Rozdział 4

Pov.Peter

Już w godzinach wieczornych podano w wiadomościach, że Spiderman nie żyje. Ujawniono ( niestety) jego tożsamość i oznajmiono, że pogrzeb ma się odbyć już następnego dnia.

Okey, teraz mogę zacząć nowe życie.

Najpierw przefarbuję sobie włosy na jasny blond, ponieważ gdybym przefarbował się na jakieś ciemniejsze kolory takie jak czarny lub rudy, to mogli by mnie przez to skojarzyć, a nie chciałem tego.

Potem pójdę do mojego starego przyjaciela najemnika by poprosić go o jakieś zatrudnienie. Ale przed tym wszystkim pójdę sobie znaleźć jakieś stare lokum. W Queens starych opuszczonych mieszkań było pełno, więc wystarczy, że sobie wejdę i jakieś zajmę, najlepiej przy barze mojego kumpla, żebym miał bliżej do pracy. Aha i jeszcze jedno. Muszę kupić sobie dobry towar, bo jak mam niby pracować u mojego przyjaciela nie mając czym handlować?

Tak więc od razu udałem się do jednego wypatrzonego przeze mnie mieszkania i do niego wszedłem. Było to mieszkanie w starym opuszczonym już dawno bloku, ponieważ groził on zawaleniem.

Jak na takie stare mieszkanie było tu nawet czysto, pomijając te stare brudne deski, najpewniej z podłogi z któregoś piętra.

Był tu też rozwalony kominek, który oczywiście naprawię, bo nie mam zamiaru tu marznąć w zimę. W sąsiednim pokoju była rozwalająca się łazienka z jedną umywalką, wanną ( w nawet dobrym stanie) i czymś co najpewniej kiedyś było muszlą klozetową, ale teraz to sterta rozbitej porcelany.

No dobra, to na najbliższą przyszłość pamiętać, żeby udać się na śmietnik i przytargać tu nową muszlę i zacząć bawić się w hydraulika z umywalką i wanną.

O i przyda się też jakiś wygodny fotel. To też się znajdzie na śmietniku.   

Wszedłem do wcześniejszego pokoju i opadłem na zepsutą kanapę. Rozglądnąłem się po całym pomieszczeniu.

Cholera, jak ja nisko upadłem.

-------------------------------------------------------------------->

Kiedy już przefarbowałem sobie włosy, poszedłem do łazienki i przyjrzałem się w potłuczonym trochę lustrze.

Doskonale. Po dawnym Peterze Parkerze nie było śladu.

Wróciłem do swojego pokoju, nałożyłem kaptur na głowę, wziąłem ze sobą okulary pana Starka i wyszedłem.

Musiałem zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Zaczęły wracać wspomnienia, których nie chciałem.

Chowając się w cieniu zaułków i budynków przemykałem po ścianach, korzystając ze swoich pajęczych zdolności. Takim oto sposobem znalazłem się na dachu jednego z najwyższych budynków w mieście.

Była noc. 

Usiadłem na skraju dachu opierając się o komin i popatrzyłem w gwiazdy.

Ciekawe panie Stark czy też tam jesteś?

Nie mogłem już dłużej powstrzymywać tych ciągle gromadzonych łez, żalu i smutku, więc pozwoliłem im wypłynąć na wierzch.

Dlaczego?

Dlaczego do cholery to musiałeś ty pstryknąć wtedy palcami?! Dlaczego to nie mogłem być wtedy ja?

Przecież ja jestem mutantem, możliwe że bym wtedy przeżył. A nawet jeśli nie, to co z tego?

Ja jestem tylko sierotą, nic nie znaczącą sierotą, a ty miałeś żonę, mogłeś mieć dzieci. Mogłeś żyć spokojnie z przyjaciółmi z avengersami.

Przepraszam, że mnie wtedy koło ciebie nie było. Zdążyłbym wtedy na czas i to ja bym pstryknął, a nie ty.

I możliwe, że wtedy moje życie nie było by takie pogmatwane.

Po moich policzkach ciekły łzy, a ja już nic nie mogłem wtedy zrobić. Tama puściła, którą budowałem przez te dwa lata.

Wyciągnąłem z kieszeni okulary i przycisnąłem je mocno do piersi. Tylko to mi po nim zostało.

Mogłem tak żyć, mogłem udawać nawet przed samym sobą twardego, ale nim nie byłem i nigdy nie będę.

Pana Starka bardzo mocno lubiłem i kochałem. Kochałem go jak ojca. Jemu prawdopodobnie też na mnie zależało, bo inaczej nie było by tego zdjęcia w ramce u niego w warsztacie. Nie zdecydowałby się na sprowadzenie mnie z powrotem z blipu. Prawda?

Po parunastu minutach wziąłem się w garść i wstałem, aby wrócić do domu.

Domu?

To nie jest mój dom i nigdy nim nie będzie.

Dom jest wtedy, kiedy masz rodzinę, która cię kocha i kiedy masz do kogo wrócić.

A ja już nie mam do kogo wracać.

Tak jak tu przyszedłem tak i zacząłem wracać do swojego mieszkania.

Jutro wstanę i pójdę oglądać dla własnej rozrywki swój pogrzeb. Może być ciekawie.

A póki co, to ogarnę jeszcze ten głupi kominek i pójdę na to wysypisko poszukać jakiegoś fotela i muszli. Na moje szczęście wysypisko jest na końcu kolejnej ulicy i nie będę musiał taszczyć tego wszystkiego tak długo.

Zapowiada się ciekawa noc.

C.D.N.     

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top