8. Zapomniany - Proch
Zakurzona kartka papieru na starym dywanie. Twoje zdjęcie samotnie wiszące na ścianie. Szklana butelka po wódce w jednym końcie pokoju. W drugim, ja, sam, pod starym kocem.
Nie pranym od wieków, bo nadal pachnie tobą. Ewentualnie, to omamy, bo ty już wieki temu stwierdziłeś, że ja już nic nie czuję. A co czujesz ty? Co czujesz, wiedząc, że nadal siedzę w tym twoim pałacyku, wyprzedając wszystko, wydając na alkohol, papierosy i internet, aby wiedzieć co robisz, bo nawet nie mam ochoty wyjść gdzieś dalej, bo mi się po prostu nie chcę.
Nie ma tu już zdjęć Ewy. Nie ma jej ubrań. Umarła dawno, jeszcze przed tym, jak ja na dobre zagościłem w twoim życiu. Nie ma już jej. Rozumiesz? Zapomniałeś o niej to jej nie ma. Teraz ja jestem przez ciebie zapomniany, bo ciebie nigdy obok mnie nie ma. Kiedy wołam w pustą, czarną przestrzeń, że cię, kurwa, jednak kocham.
Słyszę klucz w zamku. Tylko ty je masz. Jednak dlaczego nie wstaję. Przecież czekam i nawet jestem trzeźwy. Chyba jednak za bardzo boli to, że jestem zapomniany.
Wchodzisz. Rzucasz na podłogę plecak. Idziesz. Do mnie? Nie. Do okna. Otwierasz na oścież. Wstaję. Zrzucam koc. Zamykam. Zapomniany przez ciebie, przecież nadal mam prawo decydować.
Kręcisz głową. Popychasz mnie na ścianę. Jest cholernie twarda, Kam. Uśmiechasz się. Jednym sprawnym ruchem ściągasz kaptur z mojej głowy, ciągle patrząc się w moje oczy. Nie brzydzisz się dotknąć przetłuszczonych włosów.
- Idź się wykąp, Peter - rozkazujesz - o ile oczywiście chcesz, abym został. W plecaku jest jedzenie, moje ciuchy, uprane. Na razie nie mam kasy, ale potem...
- Nie masz gdzie mieszkać, tak?
- Przepraszam, wiem co ci obiecałem, ale ostatnio sytuacja na świecie...
- Wiem, tylko tu już nic nie ma.
- Widzę - prychasz - A w takim razie woda...
- Płacę rachunki, bo sprawdzam, dlaczego o mnie zapomniałeś - odpowiadam.
- Peter...
- Nie wracam, pytam - wzruszam ramionami i wychodzę. On mnie nie zatrzymuje.
***
Nie puka.
- Nie wiedziałem czy masz ręczniki - mówisz to obojętnie, a ja nawet nie mam piany, aby się zakryć.
- To jak wyszedłeś, to może zostaniesz? - proponuję.
- To nie jest zły pomysł - odpowiadasz.
Siadasz na krawędzi wanny. I pochylasz się nade mną. Mój rozum, krzyczy, abym tego nie robił, ale serce, inteligentnie pyta ,, dlaczego".
I całuję cię, pozwalasz się wciągnąć w ubraniach. Mokną te twoje łachy. Nasiąkają wodą. Brudną wodą, czarną. Ale nie przejmujesz się tym, tylko całujesz mnie coraz mocniej.
- Przejdźmy do pokoju - szepczesz mi do ucha, a ja kiwam głową.
Wychodzimy z wanny. Owijam się ręcznikiem. Biorę cię na ręce, bo wątpię, abyś był w stanie mnie unieść. Cały czas mnie całujesz. A ja przyciskam do siebie te mokre ciuchy.
Rzucam cię na swoje legowisko. Ty przygryzasz wargę. Pokazujesz abym do ciebie podszedł. Robię to szybko. Chcę rozpiąć bluzę, ale ty mi się opierasz.
- Przeziębisz, suę dostaniesz zapalenia płuc, a nie stać nas na lekarstwa - mruczę.
- No właśnie - kiwasz głową, nie pozwalając mi nawet wstać, aby zamknąć okna.
- Nie rozumiem - w końcu to ja wygrywam spór i rozpinana suwak.
Pod spodem nic nie ma. Naga skóra, na ogołoconych kościach. Dół tam, gdzie powinien być brzuch.
- Kam...
- Nie pytaj.
- Na co ty wydałeś te wszystkie pieniądze.
- Nie ćpam. Mówiłem, sytuacja na...
- Jesteś chory.
Milczenie.
- Rak? - ryzykuję.
- Białaczka.
- Ile?
- Miesiąc.
- Sytuacja, na świecie, tak - cedzę przez zęby, każde słowo wyraz. Czuję się oszukany.
- O co ci chodzi. Ty jesteś na dnie, ja też, chyba możemy się pobawić przez miesiąc.
- Nie - ucinam. Wstaję, odsuwam się. Staję w oknie.
- Peter...
- Nadal cię kocham.
- To bez znaczenia. I tak odejdę. Zaraz, praktycznie - mówisz to głosem pozbawionym uczuć - walczyłem, aż nie zostało mi nic.
- Więc wróciłeś do mnie? - prycham.
Czego innego mogłem się spodziewać. Jestem nikim. Na nic lepszego nie zasługuję. Jak dosłowny ochłap ciebie. To żałosne, że musisz być umierający, abym ja mógłbym przestać się czuć zapomnianym.
Miało być o Domenie. Jest o Pateru. Prevc to Prevc. I tak wyjdzie Proch.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top