Rozdział 7

Zastanowiłem się, czy w ogóle mu odpowiedzieć. Wzruszyłem w końcu ramionami.

- Ja też mam pewien problem ze złoczyńcą, który chce się zemścić i mnie wykorzystać. Dlatego odnalazłem swojego ostatniego klona i dałem mu na jakiś czas pracę Spidermana. Został zabity a ja uciekłem tu do Quenns zmieniając też wygląd. Prawdopodobnie z tego samego powodu co pan, mam rację?

Tamten mi tylko pokiwał potakująco głową.

- No właśnie. I miałem dosyć tego całego zarządzania pańską firmą. Nikt mi prawie nie pomagał oprócz pana Barnnesa, bo nie mogli się pogodzić z pańską śmiercią, a już na pewno nie pańska żona.  Ale kiedy zobaczyłem, że z panią Pepper już lepiej, to postanowiłem zwiać. Nikt mnie już nie potrzebował i nie miałem już zwyczajnie nikogo. W ostatnim ataku na miasto zginęła moja ciocia. Nie mam już nikogo.- odwróciłem na chwilę wzrok i zacisnąłem powieki, bo poczułem, że szczypią mnie oczy.

Nie teraz, muszę być w tej chwili twardy.

- Przykro mi młody. I dziękuję za to, że zająłeś się moją firmą. Dzięki tobie moja praca nie poszła na marne.-odpowiedział pan Stark.

- Drobiazg.- odpowiedziałem.- Wtedy na polu walki...To nie pan pstryknął wtedy palcami tylko pana klon, mam rację?

- Tak.- zamilkł na chwilę.- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie i też w sumie mam jeszcze jedno, ale to później. Gdzie mieszkasz i z czego żyjesz?

- Adres panu nie podam, bo nie chcę, żeby pan wiedział, a utrzymywać się będę ze swojej starej pracy.- odpowiedziałem wymijająco.- Dziś załatwiłem sobie u przyjaciela dawną posadę. Zaczynam od jutra.

- Znów będziesz dilerem?- głos pana Starka mówił, że nie jest tym zachwycony.

- Tak.

- A dlaczego nie zdradzisz mi swojego adresu? Ty znasz mój, to nie fair.- stwierdził pan Stark.

- Trzeba było mnie tu nie zaciągać. A nie zdradzę, bo jeszcze nie skończyłem remontu mieszkania i nie chcę żeby mieszał się pan w moje sprawy.

- Trzecie pytanie : kto chce się na tobie zemścić?

- Deadpool.

Pan Stark gwizdnął cicho.

- Łał teraz masz na sobie jeszcze całą mafię na karku. A tak na poważnie. Uważaj na siebie. Jak masz z czymś jakiś problem to przyjdź z tym do mnie, albo jak masz problem z lokum. W prawdzie nie mam tu takiego pokoju jak w wieży, ale zmieści tu się jeszcze jedna osoba.- powiedział.

W duchu zaśmiałem się cicho.

Czy on naprawdę myślał, że ja sobie na ulicy nie poradzę? Przecież to ja mieszkałem kiedyś w Quenns. Ale byłem mu naprawdę wdzięczny, że choć sam nie miał warunków do życia, to chciał jeszcze mnie pod swój dach przygarnąć.

Ale prędzej to ja przygarnę go do siebie na kilka nocy, jak już naprawię swoje własne mieszkanie. A w tym czasie kiedy on u mnie będzie, wyremontuję i jego. Może i jestem na niego zły, że mnie zostawił z głupich jak dla mnie argumentów, ale nie mam tak zimnego serca, żeby go tak po prostu zostawić.

- Dziękuję za propozycję, ale poradzę sobie.- odpowiedziałem.- Ma pan chociaż komórkę?

- Pewnie. Niby tu taka ruina, ale gniazdko i prąd jeszcze mam.- odpowiedział z małym uśmiechem.

- Nie zmienił pan numeru?

- Póki co to nie miałem takiej potrzeby. Wszyscy myślą, że nie żyję.

- Czyli w razie czego mamy kontakt.- odpowiedziałem.

Już miałem wyskakiwać przez okno, kiedy jeden fakt mnie uprzedził.

Raz. Nie chciał mnie zatrzymywać, a to u niego nie podobne.

Dwa, jest cisza, więc to się łączy z pierwszym.

Trzy, nagle doszedł mnie nagły huk i usłyszałem jakby ktoś próbował złapać oddech,ale nie mógł i wydawał przy tym ciche sapnięcia.

W jednej chwili odwróciłem się na pięcie, a moje serce ze strachu przestało na chwilę bić.

Zobaczyłem leżącego na podłodze pana Starka, całego nagle posiniałego na twarzy, próbującego złapać oddech i z ręką na reaktywatorze łukowym.

Podbiegłem szybko do niego i z drżącym ze strachu głosem zapytałem :

- Panie Stark nic panu nie jest?!

On nic nie odpowiedział, tylko popatrzył się na mnie ze strachem w oczach.

Bał się że umrze, widziałem to.

Ja też się bałem prawdę rzekłszy.

Popatrzyłem na reaktor i zobaczyłem w czym problem.

Jego reaktor świecił słabą poświatą i był cały popękany.

Nie pewny niczego popukałem w niego całą mocą i wtedy kolor światła trochę się powiększył. Zachęcony tym popukałem jeszcze raz i na sam koniec docisnąłem mocno reaktor.

Nagle pan Stark wziął nagły oddech, a później jeszcze kilka.

Odetchnąłem cicho z ulgą. Jeszcze brakowało mi tu tego, żeby mi tu on zmarł.

Na twarz pana Starka wróciło trochę kolorów, a ja pomogłem mu usiąść, pozwalając by się o mnie oparł.

- Dzięki młody.- odpowiedział ciężko pan Stark.

- Co to było?- spytałem cicho.

- Reaktor mi się zbił na bitwie i od czasu do czasu mi się zawiesza. Dobrze zrobiłeś pukając w niego i go nastawiając.- odpowiedział pan Stark i podniósł się.

Popatrzyłem na niego uważnie, nie będąc do końca pewny czy mi tu się zaraz nie wywróci i nie będę miał zaraz powtórki z rozrywki.

- Ile już pan miał takie coś?

- Parę razy. To nic. Popukam i wszystko wraca do normy. Tylko, że heh... nie miałem jeszcze takiego wielkiego ataku. Ale cóż, nie mam jak to naprawić, więc trzeba żyć dalej.

Pokiwałem lekko głową. Też nie miałem jak mu pomóc.

- Jutro do pana wpadnę, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli.- odpowiedziałem mu i wyskoczyłem przez okno.

Słyszałem jeszcze jego nawoływania i ciche "A niech to", ale to zignorowałem.

Muszę szybko dokończyć remont swojego mieszkania i zabrać pana Starka do siebie, żeby jakoś doszedł do zdrowia, bo widzę, że z tym trochę krucho.

I muszę jeszcze iść jutro do pracy.

No tak.

Zapowiada się kolejny ciężki dzień.

C.D.N.   


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top