Rozdział 8
Pov.Peter
O 6.00 rano wstałem, zjadłem śniadanie i dokończyłem odbudowywać kominek. Z szybem wentylacyjnym było ( o dziwo) w porządku, więc tylko poukładałem cegły na swoim miejscu. Już dwa dni temu przytaszczyłem tu trochę drzewa, więc mam je gotowe na dzisiejszy wieczór.
Z toalety byłem najbardziej zadowolony i dumny.
Udało mi się wczoraj naprawić prysznic i umywalkę oraz podpiąć je do bieżącej wody sąsiadów. Ja nie mam za co płacić czynszów, ani tym bardziej rachunków za prąd i wodę, więc przyjrzałem się uważnie przebiegu rur i kabli i podpiąłem się do sąsiedniego budynku, łącząc też swoje rury do rur z ciepłą wodą.
Nie jestem zadowolony, że inni ludzie będą musieli za mnie płacić rachunki, ale takie już życie na ulicy. Walcz albo zgiń.
Poszedłem też załatwić sobie towar w ciemnych uliczkach w Quenns. W jednych z najciemniejszych. To właśnie tam przesiadują najbardziej zdolni dilerzy i płatni zabójcy, no ale tych drugich akurat nie szukałem.
Załatwiłem tam sobie trochę trawki i parę dragów, dając moim sprzedawcom za to przyzwoitą sumkę pieniędzy. Przywitałem się ze starymi "kumplami" i z zaskoczeniem zauważyłem, że z radością przyjęli mój powrót. No tak. Dobro wiążące się z sprzedażem nielegalnych substancji zawsze wraca.
Wróciłem do swojego dawnego dilerskiego imienia "Billy". Pod tą nazwą byłem tu świetnie znany jako jeden z najlepszych kieszonkowców i dilerów, w tym dilerów "pod adres" jak to się u nas mawiało. Chodziło o to, że osobiście dostarczałem dany towar i to pod czyiś adres.
Jeśli teraz pod tą nazwą wrócę do baru i przywitam się z przyjacielem, a on da mi z powrotem moją dawną posadę, to będę mógł szastać na lewo i prawo drugą z największych mafii w Quenns. Dodatkowo to są naprawdę wierni ludzie, więc na bank mi pomogą w pokonaniu Deadpoola. A kiedy w końcu pokonam tego dupka, będę mógł pomóc panu Starkowi w odbudowaniu zbroi i pokonaniu Mysterio.
A wtedy być może wszystko wróci do normy i możliwe, że będziemy mogli wrócić do wieży?
Ja już sam nie wiem co mam myśleć o panu Starku.
Z jednej strony jestem na niego wściekły i nie chcę się nawet do niego przyznawać, a z drugiej coś mnie do niego przyciąga i nie jestem w stanie nie martwić się o niego, ani też dłużej powstrzymywać się od chęci przytulenia go.
Wiem, że on tego nie lubi, ale...przecież wtedy kiedy wróciłem po blipie sam mnie wtedy uściskał. I nie zwracał wtedy uwagi, że nas zaraz ktoś zastrzeli. To było...miłe.
A niech to. Idę na ten śmietnik przytargać choć trochę rzeczy do odbudowy mieszkania pana Starka żeby nie musiał mieszkać u mnie cały tydzień.
Idę, bo jak tak dalej będę rozmyślać nad tym co było, to może to się dla mnie źle się skończyć.
Tak więc wyciągnąłem z plecaka wyrzutnię sieci, którą wcześniej zabarwiłem na zielono, żeby mnie nie skojarzono ze Spidermanem, założyłem ją i wyskoczyłem przez okno.
Czas zabrać się do pracy.
--------------------------------------------------------------------------->
Pov.Stark
Kiedy zobaczyłem Petera na cmentarzu nie mogłem uwierzyć, że to on. A ja przez ten cały czas myślałem, że on przeze mnie nie żyje i zapijałem smutki alkoholem jaki tylko ze sobą przytargałem.
Każdą pustą butelkę ciskałem ze złością o podłogę, tak mnie trawiła wtedy nienawiść do siebie.
Za to, że go wtedy zostawiłem i że się nim nie interesowałem. Że mogłem go chociażby śledzić i nie dopuścić do jego śmierci.
Oczywiście teraz już to wiem, że on żyje, ale wtedy jeszcze nie miałem o tym bladego pojęcia. Tak więc kiedy go zobaczyłem na cmentarzu nie mogłem go zarazu poznać, ponieważ młody się bardzo zmienił.
Urósł i to porządnie, bo wzrostem to dosięgał mi już niemal do ramion, a nie jak wtedy kiedy go zostawiłem jako 12-latka , który był tak niziutki jak nie wiem.
Zmienił się też z twarzy, bo teraz miał na sobie chłodną maskę, spoważniał i tak jakby...wydoroślał? Jego sposób chodzenia zmienił się na bardziej pewny siebie. Chociaż to moja i innych avengersów wina, bo Peter musiał bardzo szybko dorosnąć, ponieważ nagle zaczął zarządzać całym Stark Industries. Plus nie miał już mentora. Znaczy niby żyję, ale nie byłem koło niego kiedy były dalsze walki. Nie było mnie przy nim kiedy Mysterio ponownie zaatakował i bardzo tego żałuję, ale jestem też z niego dumny. Dumny, że sam praktycznie odparł atak jednego z najgroźniejszych złoczyńców, choć Mysterio wtedy uciekł. Ale to nie ważne. Pokonał go. Sam jeden. To naprawdę jest mój dzieciak.
Żałuję tylko, że nigdy go nie pochwaliłem, a przynajmniej nie tak świadomie, bo możliwe, że mogłem wykonać jakiś zdradziecki gest, że jestem z niego dumny, ale to nie to samo co powiedzenie prosto w twarz.
I bolało mnie to, że on jest na mnie wściekły i mnie nienawidzi. Tak, nienawidzi mnie za to, że go zostawiłem i ja to doskonalę widzę.
Brak mi tego dawnego Petera, który był taki słodki, niewinny, zawsze uśmiechnięty i wiecznie tylko gadał. Teraz to odzywa się tylko wtedy, gdy naprawdę musi.
Chociaż...
Wtedy kiedy mnie przytulił na cmentarzu zanim go zalała fala złości i wtedy kiedy mnie uratował w mieszkaniu, bo mi się reaktywator zaciął. Przez chwilę widziałem strach w jego oczach. On się bał o mnie? Czyli może jeszcze nie wszystko stracone. Muszę tą więź z powrotem odbudować.
Tylko najpierw może odbuduję swoją zbroję i pozbędę się Mysterio. Przecież to z jego powodu musiałem zostawić Petera.
Tak Peter był głównym powodem dlaczego udałem własną śmierć i zniknąłem wtedy. Przez Mysterio Peter był zagrożony, tylko nie chciałem tego chłopcu powiedzieć. Jakaś bariera mnie wtedy powstrzymywała. Albo moje ego. Bałem się pozwolić uczuciom wypłynąć na wierzch.
Peter ma do mnie dzisiaj przyjść. Tylko po co?
Może rzeczywiście ma problem z mieszkaniem? Złożyłem mu wczoraj ofertę, że może przecież zamieszkać u mnie. Wiem, że nie mam do tego warunków, żeby u mnie nocował, ale lepsze to, niż miałby spać w zimne wieczory na ławce.
Gdybym nadal mieszkał w wieży i wiedziałbym, że jego ciotka umarła to adoptowałbym go. Kocham go jak syna i bym go zaadoptował. Wiem jestem chamem i prostakiem, że myślę tylko o swoim szczęściu, ale fajnie by było wiedzieć, że jest się jego prawnym opiekunem.
Przez cały dzień zdołałem posprzątać cały ten bałagan z podłogi, żeby jak przyjdzie Peter nie pokaleczył się o to. Później już tylko czekałem.
Kiedy później usiadłem i z powrotem zacząłem rozmyślać, ktoś zapukał w okno.
Od razu kiedy tylko ujrzałem znajomą twarz wstałem i je otworzyłem.
- Czy ty nie możesz włazić normalnie? Jeszcze ktoś cię zauważy.- zganiłem go.
Peter wszedł przez nie i odpowiedział :
- Nikt mnie nie zauważy, bo mieszka pan na ulicy, która jest jedną z ciemniejszych i mniej zaludnionych.
- Po co tu przyszedłeś? Jednak nie masz gdzie mieszkać?- spytałem się go.
Ha, to oczywiste, że nie miał.
- Słucham? Ah nie, ja przyszedłem bo zabieram stąd pana. Idzie pan do mnie pomieszkać na jakiś czas.
No tym to mnie zaskoczył.
- Że niby jak? Chcesz mi powiedzieć, że masz lepsze mieszkanie ode mnie?- spytałem się go z ironią w głosie.
- Oczywiście, że mam. Jest o niebo lepsze niż pana.-odpowiedział z dumą w głosie.- Idzie pan czy nie?- Peter otworzył drzwi i spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ah to teraz nagle chcesz wychodzić przez drzwi, tak?- zapytałem z drwiną.
- Oczywiście, że nie, ale pan to chyba nie chodzi po ścianach prawda?- odpowiedział mi pytaniem na pytanie.
Phi, co za upierdliwy dzieciak.
Wyszedłem z nim przez drzwi i zeszliśmy na dół.
Później Peter zaczął mnie prowadzić ciemnymi i krętymi uliczkami.
c.d.n.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top