70. Nie dowie się nikt - K. Stoch x S. Hannawald
Czuję, jak twoja ręka chwyta mnie za kark. Zawsze się zastanawiałem skąd u ciebie tyle siły, skoro zawsze byłeś cieniem samego siebie.
Kiedy pierwszy raz mnie tak złapałeś, sparaliżował mnie strach. Teraz, dotykowi, towarzyszy jedynie niepszyjemne poczucie, że znowu masz nade mną władzę. Nie udzę się, że jeżeli ktoś mnie usłyszy. Jesteśmy sami. A ty dopilnowałeś, aby nikt nam nie przeszkadzał
Powoli zmieniasz uchwyt. Twoje dłonie lądują na moich biodrach.
- Pójdziemy do ciebie czy będziesz to robił na korytarzu - syczę.
Słyszę twój śmiech, który roznosi się po pustym korytarzu. Popychasz mnie na ścianę przed nami. Wyciągam ręce, aby nie uderzyć głową.
- Widzę, że się już czegoś nauczyłeś - zaczynasz klaskać.
Przymykam oczy. A serce, które już teoretycznie powinno być przyzwyczajone, przyspiesza na wspomnienie tamtego razu.
Odwracam się przodem do ciebie. Widzę zimne, stalowe oczy. Kiedyś się bałem, ale teraz przeobraża się to w niezdrową fascynację. Chyba to zauważasz, bo na twojej twarzy pojawia się znienawidzony, przeze mnie, uśmieszek.
Podchodzisz do mnie powoli. Gładzisz dłonią mój policzek. Nagroda? Za co? Kara? Nie, o niej zawsze mówisz dużo wcześniej. Wstęp do zabawy?
- Żałuję, że nie jest tak, jak na początku naszej znajomości. Kiedy byłeś niewinny, wystraszony i... gładki. Twojej twarzy nie pokrywały zmarszczki. Przynajmniej nadal się golisz - mówisz - w twoich oczach nie było zmęczenia, twoje ciało nie było skalane latami doświadczeń.
- Dlaczego mnie nie wymienisz? - pytam i przekrzywiam twarz.
Na pamięć znam twoje rytuały. Twarz, szyją, obojczyki. Potem koszulka na podłodze.
- Bo nikt inny tak długo mi się nie opierał - śmiejesz się - kto by pomyślał, że to osiemnastoletni chłopiec będzie miał taki charakterek.
Uśmiecham się. Zaskoczenie na twojej twarzy było wtedy bezcenne. Mówiło się, że mogłeś mieć kogo chce, od razu. Ale u mnie trochę to potrwało.
- Może gdybym wcześniej ciebie zauważył, łatwiej by mi było ciebie urobić - zastawiasz się.
- Nie zdążyłbyś się wtedy pobawić Martinem - przypominam.
- Fakt. Byłoby szkoda - twoje usta lądują na mojej szyi. Muskają delikatnie skórę.
- A tak to miałeś nas dwóch - zastanawiam się czym zasłużyłem sobie na twoją delikatność.
- I żałuję, że przy tym nie zostałem - oznajmiasz, odrywając się ode mnie na chwilę.
- Wszystkie pozostałe próby zawiodły? - prycham.
Kładziesz mi palec na ustach. Lubisz, jak próbuję być ironiczny, ale teraz wpadasz w swój nostalgiczny nastrój. Ty też się zmieniasz na przestrzeni lat. Nie masz już całej swojej ostrości.
- Mogę być miły i powiedzieć, że kto ciebie raz posmakuje temu już nic innego nie przypadnie do gustu - zaczynasz, znów, nieoczekiwanie, wracając do mojej twarzy - ale powiem po prostu, że jakoś małe, uległe dziwki, w zbyt dużej ilości się przejadają.
- W dużej ilości, powiadasz? - unoszę brwi, może ten twój dziwny humor, to idealna okazja do poprowadzenia własnej gry.
- Musiałem coś robić, kiedy zostawiłeś mnie na pięć lat - robisz mi malinkę w okolicach obojczyka, chyba wraca na odpowiednie tory.
- Obiecana chwila wolności - jęczę.
- Tak wyczekiwana? - marszczysz brwi i odsuwa się trochę.
- Raczej chciałem poznać coś zupełnie nowego. Byłeś moim całym światem - odpowiadam, tak jak tego oczekujesz.
- Nie kłam - nagle twój głos staje się ostry.
Nie rozumiem co się dzieje. Jeszcze przed chwilą byłeś w dosyć przyjemnym nastroju.
- Ale...
- Cały twój świat, tak? Szczególnie pewnej lutowej nocy w Sochi, co? - warczy.
Patrzę mu prosto w oczy. Nie mogę okazać słabości, nie zamierzam się przyznawać, dopiero on nie przedstawi mi dowodów.
-Myslałeś, że się nie dowiem, tak? - znowu ścisza głos.
Milczę.
- Został ci wtedy ten jeden cholerny rok i musiałeś zaciągnąć Petera do łóżka - syczy - jeszcze, gdyby to była prawdziwa miłość. Byłby to żałosny romantyczny dramat, ale tak to... Nie potrafiłeś się powstrzymać... Zależało ci tylko na fizyczności.
- Może czegoś się od ciebie nauczyłem? - nie wytrzymuję - potrzebowałem bliskości.
- Jesteś zimny i wyrachowany zupełnie tak jak ja, więc takie bajeczki, to możesz opowiadać Andiemu na dobranoc. Idealnie do waszej gorączej czekolady - widzę, jak tracisz panowanie nad sobą, pierwszy raz od tak dawna.
Nagle chwytasz mnie za ramiona. Twoje wychudzone palce zaciskają się na moim ramieniu. Przyciągasz mnie do siebie, tak, że nasze ciała napierają na siebie.
- A jeżeli zastanawiasz się, dlaczego tak długo czekałem, to odpowiedź jest prosta. Chciałem, abyś stracił czujność. Przyjemnie się patrzyło, jak przez pierwszy rok chodziłeś spięty. A potem, powoli udziłeś się, że nie wiem, że to będzie twoja słodka tajemnica. Przede mną. Wieczny powiew wolności - cedzisz każde słowo i chwytasz moją brodę w dwa palce.
Jeszcze chwilę temu czułem, że nie bez powodu, starasz się uśpić moją czujność, miłymi, sprawiającymi nam obu przyjemność. Jednak kilka ostatnich minut przed twoim jakże zaplanowanym ,,wybuchem", naprawdę myślałem może być dobrze. Chwila nieuwagi i znowu masz nade mną pełną kontrolę.
Całujesz mnie. Przygryzasz moją wargę. Wpychasz mi język do gardła. Mimo nieznacznej masy, twój ciężar zaczyna mnie miażdżyć, kiedy dociskasz mnie do ściany. Twoje kości wbijają się w moje mięśnie na brzuchu.
Odsuwasz się. Moje ciało osuwa się, ale silnym uściskiem nie pozwalasz mi opaść na podłogę. Czuję jak przy długie włosy wpadają mi do oczu. Jednak i tak nie zasłaniają twojego mrożącego spojrzenia.
- Wykończę cię - syczysz - powróci strach, ból, to wszystko o czym próbowałeś zapomnieć. I nikt, możesz mi uwierzyć, o tym się nie dowie. Tym razem nie będzie siniaków i zadrapań na policzkach, ręach, nogach czy plecach. Nikt się nad tobą nie zlituje, kochanie.
Nie wiem dlaczego, ale w tej części, jego wypowiedzi, przeszkadza mi ironiczny ton, którym wypowiedział ,,kochanie".
- Już nie uciekniesz. Będziesz tylko mój - kontynuujesz - Martina nie ma, Adam nie zauważy a Andreasa unieszkodliwie, jeżeli piśniesz chociaż słówko.
Przymykam oczy. Nie kocham młodszego blondyna, ale nie chcę, aby przeze mnie stała mu się krzywda. To niewinne dziecko, nie mogło nawet się domyślać z kim się związało. A naiwny umysł nie przypuszczał, że jego infantylność dawała mi utęsknione poczucie bezpieczeństwa.
- Swoją drogą - chwytasz mnie za koszulkę i ciągniesz do góry - ciebie zawsze ciągnęło do Niemców, mhm? Wręcz nie spotyka skłonność u Polaków, co?
- To ty mnie przyciągnąłeś - przypominam i staram się wytrzymać twoje spojrzenie.
- I Andreas w sumie też podjął za ciebie decyzję - uśmiechasz się ironicznie - zawsze miałeś problem z podejmowaniem szybkich, odpowiednich decyzji samodzielnie. Wyjątkiem było Sochi. Jeden, jedyny raz. Wolny wybór. I zły. To trzeba mieć pecha, Kamil. Wręcz niespotykanego.
Gdybym był młodszy odpowiedziałbym. Gdybym był silniejszy odepchnąłbym ciebie. Ale z każdym rokiem, nawet przez tych ostatnich pięć lat wolności, upodabnia się do ciebie coraz bardziej. Odstawiam jedzenie, więcej ćwiczę.
- Znikasz w oczach - kończysz za mnie.
I puszczasz mnie. Nogi się pode mną uginają. A ty ściągasz ze mnie koszulkę. Przejdżasz palcami po moich żebrach.
- No proszę widzę, że dochodzimy do perfekcji, jeszcze trochę, motylku - śmiejesz się - ale już dzisiaj dostaniesz nagrodę. I nie martw się. Nikt się nie dowie.
Skąd pomysł na te niecodzienny ship ( uwaga, chamska reklama) odpowiedź znajdziecie w moim ff 'Sven Hannawald - Motylk na skoczni'
A tak na poważnie, to po prostu chciałam coś nowego, tak po prostu. Będę wdzięczna jak dacie mi znać, jak wyszło.
Z okazji tego, że mamy duuużo wolnego czasu i MUSIMY siedzieć w domkach, to piszcie mi, który ship teraz wymęczyć❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top