16. Kiedyś mnie zrozumiesz - Kraftböek

     Śpisz. Twoja klatka piersiowa lekko się unosi. Jesteś chory... Przestałeś być sobą. Przepraszam, Stefan, ale ja tego nie wytrzymam, nie jestem gotowy, razem z tobą tego dźwigać. Nie jestem w stanie patrzeć jak cierpisz.

    Niech ktoś to nazwie tchórzostwem, pewnie będzie mieć rację, ale ja nie potrafię zrobić tego inaczej, jak ogół społeczeństwa uznałby to za słuszne. Dlaczego? Nie jestem w stanie nawet spojrzeć ci w oczy. Teraz to jest jeszcze trudniejsze niż kiedyś.

    Nie zostawiam kartki, wiadomości, po co? Nie chcę, abyś mnie szukał. Życzę, abyś zapomniał, wtedy do mnie zrozumiesz. Tak, mam świadomość, że nie stanie się to od razu i że będzie bolało. Poleci wiele łez. Niepotrzebnie. Nie powinieneś na mnie marnować łez.

    Co mogę powiedzieć na swoją obronę? Nic. Łamię złożoną kiedyś obietnicę. Nie jestem z tobą w chorobie. Zdejmuję obrączkę. Nie zasługuję na nią. Śmierć nas jeszcze nie rozłączyła, chociaż ty wiesz, że czeka na ciebie za którymś zakrętem. To tylko kwestia czasu.

    Nie budzisz się nawet wtedy, gdy zasuwam zasłony i urywam jedno z upięć. Chcę, abyś spał jak najdłużej, aby nie obudziło cię zdradzieckie słońce, abyś jak najpóźniej się dowiedział. Przynajmniej tak mogę ci jeszcze okazać serce.

    Paradoksalnie, jeżeli byś nawet teraz wstał, to bym został. Nie potrafię przecież ci spojrzeć w twarz. Zbyt wiele bólu ci spotkało... I spotka przeze mnie. Nie chcę na to patrzeć. Nie chcę być świadkiem twojej rozpaczy.

    Wiem, że nie będziesz sam. W przeciwieństwie do mnie. Oni się tobą zaopiekują. Znajdą kogoś, kto będzie gotów poświęcić dla ciebie wszystko, kogoś kto nie jest mną, bo ja nie potrafię. Wiem, że jesteś gotów dać mi wiele wolności, ale nie na tym mi zależy. Stefan, nie tylko twój świat legł w gruzach. Mój też. Zawsze, bezbłędnie poukładany.

   Nie wiem co o mnie usłyszysz. Jak mnie zapamiętasz. Może wyprzesz z pamięci te gorsze wspomnienia. Skupisz się n tym co ważne, a ja stanę się cieniem samego siebie, szczególnie w twojej pamięci...

   Wychodzę. Pociągam za klamkę. To boli. Ciągle rozważam czy jednak nie zostać. Może jednak dam radę. Może to kwestia przyzwyczajenia. Kiedyś przejdziemy nad do porządku dziennego. Nie, kiedyś to ty mnie zrozumiesz. Nawet nie chcę, abyś to robił od razu.

     Widzę jak marszczysz czoło. A przecież nie wiesz, że uciekam przed tobą. Twym przeklęstwem, chorobą, kalectwem. Tym co dla mnie za ciężkie. Nie jestem gotowy, aby dźwigać to z tobą. I nigdy nie będę. Prędzej, kiedyś, to ty mnie zrozumiesz...

   Ktoś zapyta co to jest? Chłopak, partner, co ja mówię. Mąż na wózku. Przecież jesteś normalny. Tylko mniej ,,władny", ograniczony ruchowo. Przecież zdarzają się takie związki. Bywają szczęśliwe, piękne i prawie idealne.

    Nie mogę nawet się poskarżyć, że zmieniła się twoja osobowość, że dostałeś załamania, że zamknąłeś się w sobie, odwróciłeś się od świata, odseparowałeś się od wszystkiego. Nie. Jest tak jak było. No nie licząc tego, że już nie chodzisz, przemieszczasz się na wózku, nie kierujesz autem, ale... Została osobowość...

    Może pomyślisz teraz, że poleciałem na wygląd. Tak, je... Byłeś moim bobrem, wiewiórką czy innym małym stworzeniem. Ale naprawdę nie. Nie będę się akurat z tego tłumaczyć, bo tłumaczą sié tylko winni. A ja się taki nie czuję.

   Wychodzę na korytarz. Zakładam buty. Ostatni raz w tym miejscu. Jakaś cząstka mnie chce wrócić do sypialni. Ostatni raz na ciebie spojrzeć. Ale po co? I tak to niczego nie zmieni, a jak się obudzisz, to nie odejdę. A przecież nie mogę widzieć twojego cierpienia, nie mogę patrzeć, jak niezdarnie poruszasz się na wózku.

   Gdyby to jeszcze stało się przez wypadek, nieszczęście, ale nie... To przez chorobę, długotrwałe oczekiwanie na twoją śmierć, na moment, kiedy zanikną już wszystkie mięśnie. Kiedy będziesz ważyć niewiele więcej od dziecka. A dziecka nie można kochać miłością romantyczną, piękną... Czy naprawdę chcesz, abym został tylko z przyzwyczajenia, abym się tobą brzydził, nienawidził ciebie i twojego nieszczęścia. Czy tylko moja obecność, by ci to wynagrodziła.

     Wychodzę. Zamykam drzwi na klucz, chociaż... Nie, nie mogę. Przecież rano ktoś przyjdzie, aby ci pomóc, nie będzie miał kluczy i... Nie, nie chcę cię zabić, bo ty jeszcze chcesz żyć. Jeszcze udajesz, że to ma sens. A przecież i w końcu ty zrozumiesz, że pragniesz tylko skrócić te cierpienia.

    Skrzypi śnieg pod moimi nogami. Już nie idziesz obok mnie i już nigdy nie będziesz. Nigdy nie mrukniesz, że mam za długie nogi, mój krok jest słoniowy i przy takiej różnicy wzrostu... Nie ważne. To się nie stanie. Nie ma sensu o tym myśleć, prawda?

   Zaczynam nowe życie, rozdział, etap. Robię krok w innym kierunku, wybieram nową drogę samotnie. I ty też. Chociaż może się ktoś nad tobą zlituje...

    Nagle słyszę wibracje telefonu. Wyjmuję go. Serce mi drży, gdy widzę, że to wiadomość od ciebie.

Rozumiem, Michi, powodzenia.

Już wiesz. Rozumiesz. Przecież tylko tego chciałem, więc dlaczego ciągnie mnie w stronę twojego domu...

A tak optymistycznie zacznijmy ten tydzień. Mam nadzieję, że przypadł do gustu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top