Epilog

Pov.Stark

Była noc, a ja siedziałem na krześle obok łóżka Petera w sali medycznej.

Kilka godzin wcześniej lekarzom udało się ustabilizować stan chłopaka, a ja jako jedyny mogłem wejść do sali.

Nie chciałem stąd wychodzić mimo tego, że było już późno. Nie mogłem go po prostu zostawić tak samego.

No bo...co jeśli on umrze, a mnie przy nim nie będzie i nie zdążę się nawet z nim pożegnać?

Więc siedziałem tak trzymając chłopaka za rękę. Minuty zamieniły się w godziny, a godziny w dni.

Siedziałem tak dalej czekając, aż mój dzieciak...mój syn się obudzi.

--------------------------------------------------------->

Minął dokładnie tydzień odkąd Peter tutaj wylądował, a ja wciąż czekałem aż on się wybudzi.

Nawet nie zakodowałem tego kiedy Pepper tutaj weszła :

- Tony, chodź do nas. Nie możesz tutaj tak ciągle siedzieć. To cię wyniszcza.

Spojrzałem na nią zmęczony i odpowiedziałem :

- Nie Pepper. Zostanę tu dopóki Peter się nie obudzi.

- To chodź chociaż coś zjeść w końcu. Już od dwóch dni nic nie jadłeś. Żyjesz już praktycznie tylko na kawie, którą zresztą ci tutaj przyniosłam, bo pewnie potrzebujesz trochę energii, ale to cię nie zwalnia z jedzenia. Spójrz na siebie Tony. Jesteś chodzącym trupem.- gdy skończyła mówić, postawiła na stoliku wcześniej wspomnianą kawę.

A ja wiedziałem, że ma rację. Miałem straszne wory pod oczami, bo przez cały tydzień nie zmrużyłem nawet oka, a kiedy ręką przeczesałem włosy poczułem, że mi się one trochę przerzedziły.

- Dzięki za kawę.- rzuciłem tylko dając jej tym samym znak, że nie zamierzam wracać do tematu o jedzeniu.

Kiedy moja żona zaczęła już odchodzić z cichym westchnięciem, ja postanowiłem coś jeszcze dodać :

- Pepper? Poczekaj chwilę.

Kobieta odwróciła się do mnie i spojrzała z pytaniem w oczach.

- Wiesz dobrze, że już pewnie nie będziemy mieli dzieci, ale mam taką jedną prośbę...- zacząłem niepewnym tonem.

- Chcesz adoptować Petera, zgadza się?- zapytała się mnie.

Jak ona mi potrafi czytać w myślach.

Skinąłem głową na potwierdzenie jej słów.

- Zgoda. Nie mogłeś wybrać lepszego dziecka. Uwielbiam go jest słodki i uroczy. A swoją drogą od początku twojej znajomości z Peterem zastanawiałam się, kiedy w końcu zdecydujesz się go zaadoptować. Zawsze było widać tą waszą relację. Zadzwonię do opieki społecznej i poproszę o papiery adopcyjne.- powiedziała Pepper.

- Dziękuje.- miałem naprawdę wspaniałą żonę.

Pepper wyszła zostawiając mnie samego, a ja odwróciłem się do mojego nieprzytomnego dzieciaka i zacząłem do niego mówić głaszcząc go po jego miękkich, brązowych loczkach :

- Słyszałeś Peter? Zaadoptuję cię. Już nie będziesz sam. Będziesz miał rodzinę, która zawsze się będzie o ciebie troszczyła, ale proszę obudź się. Proszę nie zostawiaj mnie samego. Nie dam rady żyć bez ciebie. Proszę Peter wróć. Wróć synu błagam. Zajmę się tobą. Już cię nigdy nie zostawię obiecuję.

Dopiero teraz zauważyłem, że maszyna rejestrująca pracę serca Petera zaczęła zwalniać.

Zacząłem płakać.

- Proszę, wróć do mnie Peter, wróć do mnie synu...

---------------------------------------------------------------->

Pov.Peter

Znajdowałem się w jakimś dziwnym pomieszczeniu.

Nie było tam sufitu, ani drzwi. Jedna wielka, przestrzeń której końca nie widziałem, a która przypominała korytarz.

Przed sobą widziałem jakby z daleka białe światło, jakby droga, która mogła gdzieś prowadzić, a za sobą, gdy się obróciłem nie widziałem nic, a jedynie ciemność.

Nie wiedziałem jak tu trafiłem, pamiętałem tylko kim jestem i pamiętałem swoich przyjaciół.

Musiałem się stąd wydostać.

Jedyną sensowną opcją wydawało się by pójść w stronę światła i tak zacząłem iść w jego kierunku.

Nagle usłyszałem jakiś głos :

- Proszę nie zostawiaj mnie samego. Nie dam rady żyć bez ciebie. Proszę Peter wróć. Wróć synu błagam. Zajmę się tobą. Już cię nigdy nie zostawię obiecuję.

Czy...czy to pan Stark?

Ale jak? Gdzie on jest?

A może to jednak nie on? Nazwał mnie synem, a on by chyba tego nigdy nie zrobił...

Coś musiało mi się przyśnić.

Znów zacząłem iść w kierunku światła czując przyjemne ciepło w sobie.

- Proszę, wróć do mnie Peter, wróć do mnie synu...

Znów ten głos.

Zatrzymałem się i popatrzyłem w kierunku z którego on dochodził. A dochodził z ciemności.

Zastanowiłem się.

W którą stronę mam pójść? W stronę ciemności z której powiewa chłodem i z którego słychać głos do złudzenia podobny do głosu pana Starka, czy może w stronę światła z którego czuć ciepło?

Z zaciekawieniem zacząłem się zbliżać ku ciemności i im bliżej tam byłem tym bardziej zacząłem odczuwać w sobie narastający ból.

Zatrzymałem się niepewny i obróciłem się ku przyciągającej mnie ścieżce światła, gdzie było ciepło i nie było bólu.

- Proszę Pete nie zostawiaj mnie...

Znów ten głos.

Trudno raz kozie śmierć.

Zbyt bardzo byłem ciekawy i żal mi było trochę tego głosu za którym odczuwałem ogromną tęsknotę, więc zacisnąłem zęby i poszedłem prosto w ciemność, która niedługo potem mnie pochłonęła.

---------------------------------------------------------------------->

Obudziłem się cały obolały w jakimś dziwnym jasnym pokoju.

Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, która tutaj panowała zacząłem się rozglądać.

Pomieszczenie było dosyć duże, strasznie dużo było w nim jakiś dziwnych urządzeń i dalej pewnie bym się tak rozglądał, gdyby nie to, że usłyszałem obok czyiś szloch.

Zdziwiony obróciłem z wysiłkiem głowę i aż mi szczęka opadła, kiedy zobaczyłem siedzącego na krześle koło mnie pana Starka, który...płakał.

Niepewny co mogę zrobić odezwałem się dosyć ochrypniętym głosem :

- Panie Stark?- chyba powiedziałem zbyt cicho, bo mnie nie usłyszał. I tu zamierzałem zrobić coś czego bym normalnie nigdy nie zrobił, gdyby nie to, że to pan Stark już mnie kiedyś tak nazwał, więc może...- Em...tato? Dlaczego płaczesz?

Pan Stark nagle podniósł głowę i z niedowierzaniem i ku mojemu zdziwieniu z radością powiedział :

- Peter? Dzieciaku ty żyjesz! Nie sądziłem, że ty... Chodź tu synu.- zgłupiałem na to jak mnie nazwał, a później jeszcze bardziej, gdy mnie przytulił.

Zaczęło to trochę boleć, więc musiałem przerwać tą przyjemną chwilę i powiedziałem śmiejąc się :

- Panie Stark, to miłe, ale trochę boli...

------------------------------------------------------------>

Pov. Stark

Puściłem chłopca i powiedziałem przepraszającym tonem :

- Przepraszam, ale cieszę się, że żyjesz.

On na to uśmiechnął się i odpowiedział :

- Nie ma sprawy.

Za chwilę spoważniał i spytał się mnie :

- Co z Mysterio?

- Spokojnie. Zabiłem drania. Już nic nam nie grozi.- odpowiedziałem z radością. Cieszyłem się, że już po wszystkim.

- Ile byłem nieprzytomny?- spytał się mnie chłopak.

- Tydzień. Cholernie ciężki tydzień.- odpowiedziałem. Rzeczywiście był to naprawdę najcięższy tydzień w całym moim życiu.

Peter nagle jakby posmutniał, więc się spytałem :

- Co jest młody?

- Skoro tu jestem, to pewnie już wszyscy wiedzą. To kiedy przyjdzie po mnie opieka społeczna?- zapytał się mnie smutnym tonem.

- Nie przyjdą. Adoptowaliśmy cię z Pepper. Stwierdziliśmy, że jesteś dla nas zbyt ważny na to, by pozwolić cię komuś zabrać.- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Peter popatrzył na mnie ze zdziwieniem i powiedział :

-A-adoptowaliście mnie? Czyli...mogę mówić na pana tato?

Zaśmiałem się na ten pełen niedowierzania głos.

- Oczywiście, że tak. A ty już od zawsze będziesz moim synem i będę cię chronił do końca moich dni. Nic, ani nikt mi cię nie zabierze. Będziemy już zawsze razem.

- Dziękuję, pan...tato.- powiedział Peter, a ja z czułością poczochrałem mu włosy.

Wstałem i usiadłem na jego łóżku, wziąłem go w ramiona, tak żeby mógł się o mnie wygodnie oprzeć i przytuliłem go tym razem lekko, ze względu na jego stan zdrowia :

- Kocham cię synu.

- Ja ciebie też tato.- usłyszałem w odpowiedzi, a moje serce wypełniła czysta radość i ciepło.

Tak bardzo pragnąłem tej chwili.

---------------------------------------------------------------->

Pov.Peter 

Kilka dni później pozwolono mi opuścić salę szpitalną, dano mi tylko kule do chodzenia, ponieważ miałem złamaną nogę i nie miałem jak się poruszać.

Tak oto przemierzałem korytarze wieży z tatą u boku, idąc do swojego pokoju.

Gdy weszliśmy na nasze piętro mieszkalne, otworzyłem drzwi do pokoju i zacząłem powoli wchodzić, lecz nagle poczułem, że się poślizgnąłem i że lecę na spotkanie z podłogą, które nie mogło się dobrze skończyć dla mojej złamanej nogi.

W ostatniej chwili poczułem silne ręce mojego taty, które mnie złapały i usłyszałem jego głos :

- Musisz bardziej uważać Pete.- ostrzegł mnie.

- Wiem, przepraszam tato.- odpowiedziałem z uśmiechem.

Tata teraz uważniejszym wzrokiem i bliżej mnie szedł odprowadzając mnie aż do łóżka.

- Dzięki za super eskortę.- zaśmiałem się do niego.

- Ta eskorta będzie ci jeszcze towarzyszyła przez najbliższe parę tygodni.- odpowiedział mi poważnym głosem tato.

- Nieeeee- jęknąłem z niezadowoleniem.

- Jeśli chcesz mogę ci przydzielić do eskorty twoje ciocie i wujków. Na pewno się zgodzą.- odpowiedział mi tato.

- Nieeee! Proszę! Wolę już ciebie.- odpowiedziałem szybko. Bycie pilnowanym przez nadopiekuńczych wujków było najgorszym możliwym scenariuszem.

- Tak myślałem.- odpowiedział z chytrym uśmiechem mój tata.- Mam jeszcze jedno pytanie. Skąd wziął się ten nowy reaktor łukowy? Domyślam się, że to ty mi go założyłeś,kiedy leżałem tam nie przytomny, ale skąd go wziąłeś?

- Hmmm no tak jakby...sam go zbudowałem. Kiedy ciebie nie było lubiłem zawsze coś zbudować w twoim laboratorium i tak mnie naszła chęć na twój reaktor łukowy. Zbudowałem go na podstawie twojego opisu słownego i trochę sam dopracowałem szczegóły. Jednak nie miałem pewności czy on w ogóle działa, bo nie miałem na kim go przetestować. - odpowiedziałem szczerze i wzruszyłem ramionami.

- Mam syna geniusza- powiedział z dumą tato.- A ten napis na reaktorze "Dla najlepszego taty" jest superowy. Dzięki dzieciaku.

W odpowiedzi uśmiechnąłem się do niego szeroko i mocno przytuliłem.

- Cześć Peter, chcesz coś do picia? Może kakao?- powiedziała mama, która akurat weszła do pokoju.

- Tak, poproszę.- odpowiedziałem z uśmiechem.

- Już się robi.- powiedziała mama i wyszła z pokoju.

- Dzięki. Jesteś wielka!- krzyknąłem za nią.

- Ej , czuję się niedowartościowany.- powiedział obrażonym tonem mój tato.

Zaśmiałem się na to i powiedziałem do niego :

- Spokojnie tato. Ciebie kocham razy 3000.

Uśmiech taty się powiększył i powiedział :

- Ja ciebie też synu. Do zobaczenia  za parę minut po ciebie przyjdę i pójdziemy do laboratorium, bo teraz idę powiedzieć mamie , że ją przebiłem.- i wybiegł z pokoju.

Ja za to pokręciłem z politowaniem głową słuchając zza ściany przechwałek mojego taty.

Ale co mogę poradzić? Kochałem swoją dysfunkcyjną rodzinę.

To już koniec i dziękuję bardzo tym, którzy wytrwali do końca mojej książki. Być może napiszę coś kiedy z motywem Irondad.

Do zobaczenia!

willtreateyandhalt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top