4. Za twój uśmiech - Stollinger
Stoję przed tobą. Nie widzisz mnie. Jestem za nim. Nie dostrzegasz moich starań. Wiecznie drugi, więc dlaczego, skoro to ty podnosisz kryształową kulę, w blasku słońca, to nie ja jestem obok.
Widzę jego wzrok utkwiony w twoje dłonie. Widzę wasze uśmiechy skierowane do siebie. Na jego miejscu powinienem stać ja. A tak niewiele zabrakło. Sam dobrze wiesz. Parę konkursów mniej, a to ja, z nieśmiałą radością w oczach, wyprostowany, dumnie stałbym obok ciebie. I mógłbym naiwnie myśleć, że to do mnie się uśmiechać, ale jego pewnie szukałbyś w tłumie, nie to co mnie. A ja tu po prostu czekam.
Wystarczyło kilkanaście dni, abyś zapomniał, jak blisko potrafię stać obok ciebie. Abyś zapomniał, jak to jest w moich ramionach, jak drżę, kiedy ty wesoło gestykulujesz, a twoje dłonie czasami uderzają o mój brzuch, bo różnica wzrostu jest zbyt duża, aby trafiały w ramię. Może gdybym bardziej się garbił...
Słyszę twój hymn. Po raz kolejny dzisiejszego dnia, po raz kolejny na przestrzeni swojej kariery. Dlatego słowa praktycznie znam na pamięć. Mimo że nic nie rozumiem. Stoję i przyglądam się tobie. Zawsze wtedy masz rozmarzony wyraz twarzy. Całe napięcie z ciebie ulatuje. Każda cząsteczka twojego ciała cieszy się, przeżywa to, a ty patrzysz na kibiców. Wtedy jesteś tylko ich, a oni swoimi głosami dodają ci siły i skrzydeł. A dzisiaj to ja jestem wśród nich. Mogę doświadczyć tego wszystkiego z całą mocą. I ja, podobnie jak ty, mam łzy w oczach, bo światło oświetlą twoją sylwetkę. Chociaż teraz wydajesz się jeszcze bardziej kruchy.
***
To dziwne, w Planicy skoki są zawsze rano, a tego ostatniego dnia zawsze wracamy wieczorem. Cały dzień chodzę za tobą, a ty tego nie dostrzegasz, za dużo się dzieje. Dopiero teraz, kiedy słońce chowa się za Letalnicą, zbieram się na odwagę i podchodzę do ciebie. Stoisz tyłem. W prawej ręce trzymasz papierowy kubek, czyżby znowu kawa. Kamil. Tyle razy rozmawialiśmy do której i na ile można sobie pozwoli, aby trzymało się to w zdeowyc granicach normy, którą ty praktycznie przekraczasz codziennie. Myśląc, że nie zawsze widzę, a ja widzę na każdym wyjeździe.
Mam ogromną ochotę stanąć tuż za tobą, opleść ręce wokół twojego tułowa. Położyć brodę na twoich włosach i stać tak... Po prostu ciesząc się twoją bliskością.
Ale nie mam na tyle odwagi. Nie mam, bo boję się odtrącenia. Więc tylko staję obok. Moja dłoń w magiczny sposób znajduje się obok twojej. Nasze palce prawie się stykają. Jeszcze nigdy ,,prawie" nie robiło tak wielkiej różnicy.
- Myślałem, że już nie podejdziesz - szepczesz - boisz się mnie?
- Boję się twojego odtrącenia - odpowiadam po niemiecku. Za późno uświadamiając sobie, że ty przecież doskonale znasz ten język.
Rumienię się. To się nazywa wyjście smoka. Równie dobrze mógłbym teraz uklęknąć przed tobą z pierścionkiem.
- Dlaczego? - twoje oczy nawet nie udają, że chcą ukryć rozbawienie.
- Dlaczego co? - nie rozumiem.
- Boisz się odtrącenia? Przecież wiesz, jak na ciebie patrzę, tylko ślepy by nie zauważył - przekręcasz głowę na bok i pierwszy raz patrzysz na mnie, a nie na widok przed nami.
- Nie widziałem - pochylam głowę, obiecując sobie, że za radą Richiego, naprawdę udam się do okulisty.
- To znaczy, że jednak trzeba było posłuchać Piotrka i użyć paru tekstów z internetu. Ale stwierdziłem, że tekst ,,Bolało, jak spadłaś z nieba" akurat w naszym przypadku jest taki słaby - uśmiechasz się, a moje nogi się uginają - ale wiesz. Ty też mogłeś ruszyć swoje cztery litery, podejść i porozmawiać o czymś innym niż słodycze.
- No bo ja nie potrafię się przy tobie wysławiać - wzdycham.
Zaczynasz się śmiać, a ja przewracam oczami, bo to rzeczywiście najgorsza wymówka w moim przypadku. Rumienię się jeszcze bardziej. A ty stajesz przede mną.
- Pomijając to, zawsze mogłeś zrobić coś spontanicznego - unosisz brwi i się uśmiechasz. Czyli jednak mogłem, wtedy spełnić swoje marzenie, a ty byś się wtedy, nawet ucieszył... Jak zwykle strach we mnie zwyciężył...
- Przepraszam - szepczę.
- Ej, ale ja nie mówiłem tego, abyś się zmieszał... - stajesz na palcach i głaszczesz mnie po policzku.
Stoimy tak przez chwilę. Aż w końcu ty po prostu wracasz do swojej kawy. Kręcę głową. Wyrywam ci ją. Masz minę, jak dziecko, któremu zabrało się ukochaną zabawkę. Chcesz coś powiedzieć, ale ja po prostu biorę cię na ręce. Odruchowo łapiesz się mojej szyi.
- Wiesz, jak wysokie są kary w Słowenii za zanieczyszczanie środowiska? - pytasz poważnym głosem, ale oczy ci się śmieją. Chyba to miałeś na myśli, mówiąc ,,coś spontanicznego" - i gdzie ty mnie teraz zabierzesz?
- Na koniec świata i jeszcze dalej - mruczę w odpowiedzi, bo trudno się skupić na czymś innym niż twoje usta w tej chwili.
- Czyli wanna, wino, dużo piany, a potem łóżeczko? - robisz minę niewiniątka.
- Miało być spontanicznie - upominam go.
- Czyli dywan przed kominkiem - uśmiechasz się szeroko. W głębi duszy jestem ci wdzięczny za podpowiedzi.
- Kamil...
- No co? Ja tu tylko sprzątam - teraz o obydwaj wybuchamy śmiechem, bo chyba wiem, kto będzie sprzątał jutro rano...
- A to może teraz ty zrób coś spontanicznego, bo tylko o tym... - zaczynam, ale jesteś szybszy.
Nawet nie potrafię określić dokładnego momentu, w którym nasze usta się zetknęły. Całujesz tak cholernie dobrze, a ja mam nadzieję, że nie zwracasz uwagi na to, że ja pocałowałem kogoś tylko raz. I to tylko raz. I to tylko Markusa, ale zupełnie inna historia...
- O mało się nie przewróciłem - marudzę po niemiecku, a ty znowu wybuchasz śmiechem.
- Chyba naprawdę polubię ten język - szczerzysz swoje białe zęby, jak panie w reklamie Colgate.
- A wcześniej nie lubiłeś - jest mi trochę smutno.
- No wiesz... Takie skrzywienie narodowe - puszczasz oczko, a ja tylko się uśmiecham - nie bierz tego do siebie, ale nasi dziadkowie za sobą nie przepadali.
- Adolf był Austriakiem - przypominam - a Kraftowi, tego nie wypominasz.
- Ale wojska były niemieckie, to po pierwsze - zaczynasz, ale ja kręcę głową.
- Naprawdę zamierzasz się ze mną kłócić o historię - wzdycham.
- Po pierwsze to ty zacząłeś, a po drugie, to miałem jeszcze dodać, że to nie z Kraftem sypiam, ale skoro ciebie to nie interesuje, to mogę tego nie mówić - udajesz obrażonego.
- A z kim sypiasz? - unoszę brew.
- Jeszcze z nikim, ale jak ruszysz swoje szanowne cztery litery, to mogę zacząć z tobą - uśmiechasz się szeroko.
- Czyli wanna, wino, dywan - wyliczam, a ty wzruszają ramionami.
- Możemy spróbować odwrotna kolejność - proponujesz.
- Bardzo śmieszne - mruczę, a ty kładziesz dłoń na moim policzku.
- Pośpiesz się - ziewasz, a ja kręcę głową. Zapowiada się ciekawa noc.
W życiu bym nie podejrzewała, że takie wesołe, pogodne shoty pisze się tak trudno. Mam jednak nadzieję, że dobrze wyszło. Do napisania😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top