Rozdział 12
Pov.Stark
Peter opadł bezwładnie na poduszki, a moje serce na chwilę stanęło.
Podbiegłem do niego i sprawdziłem co z dzieciakiem.
Oddychał nie równomiernie, z trudem.
Zaniepokoiło to mnie dosyć mocno, a kiedy położyłem rękę na jego czole moje przerażenie wzrosło jeszcze bardziej.
Nie musiałem mieć termometra, żeby wiedzieć, że chłopak ma co najmniej 38 stopni. Był tak gorący, że musiał mieć więcej.
Szybko popędziłem do łazienki, chwyciłem ręcznik i zwilżyłem go wodą, po czym wróciłem do pokoju i położyłem go na głowie Petera.
Usiadłem na skraju kanapy i przykryłem dzieciaka kocem.
Co innego mogłem jeszcze zrobić?
Nie mam tu żadnych leków przeciwgorączkowych i bólowych, żeby mu podać, a do szpitala go nie wezmę, bo jest niepełnoletni i sierotą, więc opieka społeczna zaraz by tu się pchała.
Pozostało mi tylko czekać, aż organizm Petera zwalczy sam narkotyk.
Przypomniałem sobie słowa dziecka i zacząłem szperać w jego plecaku.
Znalazłem tam kilka zapakowanych w folię aluminiową paczuszek i dwie butelki wody.
W jednym pudełku znalazłem zupę, więc zostawiłem ją dla Petera, gdy się obudzi będę musiał w niego coś wcisnąć , a zupa dobrze mu zrobi.
Sobie natomiast wziłem dwie kanapki z szynką, które także znajdowały się w zawiniątkach.
---‐--------------------------------------------->
Minęły 3 długie godziny, podczas których zdążyłem zmienić dzieciakowi 10 razy okłady.
A on dalej pozostawał nieprzytomny.
Zapadła już noc, a on dalej leży i dalej ma gorączkę, która raz się zmniejsza, a raz wzrasta.
Najwyraźniej tej nocy nie będzie mi dane spać.
Jego oddech przynajmniej stał się trochę głebszy. To chyba dobry znak.
Zmęczony ciągłym chodzeniem położyłem się na drugim końcu kanapy, obok nieprzytomnego Petera.
Była północ.
Boże, co zrobił ten dzieciak, że jest tak pokrzywdzony przez los? Dlaczego akurat on?
Popatrzyłem w ciemności na bladą, trochę wymizerniałą twarz chłopaka, którą oświetlał blask księżyca, wpadając przez okno.
Łzy nagle pojawiły się w moich oczach i popłynęły po policzkach.
Przecież to dziecko nie jest niczemu winne.
Dlaczego to nie mogę być ja? To ja powinienem tu teraz leżeć nieprzytomny, a nie on.
Szybko dałem sobie mentalnego liścia.
Ty durniu, powinieneś być teraz silny dla Petera!
Otarłem łzy wierzchem dłoni i nagle usłyszałem słaby, zachrypnięty głos :
- Panie Stark...
Spojrzałem na chłopca leżącego koło mnie.
Miał otwarte oczy i przytomny wzrok.
Uśmiechnąłem się do niego lekko, więdząc, że i tak pewnie nie widzi przez ciemność i odpowiedziałem :
- Jestem tu Pete. Wszystko będzie dobrze.- zacząłem go głaskać po jego brązowych lokach.
Nastolatek zamknął oczy, ale i tak mówił dalej :
- Wszystko mnie boli. Tak bardzo chce mi się pić.
- Zaraz ci przyniosę wody, poczekaj.- odpowiedziałem i już miałem wstawać kiedy on zaczął protestować.
- Nie. Niech pan nigdzie nie idzie.
- Spokojnie nigdzie nie idę. Tu na stoliku jest woda, zaraz ci ją dam tylko poczekaj.- odpowiedziałem spokojnie.
- Nie, niech pan nie idzie. Niech pan nie idzie. Nie chcę zostać sam. Nie chcę znów być sam.- ostatnie zdanie powiedział niemal nie słyszalnym szeptem.
Dopiero teraz pojąłem o co mu chodziło.
Sam. Znowu sam.
Został bez rodziny, bez mentora, a później bez ciotki.
Bał się, że znowu go zostawię.
Westchnąłem cicho i siegnąłem ręką po własną butelkę z której już trochę piłem. Chciałem dać mu świeżą, ale no cóż.
- Dobrze Pete. Nigdzie nie pójdę, nie zostawię cię samego. Nigdy więcej.- powiedziałem do niego łagodnym tonem.
- Obiecuje pan?
- Obiecuję.- powiedziałem szczerze.
Nie chciałem go zostawiać. Nie ponownie.
Przysunąłem się bliżej Petera, objąłem go ramionami i podniosłem go do pozycji siedzącej, pozwalając aby się oparł o mnie.
- Chodź. Pomogę ci się napić.- powiedziałem, odkręciłem butelkę i przyłożyłem do ust chłopaka.
Podniósł słabą, drżącą rękę i chciał sam przytrzymać butelkę, ale delikatnie zmusiłem go do opuszczenia jej, po czym powiedziałem :
- Nie, ja będę trzymał. Ty to zaraz wylejesz. Jesteś teraz osłabiony.
Przechyliłem trochę butelkę, a chłopak od razu zaczął pić.
Gdy już zaspokoił pragnienie, zakręciłem butelkę i położyłem ją koło siebie, na wypadek gdyby Peter jeszcze jej potrzebował.
Położyłem z powrotem dzieciaka, ale nadal go obejmowałem, dawając mu tym poczucie bezpieczeństwa.
Peter odwrócił się i wtulił się w moją klatkę piersiową.
Uśmiechnąłem się na to leciutko i zapytałem :
- I jak? Lepiej się czujesz dzieciaku?
Chłopak tylko w odpowiedzi mruknął :
- Tak. Wydaje mi się, że tak.
Uff całe szczęście.
- Śpij. Nie martw się. Będę tu cały czas.- powiedziałem do niego, czochrając mu przy tym włosy.
- Mhm. Ufam ci.- odpowiedział cicho chłopak, po czym zasnął.
Ufał mi. Ufał, czyli jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze da radę wszystko naprawić.
Polepszyło mu się, więc może rano będzie już dobrze?
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jak bardzo się wtedy myliłem, ponieważ rano nie potrafiłem go obudzić.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top