ale cringe nie pozdrawiam
To przecież nie tak, że ona uważa się za pępek świata. To jest tylko powłoka wytworzona przez otoczenie, narośl, która zaczęła pokrywać ją już na samym początku, a ludzie zamiast ją zdzierać, jeszcze dokładali do niej swojego brudu. Wszystko szło na nią, bo co ona mogła zrobić? Jedynie nauczyć się, uodpornić, dać złudzenie tego, jak właśnie teraz widzą ją wszyscy i czekać, aż sama będzie się sobie przyglądać z boku, jak obcy osobnik, aż sama zacznie wierzyć. Mimo, iż rzeczywiście tak było, przez dosłownie jedną chwilę cała narośl zaczęła samoistnie odpadać, wbrew jej własnej woli, a przecież ona wolałaby, aby została, wcale nie chce jej likwidować. Pragnie ją zatrzymać, bo to właśnie cały ten syf działał jak właściwy filtr, zatrzymując na swojej zewnętrznej powłoce inne śmieci, a na koniec oddając czysty tlen. Nie przepuszczał do niej nic, a skorupa stawała się coraz grubsza.
Aż pewna osoba nie spróbowała się przekopać i pokazać, że cały brud otaczającego nas świata nie jest taki zły, jakby jej się wydawał.
Nie można wiecznie żyć w klatce.
Ona kiedyś też zardzewieje, i odpadnie.
***
Piekielny dźwięk dzwonka wyrwał mnie z pięknego snu z Andrew'em Scott'em i ze mną w roli głównej, oczywiście w kulminacyjnym momencie. Mozolnie otworzyłam oczy, po czym tępo patrząc w biały, równy i jakże intrygujący sufit, lewą ręką wygrzebałam telefon spod poduszki. Odłączyłam go od ładowarki, aby następnie sprawdzić, kto się do mnie dobija o czwartej trzydzieści. Spojrzałam na wyświetlacz i widząc dzwoniący numer nie zdziwiłam się. Tylko jedna osoba potrafiła przerwać mi sen w środku nocy.
Tak, to jest środek nocy, nie oceniajcie mnie proszę.
- Czego chcesz, Meredith? - rzuciłam, nawet nie siląc się na miły ton. - Przerwałaś mi kolację z Moriarty'm.
- No hejka, ja chciałam tylko zapytać, czy pomogłabyś przygotować mi się na jutrzejszą imprezę, ty też na nią idziesz prawda? Każdy tam będzie! - rozweselona brunetka krzyknęła do telefonu, i przysięgam, że gdybym w odpowiednim momencie nie odsunęła słuchawki od ucha, na stałe uszkodziłaby mi słuch.
Może nawet lepiej, bo nie musiałabym jej wtedy słuchać.
- Mer, każdy doskonale wie, że nigdzie nie idę,a ty nie mogłaś poczekać z tym pytaniem przynajmniej do rana?
- Pierdolisz, idziesz i tyle. I nie, nie mogłam, bo gdybym zrobiła to później, dawno leżałabyś rozleniwiona w łóżku i krzyczała na wszystkich, żeby nie zawracali ci głowy, bo twoje seriale są ważniejsze. - niemal czułam, jak w tym momencie przewraca oczami.
- Teraz też leżę w łóżku. - i nastała cisza. Głucha cisza, jak makiem zasiał. Oderwałam od siebie telefon, aby sprawdzić, czy dziewczyna jest dalej na linii. Tak. Nagle usłyszałam jakieś szmery, a po chwili znowu rozbrzmiał jej głos.
- Otwórz drzwi. - co? Ta pusta idiotka jest naprawdę jakaś tępa.
- Jeśli zrobiłaś to, o czym właśnie myślę, to zajebie cię, ty podła suko.
- Po prostu otwórz te cholerne drzwi. - słyszałam poddenerwowanie w jej głosie, więc szybko zerwałam się z mojego dotychczasowego miejsca, nasunęłam na nogi ukochane, szare kapcie misie i ruszyłam kierując się na korytarz. Gdy chciałam wyjść z pokoju, w ostatniej chwili chwyciłam szlafrok, narzucając go na siebie, aby przypadkiem ona nie zobaczyła za dużo.
Przeczesałam palcami moje długie włosy w kolorze karmelowego blondu, aby przywrócić je trochę do ładu. Sięgają mi one za tyłek, co nie powiem, jest trochę uciążliwe, ale, gdy miałam 15 lat przyrzekłam sobie, że nie zetnę ich, dopóki mój brat jest czysty. Póki co, nie zapowiada się, abym w najbliższym czasie miała skrócić fryzurę. Co lepsze, rosną mi w zastraszającym tempie.
Gdy po cichu doszłam do drzwi frontowych ostrożnie przekręciłam klucz i naciskając na klamkę, pociągnęłam je w swoją stronę. Już miałam opieprzyć ją od góry do dołu, ale jak tylko podniosłam wzrok - oniemiałam. Patrzyłam sparaliżowana w brązowe oczy i nawet nie drgnęłam.
- Mogę? - zapytał w końcu, wskazując dłonią na wnętrze domu. Dopiero wtedy się ocknęłam i wzięłam głęboki wdech, wcześniej nie orientując się nawet, że wstrzymywałam powietrze. Stałam z uchylonymi wargami, nie zdając sobie z tego sprawy, a kiedy ten uśmiechnął się łobuzersko, zamknęłam ją. - To wpuścisz mnie, czy nie?
- Przepraszam bardzo, ale to chyba jakaś pomyłka...
- Charlotte Lynch, tak? - delikatnie skinęłam głową, po czym z szeroko otwartymi oczami i ciągłą dezorientacją uchyliłam drewnianą płytę szerzej, aby chłopak wszedł do środka. Ten nie rozglądając się nawet po domu, przeszedł od razu do salonu, zupełnie jakby nigdy nic. Znowu pośpiesznie przekręciłam pęk kluczy, a następnie podążyłam do mężczyzny.
Mężczyzny? Tak, chyba mężczyzny. Nie wyglądał na nastolatka, ale na dorosłego także nie, więc nazywajcie go jak chcecie.
- Więęęęęc... Kim jesteś i co cię tu sprowadza? - niepewnie spoglądałam na nieznajomego, który z obojętnością pożerał moje wyblakłe tęczówki. Jego oczy były inne, czysto czarne. Tak ciemne, że ten kolor był zimny, okrutny, jak skała, jak głaz, zimny, lodowaty głaz. To nie był brąz, ale szarość.
Co ja mówię, to oczy diabła. Jednym swoim spojrzeniem potrafił wbić w ciebie miliony małych igieł. Czysta czerń. Zimna czerń.
Czułam się okropnie nieswojo, gdy chłopak przypatrywał mi się. Nagle odezwał się.
- Meredith mnie tu przysłała. Kazała wziąć jakieś ubrania, czy coś. - odparł wzruszając ramionami. Jego głos był głęboki i zachrypnięty. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam krok w tył, aby lepiej mu się przyjrzeć. Miał on włosy ścięte na jeżyka, w odcieniu ciemnego brązu. Na jego twarzy widniało kilka malutkich tatuaży, następne były na szyi, ramionach i ciągnęły się aż na palce. Przygryzłam delikatnie dolną wargę i zaczęłam rozglądać się wszędzie, tylko, aby nie patrzeć mu w oczy. Odczuwałam stres, czemu? Bo przystojny facet stoi na środku mojego salonu i lustruje mnie całą? Tak, to chyba to.
Czuje się jak mało agresywna masochistka, odmawiająca sobie przyjemności patrzenia na jego śliczną twarz.
Jestem popierdolona i zachowuje się psychicznie.
To jest przecież nieznajomy.
- Umm... Tak, jasne. Tak, tak. Poczekaj tu chwilę, a ja zaraz coś przyniosę. - zacisnęłam usta w cienką linijkę, obróciłam się w stronę schodów i przeszłam kilka kroków, jednak po krótkim namyśle, z powrotem stanęłam do niego bokiem i spojrzałam przez ramię. - Albo wiesz co? Lepiej chodź ze mną. - powiedziałam trochę speszona. Dla rozluźnienia atmosfery delikatnie się uśmiechnęłam. - Masz szczęście, że moi rodzice cały weekend są w delegacji, bo inaczej i ja i ty mielibyśmy przesrane, a w szczególności przez mojego tatę. - sarknęłam. Moje skrępowanie powoli znikało, a na jego miejsce pojawiało się zdenerwowanie, związane z moją wczesną pobudką przez tą brąz kretynkę - Ale lepiej i tak bądź cicho, bo mój brat śpi w pokoju naprzeciwko. - spoglądałam na niego spod ukosa, prowadząc do mojej sypialni.
Kiedy tylko do niej weszłam, obejrzałam się, aby sprawdzić, czy przyjaciel Mer także za mną wkroczył. Stał oparty o framugę wejścia do pokoju, z założonymi na piersi rękoma. Znów wpatrywał się we mnie swoimi ślepiami, co zaczynało mnie wkurzać.
- Zaraz coś znajdę. - odkaszlnęłam podchodząc do rozsuwanej szafy i przeczesałam ją wzrokiem. Wyjęłam czarną, prostą sukienkę z wplecionymi srebrnymi nitkami. Dostałam ją na urodziny od mamy, i co do czego, nie nałożyłam jej jeszcze ani razu. Od dwóch lat wisiała w szafie nienaruszona, jeszcze z metką. Z szuflady wyciągnęłam papierową torbę, która została mi po zakupach w Douglas'ie i wpakowałam tam kreację wraz z parą czarnych, lakierowanych czółenek na wysokim obcasie i małym wycięciem z przodu. Dobrałam do tego czarno-srebrną biżuterię składającą się z delikatnego wisiorka i kilku bransoletek. Spakowaną już paczkę podałam chłopakowi.
- Tutaj jest wszystko, co będzie potrzebne dla Mer. - wskazałam na pakunek znajdujący się już w jego dłoniach. Uniosłam lekko kąciki ust w górę i stałam tak, czekając na ruch z jego strony.
Niedoczekanie, idiotko.
- Tooo... Chyba na ciebie już czas. - niepewnie skierowałam słowa w jego stronę. Odchrząknął tylko, obrócił się i wyszedł z mojego pokoju. Skierowałam się za nim, aby odprowadzić gościa. Gdy doszliśmy do drzwi wyjściowych on, nie spoglądając nawet na mnie zaczął mówić.
- Do jutra. - nie zdążyłam odpowiedzieć, bo zniknął za rogiem.
Do jutra- co?
*****
Nie było nawet sensu dalej się kłaść. Sobota, godzina piąta czterdzieści sześć, a ja stałam w kuchni i zaparzałam wodę na kawę. Wsypałam do mojego ulubionego "znikającego" kubka z The Walking Dead dwie łyżeczki małych granulek i zalałam wrzątkiem. Wraz z podwyższeniem temperatury we wnętrzu naczynia, zaczął odkrywać się wzór przedstawiający dwie odbite na szkle zakrwawione dłonie. Wzięłam napój w ręce i skierowałam się do salonu. Usiadłam na szarej rogówce naprzeciwko telewizora i włączyłam go pilotem. Skakałam tak po kanałach chyba z pół godziny, aż w końcu natrafiłam na program Niewiarygodne operacje: ekstremalne przypadki. Nigdy nie brzydziłam się takiego widoku, wręcz lubiłam na to patrzeć. Odwiecznie fascynowała mnie medycyna, a kiedy przeszłam do szkoły średniej, zakochałam się w pracy, jaką wykonują neurochirurdzy i patolodzy.
Obejrzałam kilka odcinków, a na zegarze powieszonym nad wejściem do pomieszczenia wybiła ósma. Już dawno wypiłam swoje latte, czyli nektar bogów, więc wzięłam naczynie i poszłam do kuchni. Wpakowałam je do zmywarki, oraz inne rzeczy, które znajdowały się w zlewie. Po wykonanej czynności, poszłam na górę, aby się umyć i przebrać. Wzięłam z szafy czystą, koronkową bieliznę, czarne, dresowe szorty, tego samego koloru bokserkę oraz szarą, niezapinaną bluzę bez kaptura. Kiedy byłam w łazience położyłam wszystkie ubrania na szafce znajdującej się tam. Zdjęłam z siebie piżamę, wrzuciłam ją do kosza na pranie i podeszłam do dużego lustra stojącego w rogu białego pomieszczenia.
Uderzyły we mnie wspomnienia, gdy stojąc naga, przeglądałam się swojemu odbiciu w nieskazitelnej tafli. Ja nigdy taka nie byłam i nie będę. Nie mogę, nikt nie może. I wcale taka nie muszę być, prawda? Idealna. Przecież nikt taki nie jest.
Westchnęłam ciężko i zamknęłam oczy. Drżące dłonie ułożyłam wzdłuż nóg, przejeżdżając palcami po udach i ich wewnętrznej stronie, kierując się w dół, aż dotknąwszy kostek kucnęłam. Wciąż nie otwierałam oczu, owijając ręce wokół kolan i opierając o nie brodę. Wtedy dopiero odważyłam się uchylić powieki. Lubię tak sobie popatrzeć. Przypominam sobie wtedy jak silna jestem. Wreszcie wstałam i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek, a prawie wrząca woda zaczęła spływać, najpierw na moje włosy, następnie kierując się kaskadami w dół mojego ciała.
Po trzydziestu minutach rozmyśleń wyszłam z kabiny, owinęłam się w puchaty, biały ręcznik, a kosmyki dokładnie wytarłam. Wyciągnęłam z szafki, na której leżały ubrania, odżywkę, jedną z miliona możliwych, i mozolnie zaczęłam nakładać na moje siano na głowie. Pozostawiłam je tak na dziesięć minut, aby odżywka dokładnie w nie wsiąkła, usiadłam na zamkniętą klapę sedesu i wzięłam z szafki telefon. Grałam sobie w Candy Crush, po odczekaniu wyznaczonego czasu, przeczesałam moje kłaki i związałam z niskiego kucyka, a z przodu wypuściłam kilka luźnych pasem. Czasami mam ochotę ojebać się na łyso i mieć to wszystko w dupie.
Włożyłam na siebie ciuchy i wyszłam z łazienki. Po wejściu do sypialni od razu podłączyłam iPhone'a do ładowarki, bo miał tylko dwanaście procent. Padłam twarzą w poduszki, chcąc tylko zasnąć, ale nie, po chuja, jak każdy woli uprzykrzać mi życie. Z mojego telefonu zaczęła wydobywać się charakterystyczna melodia. Sięgnęłam po niego i zmarszczyłam brwi widząc nieznany numer. Jebać to, najwyżej jakiś niewyżyty pięćdziesięciolatek namierzy mój telefon i przyjdzie mnie zgwałcić. Pikuś.
- Halo? - przełknęłam głośno ślinę.
- Wyjdź przed dom. - rozkazał mi delikatnie zachrypnięty głos, i jestem pewna, że gdzieś już go słyszałam. Może gdzieś w telewizji? Nie mam zielonego pojęcia, ale z całą pewnością wydaje mi się być znajomy.
- Co?
- To co słyszałaś, skarbie. - sarknął, po czym się rozłączył. Ja zdezorientowana postanowiłam posłuchać tajemniczego głosu zza drugiej strony słuchawki i posłusznie zeszłam na parter. Gdy wyszłam na dwór, już wiedziałam, skąd go kojarzę. Brunet stał na moim podjeździe, oparty o swoje czarne Porsche, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i rękoma założonymi na piersi.
To Ray Ban'y, też chcę.
Chłopak podszedł do mnie pewnym krokiem, nachylił się nade mną, po czym szepnął.
- Mówiłem, że się dzisiaj zobaczymy.
Zrobiłam krok w tył mrugając kilkakrotnie i zmarszczyłam brwi. Stałam jak sparaliżowana wwiercając swoje spojrzenie w jego ciemne oczy.
— Co ty tutaj robisz? — w końcu postanowiłam się odezwać.
— Tak jak mówiłem, mieliśmy się dzisiaj spotkać. — wzruszył ramionami, a ja parsknęłam śmiechem.
— Nie, raczej nie.
— Ależ oczywiście, że tak. Nie pamiętasz? Wczoraj... — przerwałam mu.
— Dzisiaj.
— Dzisiaj, kiedy wpadłem po rzeczy dla naszej uroczej przyjaciółki, umówiliśmy się na spotkanie. — odpowiedział pewnie.
— Po pierwsze; Meredith nie jest moją przyjaciółką, a po drugie; jakoś sobie nie przypominam, abyś ty, a tym bardziej ja, wspominali cokolwiek o tym! — zaakcentowałam ostatnie słowo, energicznie gestykulując rękoma. On tylko uśmiechnął się półgębkiem i zrobił krok w moją stronę. Ujął moje policzki w swoje dłonie, nieznacznie ściskając, sprawiając przy tym, że wyglądałam jak grube, bananowe dziecko z szóstej podstawówki, które wpierdala tylko tłuste zapiekanki z serem i sosem czosnkowym.
— Już się księżniczka uspokoiła? — prychnął, a ja jeszcze bardziej się oburzyłam, słysząc jak mnie nazwał. Ale rzeczywiście, chyba troszkę, ale tylko minimalistycznie, zbyt impulsywnie zareagowałam, ale ja nie lubię, jak ktoś mi wciska kity, a tym bardziej, kiedy wiem, jaka jest prawda.
— Nie, i nie nazywaj mnie tak — warknęłam i strzepnęłam jego ręce z mojej twarzy, następnie splątując moje na pod biustem.
— Dlaczego?
— Bo... to określenie w ogóle do mnie nie pasuje, a wracając do tematu - człowieku, ja nawet nie wiem jak masz na imię, a już mam gdzieś z tobą wychodzić?! — znowu uniosłam głos.
— Po pierwsze; — przedrzeźniał mnie — nazywam się Ian, więc teraz już możesz się ze mną spotkać, a po drugie; to jak mam do ciebie mówić księżniczko? — tym razem dał jeszcze większy nacisk na te idiotyczne przezwisko.
— Wystarczyłoby królowo, ale dam ci bilet ulgowy, i pozwalam ci mówić po prostu Charlie.
— A wiec, Charlie... — on ma chyba jakiś fetysz z akcentowaniem tego, że mówi akurat do mnie — Czy byłabyś na tyle łaskawa i wsiadła do tego przeklętego auta — płynnym ruchem ręki wskazał na znajdujące się za nim Porsche — i pojechała gdzieś ze mną?
— Nie. — odparłam lakonicznie i stanowczo.
— Nie? — na jego twarz wpełzł leniwy uśmiech, co wcale mi się nie spodobało.
— Nie. — powtórzyłam tym samym tonem co wcześniej. Podeszłam do niego na tyle blisko, że pomiędzy naszymi klatkami piersiowymi zostało tylko kilka milimetrów — I nie myśl sobie, że gdziekolwiek z tobą pojadę. Zdecydowanie bardziej wolę zaszyć się w moim pokoju z kocem, dobrym filmem i górą słodyczy u mojego boku. — sarknęłam, tykając go w pierś długim, czarnym paznokciem i patrząc zawzięcie w oczy, mając swoją twarz zdecydowanie za blisko jego.
— Hm, tak też myślałem. — posłałam mu pytające spojrzenie — Wszystko przewidziałem, kochanie. — szepnął i obrócił się, aby następnie otworzyć tylne drzwi pojazdu. Wyjął z niego dwie reklamówki pełne zakupów. — Wolisz słodkie... — uniósł lekko w górę jedną z paczek — Czy słone? — podniósł w górę drugą. Ze zmarszczonymi brwiami wbijałam w niego wzrok, a ten, jakby nigdy nic, nogą zamknął auto, które wydało charakterystyczny odgłos, sygnalizujący, że jest zablokowane.
Chłopak cmoknął mnie przelotnie w usta, jakbyśmy byli razem nie wiadomo ile czasu, a ja do cholery jasnej dzisiaj w nocy go poznałam. W ogóle, to co on sobie, do kurwy, myśli?! Że przyjedzie do mnie, powie, że jedziemy na przejażdżkę, a ja od tak się zgodzę? Ja go nawet nie znam! Jedyne co o nim wiem, to jak ma na imię. Ale, kurwa, dużo.
Pojawia się, nie wiadomo skąd, pod moim domem i zachowuje jak nadęty i zapatrzony w siebie dupek, ale jak widać, on nim po prostu jest. Wpienił mnie i to porządnie. Spędziłam z nim pieprzone pięć minut, a już mam ochotę dać mu piątkę.
W twarz.
Piłą motorową.
Nadal stałam osłupiała i jak głupia patrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu stał.
— To idziesz, czy mam cię zanieść? A może jakieś specjalne zaproszenie wysłać? — spojrzał przez ramię. W końcu poszłam za nim do mojego domu, a następnie do mojej sypialni, nadal czując się jak sparaliżowana, a nogi automatycznie niosły mnie, jak na kółkach.
Brunet był kilka kroków przede mną, więc jak weszłam do pokoju, widziałam tylko, jak rzucał się na łóżko.
— Nie za wygodnie ci? — usiadłam na obracanym fotelu, stojącym obok biurka.
— Nie, w sam raz. — uśmiechnął się do mnie, mrużąc przy tym oczy, dzięki czemu utworzyło się wokół nich mnóstwo malutkich zmarszczek. Sięgnął po książkę leżącą na etażerce, która stoi obok mojego łóżka i przyglądał jej się z niemrawą miną. Otworzył, przeczytał kilka słów, przekartkował, po czym znów spojrzał na okładkę. Skierował głowę w moją stronę, wskazując palcem na postać znajdującą się na oprawie wydruku. — On ci się podoba?
— Oczywiście. Inaczej nie miałabym jego biografii.
— Ale on ma jakieś czterdzieści lat!
— Dokładniej to czterdzieści jeden, a dziewiętnastego lipca skończy czterdzieści dwa. Poza tym, wiek nie kwestionuje tego jakimi jesteśmy ludźmi. To tylko wyznacznik, ile czasu spędziliśmy na ziemi od dnia urodzenia. — odparłam obojętnie, wzruszając ramionami.
— Mądrze powiedziane. — podsumował, uśmiechając się półgębkiem, na końcu puszczając mi oczko, na co tylko przewróciłam oczami.
— Mądrzy ludzie mówią tylko mądre rzeczy.
— Już cię lubię. — stwierdził zalotnie.
— No widzisz, a ja ciebie nie. — także do niego mrugnęłam.
— Z takim nastawieniem z twojej strony to na pewno ci nie pomogę. — założył ręce na piersi i przybrał znudzony wyraz twarzy.
— W czym niby masz mi pomóc? — zmarszczyłam z zaciekawieniem brwi.
— W wyjściu do ludzi. Miałem cię wyciągnąć do ludzi. Swoją drogą, twojej przyjaciółce musi naprawdę na tobie zależeć, skoro daje mi za to taką sumkę.
— Co?! Kto ci niby daje pieniądze, za to... coś? Meredith?
— Nie, jakaś inna. Też miała krótkie włosy, takie do ramion, ale do połowy ciemne, a reszta farbowana.
— Monica?
— Chyba. — wzruszył ramionami.
— W sumie mogłam się spodziewać, że to ona, albo Mer. Zawsze chciały mnie wyciągnąć z domu, ale póki co, to im się nie udało. Poza tym, kto bogatemu zabroni?
— Jesteś cholernie uparta.
— Wiem.
— Dlaczego? — zapytał po dłuższej ciszy.
— Dlaczego jestem taka uparta? — kiwnął głową na potwierdzenie — Nie wiem, od zawsze tak miałam. To chyba jest zapisane gdzieś w genach, czy coś, bo każdy z mojej rodziny tak ma. Obaj bracia, rodzice, dziadkowie, wujostwo.
— A siostra? Przecież masz jeszcze siostrę.
— Taaa, ale ona to całkiem inna sprawa. To... Moi rodzice ją adoptowali, jak miałam dziewięć lat. Ona była wtedy niemowlakiem, miała rok.
— To dlatego ma całkiem inny kolor oczu i taką inną twarz, jakby bardziej okrągłą, a przecież u was w rodzinie każdy ma taką... wąską?
— Ja też mam inny kolor oczu.
— Zielony. Jaki ma reszta?
— Wszyscy z mojej rodziny odkąd pamiętam przejawiali się niebieskimi tęczówkami, więc nie wiem czemu ja mam inne, ale dla mnie to mi odpowiada. Jestem wyjątkowa. — wypięłam dumnie pierś i uniosłam ku górze podbródek.
— Do tego skromna. — odpowiedział sarkastycznie czarnooki.
— Może, ale po co mam się okłamywać? Nie rozumiem fenomenu skromności. Skoro wiem, że jestem ładna, czy inteligentna, to mówię, jak jest. Nie będę oszukiwać siebie i przy okazji innych, skoro wiem, jaka jest prawda. Po co mam udawać nie wiadomo jak skromną i skrytą w sobie szarą myszkę, jeśli tak nie jest?
— Coraz bardziej mnie zaskakujesz. A myślałem, że wiem o tobie wszystko.
— Mogę cię jeszcze zdziwić. Możesz się dowiedzieć o mnie wszystkiego, oprócz trzech faktów, które znam tylko ja. — niemalże szepnęłam, przechylając delikatnie głowę na lewą stronę.
— Czyżby? A co jeśli jednak zgadnę? — brunet także ściszył ton. Usiadł na skraju łóżka i pochylił się po przodu, opierając łokcie o kolana.
— Nie zgadniesz. Chyba, że ci powiem. — uśmiechnęłam się chytrze.
— A powiesz?
— Nie. Jedyna osoba, której to powiedziałam, to najpiękniejsza, najlepsza, najmądrzejsza i najbardziej wspaniała osoba, która chodzi po tym świecie.
— Czyli kto? — zmarszczył brwi w niezrozumieniu i dezorientacji.
— Ja.
***
Stałam przed łóżkiem, na którym leżały dwie kreacje. Zastanawiałam się już chyba z godzinę, prosiłam o pomoc nawet Coreya, a wszyscy dobrze wiemy, że on wybrałby cokolwiek, tylko, abym dała mu jak najszybciej spokój.
— Japierdole!
Zawsze tak jest, że jak raz na pieprzony rok wychodzę, to nagle wszystkie moje ulubione ciuchy magicznie znajdują się w praniu. Nigdy nic nie może iść po mojej myśli.
W końcu z bezsilności wybrałam czarną, ołówkową sukienkę sięgającą trochę przed kolano, z dekoltem prawie do pępka i dwoma średniej grubości paskami materiału, które są przyszyte tak, aby spoczywały trochę powyżej połowy ramienia.
Jak się bawić, to grubo.
Z racji, że to moja jedyna sukienka, miałam też jedną parę szpilek. Lakierowane, czarne, klasyczne szpilki.
Po szybkim prysznicu przebrałam się w przyszykowane ubrania i podeszłam do prostej, białej toaletki stojącej w rogu pokoju i usiadłam na małym stołeczku znajdującym się przed nią. Założyłam soczewki kontaktowe i mogłam zaczynać. Nałożyłam na twarz bazę, aby mieć pewność, że makijaż nie spłynie mi w połowie zabawy i nie będę wyglądała, jak smutny klaun. Następnie w ruch poszedł podkład, korektor pod i na oczy i na niedoskonałości, transparentny puder ryżowy, trochę bronzera w chłodnym odcieniu, aby uwydatnić kości policzkowe i na czoło. Nigdy nie daję różu, więc od razu przeszłam do rozświetlacza. Na kościach jarzmowych, w wewnętrznych kącikach oczu, pod łukiem brwiowym, na nos i łuku kupidyna delikatnie musnęłam pędzlem z tym produktem. Wyraźnie podkreśliłam brwi pomadą, zrobiłam dość grube kreski na powiekach, wytuszowałam rzęsy, a na koniec pomalowałam pełne usta ciemną, bordową, matową pomadką. Włosy jedynie lekko pokręciłam prostownicą, spięłam w niskiego kucyka, a przy twarzy wypuściłam dwa, luźne pasma.
Miałam już tylko pół godziny do rozpoczęcia imprezy, więc zebrałam chusteczki, szminkę, puder z puszkiem, klucze, pieniądze, powerbanka oraz telefon i wrzuciłam do mojej czarnej, sztywnej i dość dużej torebki, którą kupiłam kiedyś w jakimś chińskim sklepie za kilkanaście dolarów.
Zbiegłam po schodach, wybierając numer po taksówkę, przez co prawie nie wywaliłam się na końcu.
— Wychodzę! Będę jutro! — krzyknęłam, powiadamiając tym samym brata zaszytego w swojej jaskini.
Wygrzebałam klucze i mając już telefon przy uchu zamknęłam drzwi, bo znając życie, nawet nieśli ktoś by się włamał, to Corey nie zauważyłby tego.
Obróciłam się w chwili, kiedy kierowca odebrał, ale ja zamiast jakkolwiek mu odpowiedzieć, przystanęłam w półkroku.
— Yyy, przepraszam, pomyłka. — mruknęłam, rozłączyłam się i podeszłam do opierającego się o czarne Porsche chłopaka.
Stanęłam na przeciwko czarnookiego i łaskawie poczekałam, aż do końca wypali papierosa. Tupałam nogą ze zniecierpliwieniem, a ten, jakby nie zdawał sobie sprawy, że w ogóle tu jestem, jarał, przeglądając coś w telefonie.
— Nie bój się, widzę, że tu jesteś. — rzucił od niechcenia i wywalił peta na ziemię, depcząc go czarnym butem z Adidasa. Schował komórkę do kieszeni, przeszedł na drugą stronę pojazdu i otworzył drzwi, czekając przy nich.
Chyba zobaczył moją pytającą minę, bo po chwili dodał:
— Wsiadaj, Mer poprosiła mnie, żebym po ciebie przyjechał.
Z podejrzliwością w oczach podeszłam i wsiadłam do auta, mając nadzieję, że to nie jest jakiś podstęp, aby wywieźć mnie na peryferie, zgwałcić i rzucić głodnym zającom na pożarcie.
Zapięłam pasy bezpieczeństwa, a kiedy on też wsiadł, zadałam, chyba najgorsze pytanie jakie istnieje. Coś w stylu, gdy jedziesz sobie autobusem, widzisz ewidentnie ciężarną kobietę i pytasz Czy jest pani w ciąży?
— Ty też jedziesz na tą imprezę?
Mentalnie walnęłam głową w ścianę.
Super, Charlie. Naprawdę dobre zagranie. Taktyczne.
— Serio, Charlotte? Nie mogłaś się bardziej postarać? — głupi uśmieszek nie chciał schodzić mu z twarzy, a ja wywróciłam oczami na dźwięk mojego pełnego imienia.
— Chciałam tylko rozładować atmosferę. — mruknęłam, wzruszając ramionami i obróciłam głowę w stronę okna.
Do końca drogi ani ja, ani on nie odzywaliśmy się, siedząc w ciszy, której chyba nikt nie chciał przerywać. Gdy dojechaliśmy na miejsce, wyciągnęłam z torebki paczkę miętowych gum, które nieustannie tam goszczą. To moje miłe uzależnienie, ciągle je żuje, więc teraz też wzięłam jedną.
to cos mialo na imie narcissistic, n polecanko, 3813 slow wyszlo razem lmao
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top