66. To tylko ja - D. Prevc x M. Lindvik

- Jest pan wolny, panie Prevc - Antti, który jako jedyny miał ochotę rozmawiać ze mną przez te wszystkie lata, teraz odprowadza mnie do więziennych bram.

       Potem rozgląda się, a kiedy młody strażnik odwraca od nas głowę, przytula mnie.

- Wiedziałam, że nie mogłeś tego zrobić, Domen - szepcze mi do ucha - masz dobre oczy.

    Ściska jeszcze moją rękę na pożegnanie, do kieszeni bluzy wsuwa mi telefon.

- Wiem, że masz swoje życie, narzeczonego i dziecko, ale życie bywa nieprzewidywalne - mówi, masz tam wbity mój numer.

- Dziękuję - odpowiadam.

    Mijam bramę i szybkim marszem oddalam się. Słyszę jeszcze jak drzwi zatrzaskują się za mną. Fizycznie już jestem odcięty od tamtego miejsca, ale psychicznie jeszcze długo nie.

***

    Chociaż Antti zadbał o to, aby moje ubrania były jak najschudniejsze, szare i wtapiające się w tłum, to mam wrażenie, że na twarzy mam wypisane ,,skazaniec". Wszyscy na mnie patrzą, albo przynajmniej tak, to wygląda. Ustawiam się z tyłu. Opieram o okno i chociaż autobus jest prawie pusty, to nie zamierzam siadać. Zamierzam zminimalizować kontakt z innymi ludźmi do absolutnego minimum.

   Poza tym, w tym miejscu, idealnie widzę rozkład jazdy. Muszę pilnować swojego przystanku. Co prawda nikt na mnie nie czeka, nikt nie wie, że dzisiaj jest ten wielki dzień, że zrobię niespodziankę, ale przeszedł czas, aby nadrabiać, to co straciliśmy.

***

    Dla mnie czas płynął powoli, tygodnie zamykały się w jednym, długim dniu, miesiące i lata w tygodniach. Jednak czułem jak się zmieniam, jak po każdym ciosie coś we mnie pęka. Przez cały czas zastanawiałem się, jak co się dzieje w tym świecie poza kratami. Jak misją im te dni, miesiące, a nawet lata. Dlatego, kiedy nasze osiedle wygląda tam samo, ci sami sąsiedzi zajmują najbardziej nasłonecznione ławki, jestem zaskoczony. Życie tutaj pozostało niezmienne. No prawie.

    Tutaj już nie jestem anonimowym współpasażerem, czy przechodniem. Tutaj wszyscy znają moje imię i nazwisko. Wiedzą, do którego bloku, mieszkania pójdę. Kto otworzy mi drzwi i jak nazywa się dziecko, które spojrzy na mnie zaskoczone, bo nie chciałem, aby odwiedzało mnie w więzieniu. Ciekawe czy Marius pokazywał moje zdjęcia.

- Pijak.

- Damski bokser.

- Znoczeniec.

- Szatanista.

- Złodziej.

    Przez ten szum szeptów nie dochodzi do mnie jedno, upragnione słowo ,,uniewinniony". Czyżby nie słyszeli? Musieli. Cały kraj tym żyje. Ale nie oni. Zawsze widzieli we mnie wroga.

- Podobno ta kobieta to zaplanowała - słyszę w końcu, kiedy już mam wchodzić do swojego budynku.

-Bracieszek go uratował. Zapłacił tamtej i odwołała zeznania. Dostała wyższe odszkodowanie niż to, które zarządził sąd. Trudno jej się dziwić, ale... - odpowiada inny głos.

    Nie chcę dalej słuchać. Zamykam drzwi. Wybieram schody. Winda zawsze jeździła dla mnie za długo.

   W końcu widzę mieszkanie 26. Pukam...

***

- Poszukujemy Domena Prevca.

- Kwiatuszku...

    Wychodzę. Nie mam na sobie nic, oprócz krótkich, dresowych spodenek. Na rękach trzymałem Kamila, który miał zaledwie parę tygodni.

- Jest pan podejrzany o napad, pobicie i próbę gwałtu.

- Ale...

***

   Drzwi się otwierają. W progu staje obcy, wysoki, blond włosy mężczyzna z czteroletnim chłopcem na rękach.

- Kto to, tato? - pyta, a mi gula podchodzi do gardła.

- Ja do Mariusa - jąkam się, patrząc na małego chłopca, szukając w nim dowodów na to, że jest moim Kamilem.

- Kochanie! - krzyczy mężczyzna, nie wpuszczając mnie do mieszkania.

- Już idę, kwiatuszku - odpowiada znajomy, ukochany głos, kto przyszedł?

- To tylko ja - odpowiadam, zaskoczony, że głos mi nie drży. Tylko łzy spływają po moich policzkach.

    Marius staje w drzwiach. Włosy ma już na tyle długie, że wiąże je w mały kucyk. Zmężniał, już nie jest wystraszonym szesnastolotkiem.

    Patrzy na mnie. Najpierw mnie nie rozpoznaje. Potem mija tamtego mężczyznę i podchodzi do mnie.

- Po co wracałeś? - pyta cicho.

   A ja uświadamiam sobie, że nie widzieliśmy się od dwóch lat.

- Uniewinnili mnie, Maris - odpowiadam, używając zapomnianego przezwiska.

- Po co wracałeś - powtarza pytanie.

    Patrzę na nich. Na szczęśliwą rodzinę. Na dziecko, posiadające dwóch opiekunów, niewinnych i kochających się.

- To też mój syn - mówię, wskazując małego- a ty nadal nosisz wisiorek ode mnie.

- Nie rozmawiajcie w drzwiach - prosi nieznajomy mężczyzna i przesuwa Mariusa w głąb pomieszczenia.

   Wchodzę. Dopiero tutaj dostrzegam znaczące zmiany. Przemalowanie, przemeblowanie. Wszystko nowe, pachnące. Mnie nigdy nie było na to stać.

- To ja was zostawię - oznajmia mężczyzna, nadal się nie przedstawiając.

- Zostaw Kamila - mówię i wyciągam ręce po dziecko, które najwyraźniej się mnie boi.

- Nie widzisz jak na ciebie reaguje - Lindvik zdaje się być usatysfakcjonowany zachowaniem młodego - lepiej będzie jak porozmawiamy w cztery oczy, bo chociaż nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, to wiem, że musimy porozmawiać.

- Miło mi to słyszeć - mówię - po tylu wspólnych latach.

     Idziemy do kuchni. Pachnie cynamonem, kwiatami stojącymi na oknie i świeżo upieczonym ciastem. Przygryzam wargę. Jestem uczulony na cynamon. Nie znoszę tego zapachu.

- Przepraszam - mówi Marius, ale raczej z grzeczności niż ze szczerych odczuć - to nie potrwa długo.

    Uśmiecham się lekko. Zawsze mu się to podobało. Do teraz. Pozostaje niewzruszony. Poprawia tylko bluzę.

- Kamil jest moim synem. Mogę Ci go odebrać w każdej chwili - oznajmiam - wyszedłem na wolność UNIEWINNIONY i...

- Tak, wiem. Peter załatwił ci pracę, zamieszkacie w domku z ogródkiem, Kamil będzie się bawił z jego dziećmi. Ale zapomniałeś o jednym. Pozwoliłeś mi go zaadoptować, kiedy tylko skończyłem osiemnaście lat. Nie chciałeś, aby Peter miał do niego jakiekolwiek prawa...

- Wtedy przestałeś przychodzić - przypominam sobie.

- Niczego więcej od ciebie nie chciałem - wzrusza ramionami i patrzy na mnie zimnym spojrzeniem.

- Kiedy przestałeś mnie kochać? - pytam nagle, patrząc na niegdyś ukochaną twarz, która tak bardzo się zmieniła.

- Kiedy zrozumiałem, że nie muszę na ciebie czekać, że dla dobra naszego syna nie powinienem tego robić - odpowiada wymijająco i uderza palcami w blat stołu.

- I znaleźć mu nowego rodzica?

- Daniel jest dla niego dobry - oznajmia.

- Daniel...

- Co? Zna go lepiej i wie o nim więcej niż ty. Ojcem jest ten, który wychowuje, a nie ten, który spłodził, Domen. Pamiętasz, jak często mi to powtarzałeś? - uśmiecha się.

   A ja przygryzam wargę, bo kiedy po raz pierwszy spotkałem, go na dworcu w Lubljanie, zagubionego, wystraszonego, z wyraźnymi śladami pobicia, to zabrałem do domu. Mój ojciec stał się jego ojcem, kiedy mieliśmy zaledwie po siedem lat i teraz, trzynaście lat później, on to wykorzystuje przeciwko mnie.

- Nie skrzywdziłem własnego dziecka - warczę.

- Nie, ale jego matkę już tak - wzrusza ramionami.

    Zastanawiam się, czy on jest taki wyrachowany i nieczuły czy tylko udaje.

- Dobrze wiesz, że tego nie zrobiłem - odpowiadam.

- Skąd mam mieć pewność? To, że twój brat, zmusił tę dziwkę, do zmiany zeznań o niczym nie świadczy. Czy ty wiesz, że Peter chciał mi zapłacić, za to, abym przynajmniej przez jakiś czas udawał, że nadal cię kocham. Pobawił się w szczęśliwą rodzinkę, a potem... Uważaj, teraz będzie dobre. Podstawił kogoś na moje miejsce i uniemożliwiłby mi kontakt z Kamilem. Mnie, osobie, która tym dzieckiem zajmowała się przez cztery lata. I co za ty idzie, Danielowi, którego mały traktuje jak drugiego rodzica? Domen, jak mógłbym w coś takiego uwierzyć?

    Jego monolog powinien być przepełniony emocjami, a jest pusty. Mężczyzna nie gestykuluje, tylko patrzy na mnie wzrokiem bez wyrazu. Mimo że mówi o Kamilu, jak o najwyższej wartości, to jego ton jest pozbawiony uczuć.

- Domen, Kamil cię nie zna i nie pokocha. Zostaw nas w spokoju, tak będzie lepiej dla wszystkich - kończy Norweg i patrzy na mnie, czekając.

- Czy ty siebie słyszysz? To moje dziecko.

- Które Anna nazwała po swoim kochanku - wypomina mi.

- Odbiorę ci je. I już nigdy go nie zobaczysz.

- Naprawdę mu to zrobisz? Odbierzesz mu ojca? A poza tym. Jak myślisz, do którego z nas jest bardziej przwywiazany?

-  Powiem, że go do mnie nie przynosileś, mimo że były ku temu warunki.

- Powiem prawdę i pokażę twoje listy, jako dowody, że na twoje wyraźne życzenie. Nie chciałeś go wtedy widzieć - przypomina.

- Masz jeszcze moje listy?

- Bynajmniej z sentymentu - uśmiecha się sztucznie - a teraz chyba czas abyś wyszedł. Idziemy na spacer. Jest ładna pogoda.

- Nic nie ustaliliśmy.

- Powiedzieliśmy sobie, to co chcieliśmy. Na pierwszy dzień, twojej tymczasowej wolności chyba wystarczy, nie uważasz? - prycha.

- Pozwól mi pójść z wami - zmieniam ton.

- Za wcześnie.

- Zawsze tak będziesz mówił - patrzę na niego oskarżycielsko.

- Do momentu, kiedy sąd nie będzie kazał mi inaczej. A może wtedy uciekniemy z Danielem daleko... Tam, gdzie nawet twój braciszek nie ma wpływu - śmieje się.

- Nie możesz... - patrzę na niego z przestrachem.

- Nie. Idź już. Zadzwonię, kiedy uznam, że mały jest gotowy.

- Ale...

- Nie przedłużaj, Domen. Brat na ciebie czeka - mówiąc to, wstaje - chodź, odprowadzę cię do drzwi.

***

   I znów zatrzaskują się drzwi. I znów odcinają mnie od pozostawionego tam świata. Tylko tym razem chcę wrócić w tamto miejsce, jak niczego innego. Wziąć na ręce Kamila, przytulić do siebie Mariusa i zacząć żyć jak dawniej, tak jak to sobie wyobrażałem.

    Teraz znowu idę na przystanek, aby pojechać na obrzeża miasta do domu Petera. A kiedy i on zapyta, kto puka, odpowiedzieć:

- To tylko ja...

I co powiecie na takie połączenie? 

Co powiecie na drugą część?

Co powiecie na fabułę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top