VI


Było ciemno i ciepło, oprócz tego czuć było powiewy wiatru – milutkiego i chłodnego. W pobliżu dobiegało jakieś nieprzyjemne pikanie, ale zdało się dość znośne w porównaniu do innych nieprzyjemnych rzeczy. Jedną z nich był uciążliwy ból pleców, a inną ból głowy. Dziewczyna zapragnęła ruszyć ręką, ale znalazła w tej czynności wiele trudu i obciążenia. Czuła, że jej ręka pierwszy raz odkąd pamięta była cięższa, więc pozwoliła jej z powrotem bezwładnie opaść na miękkość jaką miała pod sobą. Czuła się jakoś nieswojo, ale nie umiała sama sobie wytłumaczyć dlaczego. Wszystko czulej i intensywniej niż kiedykolwiek dawało jej się odczuć. Wszechobecna ciemność drażniła ją i gdy tylko odkryła możliwość pozbycia się jej, zaraz wykorzystała. Bez wahania otworzyła szeroko oczy i promienie klinicznego i nadwyraz rażącego światła zaatakowały jej oczy. Ponownie uniosła rękę, tym razem w celu obronnym. Zasłoniła trochę oczy przed światłem, aby po chwili powoli przyzwyczaić się do kolorów. Było to dziwne zjawisko, którego nigdy jeszcze nie przeżyła. Nigdy wcześniej jej oczy nie płatały jej takich figli, a ręce nie odmawiały posłuszeństwa przez ociężałość. Jej oczy po chwili na nowo widziały kolory i zaskoczyły ją. Jej własna ręka była niesamowicie nadzwyczajna – nie mogła, jak zawsze, spojrzeć przez nią na wylot. Wyglądała na jej rękę, ale nie była przejrzysta, a na dodatek jakaś dziwaczna i śmieszna rurka wystawała spod białego kwadratu przyczepionego do jej ręki. Intensywnie i z zaciekawieniem przyglądała się temu.

– Och! Nareszcie! – usłyszała czyjś głos w pobliżu i szybko, prawie z przestrachem, odnalazła wzrokiem właściciela. Chłopak dobrze jej znany z twarzy i imienia, uśmiechał się do niej przyjaźnie. Miał na policzku jeszcze większy plaster niż ona na ręku. 

– Jak się czujesz? Coś cię boli? Słyszałem, że jakimś cudem nie połamało ci żadnych kości. – jego oczy zabłyszczały z lekkim zatroskaniem w nich skrytych, miały one również domieszkę ulgi i wdzięczności. Dziewczyna jednak nie przyglądała im się długo. Nasłuchiwała, co mówi, jednym uchem, a resztę uwagi poświęcała swoim cudacznym rękom. Jedna ze spoczywających jeszcze rąk, unosząc się ociężale, pogładziła mięciutki koc. W końcu obie dłonie przyłożyła do twarzy i zaczęła sprawdzać. Czuła pod palcami delikatne i gładkie policzki, ponadto ciepło. Zjechała trochę w dół i ciepło się nasiliło, a także poczuła puls pod palcami. 

– Czy boli cię gardło? – usłyszała ponownie zdziwiony głos. Marcin zmarszczył brwi i w milczeniu przyglądał się dziwacznemu poczynaniu dziewczyny. Przez chwilę przeleciała mu przez głowę myśl, że po szoku jaki doznała, pewnie sama jest zdumiona, że odniosła tak mało obrażeń. 

– Co się stało? – zapytała bardziej siebie, zastanawiając się głośno. Jej głos zdał się dla niej zaskakująco ochrypły, ale dźwięczny.

– Wybiegłem na ulicę, aby uratować dziecko… ale najwidoczniej nie tylko ja wpadłem na ten pomysł. – spojrzał w jej stronę teraz bardziej współczująco i uśmiechnął się lekko, wyrażając tym jakieś uczucia, których nie umiała określić Amelia. – Zakryłem sobą dziecko, a ty zasłoniłaś nas przed uderzeniem auta. Nie widziałem jak pojawiłaś się na ulicy, prawdopodobnie za dużo i za szybko wszystko się działo, ale to było bardzo heroiczne z twojej strony. Uratowałaś nas – jego uśmiech nabrał odrobinę promienistości, ale dalej stanowił dla Ameli zagadkę emocjonalną. – I tutaj sprawdza się przysłowie mojej babci: “Szczęście zawsze czepia się dobrych ludzi”. – zaśmiał się, a dziewczyna patrzyła na niego z niezrozumieniem. Przechyliła nawet odrobinę głowę w bok, przymrużyła oczy i zrobiła wszystko co zazwyczaj robią ludzie, kiedy nagle telefon przestanie im poprawnie działać i nie wiedzą, co zrobić. Zaiste patrzyła na niego jakby oglądała z bardzo bliskiej perspektywy jakiś serial i nie mogła uwierzyć, że mógłby mówić do niej. Jak mógłby to zrobić skoro jest niewidzialna i niesłyszalna dla ludzi? Ponadto co ze słowami księgi? Czyżby doznawała czegoś w rodzaju snu przez nadmiar myślenia i oglądania ludzkich dram?

W trakcie przemyśleń ciszę przerwało burczenie w jej brzuchu. Chłopak zaśmiał się i zaoferował, że pójdzie po coś do jedzenia. Pognał szybko, a dziewczyna nadal nie zwracała na jego postępowania zbyt wielkiej uwagi. Można by było powiedzieć, że nie kontaktuje z otoczeniem, ale ona dobrze wiedziała, co się wokół niej dzieje. Nie rozumiała tylko jak się tu znalazła i czy to możliwe, że przez przypadek wstąpiła w czyjeś ludzkie ciało podczas zderzenia z ziemią?

– Księga! – olśniło ją nagle i zerwała się na równe nogi. Drastycznie się zachwiała i z powrotem opadła na łóżko. Przez moment oszołomiona patrzyła na podłogę. Za drugim podejściem odważnie położyła stopy na podłodze. Gdy tylko się zetknęły, przeszedł przez nią zimny dreszcz. Po chwili jednak ustał, a posadzka zdała się być już odrobinę cieplejsza. Amelia mogła klarownie i bezbłędnie stwierdzić, że podłoga jest zimna i twarda. 

Otrząsnęła się z nowego doznania i zaczęła wzrokiem prześledzać cały pokój. Białe ściany, drugie białe łóżko… Pomiędzy tym, na którym jest, a tym naprzeciw niej, znajdował się mały nocny stolik z dwiema szufladkami. Lampy były rażące, więc do góry wolała już nie patrzeć. Sprawdziła wszystko dwa razy, nawet pod poduszką, pościelą i pod samym łóżkiem – nigdzie nie mogła znaleźć swojej księgi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top