Rozdział 19
Pov.Peter
Wyskoczyłem wściekły z mieszkania pana Starka.
Jak on mógł tak grać ludziom na emocjach?! Jak on mógł?!
Usiadłem na dachu pobliskiego budynku i zacząłem analizować wszystko co mi powiedział.
Ale czy to prawda? Czy to prawda, że to dla mnie stworzył własną rękawicę, którą mógł podróżować w czasie, dzięki kamieniom? Że to dla mnie porzucił wszystko co miał i że rzeczywiście byłem dla niego aż tak ważny? Że traktował mnie jak syna?
Na raz przypomniały mi się wszystkie spędzone z nim chwile w jego laboratorium, do którego tylko ja i on mieliśmy dostęp i te wszystkie przygody, związane z naszymi misjami.
Rzeczywiście zawsze wtedy dbał o moje bezpieczeństwo, ale czy to coś jeszcze znaczyło?
Później przypomniał mi się ten piękny pokój w jego wieży, to jak przytulił mnie na polu walki, choć wszędzie wybuchały bomby i różnego rodzaju pociski. To jak wtedy chyba po raz pierwszy nazwał mnie swoim synem? Chociaż wtedy myślałem, że się przesłyszałem i że to moja wyobraźnia płata mi figle.
Ale teraz...
Ale on mnie nigdy nie pochwalił! Nigdy nie powiedział, że jest ze mnie dumny! Nigdy, chociaż...
A wtedy jak wracaliśmy z Berlina? W samochodzie, kiedy nagrywałem mój video-pamiętnik, spytał się co robię i zaproponował, że nagramy razem materiał dla cioci May. Wtedy powiedział mi, że dobrze się spisałem i jest ze mnie zadowolony.
A może to było tylko na potrzeby filmu, który nagrywaliśmy?
Chwila, ale wtedy w Berlinie kiedy zabrałem tarczę kapitanowi, też powiedział, że "dobra robota".
To może jednak...?
Być może źle go oceniłem. Może rzeczywiście chciał mnie wtedy chronić i nie powiedział, że żyje?
A kiedy go odnalazłem na każdym prawie, że kroku pokazywał, że się o mnie troszczy i mu na mnie zależy. Kiedy mimo mojej niechęci ściągnął doktora Strange'a, kiedy chciał mi dać dach nad głową mimo, że sam nie miał warunków do życia i musiałem mu wyremontować mieszkanie i kiedy zabrał mnie do siebie kiedy mój piec się zepsuł, a przecież mógł mnie zostawić na pewną śmierć.
Ehh, jaki ja byłem głupi.
Sam siebie próbowałem okłamać, że ten człowiek nic dla mnie nie znaczy, a znaczył o wiele więcej niż tylko mentor. Był dla mnie jak ojciec, największy i jedyny autorytet jakikolwiek mogłem mieć.
Zachowywałem się wobec niego jak ostatni idiota i rąbnięty egoista.
Powinienem iść i go teraz przeprosić, tylko czy on mi wybaczy?
No trudno. Pójdę a w razie czego, to zostanę odprawiony i dalej będę żyć swoim życiem, czyli życiem dilera.
Wstałem i odwróciłem się patrząc w stronę okna pana Starka. Ktoś u niego był.
Dzięki moim wyostrzonym zmysłom, od razu wyczułem, że coś jest nie tak i od razu też zobaczyłem Mysterio. Znalazł pana Starka, a to nie znaczyło nic dobrego.
Szybko wcisnąłem też przycisk na swoim własnym zegarku i mój strój, który dostałem w czasie infinity war od pana Starka zaczął się na mnie pojawiać.
Kiedy byłem już gotowy skoczyłem w dół i bujając się na pajęczynach dotarłem pod budynek mojego mentora.
Powoli zacząłem się wspinać po ścianie, zmierzając do okna pana Starka.
Wiedziałem, że z Mysterio będzie ciężko walczyć w pojedynkę, więc poprosiłem Karen żeby zadzwoniła do cioci Natashy.
- Halo? Peter?- usłyszałem głos przez słuchawki.
- Tak ciociu, to ja. Posłuchaj powiedz wszystkim avengersom prawdę. O mnie i o panu Starku. I przylećcie tutaj, potrzebna mi wasza pomoc. Mysterio wrócił i musimy odeprzeć jego atak. Lokalizację weźcie z mojego sygnału.- powiedziałem szybko i cichym głosem, w obawie, że Mysterio może mnie usłyszeć. Potem się rozłączyłem.
Spojrzałem przez okno. Widok jaki za nim ujrzałem zmroził mi krew w żyłach.
Pan Stark leżał na podłodze, powalony przez Mysterio, a złoczyńca trzymał w ręku reaktor.
A więc po to on przyszedł.
Jednak Mysterio musiał się skapnąć, że reaktor coś szfankuje, bo po chwili rzucił nim o ziemię i go rozdeptał stopą, strzaskując go tym samym na drobne kawałki.
- NIE!- krzyknąłem, otworzyłem szybko okno i z impetem wpadłem do środka od razu dając mocnego kopniaka nic nie spodziewającego się Mysterio, przez co rąbnął on mocno o ścianę i stracił przytomność.
Maska mi się schowała, a ja tymczasem podbiegłem do leżącego pana Starka i potrząsnąłem nim lekko za ramię :
- Panie Stark. Słyszy mnie pan? Proszę...panie Stark niech mnie pan znowu nie zostawia.- nie potrafiłem już ukryć łez, które zdołały się już nagromadzić w moich oczach i zaczęły mi teraz spływać po policzkach.
Starszy otworzył oczy i błędnym wzrokiem zaczął wodzić po mojej twarzy :
- Peter? Co ty tu robisz? Nie powinieneś tu być. Mysterio jest niebezpieczny.
- Spokojnie, leży teraz nie przytomny. Jak mogę panu pomóc?- powiedziałem na szybkiego.
Pan Stark ciężko sapiąc odpowiedział :
- Nie możesz Pete. Nie mam drugiego reaktora łukowego. Po prostu umrę tutaj.
- Nie! Nie może pan mnie znowu zostawić. Ja sobie bez pana nie poradzę...- zacząłem się wręcz dusić łzami, których nie mogłem powstrzymać.- Przepraszam, że panu wcześniej nie wierzyłem. Przepraszam za całe moje zachowanie. Ja tak naprawdę lubię pana i to bardzo. Jest...jest pan dla mnie jak ojciec, proszę mnie nie zostawiać.- teraz już nie mogłem i zaniosłem się szlochem na całego. Tak bardzo chciałem być teraz blisko niego, że położyłem się przy nim przytulając się do niego.
- Spokojnie, wybaczam ci. Pete miałeś do tego pełne prawo, po tym jak cię zostawiłem. Kocham cię dzieciaku.- powiedział pan Stark słabym głosem, po czym zamknął oczy.
- NIE!- krzyknąłem, zerwałem się z podłogi i przyłożyłem ucho do jego ust.
Brak oddechu.
- Nie...- powiedziałem cicho i podkuliłem kolana siadając na podłodze.
To nie tak to się miało skończyć. Jak zwykle Spiderman przybył za późno.
Wcisnąłem zegarek na ręce pana Starka, sam nie wiem czemu.
Bo co?
Zbroja go uratuje, albo przywróci do życia? Chciałbym.
Nagle coś sobie przypomniałem.
- Ty idioto!- warknąłem sam na siebie , po czym krzyknąłem :- Karen daj mi 15a !
W ręce wskoczył mi nagle zawinięty w materiał pakunek.
Szybko zdarłem z niego materiał i moim oczom ukazał się skonstruowany przeze mnie reaktor łukowy.
Klęknąłem przy ciele mojego mentora, wiedząc, że serce pracuje jeszcze przez jakiś czas, gdy braknie oddechu.
Włożyłem nowy reaktor na miejsce tego starego i czekałem na efekt.
W myślach błagałem, żeby nie było za późno.
Efektu nie było żadnego, no może oprócz tego, że reaktor się zaświecił. Czyli było już za późno.
- Przepraszam panie Stark, że pana znowu zawiodłem...- powiedziałem cicho.
- Ty mnie nigdy nie zawiodłeś synu.- usłyszałem po chwili głos obok siebie.
Z zaskoczeniem podniosłem głowę i ujrzałem leżącego już w zbroi pana Starka.
Uśmiechnąłem się lekko, lecz za chwilę usłyszałem za sobą pełen nienawiści głos :
- Ty gnoju!
Nawet nie zdążyłem się odwrócić, gdy dostałem jakimś pociskiem prosto w plecy, aż mnie odbiło na ścianę.
Poczułem mocny ból i pochłonął mnie mrok.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top