ciekawe, co powiedziałby Newt, gdyby mnie teraz zobaczył?
— Trzymaj. — Darren podaje mi butelkę i siada obok.
Natychmiast zaciskam palce wokół szyjki. Cały plac jest pusty i wolny od spoconych ludzi, na jakich nie przestawałem wpadać w klubie, dlatego parskam cicho i zwracam się do Darrena. Jestem gotów powiedzieć, że miał rację, lecz on nie czeka, aż cokolwiek z siebie wyduszę. Pochyla się i mnie całuje. W jednej chwili wypuszczam butelkę, przez co wylewam na siebie piwo. Odsuwam się i staję na nogi. Krzywię twarz, kiedy szkło uderza o chodnik, prawdopodobnie się roztrzaskując.
Śmiech wyrywa mi się z ust mimo całego zażenowania sytuacją.
— Jesteś niewiarygodny.
Odwracam głowę i wtedy to, że Darren stoi tuż obok, jest ostatnią rzeczą, jaką rejestruję, nim przysuwam się do niego i do reszty odpływam. Każde z moich wyobrażeń roztrzaskuje się po kolei, odchodząc w zapomnienie, bo rzeczywistość jest zbyt przyćmiewająca dla reszty.
Nie ma wybuchów, fajerwerków i romantycznej otoczki. Nie ma muzyki w tle, werbli i zwolnionego tempa. Nie ma wpatrywania się w siebie bez końca. Nie ma rumieńców, niezręczności i unikania kontaktu, jakbyśmy zrobili coś niewybaczalnego.
Właśnie tym różni się szara rzeczywistość od fantazji.
I mnie się to kurewsko podoba.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top