74. Tamten czas już minął - P.Prevc x S.Ammann
Zimowe niebo Szwajcarii, wysokie, nierówne szczyty gór, ośnieżone pastwiska i szare dymy z kominów. To wszystko stanowiło klimat tego miejsca. Patrzyłem na miasto aniołów i zastanawiałem się, jak to się stało, że miasteczko takie jak setki innych wpłynęło na mnie aż tak bardzo. Czemu, to tutaj przyszło mi dokonywać życiowych wyborów i patrząc niegdyś najważniejszej w moim życiu osobie, powiedzieć zaledwie ,,żegnaj". Czemu, to właśnie to miasteczko było świadkiem moich największych sukcesów i porażek, nie tylko na gruncie zawodowym. Teraz, jechałem z misją, która była niejako skazana niepowodzenie, a świadomość, że będę z nim zupełnie sam nie pomagała.
- Nie bój się do mnie dzwonić - powiedział na odchodnym Kamil, kiedy praktycznie wepchnął mnie do pociągu - ale też pamiętaj, że nie jesteśmy razem.
- Chcesz mi powiedzieć, że po prostu nie przyjedziesz mnie uratować, tak jak to wcześniej miałeś w zwyczaju, tak? - mruknąłem, poważnie rozważając opuszczenie wagonu.
- Nie, że kiedy się z nim spotkać, to masz nie mieć żadnych skrupułów, aby...
- Czy ty mi sugerujesz, że moim jedynym argumentem jest łóżko? - prychnąłem.
- I to do tego nie najlepszym. Przepraszam, Peter, ale od innej strony nie dałeś się poznać - Kamil wzruszył ramionami i oddalił się.
Tym razem nie machał mi z peronu. Odwrócił się tylko raz, kiedy pociąg opuszczał stacje. Wydawało mi się, dostrzegłem na jego twarzy delikatny uśmiech.
I w ten o to sposób znalazłem się w Szwajcarii, przemierzając całą trasę pociągiem. Mając niezliczoną ilość szans, aby uciec, rzucić na tory lub w inny kreatywny sposób zakończyć swoje życie i nie dopuścić do swojego spotkania z Simonem. Jednakowoż los chciał inaczej i przy małej pomocy Killiana udało mi ustalić, że czterokrotny mistrz olimpijski bawi się pod swoją ulubioną szwajcarską skocznią.
Pewnie byłem jedyną z ostatnich osób, które chciał teraz oglądać, ale też jedyną, z którą mógł szczerze porozmawiać. Zmierzałem w stronę skoczni, wyznając starą dobrą zasadę, że skoczka najlepiej szukać właśnie tam, jednocześnie zastanawiając się, jak zmuszę tego uparciucha do jakiejkolwiek wymiany zdań.
***
Stanąłem na zupełnie pustych trybunach. Smutny i szary widok. Był wieczór i słońce odbijało się w śniegu, przypominając mi, że ten obiekt nie ma elektrycznego oświetlenia.
- Ty naprawdę myslisz, że spędzam tutaj całe swoje życie? - usłyszałem za swoimi plecami ciche westchnięcie.
Odwróciłem się i zobaczyłem drobnego mężczyznę po trzydziestce.
- Czasami też wybierasz się na zawody - odpowiedziałem, koncentrując się na jego jasnych oczach.
Nie odpowiedział. Poprawił tylko okulary i spojrzał gdzieś poza moje ramię.
- Po prostu zawsze cię tutaj znajduję - kontynuowałwlem, nie za bardzo wiedząc, co jeszcze mógłbym zrobić.
- Może dlatego, że najpierw dzwonisz do Killiana, a mnie jest łatwiej znaleźć cię na skoczni - prychnął i w końcu usiadł na trybunach.
- Czyli chcesz się ze mną widywać? - uśmiechnąłem się delikatnie, chcąc wymusić na nim odwzajemnienie gestu.
- Powiedzmy, że nie chcę, abyś się zgubił - oznajmił i podciągnął nogi pod brodę. Położył głowę na kolanach i przymyknął oczy.
Czasami, kiedy tak jak teraz widziałem go w dżinsach, sportowej kurtce, z roztrzepanymi włosami i tymi cienkimi okularami na nosie, miałem wrażenie, że wszystkie dostępne źródła kłamią na temat jego wieku. Na pewno nie przypominał faceta dobijającego czterdziestu lat.
- To miłe - odpowiedziałem w końcu i przesunąłem się trochę do niego.
- Peter... - westchnął.
Odsunął się trochę, aby zachować, komfortową dla siebie odległość. Spojrzałem za nim. Znałem go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nie jest tym typem faceta, który lubi się powtarzać. Odchyliłem głowę do tyłu.
- Przypominam, że to ty przyjechałeś, więc na tobie spoczywa ciężar rozmowy - powiedział.
- Wiesz - wzruszyłem ramionami.
- A ty znasz odpowiedź - miałem wrażenie, że mężczyzna jest trochę rozczarowany moją postawą.
- Wiem, że nie, nie wiem dlaczego - starałem się zachować obojętny wyraz twarzy.
- I tylko po to jechałeś pociągiem ze Słowenii aż tutaj? - prychnął.
- Skąd wiesz? - byłem zaskoczony. Nikt oprócz Kamila nie wiedział, że zawsze jeździłem pociągiem.
- Boisz się latać i czasami podróżowałeś z kadrą, która akurat nie wracała samolotem, czy to nie tak poznałeś się z Kamilem? - zapytał, a mnie odjeło mowę - a poza tym. Śmierdzisz jak po długiej podróży pociągiem a nie po krótkim locie.
Poczułem, jak na moich policzkach pojawiły się rumieńce.
- Po prostu następnym razem, z łaski swojej zatrzymaj się wcześniej w jakimś hotelu - poradził.
- Liczyłem, że pozwolisz mi zostać u siebie na noc - przygryzłem wargę.
Nie odpowiedział. Cisza wypełniła trybuny pod górą aniołów. Wiatr delikatnie smagał nasze policzki.
- I znowu znikniesz po jednej nocy, kiedy tylko się zgodzę? - zapytał.
W jego głosie pierwszy raz usłyszałem coś więcej niż tylko pogardę. Słowa malowane były odrobiną obawy i żalu. Miałem wrażenie, że tak jak ja wrócił we wspomnieniach do tych wszystkich dni, kiedy zostawał sam, bez słowa pożegnania.
- Nie. Zostanę tylę na ile mnie przygarniesz - odpowiedziałem - a jeżeli chodzi o tamto to...
- Jeżeli chodzi o tamto, to najlepiej omówić przy winie - przerwał mi i wstał.
Również się podniosłem. Nie chciałem się zgubić się. Zbyt często Simon mi powtarzał, że nie jest moją niańką, abym miał jakiekolwiek wątpliwości czy by mnie szukał.
***
Musiałem przyznać, że nie tak wyobrażałem sobie mieszkanie, nawet tymczasowe, czterokrotnego mistrza olimpijskiego. Może nie spodziewałem się luksusów, ale na pewno nie czterdziestu metrów kwadratowych. Małej kuchni, dwóch średniej wielkości pokojów i łazienki, albo stylizowanych na lata dziewięćdziesiąte, albo nikt nie zadał sobie trudu, aby je zmieniać po wejściu w dwudziesty pierwszy wiek.
- Lubię to miejsce - oznajmił Simon - ale nie zdziwię się, jeżeli mimo wszystko uciekniesz stąd jutro rano.
- Nie, dlaczego? - przywołałem lekki uśmiech, ale mężczyzna nawet tego nie zauważył i skierował się do jednego z pokojów.
- Tu jest salon i kanapa, którą na razie oddaję ci w posiadanie - mruknął i podszedł do barku.
Odwrócił się i przygryzł wargę.
- Chyba nie spodziewałeś się, że...
- Nie - pzerwałem mu - jest dobrze.
Obserwowałem jak wypełnia dwa kieliszki czerwonym płynem, robiąc to jak zawsze niezbyt dokładnie. Bez namysłu podał mi naczynie z większą ilością alkoholu, a na stole postawił butelkę.
- Słucham - powiedział, zrzucając cały ciężar rozmowy na mnie.
- Wystrzaszyłem się - oznajmiłem.
- Wiem - kiwnął głową - teraz powiedz mi czego.
Mimo że byłem pewny, że to pytanie padnie, to i tak czułem się nieprzygotowany do udzielenia na nie odpowiedzi.
- Nie byłeś już dzieckiem, Peter. Nie byłeś z Kamilem. Nikt na ciebie nie czekał - kontynuował, szybko opróżniając swój kieliszek, a następnie szybko go uzupełniając.
- Ale ty kogoś miałeś - odbiłem pałeczkę.
- To był mój problem - prychnął.
Zaśmiałem się. Zapomniałem, że w ten sposób, mężczyzna mógł prowadzić rozmowę w nieskończoność.
- Będziesz bardziej przekonany jeżeli powiem ci, że... Po prostu się wystraszyłem ciebie? - zapytałem ściszając głos.
- Mnie?
- Byłeś taki... Nieobecny, zobojętnieniały - przymknąłem oczy na wspomnienie tamtego wieczoru - miałem wrażenie, że wszystko co robisz, to... Z poczucia obowiązku. Potrzebowałem z kimś porozmawiać. A ty nadal traktowałeś mnie jak chłopca. Kiedy mnie dotykałeś... Miałem wrażenie, że w ogóle o tym nie myślisz. Nic nie mówiłeś Simi... Słyszałem, jak chodzisz w nocy po domy... Bałem się tego, co będzie rano...
- Myślałeś, że... - uniósł brew i dolał mi wina.
- Tak. I stchórzyłem, przepraszam - odważyłem się na niego spojrzeć.
Znowu miał ten okropny, zoobojętniały wyraz twarzy. Chciałem nim potrząsnąć. Zrobić cokolwiek. Tym razem już miałem siłę.
- Ale nic nie zrobiłem, jak widzisz - wskazał na siebie - tylko... Nie wiesz, co czułem następnego dnia.
- Przepraszam - powtórzyłem - byłem zbyt zagubiony.
- Wiem. Roztaliście się z Kamilem. Na chwilę związałeś się ze mną, ale nie potrafiłeś o nim zapomnieć. Wtedy jeszcze się pożegnałeś, przeprosiłeś i załatwiłeś wszystko jak trzeba. Wróciłeś do Słowenii, ale tam nie potrafiłeś znaleźć sobie miejsca. Tak naprawdę tęskniłeś za Polską, ale tam był on. Twoja forma zaczęła spadać, więc poczułeś się zagubiony. Potrzebowałeś pomocy, ale nie potrafiłeś o nią poprosić. Ktoś musiał się tobą zaopiekować - powiedział - przyjechałeś tutaj. Na jedną noc i uciekłeś.
- Nie byłeś taki, jakiego cię zapamiętałem - odpowiedziałem - teraz wiem, że to błąd. Powinienem zostać i się tobą zaopiekować.
- Nie planowałem się zabić - przerwał mi i położył dłoń na moim kolanie
- To co się wtedy z tobą stało? - zapytałem.
- Wypalenie - odpowiedział.
- I...
- Nadal trwa - zanurzył dłoń we włosach.
- Dlatego chcesz skończyć ze skokami? - zapytałem i ośmielony przysunąłem się do niego.
- Powinienem zrobić to już wcześniej. Po Pjongjangu. Mistrz Olimpijski odchodzi w sezonie olimpijskim - mruknął - po prostu się spóźniłem.
Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Dopiero teraz wszystko zaczynało się układać w logiczną całość.
- Od kiedy chcesz odejść? - zapytałem.
- Od dwóch lat. Tylko ciągle się łudzę, że jednak coś się w moim życiu naprawi - wyznał.
- Dlaczego teraz jesteś taki stanowczy? - drążę.
- Dojrzałem do tej decyzji - wzruszył ramionami.
- To coś innego - odpowiedziałem.
Przyglądałem się jego twarzy i wiedziałem, że kłamał. Nie miałem tylko pomysłu dlaczego.
- To powiedzmy, że robię to ze względu na ważną dla mnie osobę - ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział niemal od razu.
- Tej osobie przeszkadzałoby, że wracasz do treningu? - zdziwiłem się.
- Do samych nie, ale... To z kim był trenował, mogłoby być kłopotliwe - westchnął.
- Z kim? - teraz już nasze ciała się stykały. Jego dłoń na moim kolanie, moje ramię obejmujące jego barki.
- Z Kamilem - odpowiedział w końcu, patrząc mi prosto w oczy - nie powiedział ci, kiedy tu jechałeś, prawda?
Pokręciłem głową.
- Ze względu na mnie nie chciałeś się zgodzić?- zmarszczyłem brwi, jeszcze nie potrafiłem poukładać sobie wszystkiego w całość.
- To by było nie fair względem ciebie - szepnął - dwóch twoich byłych trenuje razem. Dzielą ze sobą salę treningową, pokój, łóżko. Musisz na to patrzeć przez cały sezon. Nie, Peter, nie jestem podły.
Zamarłem w bezruchu. Patrzyłem na niego. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Tysiące pytań przeszło mi przez głowę, a wszystkie zdawały się być zbyt rozpaczliwe i gorzkie, aby wypowiedzieć je na głosy.
- Wiem, co ci powiedział Kamil przed podjazdem. Wiem z jakim nastawieniem tutaj przyjechałeś. Ale ja nie chcę między nami niedomówień - oznajmił spokojnie - nie spodobał mi się jego pomysł ani ten, abym przeniósł się z treningami do Polski, pod lakonicznym stwierdzeniem, że tam są lepsze warunki pracy, ani fakt, że ciebie wyśle z poselstwem.
Nie rozumiałem. Nie chciałem rozumieć. Czułem się oszukany i wykorzystany.
- Chociaż powinienem się spodziewać, że zrobi coś z tymi wszystkimi nieodebranymi połączeniami, ale nie przypuszczałem, że w taki sposób - widziałem współczucie w jego spojrzeniu.
Nie chciałem tego. Pragnąłem tylko odzyskać jego uczucia, które straciłem przez bałagan w swoim życiu.
- Niepotrzebnie - wydukałem - nie przeszkadzałby mi widok... Was. Was razem.
- Nie kłam, Peter - pokręcił głową - nigdy nie potrafiłeś tego robić.
- Nie...
- Mimo że nie pozwoliłeś ani mnie ani Kamilowi się zbliżyć, to obaj poznaliśmy cię na tyle dobrze, aby wiedzieć, że jesteś delikatny i wrażliwy. A ja mam jeszcze tyle empatii w sobie, aby nie pozwolić ci bardziej niż to konieczne - on się nie odsuwał, a jego skóra zwcyznała mnie parzyć - chociaż może Kamil ma rację, że wtedy by coś do ciebie dotarło i zacząłbyś mówić, o tym co czujesz, czego chcesz i przestał się oglądać na innych, a zaczął koncentrować się na sobie.
Nie potrafiłem na to odpowiedzieć. Słyszałem w jego głosie i widziałem w oczach te wszystkie emocje i uczucia, za którymi tęskniłem, który tworzyły Simona, składały się na jego niepowtarzalną osobowość. Teraz tysiąckroć bardziej niż zwykle żałowałem, że od niego odszedłem. Ale tamten czas minął. Nic go już nie przywróci. A ja muszę siedzieć i wpatrywać się w twarz, którą kochałem i byłem gotowy pokochać na nowo, bo byłem pieprzonym tchórzem.
- Peter, przykro mi, że nam wtedy nie wyszło. I Kamil nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele ryzykował przysyłając tutaj właśnie ciebie, ale nie zdradzę go. Nie z tobą, mimo że on myśli, że jest na coś takiego gotowy. Nie zrobię tego, bo może nie potrafiłbym do niego wrócić. Nie mógłbym ciebie zostawić. A wiem, że on jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. On potrafi ratować. Zadbać, zaopiekować. Szkoda, że tego nie wykorzystałeś - szepnął Simi, pochylając się do mojego ucha.
Tylko kiwnąłem głową. Wstałem.
- Zostań - powiedział - nie tułaj się nigdzie nigdy nocą.
- Ale...
- Będziemy w dwóch innych pokojach. I tym razem nie będę zaskoczony, jak obudzę się w mieszkaniu sam - oznajmił.
Powiem tak. Oni mieli skończyć razem. O ile nie w łóżku, to przynajmniej miałby pocałunek, tak planowałam happyend, ale wyszło jak wyszło. Ich losy potoczyły się inaczej. Mam nadzieję, że Was chociaż trochę zaskoczyłam, bo siebie bardzo.
Drugie ogłoszenie parafialne jest takie, że kiedy jeszcze wszyscy myśleli, że sezon zakończy się normalnie, to planowałam zakończyć tę książkę tydzień po mistrzostwach w lotach. Ale, że wszyscy siedzimy w domach to pomęczę Was przynajmniej do 11 kwietnia. Wszyscy potrzebujemy kontaktu ze światem zewnętrznym. Mam nadzieję, że jakoś ze mną wytrzymacie. Trzymajcie się cieplutko, moi mili.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top