69. To tylko ja Part III D. Prevc x M. Lindvik
Jest ciemna noc. Wyjmuję mojego synka z łóżeczka. Nie możemy tu zostać, kiedy nawet mój ukochany nie chce nam pomóc. Po ciemku staram się go ubrać, ale nie jest proste, dlatego zostawiam go w piżamce i na wątłe ciałko narzucam tylko bluzę. Resztę pakuję do sportowej torby.
- Nikt nas nie rozdzieli - szepczę chłopcu do ucha i biorę go na ręce. Ciągle jest taki leciutki.
Nie zostawiam kartki, wyłączam telefon, klucze od domu zostawiam przy pustej jeszcze doniczce. Już tu nie wrócę. Nie mam po co. Muszę wyjechać do Norwegii, teraz natychmiast. Po co tu zostawałem? Czemu wcześniej nie uciekliśmy? Może liczyłem, że jednak wróci? Po co, skoro był zły. Zadałby nam tylko ból.
***
Siedzę w swoim pokoju. Przykrywam się grubym kocem, nie chcę, aby na zewnątrz wystawał by żaden fragment mojego ciała.
Słyszę dzwonek do drzwi. Boję się coraz bardziej. Zasuwa zostaje otwarta. Po co wpuszczać potwora do domu?
- Mari - słyszę głos matki - ojciec wrócił.
- Marius! - tym razem głos jest szorstki i nieprzyjemny - kolacja!
Nie chcę wychodzić. Ale niczego bardziej się nie boję niż tego, że on tutaj wejdzie. Zobaczy coś, czego nienawidzi najbardziej na świecie. W pokoju jest pełno książek.
- Ojciec wyszedł z więzienia. Przyjdź się przywitaj - woła matka.
Nie chcę. Nie mogę się ruszyć. Minęły dwa lata, o dwa za krótko.
***
Mija parę dni. Przybywa mi parę siniaków. Znika parę butelek wódki.
- Nienawidzę - szepczę, kiedy w nocy uciekam z domu.
***
Kamil nic nie waży, kiedy biegnę z nim przez ulice miasta. Jest noc. Jeszcze nie będzie naszego samolotu. Nienawidzę latać nocą. Uciekamy do parku... Nacieszymy się przyrodą, synku. W Norwegii jest mniej roślin. Naciesz się nimi.
***
Siadam pod drzewem. Tulę go do siebie. Dobrze, że jest ciepło. Mały zaczyna się budzić. Uśmiecha się na mój widok.
- Tatusiu - mówi i składa na moim policzku pocałunek - gdzie jestem?
Nie odpowiadam. Całuję go w czoło i uśmiecham się. Nazwał mnie tatusiem. Przecież nim jestem. To oczywiste.
- Kocham cię - mówi.
- Ja ciebie też - odpowiadam, bo to prawda.
- Ale czemu nie jestem w swoim pokoju? - pyta.
- Mała wycieczka, skarbie - czuję się szczęśliwy.
- W nocy? - jest dzieckiem, ma prawo nie rozumieć.
- Dla twojego bezpieczeństwa - odpowiadam - tutaj mi ciebie nikt nie odbierze...
Domen
Pokój dziecka jest pusty. Marius w pośpiechu opuszczał mieszkanie. Klękam przy pustym łóżeczku.
- Musimy wezwać policję - mówię.
- I co? Powiesz im, że opiekun prawny zabrał dziecko z mieszkania? - prycha Peter - sami musimy go znaleźć.
- Pomogę - deklaruje Daniel.
Kiwam głową. Wstaję. Przygryzam wargę. Czemu Marius to robi, czemu utrudnia.
Idę za Peterem i Danielem do holu. Mój mózg automatycznie odnotowuje zmiany, które zaszły w mieszkaniu, które jeszcze parę lat temu zajmowaliśmy z Mariusem, a ja sądziłem, że byliśmy szczęśliwi.
***
Patrzę jak Marius tuli do siebie mojego synka. Jak składa na jego czole pocałunek.
- Będzie szczęśliwy - mówi - my też.
Wydaje się nie zauważać ścian pomalowanych tanimi farbami, mebli, które są zbieraniną przedmiotów, których nikt już nie chciał i ciasnych pomieszczeń.
- Poradzimy sobie - obiecuję - znalazłem pracę tylko... Nie chcę zwalać na ciebie całego ciężaru opieki nad dzieckiem...
- Sam tego chciałem - uśmiecha się - nie musiałem tu przychodzić, przeprowadzać się. Ale cię kocham. Was kocham. Nic więcej nie potrzebuję.
***
Nic więcej. A jednak. Uciekł. Przede mną. Przed naszą przeszłością. Nie chce wracać do czasów, kiedy deklarował szczęście.
Peter jedzie na lotnisko samochodem. Mnie Daniel prowadzi do parku.
- Lubi to miejsce - tłumaczy.
- Wiem - przygryzam wargę.
- Zawsze z małym...
- Idą pod najgrubsze drzewo. Marius bierze go na ręce i pokazuje mu wszystko - kończę za niego, pamiętając jak Marius zrobił to na pierwszym spacerze z Kamilem.
- Domen, ja chcę ci pomóc - Daniel patrzy na mnie z troską - znam waszą historię i uważam, że masz prawo widywać się z małym.
- To mój syn - zaciskam pieści.
- Wiem - blondyn jest zbyt spokojny. Drażni mnie jego opanowanie - ale Kamil o tym nie wie. Nie zna cię i...
- Tak, to moja wina - prycham.
- Myślałeś, że robisz dobrze - uśmiecha się smutno - ale nie martw się, będzie dobrze.
- Nie wierzę - skręcamy w stronę parku - nie tym razem.
***
Siedzi pod drzewem. Tuli do siebie dziecko. Nie widzi nas. Uśmiecha się do małego. Chcę podbiec, wyrwać mu syna, ale silna dłoń Daniela mnie powstrzymuje. Stoimy przez chwilę w milczeniu.
To dziecko pierwsze nas zauważa.
- Tata! - krzyczy, a mi oczy cisną się do oczu, bo nie do mnie.
Kamil chce podbiec do nas. Do stojącego obok mnie Daniela, ale Marius za mocno go ściska.
Lindvik patrzy na mnie z nienawiścią. Jednak trwa to tylko chwilę. Szybko jego spojrzenie przenosi się na Daniela.
- Zdrajca - syczy.
Marius nie ucieka. Siedzi pod drzewem, plecami coraz mocniej napierając na pień. Jego palce zaciskają się na małej rączce i brzuchu małego, tak, że dziecko nie jest w stanie się ruszyć.
Kamil zaczyna się denerwować. Płakać.
- Puść. To boli - jęczy czterolatek.
Marius zachowuje się tak, jakby nie słyszał tych słów. Patrzy pustym wzrokiem na mnie. Widzę jego zamglone tęczówki.
- Nie zabierzesz mi go. Nie zabierzesz, potworze - mówi cicho - nie pozwolę ci nas skrzywdzić.
- Marius, ja chcę tylko waszego dobra - robię krok do przodu.
Mężczyzna zwija się bardziej, jeszcze mocniej przytulając chłopca.
- Zostawiłeś nas - oskarża. W jego oczach pojawiają się łzy.
- Nie chciałem tego.
- Pobiłeś bezbronną - krzyczy, nie panuje nad emocjami.
- Wiesz, że to nieprawda - robię kolejny krok.
- Nie wiem - mężczyzna płacze - nie podchodź. Boję się, boję się ciebie.
Gdzie się podział ten nieczuły mężczyzna, który przywitał mnie wczoraj w mieszkaniu?
- Nic nie zrobię - obiecuję i pozostaję w bezruchu.
- Ty też mnie zostawiłeś! - tym razem Marius krzyczy do Daniela.
Mężczyzna nie zaprzecza. Po prostu patrzy się w stronę swojego partnera zimnym wzrokiem.
- Jesteś taki sam jak on. Chcecie mi odebrać dziecko! - płacze coraz bardziej, Kamil też zaczyna, bojąc się Mariusa, którego pewnie nigdy nie widział w takim stanie.
- Nie jest twoje - Daniel odpowiada takim tonem, że nawet mnie mrozi - musisz je oddać.
- Jest moje! - krzyczy Lindvik - nikt go tak nie kocha. Nikt go nie obroni.
- Właśnie robisz mu krzywdę - odpowiada blondyn - płacze przez ciebie. Boli go to, co mu robisz. Będzie miał siniaki po twoich palcach.
- Nie prawda - krzyczy Marius i unosi ręce do góry.
Chce się podnieść, ale mały wykorzystuje okazję i ucieka w stronę Daniela.
Blondyn porywa chłopca na ręce i oddala się. Natomiast ja zostaje sam na przeciw Mariusa. Mężczyzna patrzy na mnie dzikim wzrokiem. Opada na ziemię bezsilny. Ukrywa twarz w dłoniach.
Podchodzę do niego powoli. On mnie nie zauważa.
- Skrzywdziłem go, skrzywdziłem moje dziecko - kołysze się w przód i w tył.
Klękam przed nim i zmuszam, aby się do mnie przytulił.
- Skrzywdziłem go, przepraszam - szepcze Marius.
- Ciii - chcę, aby się wyciszył.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy - prosi i płacze.
Może bym się ucieszył. Ale zanim zdążę zareagować mężczyzna delikatnie mnie od pycha. Patrzy na moją twarz zaskoczony.
- Kim jesteś? - pyta.
Zaciskam wargi.
- Kim jesteś? - powtarza głośniej.
Widzę w jego oczach, że mnie nie poznaje.
- To tylko ja - odpowiadam - mam na imię Domen.
- Mam na imię Marius - przedstawia się i wstaje - i nie wiem, gdzie mam pójść.
- Zabiorę cię do domu - mówię przez łzy.
Mam nadzieję, że bardzo nie zepsułam. Ciekawa jestem waszych opinii na temat takiego zakończenia i takiego shota. 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top