Rozdział 18
Pov.Stark
Gdy rano się obudziłem uśmiechnąłem się.
Cieszyłem się z obecności dzieciaka, który spał koło mnie i wiedziałem, że jest bezpieczny. Przynajmniej na razie. Nie wiedziałem tylko, jak długo taki stan rzeczy się utrzyma. Ja zawsze potrafiłem wszystko spaprać.
Chciałem dać dzieciakowi się wyspać, więc się nie ruszałem, ale to na nic.
Akurat w tym momencie mój reaktor łukowy stwierdził, że sobie zaszfankuje. Zacząłem się dusić i próbowałem łapczywie złapać powietrze, ale bez skutku. Rękami chciałem naprawić usterkę, ale one odmówiły mi posłuszeństwa. Czułem się jak sparaliżowany.
Nie wiem co go obudziło, być może to, że zbyt głośno i gorączkowo chciałem złapać powietrza i Peter się obudził.
Spojrzał na mnie sennym wzrokiem, jednak zaraz zmienił się on na lekko przestraszony i chłopak zerwał się do siadu.
Peter z mocą zaczął popukiwać pięścią w mój reaktor, ale nic to nie dało. Powoli zaczęły mi się pojawiać mroczki przed oczami i robiłem się coraz bardziej senny.
- No działaj! Rusz się głupia maszyno! No działaj!- krzyczał Peter, a jego głos słyszałem jak zza ściany.
W końcu chłopiec zebrał w sobie całą siłę i docisnął z całą swoją mocą mój reaktor łukowy. Usłyszałem tylko, że coś zaskoczyło, a ja mogłem nareszcie złapać upragnione powietrze.
Jednak mi dalej się powieki kleiły i coraz to mniej odbierałem z otoczenia.
- Panie Stark?
Trochę niezrozumiałe, ale swoje nazwisko jeszcze zakodowałem.
- Panie Stark musi pan nabrać więcej powietrza! Niech pan spróbuje!- usłyszałem teraz wyraźnie przerażony głos chłopaka.
Nabrać więcej, powietrza...okey, ale jak?
- Panie Stark niech pan posłucha. Głęboki wdech i wydech. Wdech i wydech.
Zastosowałem się do instrukcji chłopca i po chwili czarna mgiełka opadła, pozostały tylko jeszcze rozmazane obrazy.
- Właśnie tak! Jeszcze raz panie Stark. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Wdech i wydech.- usłyszałem już trochę spokojniejszy głos dzieciaka.
Jeszcze chwilę tak oddychałem, po czym obraz mi się wyostrzył i spojrzałem zmęczony na Petera. Wyglądał na przestraszonego i trochę zmartwionego.
Czyżby się o mnie bał?
- Dzięki za pomoc dzieciaku.- rzuciłem do niego krzywo się uśmiechając.
- No, żyje pan. Już myślałem, że będę leżał koło trupa.- zaśmiał się z ironią Peter.
Ja również się cicho zaśmiałem i jedną ręką poczochrałem mu włosy. Miły z niego chłopak.
- Ale naprawdę trzeba będzie w końcu naprawić ten reaktor.- rzucił Peter i wstał.
Przeszedł się w tę i z powrotem po pokoju, żeby rozprostować kości, a ja usiadłem i oparłem się wygodniej o kanapę.
- Naprawię jak wrócę do wieży. Jutro poszukam Mysterio, żeby zakończyć z nim walkę, która zaczęła się już dawno temu.- powiedziałem.- Wreszcie wrócimy razem do wieży.
- Pan wróci. Ja tu zostaję.- odpowiedział mi z miejsca poważniejąc Peter .
- Peter coś ci powiem. Być może popełniłem błąd zostawiając cię samego na te dwa lata, ale zrobiłem to by cię chronić. I wiesz co? Powiem ci coś jeszcze. Ci wszyscy ludzie, których przywróciliśmy tutaj i Thanosa przypadkiem, to są tutaj tylko i dzięki tobie. Gdybyś ty też nie zniknął w BLIP-ie tych ludzi by tutaj nie było. Zdecydowałem się na taki krok, tylko dlatego, że nie mogłem żyć ze świadomością, że ciebie tutaj nie ma. Dlatego nie chcę cię tutaj zostawiać. Zrozum, ty też jesteś częścią mojej rodziny. Zawsze byłeś dla mnie jak syn.- ostatnie zdanie wypowiedziałem niemal szeptem, ponieważ głupio mi się zrobiło, że tak otwarłem się temu dzieciakowi.
- Przestań! To nie prawda! Przestań ciągle mnie okłamywać i udawać, że ci na mnie zależy, a później zachowywać się jakbym ci był obojętny. Mam już tego dosyć! Zostaw mnie wreszcie w spokoju!- krzyknął głośno Peter i wyskoczył nagle przez okno.
No to narobiłem.
---------------------------------------------------------------->
Wstałem, posprzątałem popiół z kominka i poskładałem wszystkie koce.
Zacząłem nawet zamiatać, żeby jakoś zagłuszyć własne myśli i nagle usłyszałem jak ktoś wchodzi przez drzwi.
- Peter, posłuchaj ja...- zacząłem nawet się nie odwracając, ale przerwał mi pewien głos, który ewidentnie nie był głosem Petera.
- Witaj Stark. Znalazłem cię w końcu.
Odwróciłem się. Przede mną stał Mysterio.
Nie mieściło mi się w ogóle w głowie jak on mógł mnie odnaleźć.
- Oj Stark, nie wiesz, że jeśli chcesz się gdzieś ukryć, to nie używa się telefonów?- spytał się mnie ironicznym tonem.
No tak. Telefon do Strange'a kiedy chciałem żeby pomógł Peterowi. Cholera.
Nawet nie zdążyłem wcisnąć zegarka na ręce, aby przywołać zbroję, kiedy Mysterio znalazł się szybko przy mnie i rzucił mną o ścianę.
Z hukiem zsunełem się na podłogę, a całe moje ciało wręcz emanowało bólem.
Mysterio stanął przede mną, kucnął i powiedział :
- Te parę lat temu złożyłem ci grzeczną propozycję, a ty mi odmówiłeś, a później uciekłeś. Nawet się nie dowiedziałeś, czego tak naprawdę chciałem, a więc sam przyszłem po to.- tu wyciągnął rękę i jednym mocnym szarpnięciem wyrwał mi reaktywator łukowy.
Zacząłem automatycznie ciężej oddychać i dusić się, jak wtedy gdy reaktor mi się zacinał.
Mysterio przyjrzał się swojej zdobyczy i powiedział :
- Nareszcie mam, chwila a to co...?
Mysterio wreszcie zauważył, że reaktor jest mocno zniszczony i nie świeci już tak mocno jak kiedyś, tylko lekko się tli.
- No nie! Zniszczyłeś! Zniszczyłeś mi to, czego tak bardzo pragnąłem!- rzucił wściekle.- Ale skoro ja go nie mogę mieć, to ty tym bardziej.- powiedział z wrednym uśmiechem Mysterio, rzucił reaktor o podłogę i kopiąc go mocno butem w podłogę i niszcząc go przy tym doszczętnie.
Spojrzałem na to z przerażeniem w oczach. Teraz nie było już dla mnie ratunku.
Co raz rzadziej udawało mi się łapać oddechy i coraz to bardziej ciemniało mi w oczach. Już nawet nie kodowałem dźwięków z otoczenia.
Śmierć zaglądała mi w oczy. Śmierć głupia i bezsensu.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top