Rozdział 6
Pov.Peter
Poszedłem za Panem Starkiem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że idę ciemnymi uliczkami Quenns.
Szliśmy dokładnie tą samą drogą, kiedy ja szedłem do baru i skręciliśmy w tą samą uliczkę, w którą tamtego dnia skręcił pan Stark, choć wtedy nie wiedziałem, że to on.
Mieszkanie było w starym, odrapanym, trzyrodzinnym bloku , dokładnie ulicę dalej od mojego własnego mieszkania.
Zmarszczyłem nos, kiedy niezwykły smród wdarł się do mojego nosa. W slamsach Quenns tak właśnie było. Brud, nędza i ten nieustanny smród tytoniu, potu ludzkiego ciała i rożnych nielegalnych substancji. To tutaj było normalne.
Choć ja w prawdzie miałem lokum w trochę lepszej strefie tego wszystkiego i przynajmniej nie czułem tego odoru u siebie, to gdy tylko wyszedłem poza teren budynku od razu mnie ten smród dosięgał.
Ale nie mogłem się nadziwić jednej rzeczy.
Pan Stark tu mieszkał?!
To było nie w jego stylu. A przynajmniej tak myślałem, bo teraz kiedy zobaczyłem go żywego nie umiałem już tak myśleć o nim jak wcześniej.
Kiedy weszłem za nim do jego pokoju na pierwszym piętrze, to mnie aż wmurowało.
Był to mały ciemny pokój z obdartymi ścianami, gdzie w rogu pokoju leżał strasznie starty i brudny materac, mam nadzieję, że to nie jest to o czym myślę, bo jeśli on na tym śpi, to pewnie ma wszy we włosach.
Był tam także mały taboret, który miał chyba służyć za stolik, bo stały na nim mała miednica z wodą. O ludzie, czy on się tak kąpie?
Po podłodze walały się butelki i odłamki z nich. Wyglądało na to jakby nimi rzucał.
Pan Stark chyba zauważył mój wzrok, bo spojrzał na mnie i powiedział :
- Wybacz za ten bałagan, ale wczoraj wieczorem... nie byłem sobą. I nie mam gdzie zaproponować ci usiąść, bo nie mam do tego warunków, więc albo będziesz stał albo możesz usiąść na podłodze...jeśli znajdziesz jakieś miejsce gdzie nie ma odłamków szkła.
Westchnąłem cicho i butem przesunąłem trochę odłamków. Zbyt mało by usiąść na podłodze, więc przykucnąłem i zacząłem zbierać rękami.
- Dzieciaku przestań. Tylko się tym pokaleczysz. Zostaw, sam pozbieram.- powiedział pan Stark i odepchnął mnie lekko , po czym sam zaczął zbierać szkło.
Nie powiem. To było trochę...miłe.
Tak jakby...troszczył się o mnie?
Wyrzuciłem szybko tę myśl z głowy. Gdyby się o mnie rzeczywiście troszczył, to nie zostawiłby mnie na całe dwa lata udając, że umarł.
Zrobił trochę miejsca, a ja w tym czasie przyglądnąłem się uważniej pomieszczeniu.
W prawym rogu pokoju zobaczyłem trochę starych narzędzi i kilka małych urządzeń, które wyglądały jakby zostały z czegoś powyrywane.
Wróciłem do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy pan Stark delikatnie wyjął z moich rąk ostre odłamki szkła i wyrzucił je za okno.
- Proszę. Teraz możesz siadać.- rzucił i udał się na brudny materac, żeby usiąść.
Usiadłem po turecku na podłodze i nie mogąc się oprzeć, jeszcze raz zerknąłem na małe urządzonka.
- Tak. To jest to co zostało z mojej zbroi.- powiedział pan Stark.
Odchrząknąłem i odpowiedziałem :
- Co z tym planuje pan zrobić?
- Odbudować moją zbroję oczywiście.- odpowiedział pan Stark jakby to było oczywiste.
Dla mnie nie było. Żył w gorszych warunkach niż ja i miał tylko kilka podstawowych narzędzi. Nawet nie miał do tego potrzebnych materiałów.
- A czym chce pan ją odbudować?- odpowiedziałem z drwiną w głosie.
No sorry. Do tego człowieka już nie miałem szacunku. Nie po tym jak mnie zostawił.
Pan Stark zgromił mnie spojrzeniem.
Ha, czyli widocznie jego duma nie ucierpiała. Nadal ma wielkie ego.
- Jeszcze nie wiem. Na razie próbuję zbierać materiały.- odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
Widać było, że nie może tego przyjąć jak upadł tak nisko.
- Materiały? Nie widzę tu żadnych materiałów oprócz kilku śrubek. Przez dwa lata je pan zbierał?- odpowiedziałem.
- Tak. Nawet nie wiesz jak ciężko cokolwiek tutaj dostać.- odpowiedział dalej zły pan Stark.
- Nie. To pan nie wie, jak przeżyć na ulicy.
No co? Odpowiedziałem całkiem szczerze. Naprawdę nie wiedział. Widać to było po jego mieszkaniu i po tych kilku śrubkach. Nawiasem mówiąc, na prawdę nie wiem jak on przeżył tutaj te dwa lata.
Pan Stark nic nie odpowiedział. Postanowiłem zmienić temat i czegoś się dowiedzieć. Nie mam przecież całego dnia.
- No dobrze, to czemu sprawił pan, że cały świat myśli, że wtedy zginąłeś? Dlaczego nie powiedziałeś, że żyjesz chociaż avengersom? Dlaczego mi chociaż tego nie powiedziałeś?!- spytałem się go z bólem w głosie. W tej chwili nie potrafiłem tego już dłużej maskować.
To bolało. Bolało jak cholera.
Pan Stark westchnął cicho i przeczesał palcami włosy.
- Kiedy wygraliśmy z Thanosem, myśleliście, że wszystko się już skończyło. Cała ta wojna i problemy z nią powiązane. Ale nie. Nie skończyło się, a tym bardziej nie skończyło się to dla mnie. Widzisz po tym jak ty zniknąłeś w blipie...nie było cię przez 5 lat. W tym czasie nadszedł nowy złoćzyńca. Nazywał się Mysterio. Z tego co słyszałem zdążyłeś się już z nim trochę zapoznać?- zapytał się Pan Stark.
Kiedy to usłyszałem byłem w szoku.
Czyli Mysterio był już wcześniej? I miał zatargi z samym Ironmanem?
To mi się nie mieściło w głowie, więc tylko przytaknąłem lekkim skinieniem głowy.
- No więc- kontynuował pan Stark- próbowałem go złapać. Jednak był zbyt sprytny i szybki, a ja akurat w tamtym czasie nie byłem sobą. Zaczął się wściekać, że na niego poluję i groził mi, że się na mnie zemści. Że zemści się na moich bliskich. Których nawiasem mówiąc mam tak mało, że mógłbym ich z łatwością wyliczyć na palcach jednej ręki. Więc tym się zbytnio nie przejmowałem. Potem zniknął na jakiś rok i wrócił dopiero, kiedy was przywróciliśmy, czyli wrócił na samą walkę z Thanosem i stanął po jego stronie. Przez chwilę z nim walczyłem. Zobaczył, że mam mimo wszystko więcej ludzi na których mi zależy i zagroził, że ich zniszczy, a ja nie będę mógł co z tym zrobić. Powiedział, że zrobi to nawet wtedy, gdy Thanos przegra. Nie był z nim jakoś szczególnie związany umową czy choćby przypieczętowaniem uściskiem dłoni. Po prostu zjawił się na wojnie by stanąć po którejś ze stron. Dlatego, gdy pstryknąłem palcami, wiedziałem już, że on ucieknie i że wróci się zemścić i wróci ze zwiększoną siłą, której w tamtym momencie już nie miałem. Dlatego postanowiłem się schować w cień i udawać, że nie żyję, żebyście z innymi avengersami i moją kochaną Pepper mogliście żyć. Chciałem do was wrócić, kiedy skończę odbudowywać zbroję i pokonać wreszcie Mysterio, ale coś długo mi to zajmuje. A nie mogę wrócić i pokazać się normalnie na ulicy, dopóki nie zabiję tego dziada. Nie chcę ponownie nosić w sobie tego uczucia, że przeze mnie ktoś umarł.- zakończył cichym głosem.
Ja przez ten cały czas słuchałem go uważnie i momentalnie zrobiło mi się go po prostu żal.
Chciał nas wszystkich ochronić, nie ważne za jaką cenę.
Ale jedna myśl sprowadziła mnie na ziemię.
- Dlaczego w takim razie nie poprosił mnie pan o pomoc? Albo innych avengersów?- zapytałem go.
Przecież mógł poprosić mnie o pomoc! Mógł, bo przecież chyba wiedział, że może mi zaufać, prawda? Że zawsze mu pomogę.
Mógł chociaż do jasnej cholery się ze mną skontaktować!
W odpowiedzi on uśmiechnął się krzywo.
- Nie chciałem cię w to mieszać Peter. Wystarczająco już wtedy zrobiłeś. To była moja sprawa i tylko wyłącznie moja.
- Nie prawda! Jest pan moim mentorem! Czyli mnie też to dotyczy!- krzyknąłem na niego ze złością.
- Peter...- zaczął ze złością pan Stark, ale ja znów się na niego wydarłem.
- Nie Peter! Nie próbuj mi tu wcisnąć kitu! Jest pan moim mentorem i co dotyczy pana dotyczy też i mnie!
Pan Stark przez chwilę mordował mnie wzrokiem i miałem wrażenie, że chciał coś powiedzieć, ale odpuścił.
- Co chciał pan powiedzieć?
- Nic.-odparł i odwrócił wzrok.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż wyparował z nas cały gniew.
W końcu to ja się odezwałem :
- Ma pan jakąś tutaj pracę? Z czego pan żyje?
Pan Stark spojrzał na mnie i z grymasem na twarzy odpowiedział :
- Na dole mam mini warzywniak. Zmajstrowałem coś z desek i postawiłem przed budynkiem. A rzeczy biorę no cóż...ze śmietnika przy drodze. Ludzie wyrzucają dużo dobrego jedzenia.
No cóż. To i tak już coś.
- Nie umie pan żyć na ulicy.-powiedziałem mu to prosto w twarz.
- Nie prawda. Umiem. Przez dwa lata tu mieszkam i mam się dobrze.- odparł oburzony.
- Dobrze? Czy brudny i wychudzony, to dobrze? Kiedy pan coś jadł takiego porządnego? Kiedy pan spał na jakimś porządnym łóżku czy choćby kanapie? Kiedy był pan w ciepłym pomieszczeniu, bo jak widzę nawet tu pan kominka nie ma. Kiedy pan się porządnie wykąpał? A od tego materaca ma pan już pewnie wszy.- zacząłem mu wyliczać.
- Dobra masz rację, ale przynajmniej się jakoś trzymam. A ty to niby co? Udałeś swoją śmierć i gdzie teraz mieszkasz? Założę się, że wróciłeś tu do Quenns. Masz jakąś pracę i mieszkanie? Masz gdzie w ogóle żyć?- teraz to on zaczął mnie atakować swoimi pytaniami.- I jak w ogóle ty żyjesz? Przecież pokazywali twoje ciało w telewizji na mieście. I dlaczego upozorowałeś swoją śmierć?
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top