77. M. Lindvik x D. A. Tande - A po nocy przychodzi dzień
Pasmo księżyca oświetało jego twarz. Blada skóra lśniła w srebrnym blasku. Nasze palce, splątane ze sobą, teoretycznie nierozerwalne, nasze ciała stykające się nie mal w każdym miejscu, sprawiało, że pragnąłem jeszcze tylko jego ust. Szerokich, ciepłych i znajomych. Dających poczucie słodyczy i szczęścia.
Gdyby byłby ktoś inny, Johann, Robin a nawet Halvor, mógłbym planować kolejne takie noce, pachnące cytrusowym szamponem i miętowym oddechem. Jednak Daniel był inny. Nie pozwalał na stałość, ani sobie, ani innym. Przybywał i niszczył, albo i naprawiał. Był przyjacielem, bywał pocieszycielem. Czasami, zdawał się być ucieleśnieniem pragnień, szkoda, że nie tylko moich.
Pragnąłem powiedzieć i wyznać mu tak wiele, sięgnąć po róże smętnie leżącą na parapecie, wcisnąć w jego długie, białe palce. I wypowiedzieć dwa słowa. Które jeszcze bardziej pragnąłem usłyszeć.
- Nie myśl Marius, noc nie jest od tego - powiedział Daniel i pocałował moje palce - jest złym doradzą i podsuwa błędne wnioski.
Spojrzałem na niego i delikatnie się zarumieniłem. Domyślił się, zgadł... Jak zawsze.
Delikatnie wysunął swoją rękę i jego palce wplątały się w moje włosy. W milczeniu przypatrywałem się jego ruchom. Delikatnym, ale pewnym. On był już doświadczony. Ile takich nocy miał przed tą? Do ilu mężczyzn przychodził i zostawiał w sercu jedynie nadzieję? Czy kiedykolwiek komuś skłamał? Kto go tego wszystkiego nauczył?
- Kiedy przyjdzie ranek i słońce oświetli twój umysł wszystko będzie prostsze - mówił dalej szeptem, tak mruczącym i głębokim, że czułem, jak przenika każdy fragment mojego ciała, oddziałując na moje uczucia, emocje.
- Zostaniesz? - zapytałem naiwnie, koncentrując się na jego jasnych, szczerych oczach.
- Nie wiem. Nie zadawaj trudnych pytań - mrugnął do mnie i przysunął się jeszcze bardziej, mimo że wydawało mi się to wcześniej niemożliwie.
Czułem jego zapach jeszcze intensywniej. Ciepło jego ciało, wystające kości, zbyt chudego ciała. Przypatrywałem się jasnym włosom opadającym na duży fragment twarzy, kilkudniowemu zarostowi, który dodawał mu lat i męskości. Tylko jego oczy pozostawały malowniczo razmorzone, kontrastując z ostrością twarzy i sylwetki.
- Kiedy tak na mnie patrzysz, czuję się nie swoje - zaśmiał się cichutko - mam wrażenie, że bierzesz mnie za kogoś kim nie jestem.
- Za kogo?
- Za nadzwyczajną istotę, którą po prostu nie jestem - odpowiedział - nie jestem wybitną jednostką, moja indywidualność chyba mimo wszystko trzyma się w odgórnie przyjętych normach. Moje dziwactwa, przyzwyczajenia... Ty też swoje posiadasz, Marius.
- Ale... - wydawało mi się, że jego ciało samo zaczyna emanować światłem, a jego dotyk, parzyć - pojawiasz się zawsze, kiedy najbardziej tego potrzebuję...
- Nie jestem bogiem, czarodziejem czy nawet elfem - i znowu zmysłowy ton jego głosu nie pozwala mi się skoncentrować na niczym innym - jestem szarym człowiekiem, którego los wyciągnął z tłumu innych śmiertelników. Moi pozostali przyjaciele wolą mnie skompanego w alkoholu, ty dzielnie dawkujesz na trzeźwo. Dlatego jest to bardziej bolesne. Więcej odczuwasz, więcej pamiętasz. Chociaż twoja wyobraźnia i tak to zniekształca. Tworzysz wokół mnie mit, legendę, lecz to istnieje tylko w twojej głowie.
Daniel pocałował mnie w czoło, spojrzał w oczy i uśmichnął się smutno. Jednocześnie jego ręce zaciskały się na moich biodrach, wargi zaczęły muskać moje usta. Przez cały czas, miałem, wrażenie, że nie traciliśmy kontaktu wzrokowego, a jego oczy przeszywały mnie na wylot. Zaglądały w moją duszę, czytały z niej jak z otwartej księgi, bezbłędnie odczytując moje pragnienia i nadzieję.
- Traktujesz to wszystko jak coś nadzwyczajnego, mały. Uświęcasz, pochopnie, bo co jest niezwykłego w tym, że się całujemy, dotykamy... To tylko kontakt fizyczny. Nasz fantazję, uzewnętrzniane, perfekcyjnie wykonywane... To nic trwałego. Nic zoobowiązującego, bo po co ograniczać wolność? Lepiej jest tak jak jest. Niech ta chwila trwa, a ty jej nie rozpamiętuj. Nie analizuj wszystkiego tysiące razy. Popełniasz błędy i ja je popełniam. To normalne. Twoje zamartwianie się ich nie cofnie.
To co powiedział było piękne. Jednak nie potrafiłem zgodzić się ze wszystkim lecz się nie odzywałem. On nie mógł zobaczyć siebie moimi oczyma, aby zrozumieć. Dla niego to nic, tylko chwila. Dla mnie dotyk, pocałunki, intensywny zapach, jego oczy, słowa... To wszystko chciałem zatrzymać.
- Nie chcę, abyś czekał kolejnych takich chwil. Przyjdę, kiedy, jak wcześniej zauważyłeś, będziesz tego potrzebował. Zniknę, kiedy będziesz w stanie funkcjonować - szeptał - a po tej nocy przyjdzie dzień, który będzie piękny. Ze mną czy beze mnie. Będzie tak, bo...
- Tak mówisz... - powiedziałem, za nim pomyślałem.
I rumieniec znowu oszpecił moją twarz, a on tylko pokręcił głową.
- Bo jesteś wartościowym chłopcem, na progu dorosłości. Może kreować to wszystko, co cię otacza - tłumaczył powoli - jesteś dobry i czujesz tak wiele... Więcej niż inni i bardziej intensywniej, dlatego cierpisz, pozwalasz się ranić. Niepotrzebnie...
,,Dla ciebie potrzebnie"-tę myśl zachowałem już dla siebie.
On nie musiał i nie powinien słyszeć wszystkiego. Chociaż i tak miałem wrażenie, że o wszystkim wie...
***
A po nocy nadszedł dzień. Jego już nie było. Tylko pościel wymiętoszona i przesiąknięta jego zapachem, świadczyła o jego obecności tej nocy.
Promienie słoneczne nie okazały się lepsze od tych księżycowych. Nie zdjęły z niego aury niezwykłości, nie dały odpowiedzi na najważniejsze pytania. Wątpliwości nie zniknęły, a ja ciągle byłem sam.
Dzień nie przyniósł radości, a jedynie samotność, o ile bardziej wolałem się kąpać księżycowym kłamstwie nocy. O ile wtedy bliżej było do miłości... O każdy dotyk, spojrzenie, pocałunek.
- Jestem szarym człowiekiem wśród innych śmiertelników - powiedział, kiedy niebo było jeszcze czarne i usłane gwiazdami.
A ja mu wtedy nie uwierzyłem. Nie potrafiłem. A teraz nie stawało się to prostsze. Nowe pomysły wypełniały mój umysł, pokrywane od razu paletą uczuć.
- Tym razem się pomyliłeś - powiedziałem z myślą o Danielu, wychodząc z domu.
***
Obiecał, że wróci, gdy go będę potrzebował. Obiecał, że wtedy znów będzie mój. Moja jedyna nadzieja na odzyskanie go, na ponowne usłyszenie jego głosu...
Czy ta obsesja na jego punkcie nie była wystarczająca? Czy dla mojego bezpieczeństwa nie powinien przy mnie zostać?
Nie mógł być jeszcze moim tlenem, bo wciąż oddychałem. Nie był aż tak niezbędny, jak go kreowałem... Podobno. Lecz tęsknota towarzyszyła mi przy każdym kroku, przynajmniej nie skazując na znienawidzoną samotność...
- Co on do mnie czuję? - szeptałem, kiedy wyszedłem na drogę - czy to tylko sympatia?
Maszerowałem. Wiatr pchał mnie do przodu. Deszcz zaczynał padać...
...a po burzy spokój... Błyskawica rozcięła niebo, otwierając je przed całym światem.
A może dopiero tam się spotkamy. A może dopiero po śmierci. Mojej, jego...
Nie, nie chcę tego. Pragnę go w doczesności, w codziennym życiu, aby mi udowodnił, że jest tylko człowiekiem. Tylko, dlaczego boję się mu to powiedzieć. Oznajmić, coś tak prostego...
Lecz jak przyciągnąć go do siebie... A może powinienem go szukać? Nie... On by tego nie chciał...
Co zrobić?
***
Już nic nie zrobisz Marius. Znów zapadła ciemność. Zgasł księżyc i słońce. I twoje uczucie. Blask w moich oczach. Już po nocy nie nadejdzie dzień, po burzy nie nastanie pokój. Nie dla ciebie...
Może gdybym pozwolił Ci wtedy myśleć, byłbyś przytomniejszy. Twoje oczy byłyby pozbawione nieobecnego wyrazu i zobaczyłbyś światła samochodu. Może nie stałaby się tragedia? Może ja bym nie płakał? A może gdybym cię kochał, więcej niż tylko jak przyjaciela, to byś był teraz w moich ramionach, mały...
Jako, że od małego lubiłam mocne zakończenia, to teraz definitywnie zakończyłam tę historię. Mam nadzieję, że wystarczająco wyraziście.
Mam nadzieję, że może komuś się spodoba ta koncepcja, że osoby nie przekonane do tego shipu, spojrzą na tego shota przychylniejszym wzrokiem. Buziaczki, kochani.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top