6. Okno- Damil
Siedzisz na parapecie. W otwartym oknie. Twoja śnieżnobiała koszula jest rozpięta, dopiero teraz zdaję sobie, że to nie zarysy mięśni a kości. Na twoim torsie lśni srebrzysty naszyjnik, odbija pierwsze promienie wschodzącego słońca, w które patrzysz się z trudnym do opisania wyrazem twarzy, chociaż chyba najbardziej jest do tęsknoty.
Tęsknoty do ciepła. Nie moich palców. Tęsknoty do słów. Nie wypowiadanych przez moje wargi. Tęsknoty do jasnych kosmyków. Nie okalających mojej twarzy. I miliarda rzeczy, które chciałbym ci dać, ale ode mnie nie przyjmiesz.
Bo nawet nie wiesz, że kocham. Chociaż jako jeden z nielicznych wierzysz, że jestem w stanie miłować, a arogancja to przykrywka, dla zranionego serca, tylko nie wiesz, że sam je okaleczaleś, każdego dnia, tysiąckroć wbijając w nie sztylet niewinnych uśmiechów, które mój umysł nadinterpretował miliard razy.
Doskonale zdajesz sobie sprawę, że tu jestem. Słyszałeś mnie, kiedy zamykałem te cholerne, skrzypiące drzwi. Jednak teraz panuje cisza. Twoja rękę pokazuje mi, że mam pozostać na swoim miejscu, ale ja... Nie wiem co masz zamiar zrobić. To otwarte na oścież okno... Czyżbym znów nadinterpretował.
- Miała być morfina - szepczesz nagle, a ja podrywam głowę.
Dawno nie słyszałem tego twojego tonu. Należącego do ciągle drzemiącego w tobie nastolatka, okraszonym szczyptą ciekawości. Zachrypniętego, głębokiego dźwięku twojego głosu, który nie pozwala racjonalnie myśleć...
- Ale nie mam doświadczenia, jakoś wcześniej nie ciągnęło mnie w tę stronę - kontynuujesz.
Nawet nie drgniesz, nie spojrzysz w moim kierunku, a ja tak bardzo chcę zobaczyć twoje oczy, te dwie lodowate tafle, w których odbija się świat. Zawsze twój, nigdy nasz.
- Dlatego bałem się, że przedawkuję, a co to za bohaterstwo umierać, nie czując bólu - prychasz
Nerwowo uderzasz paznokciami o parapet, nie cierpliwisz się, pewnie masz wszystko przygotowane i przewidziane, oprócz tego, że pozostawisz mnie samego, rozpadniętego tutaj. Na tym świecie, w którym już nigdy ciebie nie będzie. Gdzie żywa, będzie tylko pamięć, a dowodem na twoje istnienie, niezliczone trofea.
- Potem chciałem skoczyć ze skoczni, najlepiej tutaj, na najwyższej skoczni świata, wystartować, gdy huragan będzie tak wielki, że nawet Hoffer przypomni sobie o swoim sumieniu i karze odwołać konkurs, a ja... Skoczę. Wbrew wszystkiemu, odrzucając rozsądek, skończyć, gdzie zaczynałem, na obiekcie będącym kwintesencją naszej dyscypliny. Ale to by mi przyniosło rozgłos... Tego nie chciałem. Ona... Umierała w ciszy, o która prosiła. Ona zmarła w szpitalu. Ona... nikt o jej śmierci się nie rozpisywał, więc dlaczego o mojej by mieli. To by było niesprawiedliwe...
Przygryzam wargę. Czy masz zamiar skoczyć, jednak o tym też by było głośno, tym bardziej, że to mój pokój, no właśnie, co on ty tu robisz.
- Dlatego odrzuciłem też to okno, Daniel. Chociaż kusi, bo nie przeżył bym go, gdybym teraz poturlałbym się w bok - twój wzrok opada na chwilę, śledząc potencjalną ścieżkę spadania i dopiero potem patrzysz na mnie patrzy.
Dawno nie wyglądałeś tak dobrze. Tak, wiem, brzmi to paradoksalnie, wręcz niedorzecznie. Ale ciemne brązowe włosy są ładnie ułożone, a przede wszystkim czyste, chociaż trochę przydługie. Wreszcie jesteś ogolony. Twoja twarz, chociaż wychudzona do granic możliwości jakoś tak promienieje, staje się więcej niż piękna. Nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Tym bardziej, że siadasz tyłem do otwartego okna. Nagle widzę, że pada deszcz. To niemożliwe o tej porze roku, w tym miejscu, nie w Norwegii, nie w momencie, kiedy tak niewiele dzieli moje serce od całkowitego zamarznięcia.
- Długo myślałem, bo tak wiele rzeczy było. Ale... - wyjmujesz z kieszeni spodni małą czarną butelkę, przypominającą trochę opakowanie syropu.
Na chwilę spuszczasz wzrok, przypatrujesz się jej. Jego zgrabne palce lądują na zakrętce.
- Nie wiesz co to Daniel. Nie masz prawa. Bo nie czytasz gazet, które czasami piszą coś mądrego. To jest mieszanka wysokich dawek midozolamu i hydromofonu.
- Co to? - odzywam się po raz pierwszy.
- Jedyne co musisz o tym wiedzieć - zakrętka upada na podłogę - to, to, że tę substancję Amerykanie przetestowali na jednym z więźniów cztery lata temu. Umierała w męczarniach przez piętnaście minut. U mnie to będzie krócej, bo jestem zbyt chudy, ale... Zawsze coś.
Wypija to. Szybko. Bez dalszego przedłużenia. Na jego twarzy nie zadrżał ani jeden mięsień, gdy ostatnia kropla przeleciała przez jego gardło, dopiero po chwili to się zaczęło...
Niby tylko leżał. Lecz po chwili zaczął się dziwnie wykręcać. Jęczał. Jego oddech przyspieszył. Charczał, ale nie rozumiałem, z ust wytoczyła się ślina. To tylko parę sekund, a ja już nie mogę patrzeć.
Nie mogę drgnąć. Nawet podczas twoje śmierci, tej agonii nie mogę być blisko ciebie. Bo się trzęsę, bo jestem tchórzem. Nie jestem w stanie podejść, a teraz mnie potrzebujesz, ostatni raz. Właśnie dlatego ma ciebie nie zasługuje, nie potrafię przezwyciężyć swoich słabości, ty swoje przezwyciężałeś, aż los uderzył w największą z nich. W nią.
Mimo jej śmierci nadal jestem o nią zazdrosny, bo to o niej myślałeś do końcach, o jej słowach, twarzy i ciele. Ją miałeś przed oczami. Nie mnie. A do tego to wszystko przez nią. Czy ona nie mogła uważać na tych cholernych pasach?
Przez nią nie wiesz i się nie dowiesz co czuję nawet teraz. Jak silne targają mną emocje. Jak bardzo cierpię, bo to koniec. Tej idealnej, czystej, pozbawionej fizycznych fantazji, platonicznej miłości. Wypełnia mnie pustka. A ty... Nie jesteś już sobą. Nie ma nic twoich oczach, tylko słyszę ten straszny, szybki oddech.
W końcu mogę się poruszyć. Nawet na ciebie nie patrzę. Idę w stronę okna. Jakoś tak automatycznie. Patrzę w słońcę, tak jak ty z tęsknotą, za tobą... Ono dopiero wstaje. A powinno zachodzić jak twoje życie. Ale to ty odwracasz kolej rzeczy. Gdy coś nowego się zaczyna, ty się kończysz, dlaczego nie poczekałeś do wieczora, może... Nieważne.
Siadam na parapecie. Przerzucam nogi na drugą stronę. Serce mi wali. Może uda mi się z tobą połączyć w tym innym, lepszym świecie... To tak kusząco brzmi, ale co, jeżeli nic nie ma, że obaj udamy się w pustkę...
Rezygnuję. Nie skaczę, bo ktoś musi ciebie pochować. Zapłakać nad twoim grobem. Przytulić się do trumny, dać świadectwo twojej wielkości.
Aż tak jestem zauroczony, że zamiast myśleć o sobie, myślę o tobie. Aż tak ciebie kocham, aby twoje truchło mieć za więcej niż własne samobójstwo. Czemu ty możesz a ja nie? Czemu to okno się nie chce zamknąć?
I o to oddaje tego shota, nieplanowanego, takiego trochę innego. Mam nadzieję, że dobrego.
Kamil, bo mi go było dzisiaj szkoda.
Daniel, bo im razem dobrze w tej tonacji. Jakis taki nieszczęśliwy paring.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top