55. Jutro możemy być szczęśliwi - Kraftoboeck
Niech wiara się tli, dodając ci sił
By na nic nie było za późno
Lecz traci swój sens
Gdy głupi masz cel
I góry przenosisz na próżno...
Niechętnie otwieram oczy. Cudowna kraina snów odchodzi w zapomnienie, a ja wracam do rzeczywistości, która jest okropnie szara i nudna. Siadam na łóżku i patrzę za okno. Świat jest jeszcze brzydszy niż go zapamiętałem. Szukam jaskrawości, o których wszyscy mówią. Jednak nigdy ich nie znalazłem. U mnie ich nie ma.
Bosymi nogami dotykam zimnej podłogi. Wzdrygam się. Dawno nikt nie odkurzał. Kaszlę. Mam alergię na wszystko, a najbardziej na samego siebie, więc prawie dusząc się, dochodzę do kuchni. Wlewam do szklanki wodę i zanurzam w niej usta. Nie cierpię tego (nie)smaku, ale lepsze to niż te kolorowe gówna, które ktoś, z niewyjaśnionych powodów określił jako nadające się do spożycia.
Na nic nie mam siły. Patrzę w dół i widzę tylko wychudzone i wyniszczone ciało. Przesuwam dłonią po własnych żebrach. Bolą, chociaż i tak mniej niż parę tygodni wcześniej, kiedy to jeszcze było tego warte. Przygryzam wargę. Cały bezsens mojego istnienia docierał do mnie zaledwie kilka minut po przebudzeniu, czyżby nowy rekord?
Odstawiam szklankę na blat i szurając nogami, wchodzę do łazienki. Najchętniej nie zapalałbym światła, aby nie widzieć swojego odbicia w jednym z licznych luster, ale nie zamierzam sprzątać, gdy popisując się swoją niezdarnością coś przewrócę, ewentualnie rozleję. Jestem na to za słaby.
Często czytam, że zimną woda orzeźwia i pomaga przywrócić jasność umysłu. Jednak ja jestem już na to odporny. Nie oddziałuje na mnie w żaden sposób. Tak samo jak ty. Kiedy stajesz w drzwiach łazienki.
Nic nie mówisz, tylko mi się przypatrujesz. Studiujesz je, jakbyś patrzył po raz pierwszy, a przecież mogę się założyć, że mógłbyś narysować nawet jego najmniejszy szczegół z pamięci.
- Naruszasz moją prywatność - mówię - chcę się umyć.
Nadal się nie odzywasz. Dlatego rzucam w ciebie ręcznikiem i wracam do mycia. Prychasz, a ja to ignoruje. Obaj wiemy, że tak nie da się funkcjonować.
***
Gotujesz obiad, jak zawsze dla dwóch osób. Dlatego ja robię dwie herbaty i wyjmuję podwójną zastawę.
Stawiasz na stole zupę. Zajmujesz miejsce na przeciwko mnie. Twoje siniaki odznaczają się ciemniejszej karnacji.
- Smacznego - mówisz, kiedy napełniasz mi talerz zieloną cieczą.
Nie odpowiadam, tylko przewracam oczami.
- Zamierzasz mnie otruć? - pytam, kiedy on tylko patrzy jak jem, w sumie to by było nie najgorsze rozwiązanie.
W końcu podnosisz łyżkę do ust.
- Nie najgorsza - mówię, kiedy znowu wbijasz we mnie to spojrzenie zbitego kundla.
- Dziękuję - odpowiadasz i chcesz wytrzeć mi twarz, ale strącam twoją rękę.
Patrzysz na mnie przez chwilę w milczeniu.
- Staram się - mówisz w końcu.
- Fochasz się - poprawiam - ale to już nie jesteś tak jak kiedyś, Stefan, trochę się zmieniło.
- Tak, wiem, przeze mnie - unosisz oczy do sufitu.
Wzruszam ramionami.
- Ale ja chcę to naprawić - kontynuujesz.
Kiwam głową, odwracając od niego wzrok.
- Ale ty mnie tylko ignorujesz. Nie dopuszczasz do siebie. Zachowujesz się jak pieprzona księżniczka - w końcu to z siebie wyrzucasz.
- Nie ignoruję - wskazuję na jego policzek - pozwalam ci mieszkać w moim domu, a nawet w sypialni. A zachowuję się tak, jak na to zasługujesz.
- Nie potrzebuję twojej łaski - wstajesz od stołu - nie muszę tego znosić.
- To dlaczego się nie wyprowadzisz? Przecież masz do kogo. Przecież, on, nie raz ci to proponował. Nie rozumiem dlaczego nie korzystać - syczę - to by było takie proste.
- Zależy mi na nas - odpowiadasz z żarem, który teoretycznie mógłbym odczytać jako szczery, ale za dobrze cię znam.
- Udowodniłeś - odpowiadam.
- Możesz przestać być ironiczny?! - nagle zmieniasz temat.
- Po co?
- Wierzę w nas - deklarujesz nagle - pracuję nad nami, chcę zrobić wszystko, abyś czuł się ze mną dobrze, chcę odbudować...
- Ale po co odbudowywać? Przecież już nigdy nie będzie tak, jak w wersji oryginalnej - przechylamy głowę i przypatruję ci pod innym kątem. O parę lat za późno.
- Mówisz tak, jakby ci już nie zależało, Michi - ścisasz głos - jakbym już nic dla ciebie nie znaczył.
- Zgadłeś - śmieję się z nowego odkrycia - dokładnie tyle.
- Kłamiesz - mówisz drżącym głosem - ty też mnie kochasz.
- Tak ci się tylko wydaje - podchodzę do ciebie.
Stoimy na tyle blisko siebie, że możesz mnie pocałować. Robisz to, a ja nawet nie zamierzam cię odpychać. Jest to nieprzyjemne, zimne odczucie. Kiedyś twoje usta smakowały inaczej - słodko .
W końcu jednak wycofuję się. To było żałosne. Obydwaj wiemy, że ja i tak odejdę, on się tu wprowadzi i o mnie zapomnisz. Po udawać? Dlaczego ty, tak bardzo to lubisz? - pytam.
- To twój dom - mówisz lekko zdezorientowany - to ja bym musiał cię zostawić, a przecież wiesz, że nigdy tego nie zrobię.
- Już to zrobiłeś. A ja i tak odejdę - upieram się.
- Nie zrobisz mi tego - mówisz to jakoś tak bez przekonania.
- Nie tobie, sobie. Moja sprawa.
- No nie - wściekasz się - nie pozwolę ci, słyszysz? Wierzę, że jeszcze możemy być szczęśliwi, tylko daj nam szansę.
- Jutro - odpowiadam.
- Co ,,jutro"? - nie rozumiesz od razu.
- Będziesz szczęśliwy.
- Będziemy - poprawiasz mnie i zaczynasz miziać moje włosy.
- Rzeczywiście.
Marszczysz brwi i chociaż nie rozumiesz, to łapiesz mnie za dłoń.
- Michi...
- To nie ma sensu, Stefan.
- Co? - dziiwisz się.
- Ciągnąć to dalej.
To już dawno straciło swój sens. Bezcelowo będziesz wykonywał miliard ruchów, abyśmy do siebie wrócili do siebie na parę dni, może tygodni. Nic niedługo po tym nie zostaję.
Tym razem to ja całuję Stefana w usta, a nie w ten sposób, co ona chciała.
- Żegnaj.
- Michi, ale...
xhayboeck znowu dla ciebie z kochana ❤️ nam nadzieję, że spełnia oczekiwania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top