XXII Dzień 10 - epilog
Dzień 10
Niedziela 25 grudnia
Boże narodzenie
3:01
Ostatnie siedem godzin tak szybko upłynęło – w jednej chwili wszyscy się znienawidzili, a potem? Jakimś cudem wszystko ucichło – ból odszedł gdzieś na bok, każda obelga została w jakimś stopniu zapomniana.
Keith zniknął i właśnie to połączyło całą rodzinę – myśl, iż muszą go odnaleźć.
Zainicjowali poszukiwania; każdy chciał go odszukać. Lance bez przerwy czytał list, oświetlając go ekranem telefonu. Studiował tekst raz po raz, gdy w odtwarzaczu włączona była playlista, którą chłopak dla niego stworzył. Nikt się temu nie sprzeciwiał, nikt nie głosił zbędnych komentarzy; nawet Benji oszczędził swych uwag.
W ciszy jechali autostradą, jedynie Sophia i Rosa cicho rozmawiały ze sobą, wymieniając miejsca, do których powinny się udać.
A podczas tej napiętej atmosfery, Lancey podjął ostateczną decyzję.
Kochał Keitha. Kochał go w ten sam sposób, który został opisany w tym cudownym liście. Uwielbiał to, że był do tego zdolny – mógł kochać Keith'a. I gdy rodzinne problemy odeszły na dalszy plan i sam zaczął się uspokajać – w końcu to poczuł. Mógł. Chciałby. Spróbuje. Ta myśl coraz intensywniej go dotykała. To nie było już tylko chęcią, a jego osobistą koniecznością.
Chciałby zabierać Keith'a na randki. Składać mokre pocałunki na jego nosie, trzymać jego dłoń i przytulać w łóżku, śpiewając cicho swoje ulubione piosenki.
Dopiero teraz zaczęło to do niego docierać, jak bardzo był zaślepiony swoimi obawami, problemami i tym do czego się zmuszał. Jednak jeden szczegół zaczął otwierać mu oczy, wyciągać z kłamstwa, które tak uparcie budowali. Tamta chwila była szczęśliwy szczegółem – wieczorem, gdy ubierali wspólnie choinkę. Gdy Benji grał na gitarze, a Keith bawił się z dziećmi, odrzucając niewygodną maskę iluzji. Pamiętał jak zajadał się czekoladkami, nie mogąc oderwać wzroku od ucieszonego Koreańczyka, który po raz pierwszy poznawał uroki domowego ciepła. Pamiętał też rozmowę z Cleo – ona też próbowała pokazać mu, jak jest naprawdę.
Był tak głupi, samolubny, naiwny i ślepy.
Jeździli przez wiele godzin, w tym czasie po raz kolejny włączali playlistę od nowa. Za każdym razem Lance zatapiał się w fotelu, wsłuchując się w melodię.
Był niespokojny, jednak nie tylko jego to męczyło.
– Martwię się. – Wyznała Rosa, mówiąc to już po raz dziesiąty. W jej pobliżu znajdowała się żółta książka, której chłopak nie mógł skojarzyć. – Potrzebujemy nowego planu. Jeżdżenie bez celu nic nie zmieni.
– Spróbuję znów do niego zadzwonić. – Nawet Benji próbował jakoś się włączyć. W końcu ich poszukiwania nie przynosiły żadnych owoców. Wciąż stali w martwym miejscu.
Firelord. Choke Me Daddy. President Taquito. Hunky Munky. Princess fukboi killer. Pidgeon.
Pidgeon...
Pidge Holt.
Lance wydzwaniał do niej aż sześć razy, zanim w końcu podniosła słuchawkę i sennie burknęła.
– Hej?
– Hej, Pidge! To ja, Lance. – Chłopak ledwo mógł opanować drżenie rąk, które uniemożliwiało mu normalne utrzymanie telefonu przy uchu.
Nastąpiła długa pauza pomiędzy nastolatkami, w której słychać było jedynie szelest pościeli i niezadowolone pomruki dziewczyny. W końcu postanowiła się odezwać, jednak jak to ona – niezbyt miło.
–Lepiej żebyś miał dobry powód... Żeby budzić mnie tak cholernie wcześnie i to w Boże Narodzenie!
– To poważna sytuacja. Wręcz kwestia życia lub śmierci, nie żartuję.
Pomimo oczywistej irytacji, Pidge umiała wyczuć, gdy naprawdę na czymś mu zależało. Znała go wystarczająco długo, by rozpoznać, że jest przeraźliwie zmartwiony.
– Momencik, co się dzieje? Wszystko w porządku?
– Chodzi o Keith'a. Uciekł.
Po raz kolejny zamilkła, próbując jakoś zrozumieć to, co właśnie się działo i o czym próbował jej opowiedzieć. A jednak wczesne godziny nie sprzyjały myśleniu i to temu szybkiemu czy logicznemu.
–... Zgubiłeś go?
Lance nie marnował czasu, przez co mówił szybko, trochę jak potłuczony. Jednak nie dbał o to, jedynie potrzebował natychmiastowej pomocy.
– Spieprzyłem wszystko. Uciekł i teraz próbujemy go odszukać. Nie mam pojęcia gdzie jest.
– Mówisz poważnie?
– Śmiertelnie poważnie.
– Słuchaj, wiem, że chcesz go odszukać, ale... – Zaczęła, mówiąc coraz to ostrożniej. – Może on nie chce zostać odnaleziony? Prawdopodobnie nie odszedł bez powodu, Lance.
Zamiast od razu opowiedzieć, boleśnie przygryzł wargę. Zrobił to tak mocno, iż już po chwili mógł poczuć metaliczny smak krwi, która rozlała się na jego języku.
Oczywiście, że był powód – w dodatku to on nim był - Lance. Zniszczył wszystko, namieszał w ich relacjach. Złamał mu serce. Nawet nie chodziło o nieświadomość uczyć Keith'a – doskonale je znał. A przez to Koreańczyk był na niego wściekły i prawdopodobnie potrzebował teraz samotności. Jednak samotność nigdy nie jest dobra – zwłaszcza w święta, gdy nie ma się nawet butów czy portfela.
– Był powód, okej? Wyjechał przeze mnie i teraz próbuję to naprawić, jedynie nie wiem jak.
– Może przeproś? Przecież to nie może być tak trudne.
Chłopak prawie parsknął, słysząc jej odpowiedź.
– On mnie kocha, Pidge. I myślę, że...
Przyznawał się do tego, jednak czy powinien wypowiadać to głośno? Tak długo musiał do tego dochodzić, próbować zrozumieć. Przyniosło mu to tyle niepokoju, bolało. Jednak w końcu rozumiał, osiągnął ten punkt, w którym nie mógł już poddawać się strachowi i wycofywać się jak tchórz.
– Też go kocham.
Pidge milczała, jednak nawet teraz mógł wyobrazić sobie znaczący błysk w jej brązowych oczach.
– Kocham go. – Powtórzył, jednak zaraz potrząsnął głową. – A raczej myślę, że mógłbym go szczerze pokochać. Kiedyś. Jestem tego pewien.
Pidge wyszła z łóżka – chłopak mógł usłyszeć jak odrzuca pierzynę na bok i szpera w swoim zawiłym komputerowym sprzęcie.
– Znajdę jego lokalizację, sprawdzając nieodebrane od Ciebie połączenia. Zgadzasz się?
– Jasne. Dzwoniłem do niego kilka razy.
– Okej, zrobię co w mojej mocy.
– Cholernie Ci dziękuję.
Nastała cisza, którą przerywał jedynie szaleńczy trzask klawiatury, na której Pidge wpisywała potrzebne jej dane. Wtedy zrozumiał, iż dziewczyna przełączyła go na głośnik i naprawdę ostro wzięła się do pracy.
– Nie ma za co... Chociaż, Lance?
– Tak?
Zamilkła na moment, jedynie dźwięki klawiszy świadczyły o tym, że jednak wciąż jest tam po drugiej stronie.
– Jestem z Ciebie dumna. Jestem tak szalenie dumna.
Rozłączyła się po wypowiedzeniu tych słów, przez co Lance mimowolnie uśmiechnął się z myślą, iż gdyby tylko mógł, uściskałby ją najmocniej jak umie.
Po piętnastu minutach wyczekiwania, ostatecznie otrzymał lokalizację Keith'a.
Nie była to jednak zwykła wiadomość tekstowa, a raczej ważna informacja w połączeniu z memem „Bierz go tygrysie".
Miejscem docelowym zaś okazał się być McDonald, który znajdywał się zaledwie kilka miast dalej. Mogli tam dotrzeć w niespełna godzinę. Kiedy jechali, Lance znów zaczął czytać list. I jeszcze raz. I znowu, aż do momentu, gdy nie był w stanie przeczytać ani słowa. Jego oczy były zbyt zmęczone, a umysł działał na zwolnionych obrotach.
Jednak każde zdanie w liście było dla niego ważne. Chciał zapamiętać każde z osobna. Ich znaczenie i sekwencję. Zwłaszcza ostatnich słów, przez które wywoływały u niego promienny uśmiech.
"Więc. Chcesz się ze mną umówić?
Proszę?
Tak:
Nie: "
Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech, gdy do głowy wpadł mu naprawdę dobry pomysł.
– Hej, mamo... – Zaczął, rozprostowując i gładząc kartkę, którą ułożył na swoich kolanach. – Masz może jakiś długopis w torebce?
Dzień 10
Niedziela 25 grudnia
Boże Narodzenie
5:02
W końcu znaleźli skradzionego minivana Daniela. Stał tuż obok knajpy, tak jak powiedziała Pidge. Był pusty i zamknięty, a obecności Keith'a nie dało się w nim dojrzeć.
Sophia obróciła się do reszty swojej rodziny, przecierając twarz, którą teraz zdobiły fioletowe cienie niewyspania.
– Okej – Niemal warknęła, po czym klasnęła w dłonie. – Jaki mamy plan?
Oczywistym był fakt, iż to Benji był mózgiem tej grupy i miał już wiele planów. Dlatego też szeroko otworzył oczy i po dramatycznym nabraniu powietrza, głośno się odezwał,
– Mamo, idziesz pierwsza. Keith może być teraz załamany i smutny, więc wysłanie Lance jako pierwszego... Zwyczajnie wszystko spierdoli.
– Język. – Rosa westchnęła ciężko i usiadła prosto, naciągając bluzę i zawiązała szalik na szyi.
– Wybacz, mamuś. – Dodał prędko, zanim znów zaczął wszystkich pouczać, widocznie ekscytując się swoją rolą lidera. – Kiedy mama wejdzie, użyje swoich matczynych „czarów" To najważniejsza rzecz, bo to sprawi, że Keith nieświadomie zmięknie. Po tym zgodzi się zobaczyć Lance'a i wtedy wyślemy tego gnojka do środka. Powie o swoich uczuciach i będą mieli swój gejowski moment. I tu zaczyna się wstęp do szczęśliwego „na zawsze". Wszyscy się zgadzają?
Lance przewrócił jedynie oczami, jednak zgodził się, mocno trzymając w dłoni list, który poskładał by się bardziej nie pogniótł. Ten skrawek papieru traktował jak jedyną rzecz, która teraz trzymała go przy życiu i sprawiała, że jego serce wciąż chciało bić.
– Tak, to dobry plan. Zgadzam się.
Decyzja została podjęta, uznana za ostateczną i konieczną. Rosa otworzyła drzwi, przez co do wnętrza samochodu wdarł się chłód poranka.
Włosy Rosy zaczęły falować na mroźnym wietrze, a sama kobieta uparcie zaczęła iść przez parking, prosto do restauracji.
– Tylko bez kłótni i zero bójek pod moją nieobecność, jasne? – Zawołała, przez co zaśmiali się szczerze. Jedynie Benji zaczął pośpieszać swoją rodzicielkę.
– Mamuś, no idź już. I daj mu buziaka ode mnie!
--
Keith nie mógł uwierzyć, że zapomniał portfela.
Wiedział dokładnie, gdzie go zostawił – prawdopodobnie leżał na stoliku nocnym Lance'a. Stolik stał w pokoju, pokój znajdował się w domu, a sam dom – cztery, cholerne, miasta dalej.
W kieszeni miał zaledwie kilka zaskórniaków, za które mógł kupić maleńką paczkę frytek, nic więcej. Choć teraz i tak było już praktycznie puste, na dnie została jedynie ostatnia frytka ubrudzona ogromną warstwą keczupu.
Westchnął, wpychając ostatni kęs do ust z myślą ile by nie dał za milkshake.
Jednak nawet ta porcja jedzenia nie uspokoiła jego żołądka, który co moment kurczył się w jego wnętrzu, gdy pomyślał o każdym swoim błędzie.
Starał się robić już cokolwiek, już nawet odchylał się na swoim krześle, siedząc na samych tyłach McDonalda i zaczął liczyć płytki, które zdobiły sufit knajpy. Przy każdej płytce myślał o rzeczy, którą nie nienawidził. Jego lista dotarła już do numeru stu dziewiątego i co gorsza, wciąż nie miała końca.
99. Nienawidził piegów Lance
100. Nienawidził jego głupiej miłości do kur
101. Nienawidził jego spania bez koszulki
102. Nienawidził śmiechu Mateo
103. Nienawidził tego, że Cleo mogłaby być najlepszą siostrą na świecie.
104. Nienawidził tego, że Sophia była najlepszą matką.
105. Nienawidził tego, że Rosa była najlepsza.
106. Nienawidił Josie za zaplatanie mu warkoczyków.
107. Nienawidził rozśmieszania Benji'ego
108. Nienawidził...
Nagle coś zasłoniło mu widok i nie mógł już kontynuować swojej wyliczanki nienawiści.
Przesunął się więc, niechętnie spoglądając na intruza, który przerwał mu jego zajęcie.
Już miał się odezwać i zbesztać, jednak... Nie spodziewał się, że widok tej twarzy aż tak go uszczęśliwi.
Była zmęczona i napięta, jej uśmiech jednak nie schodził z jej roześmianych warg. Nie miała już swojego ciasnego koczku, za to ciemne pukle opływały jej pulchne ramiona. Trzymała milkshake w ręku, który miała mu zaraz podać.
– Wesołych świąt, Keith. – Mimowolnie sam się uśmiechnął, choć był w rozsypce. To ona miała na niego taki wpływ.
– Skąd wiedziałaś, że właśnie potrzebowałem shake'a?
– Nazwijmy to instynktem macierzyńskim.
Wyciągnął rękę, by objąć kubek szczupłymi palcami, jednak coś wcześniej mignęło mu przed oczami. Była to figlarna, mroczna i niemal diaboliczna strona; resztki wyglądu, którą Josie nosiła każdego dnia. W błyskawicznym tempie wysunęła kubek z jego jeszcze nie zacieśnionego uścisku i pociągnęła długi łyk napoju.
Usta chłopaka rozchyliły się w szoku, słodko zachichotała.
– Wybacz. – Parsknęła, znów oddając mu jego kubek. – Musiałam się upewnić, że nie jest zatrute.
To właśnie wtedy nie mógł się powstrzymać.
Rosa. To z jej powodu. Była niezwykła, inna od wszystkich. Nic dziwnego, że Lance tak ją kochał. Nic dziwnego, że tyle o niej opowiadał i błagał o widzenia z rodziną chociaż raz na tydzień.
Miłość Keitha do tej kobiety była trudna do opisania – a może nie miało to sensu, było czymś niemożliwym? Teraz myślał, że rozumie miłość i to dlatego napisał ten straszny list. Ale nie, miłość wciąż go zaskakiwała, ciągle miażdżąc jego serce na nowo. Nie był częścią jej rodziny, a jednak kochał tę kobietę dogłębnie. To była definicja bezwarunkowego uczucia, tak żywiołowego, silnego.
Przez to zaczął płakać. Przez jej durny i uroczy żart, który złapał go za serce – właśnie zaczął szlochać i nie umiał tego powstrzymać. Keith nigdy nie miał mamy, która wkręcałaby go w swoje żarty, podkradając mu jego napój i tłumacząc się „trucizną". Nawet jeśli uparcie udawał emocjonalną skałę, to było tak sentymentalne, instynktowne i zwyczajnie zalało jego serce bólem.
– Keith... – Wyszeptała, stawiając milkshake na stole i usiadła jak najbliżej, biorąc chłopaka w ramiona. Pozwoliła na to, by wypłakiwał się w jej pierś. – Keith, co się stało? Dlaczego płaczesz?
Chłopak jednak nie mógł wydusić z siebie ani słowa, szloch umiejętnie mu to uniemożliwił. Nie umiał się kontrolować, wydając z siebie piski i inne płaczliwe dźwięki, drżąc w ramionach kobiety, która głaskała czule jego włosy.
– Cichutko. – Mruknęła cicho, przesuwając palcami po jego ciemnej czuprynie. – Płacz to nic złego.
Nigdy tego nie doświadczył, jednak w tej chwili zdecydował, że z pewnością to lubi.
Matczyny uścisk. Przypomniał sobie nawet jej słowa – 'nigdy nie jesteś za stary na przytulanie się z matką". To było wyjątkowe prawo, które dzieci Sanchez znały od urodzenia. Nadal kochała przytulać Lance, gdy oboje siedzieli na kanapie, gadając i chichocząc – a nawet opowiadając swoje historie. On nigdy tego nie doświadczył – nikt wcześniej nie przytulał go z taką czułością, jak Rosa, gdy siedzieli na tyłach tej cholernej knajpy.
Był taki szczęśliwy. Czuł się tak, jakby dostał swojego rodzaju błogosławieństwo, coś niepowtarzalnego, co mógłby zniszczyć jednym nieodpowiednim ruchem.
Dopiero po kilku minutach łzy przestały spływać mu po twarzy, wtedy też odsunął się od Latynoski. Jednak kobieta nie puściła jego dłoni, wciąż je gładziła i mocno ściskała. A Keith zwyczajnie je kochał, te ciepłe, pomarszczone i oznaczone latami ciężkiej pracy dłonie.
– Przepraszam...
– Skarbeczku. – Wyszeptała, a jej wargi mimowolnie zadrżały. – Nie przepraszaj. Nic nie zrobiłeś.
Keith pokręcił przecząco głową, przełykając gorzko własną ślinę.
– Ależ zrobiłem. Zniszczyłem rodzinną kolację. Okłamałem Ciebie i resztę rodziny. Wykorzystałem Twoją gościnność i... – Mówił coraz to ciszej, pochylając głowę i tym samym kryjąc się za ciemnymi puklami. – Jest mi tak przykro.
Nie odpowiedziała mu nic, jedynie ułożyła swoją ciepłą dłoń na jego policzku. To był tak kochający i osobliwy czyn, że aż zaczął się zastanawiać co może oznaczać, co może zwiastować.
– Jeśli jest Ci przykro... – Szepnęła, nie cofając ręki ani na moment. – W takim razie mi też jest przykro.
Podniósł wzrok i westchnął z niezadowoleniem, jednak wtedy to dostrzegł. Ona również płakała.
Dziwnym było zobaczenie jej w takim stanie. W końcu była wiecznie uśmiechniętą, mądrą, silną i niezależną kobietą. Dlaczego więc płakała? Przecież to kłopotliwe, emocje sprawiają, że wylewasz łzy i nie wpisujesz się w standardy społeczeństwa.
– Dlaczego płaczesz? – Zapytał, skłonny do otarcia jej łez. – Dlaczego jest Ci przykro?
– Ponieważ. – Zaczęła, ocierając policzki wierzchem dłoni. – Jesteś ważny, a nie spotkałeś odpowiedniej liczny osób, którzy by Ci to uświadomili. Życie ma wiele kart i żałuję, że nie byłam przy Tobie od samego ich początku. A powinnam być już przy samym wstępie, byś nie czuł się samotny.
Keith był zdezorientowany, zszokowany i zwyczajnie nie mógł pojąć jej słów. Dlaczego postanowiła to powiedzieć?
– Nie rozumiem. – Wyszeptał drżącym głosem, gdy kobieta spróbowała się uspokoić.
– Znalazłam prezent i Twój list, który ukryłeś w środku.
List był formą pożegnania, pisemną istotą jego skrywanych uczuć. Jego historią, czymś aż nazbyt osobistym.
– Przecież... Było tam napisane... Nie miałaś tego otwierać. Dopiero po zerwaniu. – Chłopak mamrotał nieskładnie, a jego policzki pokryły się różem.
– Cóż, skoro obaj wyjawiliście swoje kłamstwo... Uznaję to za swoje usprawiedliwienie.
List do Rosy był nawet czymś więcej niż tym, w którym mówił o swoim zakochaniu. Wyjawiał w nim swoim przeszłość.
Rosa
Gdy będziesz to czytać, mnie już dawno nie będzie. To właśnie przekonało mnie do napisania listu – myśl, że już więcej Cię nie zobaczę.
Mój związek z Twoim synem był jedynie fikcją. Błagam, nie gniewaj się na niego, gdyż obaj to zaplanowaliśmy i wina jest obustronna. Chciał tylko Cię uszczęśliwić. Myślę jednak, że gdyby chciał Was udobruchać, zaprosiłby nie mnie, a miłą dziewczynę. Jednak nie jestem nią i nie mogę zadowolić każdego. To tyczy się również Lance'a. Nie przyprowadził mnie by się zbuntować czy obnosić się ze swoją seksualnością. Chciał pokazać, ze jest jego częścią. Sam chciał to sobie udowodnić.
Innym powodem do napisania był też fakt, iż nie będziesz mogła już zareagować na moje uczucia, które chciałbym tu zawrzeć. A przez to, iż więcej Cię nie zobaczę, bez obaw mogę opowiadać.
Od zawsze byłem sierotą. Lance już Ci o tym mówił.
Wiecznie byłem zmartwiony, często zbyt gniewny, zbyt sfrustrowany, zły.
Wychowałem się bez rad, które mógłbym dostać od rodziców – często odpychałem swoje rodziny zastępcze, nie umiałem przekazać im mojej potrzeby uczuć.
Nie chcę wchodzić w szczegóły mojego życia lub prób funkcjonowania, które przeszedłem. Jednak wiem, że jedyną rzeczą, która sprawiła, że poczułem się godzien miłości, była właśnie tak książka.
Mam nadzieję, że ją przeczytasz i będzie towarzyszyć Ci ta wiedza – ile to dla mnie znaczy, jakim była dla mnie pocieszeniem w najgorszych czasach, gdy byłem całkiem sam. Była jedynym źródłem miłości, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Wiem, że jestem tylko przyjacielem Twojego syna i wiem, że już więcej się nie spotkamy, ale chcę tylko, żebyś wiedziała – jesteś pierwszą osobą, która sprawiła, że czuję się tak samo, jak podczas czytania tej lektury. Dlatego postanowiłem podarować Ci kopię. Historia jest ważna i nie odbiega od mojego życia. A co więcej. Pomogłaś ukończyć moją historię.
Dziękuję Ci. Za wszystko.
Keith.
– W tej książce jest jeden wers. Jestem pewna, że go znasz. – Zaczęła cicho, widocznie zamyślona. – Nie bój się, bo jakaś kochająca życie pszczoła nie chcę Cię ukłuć. Jednak nie zachowuj się głupio; ubieraj długi rękaw i długie nogawki. Nie wykonuj jednak agresywnych ruchów, nie prowokuj. Jedynie poślij jej odrobinę miłości. Każdy najmniejszy szczegół chce być kochany. – Westchnęła, zamykając książkę.
– Pamiętaj, Keith. Każdy potrzebuje miłości. Nawet Ty.
Chłopak powoli skinął głową, obawiając się, że znów się rozpłacze.
– A teraz wypij swój napój. I mam zamiar wpuścić tu swojego synka, więc bądź miły.
– Poczekaj, wysyłasz tu Lance?
– Dokładnie. Przeczytał Twój list chyba z dziesięć razy. Wcześniej czy później wytatuuje go sobie na lewym pośladku. – Roześmiała się z tego serdecznie i delikatnie schowała powieść do torebki. – W każdym razie, to moja matczyna rola; muszę Was w końcu pogodzić. Więc porozmawiasz z nim. To moja prośba.
– Ale...
– Pij i nie gadaj.
Kiedy Rosa wyszła z knajpy, nie mógł nic poradzić na złość, która znów się w nim obudziła. Był zły na Lance, był wzburzony i poirytowany. Nie chciał go widzieć.
Dzwoneczek przy drzwiach przykuł jego uwagę. Nagle, stało się to, czego tak się obawiał i zestresowany zacisnął dłoń na kubku.
Chłopak usiadł przed nim, niechcący dotykając nogami jego kolan.
– Wybacz. – Wytłumaczył się prędko. – Długie nogi.
To Lance, to było oczywiste. Był zmęczony, oczy wręcz same mu się zamykały. Wyglądał na zmarzniętego, trząsł się mimo bluzy.
Keith jednak nie mógł tego nie powiedzieć.
– Nienawidzę Cię. – Słowa wypłynęły z jego ust, zanim domyślił się, że właśnie je wypowiada. Były nieplanowane i za cholerę nie łagodziły napięcia.
– Oj, wiem o tym.
Keith nie nienawidził Lance'a. Być może chciał go znienawidzić, mógł tego pragnąć. Jednak nie było to prawdą. Nie mógł go nienawidzić, gdy spoglądał na jego zmęczoną twarz, na której pojawił się kiełkujący zarost, jego włosy układały się na wszystkie strony. Był zmęczony i widać po nim było, iż nie przespał ani minuty, siedząc w aucie z zniecierpliwieniem.
– Po co tu przyszedłeś? – Keith zapytał w końcu, obserwując ekspresję Latynosa. – Czego ode mnie chcesz?
Lance zamrugał dwukrotnie i ułożył dłonie na swoich kolanach, pocierając je ze zdenerwowaniem.
– Chciałbym się wytłumaczyć. – Wymamrotał, przez co słowa Latynosa były ledwo słyszalne. – Ale mam nadzieję...
Chłopak zamilkł na moment, nie wiedząc jak to ubrać w słowa, jak powiedzieć to w ten sposób, by wszystko zabrzmiało odpowiednio.
– Masz nadzieję? Na co niby?
– Mam nadzieję, że przynajmniej mnie wysłuchasz.
Czy Keith chciał słuchać? A skąd. Nie chciał jego usprawiedliwień, tłumaczeń czy wysłuchiwania powodów, dlaczego Lance tak się zachował. Chciał jedynie przeprosin – prawdziwych i szczerych. Więc po prostu wzruszył rękami, uwieszając wzrok na jednej ze ścian knajpy.
– Okej, spróbuję.
– Po pierwsze. – Zaczął, najwyraźniej się wahając. – Ale chciałbym Ci powiedzieć, że jestem strasznym chujem.
– Nie musisz mi nawet mówić. Wiem o tym. – Keith mimowolnie cicho parsknął, patrząc na niego z wyczuwalną kpiną. – Więc... Przyznajesz się do bycia chujem?
Lance niemrawo pokiwał głową, uciekając przed nim wzrokiem.
– To Twoje przeprosiny?
Chłopak znów niepewnie pokiwał głową, grzecznie mu przytakując.
Keith aż przymknął oczy, odchylając się do tyłu. To nie było tym, czego tak oczekiwał. Chciał by przed nim klęczał, by płakał i umierał z żalu. Zasłużył na to.
– Nie są zbyt efektowne. – Skomentował, w końcu spoglądając na Latynosa.
– Ale jest mi naprawdę przykro. – Wyszeptał, powolnie zbliżając się do Koreańczyka. – Jedynie nie wiem jak to pokazać, byś mi uwierzył.
Jednak nie potrafił uwierzyć jego słowom, a szukanie oznak prawdy w jego gestach czy mimice, zwyczajnie nie pomagało.
– Dlaczego jest Ci przykro? – Zapytał i tej chwili Lance rozchylił wargi, jednak z nich nie uleciał nawet najmniejszy dźwięk. To dodatkowo zirytowało Keitha.
– Mogłem się tego spodziewać. – Warknął i wstał od stołu. Miał już dość jego upierdliwego zachowania i pustych słów. – Wychodzę.
Kiedy miał już zamiar odejść, zostawiając swój ulubiony napój i durnego Latynosa, stało się coś nietypowego. Za jego plecami rozbrzmiała piosenka, która została puszczona z głośniczka telefonu. To było nietypowe i skłoniło go do odwrócenia się. Doskonale rozpoznał melodię, która brzmiała jak przyjemne wspomnienie lat siedemdziesiątych.
Czy on właśnie próbował przeprosić go piosenką?
Dopiero, gdy Lance wstał i posłał mu szeroki uśmiech – Keith już całkowicie to pojął.
Lance trzymał w dłoni swój telefon, kołysząc się na boki i śpiewając tylko dla niego; to było tak okropne i cudowne jednocześnie. Słodkie i żałosne.
I naprawdę to pokochał.
– Spędzając wszystkie noce, wydaję moje całe oszczędności. Wychodząc na miasto, robię wszystko, żeby wyrzucić Cię z głowy.
To było upokarzające i w jakiś sposób urocze. Zdecydowanie to go rozczulało.
– Ale gdy nadchodzi ranek, wracam znów do punktu wyjścia. Próby zapomnienia Cię, to tylko strata czasu.
– O mój Boże... – Pisnął, gdy nieświadomie przysunął się do tego przygłupa. Czuł się tak, jakby ten zręcznie go zahipnotyzował, przyciągając Keitha do siebie. Nie mógł nic na to poradzić, jedynie zbliżył się jeszcze bardziej – nawet, gdy ten zakołysał biodrami i krzyknął.
– Kochanie wróć do mnie!
Nie wytrzymał i schował twarz w dłoniach, kręcąc głową z niedowierzaniem, zaczął chichotać, piszczeć, a łzy mimowolnie napłynęły do jego oczu.
– Przestań, to tak durne! – Roześmiał się, jednak Lance wcale nie miał zamiaru tego zakończyć.
– Kochanie, biorę całą winę na siebie!
– Jesteś największym memem. – Chłopak warknął przez śmiech, a jego twarz i czubki uszu pokryły się ciemną czerwienią.
– Myliłem się, nie mogę żyć bez ciebie!
Pracownicy McDonalda chichotali za ladą, zresztą – każdy ich obserwował. W końcu nie tańczył tylko dla Keith'a, tańczył też dla nich. Był głupcem i musiał to odpokutować. To były jego przeprosiny.
– No już, już. Okej, przestań. – Chichotał, gdy Lance robił piruety i kręcił się wokół niego. Potrząsnął głową, uśmiechając się ciepło i chwycił dłoń Koreańczyka. Nadal tańczył, kręcąc biodrami i kołysząc się w rytm piosenki.
– Gdy mówiłem, ze jest mi przykro, byłem śmiertelnie poważny. Spierdoliłem wszystko, gdy Ty na to nie zasłużyłeś. Jesteś wart dużo więcej... Jesteś wart wszystkiego, co najlepsze.
Chłopak zamilknął na moment, a jego oddech stał się widocznie urywany. Czy to działo się naprawdę?
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Chcę byś mi wybaczył, bo nie chcę Cię stracić, Keith.
Być może Lance nie był najlepszy w przepraszaniu, jednak realnie było mu przykro. Żałował tego, co wcześniej powiedział. Bał się, był przerażony myślą, iż mógłby zostań odrzucony. Dlatego wybrał właśnie ten sposób – śpiew i taniec, formę upokorzenia, która mogła wywołać uśmiech Koreańczyka.
– Okej... Wybaczam Ci. Tylko przestań już, ludzie się gapią.
– W takim razie. – Keith aż wstrzymał powietrze, gdy Lance przy nim przykląkł. Ludzie przyglądali się tej scence, gdzie chłopak szukał czegoś w kieszeni. Spodziewał się najgorszego, przez co jego serce niemal krzyczało w piersi i błagał by tego nie zrobił.
Jednak zamiast pierścionka i teoretycznych oświadczyn, otrzymał on kartkę, którą ten złożył na kilka części. Było widać, jak wiele razy go składał i rozkładał, jak ubrudził go ołówkiem.
Wtedy mógł spokojnie odetchnąć.
– Czy umówisz się ze mną?
Wtedy Keith powolnie spojrzał na kartkę i dostrzegł x postawiony przy słownie „tak".
„Więc. Chcesz się ze mną umówić?
Tak: X
Nie: „
– Tak. – Wyszeptał, delikatnie wyciągając ręce do bruneta. – Pójdę z Tobą na randkę.
Nie minęła sekunda, gdy Lance złapał go za biodra i podniósł chłopaka. Koreańczyk mimowolnie cicho zachichotał i pisnął, owijając swe nogi wokół ciała chłopaka. Objął rękoma jego szyję i delikatnie dotknął miękkich brązowych pukli.
Chłopak na nowo zaczął go przepraszać, jednak Keith nie chciał już więcej tego słuchać. Uciszył go, patrząc stanowczo na roztrzęsionego chłopaka.
– Ucisz się w końcu. Wiem, że jest Ci przykro i mówiłem już, że Ci wybaczam.
W tej chwili obaj jedynie spoglądali na siebie, opierając się wzajemnie o swoje czoła, patrząc głęboko w oczy. To była jedynie ich chwila, nie liczyło się nic więcej.
– Więc mógłbym Cię pocałować?
Na twarzy Keith'a wkradł się najszerszy i promienny uśmiech. Mimowolnie zbliżył się jeszcze ciaśniej, mocno obejmując chłopaka.
– Bałem się, że w końcu nie zapytasz.
Pocałunek smakował zbyt dużą ilością cukru i lodami waniliowymi. jednak nie to najbardziej ich interesowało, gdy przylgnęli do siebie niemal tęsknie. Może niemal zbyt prowokacyjnie, zbyt nieodpowiednio jak na publiczny lokal. Dłonie zapamiętywały każdy najmniejszy zarys ciała, każdą krzywą. Ich wargi rozdzielały się tylko na moment, by czule muskać nosy, przymknięte powieki, policzki. Keith mimowolnie klął pod nosem, gdy Latynos ochoczo pokrywał jego twarz mokrymi całusami.
Zapomnieli o świętach, o tym, że była prawie szósta rano i ogarniającym ich zmęczeniu. Zapomnieli o rodzinie, o chaosie i reszcie restauracji, w której się znajdowali. nie dbali nawet o ciekawskie spojrzenia. Byli tylko oni, jedynie Ci dwaj mieli teraz swą rację bytu. Zapomnieli o wyborach, błędach. Zamiast tego, woleli pamiętać o tym, jak mocno pokochali ten moment. Każdy pocałunek był cenny, słodki i kochany.
Nie było w nich już kłamstwa. Były najsłodszą prawdą.
Dzień 10
15:15
Wrócili do świątecznej normalności, jednak teraz wszystko było inne. Ich relacje całkowicie się zmieniły. Teraz obaj leżeli na kanapie, wtulali się w siebie, a cała sytuacja była ich osobistym rajem. Dom opływał w ciszy, domownicy postanowili zrobić sobie drzemkę i odpocząć po wszelakich atrakcjach. Oni również byli zmęczeni, zwłaszcza, iż zostali zaciągnięci na mszę świętą, mimo marudzenia i szczerych niechęci. Byli tak wyczerpani, jednak wciąż mieli ostatki sił, by móc rozmawiać i droczyć się ze sobą.
– Nie chcę więcej tam chodzić. – Chłopak mruknął wprost we włosy Keith'a, marszcząc przy tym nos. Bawił się krawatem Koreańczyka, który musieli dla niego pożyczyć od Benjie'go.
Czuł się w nim niedorzecznie, jednak nie mógł narzekać.
– Więc się zbuntuj czy coś. – Obrócił się w objęciach Sanchez'a, by móc trącić jego nos swoim. W tej chwili Latynos nie chciał jedynie ucałować jego zarumienionych policzków czy przytulać się na kanapie. Chciał czegoś więcej niż jeden całus. Chciał go zasypać milionami pocałunków.
– A może zamiast tego... Cię pocałuję? – Zapytał i docisnął chłopaka do swojego ciała, nie dbając już nawet o wygodę.
Sięgnął do warg Koreańczyka, pozwalając sobie na subtelne skubnięcie ich zębami, które odkrywał przy chytrym uśmieszku. Całował go powolnie, choć wiedział, że ten potrzebuje znacznie więcej, wręcz gorączkowo pragnął więcej jego bliskości i ciepła. Wzdychał, gdy Latynos śmiało go gryzł czy przesuwał dłonią po jego biodrze, by w końcu zmienić pozycję na znacznie wygodniejszą i dającą im dostęp do spragnionych siebie ciał.
– Jesteś tak cholernie... – Zamruczał wprost w jego wargi, pośpiesznie rozpinając guziki koszuli i zsunął ją z opalonych ramion. – Seksowny.
W tej chwili Lance odsunął się od niego, co widocznie nie spodobało się szatynowi. Zmarszczył brwi i spojrzał na niego pytająco.
– Mówiłeś coś? Bo chyba niedosłyszałem. W jednej chwili, całe pożądanie chłopaka opadło, a sam skrzywił się i usiadł na biodrach Sanchez'a.
– Jaja sobie robisz? – Zapytał, krzyżując ramiona na piersi i mimowolnie prychnął.
– Jestem całkowicie poważny. Nie usłyszałem. – Zamruczał, posyłając chłopakowi bezczelny uśmieszek. – Powiedz mi to jeszcze raz.
– Chcesz to usłyszeć? – Zapytał, nachylając się do Lance'a. – Jesteś nieznośny.
W jednej chwili zszedł z Latynosa i zeskoczył na posadzkę, zostawiając chłopaka samotnie na kanapie. Ten otworzył oczy w zdziwieniu i rozchylił wargi z niedowierzaniem.
– Powiedziałem raz, nigdy więcej tego nie powtórzę. – Prychnął na chłopaka i wyciągnął z kieszeni telefon, beznamiętnie sprawdzając social media.
– Ale dlaczego? – Lance jęknął z zwodem, gdy Koreańczyk jedynie nieprzyjemnie na niego syknął. – No weź, przecież możemy wrócić do...
– Nie możemy. Wszystko spieprzyłeś.
Ich drobne kłótnie były już chyba tradycją, w której to Keith syczał i nie czuł się winny, a Lance przepraszał go w najgłupszy możliwy sposób. Również i teraz postanowił się wygłupić, włączając składankę Keith'a i tańcząc przy boku partnera. Kołysał się, śpiewał i wciągał Koreańczyka w swoją zabawę. A sam „gnębiony" tymi występami był jak najbardziej zadowolony. A może nawet wdzięczny? Tak, zdecydowanie był wdzięczny za wszystko, a zwłaszcza za nie pozwolenie mu odejść. W innym razie kto by go tak ciasno przytulał?
Kto zaplatałby jego włosy? Z kim bawiłby się samochodzikami? Nigdy już nie zobaczyłby tych cudownych osób, nie doświadczyłby tego. Nie mógłby całować i łaskotać Lance'a. Odszedłby, tracąc to wszystko. Jednak teraz miał tak wiele, miał wszystko – swoją rodzinę i cudownego chłopaka. Każdy błąd, potknięcie czy bolesne doświadczenie było warte dotarcia to tej słodkiej teraźniejszości. To pozwoliło mu tyle zrozumieć, wysunąć prawidłowe wnioski. Podjął również najlepszą decyzję – już nigdy ich nie opuści.
-------------
To już ostatni rozdział. Nie będę się tu specjalnie rozpisywać, gdyż mam dla was specjalne podziękowania. Powiem tylko jedno - Dziękuję wam za wszystko~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top