4. Do ciebie miałem najdalej GregorxSimon
Miałam napisać coś o Gregorze, ale stwierdziłam, że nie zawsze pasuje Morgenzauer, więc patrzyłam na skoczków w kwalifikacjach. Patrzę, Ammann, no to ideolo, jedziemy z tym moi drodzy. Jako że obaj panowie zakwalifikowali się do niedzielnego konkursu, to postaram się żadnego nie zabić, no ewentualnie nie jakoś szczególnie mocno, aby się chłopy zdążyły pozbierać do niedzieli. No to zapraszam do czytania.
- Do ciebie miałem najdalej, bo różniliśmy się tak wieloma rzeczami. Ty byłeś Harrym Potterem skoków, a ja... - zaczynam poważnie, spokojnie, starając się poddawać emocjom... no i czemu jeszcze.
- A ty byłeś po prostu przystojny - śmieje się - nigdy nie rozumiałem twojego fenomenu, aż...
- Nie kończ - kręcę głową, chyba jeszcze nie jestem gotowy... Jeszcze a może już?
- Dlaczego, myślałem, że to tylko wspomnienia? - przekrzywia głowę. Jest tyle ode mnie starszy, a czasami mam wrażenie, że dzieli nas zaledwie rok, a może i mniej, ale potem patrzę na jego twarz i dostrzegam pierwsze oznaki starzenia.
- Tak. Suche fakty - odpowiadam automatycznie.
- No to zacznijmy od dat - podejmuje wyzwanie. Siada wyprostowany, patrzy mi prosto w oczy. Bije z nich dobrze mi znane ciepło.
- Simi...
- Vancouver 2010, Igrzyska czas zacząć, Ladys and Gentleman - jego głos jest trochę zbyt patetyczny, ale rozumiem cel, może to i lepiej, że to idzie w tym kierunku.
- Nawet wtedy nie byliśmy obok siebie - szepczę. Nie wiem czy do niego czy do siebie.
- Tak, Adam nas rozdzielił - wybucha śmiechem i po chwili poważnieje - i nie tylko wtedy.
- A ty się dziwisz, że byłem o niego zazdrosny - prycham.
- On ma żonę i córkę, wtedy też miał - Szwajcar patrzy na mnie z politowaniem.
- A ja dziewczynę - przewracam oczami.
- Ale ty...
- Uważasz, że Adam jest bardziej męski ode mnie? - znowu zeszliśmy na zły temat, ale chyba inaczej się nie da.
- Kolejne pytanie.
- Simi...
- Mieliśmy nie poruszać takich tematów - odbija piłeczkę, zbyt szybko. Korzystając z argumentu, który kilka chwil wcześniej, sam wcisnąłem mu do ręki, niespodziwając się, że skorzysta, że sam mu dam ku temu powód.
- Zgoda - przytakuję - to wróćmy do Kanady.
- Padał śnieg...
- Nieprawda, nie padał - kręcę głową i zsuwam się z kanapy, opierając o nią plecy. Simi po paru minutach robi to samo.
- Za którymś razem na pewno - wzrusza ramionami.
- Nie.
- Tak.
- Nie, pamiętam ten dni, jakby to było wczoraj - upieram się.
- A ja pamiętam noce - rzucasz szybko.
- Bez związku - unoszę brew. Nie chcę, nie mogę pamiętać.
- Wtedy jeszcze była na niego szansa - naśladujesz mój gest, jak zwykle cholernie nieudolnie...
- Simi...
- Cholera, Gregor, wiem jak mam na imię.
- To jak mam do ciebie mówić?
- Mów mi mistrzu.
- Przypominam ci, że ja też trochę zdobyłem w swojej karierze i...
- Chcesz się licytować?
- Wolę o to niż...
- Sam chciałeś powspominać - wypomina mi.
- To wróćmy do tego cholernego Vancouver.
- Do tych nocy?
- Do tych dni. Staliśmy na podium... - pomagam zacząć.
- Patrzyłeś na mnie z zachwytem - wraca jego stara narracja.
- Pieprz się.
- Jedyna osobą, z którą mogę zrobić, to w tym momencie, to ty, więc przemyśl swoje życzenie - poruszasz brwiami, a ja wzdycham.
- Nic się nie zmieniłeś.
- Bo na mnie nikt nie ma wpływu. Jestem panem swojego losu.
- Przychodzisz i odchodzisz.
- Ale wracam.
- Ale nie masz do czego.
- A jednak tu siedzisz.
- Bo chciałem...
- Nie musisz się tłumaczyć.
- Nie traktuj mnie jak dziecka - znów się czuję, jakbym miał ledwo dwadzieścia lat. Włosy rozczochrane we wszystkie strony. Niemy podziw w jego kierunku. I te noce, które zniknęły, gdy to ja wybiłem się na pierwszy plan...
- Nigdy nie traktowałem - kręci głową i robi coś czego nie powinien.
Zbliża się szybko. Zaczyna całować po twarzy i szyi, omijając usta. Rozpina suwak bluzy, odsuwa kawałek bluzki i schodzi na mój obojczyk. Czuję, go każdym fragmentem skóry. Czuję jego oddech na szyi. Jak kiedyś, kiedy na chwilę był mi najbliższy.
I uświadamiam coś sobie. Że to nigdy nie chodziło o czyny. Zawsze były to słowa. Nie jego. Moje. Do niego. Tylko on nie słuchał. Nie chciał. Miał własne ciężary, o których nigdy nie wspomniał. Nigdy się nie zająknął. Tego oczekiwał ode mnie. Ale źle wybrał. Ja byłem dzieckiem. Cholernie wrażliwym dzieckiem. Jeszcze wtedy naiwnym, szukającym wsparcia. Liczyłem, że on mi je da, ale... Tak się nie stało. Nie zrobił. Nie musiał. Ale zrozumiałem to dopiero. Później.
Zaczynam rozpinać jego bluzę.
- Gregor...
- Wiem, nie zostaniesz. Ani teraz, ani nigdy.
- Ale...
- Nie obiecuj. Nic nie mów. Brakowało mi twego ciała, nie słów.
- To działa w obie strony, Gregor.
Kiedyś, do nikogo nie miałem dalej. Kiedy spadły nasze ubrania, do nikogo nie miałem bliżej.
Czy to można nazwać happyendem?
Jak nastroje po dzisiejszym konkursie? Co sądzicie o Johanssonie? I co myślicie o tym shocie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top