XVII dzień 9 cz. 1

Dzień 9 

Sobota, 24 grudnia 

Keith wciąż nie kupił prezentu dla Lance'a, a już następnego dnia miało nadejść Boże Narodzenie. 
Z początku, Keith w ogóle nie wpadł na pomysł, że mógłby coś kupić chłopakowi. Kupić prezent świąteczny Lance'owi Sanchez? Nigdy. Mógłby to zrobić, gdyby został do tego zmuszony, lecz nigdy z własnej woli. 

Jednakże, tak było wcześniej. Teraz wiele się zmieniło. Byli ze sobą znacznie bliżej, a ich relacje stały się dużo bardziej intymne. Przed całym tym wyjazdem do rodziny, wyglądało to tak, jakby jakiekolwiek prezenty były im niepotrzebne. W końcu rywalizowali ze sobą, dlaczego więc, mieliby bawić się w wzajemne obdarowywanie upominkami? 

Lecz nigdy nic nie zostaje takie same, czas nie stoi w miejscu i naprawdę wiele zmienia. Podróż odmieniła ich obu i to, co zrodziło się między nimi. A przez to, prezent teraz wydawał się nawet bardziej niż potrzebny. 

Co można kupić chłopakowi, takiemu jak Lance? 

Keith zmierzył się z tym pytaniem, gdy leżał na łóżku, trzymając laptop na swoich kolanach. Ukrywał się teraz, pracując na komputerze i korzystał z chwili spokoju. W końcu, przybycie kuzynów Lance'a przyniosło mu jedynie zbyt wiele hałasu, by mógł trzeźwo i logicznie myśleć. Trójka kuzynów - od strony siostry Jaime'go i dwaj od strony jego brata - całe to połączenie było przyjacielskim i ekscytującym dodatkiem do chaotycznego gospodarstwa domowego. W dodatku, dom pękał już w szwach, teraz nawet piwnica była zajęta. 

Także jak wcześniej, Keith został przedstawiony i reszcie członków rodziny. Musiał uścisnąć wiele dłoni, wypowiedzieć niekończące się "miło mi cię poznać" i wytrzymywać uściski ciotek, zanim skrył się w sypialni. 

Wraz z przyjazdem do rodziny Sanchez, przyszła obietnica większych obiadów, wspólnych posiłków, mniej osobistej przestrzeni i chaosu związanego ze świętami. Nie był pewien czy to przetrwa. 

Teraz, ostrożnie odłożył swoją pracę na bok, myśląc o tym, iż jest za bardzo rozproszony, by mógł cokolwiek zdziałać. Nie mógł znaleźć prezentu dla Lance'a na własną rękę, a hałas na dole dodatkowo odciągał jego uwagę, przez co nie był w stanie myśleć logicznie. 

Patrząc na błysk ekranu zamykanego laptopa, Keith zaczął myśleć nad obecnymi pomysłami. Nigdy nie był dobry w organizowaniu prezentów, jednak ten musiał być idealny, zwyczajnie musiał być czymś wyjątkowym. To ostatnia taka okazja, by podarować mu coś przed ich oficjalnym "zerwaniem" i powrotem do normalności. W końcu wtedy mógłby jedynie kupić mu coś w stylu zestawu szamponów lub odżywek.

W końcu zsunął stopy na podłogę i zaczął kroczyć w stronę pokoju Cleo, by zaraz zapukać do drzwi jej sypialni. Wiedział, że właśnie tam się skryła, uciekając przed aż nazbyt wielkimi czułościami ciotki Cassie. 

W jej pokoju był zaledwie kilka razy i za każdym kolejnym, czuł się tak, jakby wchodził tam po raz pierwszy. Pomieszczenie te było naprawdę małe, a liczba wiszących w nim plakatów, dodatkowo pomniejszała je optycznie. Prawdopodobnie zawiesiła ich ponad sto, umieszczając plakaty na wszystkich wolnych ścianach i na suficie. Większość z nich stanowiła zdjęcia gwiazd, mgławic lub gazowych olbrzymów. Doskonale pamiętał moment, gdy zobaczył je po raz pierwszy, wtedy też dziewczyna z ogromną pasją zaczęła mu szczegółowo opowiadać o swojej miłości do astronomii i marzeniu, by któregoś dnia stać się astrofizykiem. 

- Hej. - Mruknął Keith, zauważając, że Cleo nie jest sama. Sophia siedziała tuż obok niej na łóżku i wyglądało na to, iż teraz dziewczyny naprawdę dobrze się dogadywały. 

- Hej. - Odpowiedziała mu młodsza z dziewczyn i posłała mu przyjazny uśmiech. - Co tam? 
- Ja... -  Przerwał niepewnie, zdając sobie sprawę, iż prawdopodobnie przerwał im w rozmowie. Dość ważnej, w dodatku. A przecież nie mógł przeszkadzać w czymś tak szczególnym, zwłaszcza, że nie rozmawiały od tak długiego czasu. - Mogę przyjść później...

Brunetka od razu zaprotestowała, robiąc chłopakowi miejsce na materacu i zapraszając, by się do nich dołączył. Przecież w życiu nie wygoniłaby go z pokoju. nie, gdy potrzebował chwili wytchnienia i rozmowy. 

- Zastanawiam się czy mógłbym... 

Cleo jedynie pokręciła głową, chichocząc i podeszła do ciemnowłosego, ostatecznie ciągnąc go na materac. Chcąc, nie chcąc, usiadł obok nich, krzyżując nogi pod miękką kołdrą. 

- Jest strasznie głośno. - Wyszeptał, powolnie i szczelniej okrywając się delikatnym materiałem. 

- A będzie tylko głośniej. - Cleo westchnęła ciężko, jakby potwierdzając swoje słowa. - Próbuję odpocząć, zanim wrócę do tego chaosu. 

Nazwanie tego "chaosem" było naprawdę lekkim określeniem na cały ten cyrk, który dział się w domu państwa Sanchez. Kolacja świąteczna dla rodziny Sanchez była kolacją wigilijną, czy też "Nochebueana". Taka uczta wymagała jednak wiele wysiłku i par rąk do pomocy, przez co Rosa i Jaime wręcz rekrutowali wszystkie swoje pociechy do kulinarnego wojska. Zarówno Keith, jak i Sophia zostali zaproszeni do pomocy przy pichceniu, nawet jeśli brunet całkowicie się do tego nie nadawał, a dziewczyna wciąć zbyt dobrze nie dogadywała się z resztą rodziny, wywołując spięcia.

- Więc - Cleo bez skrępowania położyła nogi na kolanach Keith'a. - Gotów na bycie zniszczonym psychicznie tego wieczoru?

- Czekaj, kto krzywdzi Keith'a? - Wypowiedź młodszej siostry, najwidoczniej całkowicie zszokowała Sophię, gdyż ta w końcu cicho się odezwała, mierząc wzrokiem ich dwójkę.

- Lance, a któż by inny? - Złośliwy uśmieszek wpełzł na twarz młodszej Sanchez i rozciągnął się w cichym chichocie. - Myślałam by zawiesić wam jemiołę.

Chłopak od razu wściekle się zarumienił, słysząc słowa tej małej spryciuli. W końcu jemioła wiązała się z jednym z najgłupszych zwyczajów - całowaniem pod tą roślinką. Miał na swym koncie kilka całusów z latynosem, jednak nie był pewien czy dałby radę przeżyć kolejny.  W dodatku przy wszystkich.

- Mówiąc o nim... - Zaczął, próbując desperacko zmienić temat, zanim Cleo zdradziłaby mu więcej swoich pomysłów. - Nie mam dla niego prezentu.

Nie sądził, że gdy wypowie te proste zdanie, spotka się z aż tak żywiołową reakcją. Cleo wlepiła w niego zszokowane spojrzenie i podskoczyła na łóżku, niemal jak pacynka z pudełka na korbkę. Na jej okrzyk "coś ty?!" , jedynie smętnie pokiwał głową, jakby wstydząc się przed samym sobą, iż nie umiał znaleźć czegoś godnego latynosa.  

- Nie mam pojęcia, co mógłbym mu dać. - Wyznał, na co obie dziewczyny westchnęły ciężko.  Musiał wytrzymać ich spojrzenia pełne politowania i pytania typu "Nie wystarczy zapytać co chce?". 

- Dopiero kilka godzin temu przypomniałem sobie, że dawanie prezentów, to swojego rodzaju tradycja. A kłopotem jest też to, że jestem beznadziejny w dobieraniu podarunków. 

- Mogę cię zabrać na zakupy, wtedy mógłbyś poszukać czegoś fajnego dla Lance'a. Co ty na to? 

Chłopak zamrugał, będąc totalnie zszokowany nagłą inicjatywą Sophii. Najwidoczniej myślała o tym całkowicie poważnie, gdyż uśmiechnęła się do niego łagodnie, czekając cierpliwie na odpowiedź, A gdy ta nie nadeszła, westchnęła cicho, jakby wiedząc, iż ten zwyczajnie się obawia i nie chce się narzucać. 

- Wyluzuj, Keith. To przecież żaden problem. Mam samochód. Alexi bawi się w najlepsze z Mateo... Więc możemy się wymknąć z tego chaosu i nawet nikt się nie dowie. 

Nie był pewien, czy to dobry pomysł, jednak z drugiej strony... Kompletnie nie był przeciwny tej małej podróży do sklepu, w końcu mogłoby to okazać się bardzo pomocne. Jedynym czego się jednak obawiał, była niezręczność. W końcu ta byłaby wręcz nieunikniona, gdy zostałby skazany na towarzystwo kobiety, którą poznał zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Miałby się na to skazywać tylko po to, by kupić swojemu udawanemu chłopakowi prezent, o którym pewnie i tak by zapomniał. Jak miło. 

Dziewczyna zaczęła mile się do niego uśmiechać, a z czasem i kolejnymi wyczekującymi spojrzeniami, propozycja Sophii przestała być jedynie ofertą. Stała się desperacką prośbą, tak jakby pragnęła, żeby zwyczajnie z nią wyszedł. Potrzebowała by się zgodził i dał jej chwilę wytchnienia. 

Może właśnie z tego względu wypowiedział ciche "tak"?

Tak więc i po chwili oboje znaleźli się w starym samochodzie, kierując się do najbliższego miasteczka. Już po pierwszych pięciu minutach jazdy, młoda kobieta postanowiła wsunąć płytę Czajkowskiego, która po włączeniu odtwarzacza, mile rozbrzmiała w aucie. Z każdą kolejną nutą, najmniejszym słodkim dźwiękiem, uśmiech Sophii się powiększał. 

- Klasyka. - Niemal zamruczała z zadowoleniem, wypowiadając to słowo i poruszyła gałką radia, pogłaśniając utwór. - Moja ulubiona. Przypomina mi czasy, gdy tańczyłam. 

- Tańczyłaś? - Keith uniósł brew z zaciekawieniem, mimo tego, iż poniekąd znał tę historię. Wiedział jednak, iż Sophia nie należy do najbardziej rozmownych i po całym festiwalu szczucia jej osoby, potrzebuje zwyczajnie chwili bezinteresownej uwagi i wysłuchania tego, co miała do powiedzenia. Nawet jeśli był to tylko sentymentalny szczegół. 

- Jedenaście lat. - Skinęła głową, zaciskając palce na kierownicy, wspominając dawne dzieje. - Mama zapisała mnie, Lance i Daniela na lekcje tańca, gdy byliśmy zaledwie podlotkami.

Również i Keith się uśmiechnął, rozciągając wargi w ciepłym grymasie. W chwili, gdy Sophia tonęła w swoich marzeniach z dzieciństw, on wyobraził sobie swojego Latynosa, który uczęszczał na lekcje baletu. Teraz już nie dziwił go fakt, iż chłopak poruszał się z taką gracją i wdziękiem. 

- Chłopcy wcześnie zrezygnowali, jednak ja chciałam ciągnąc to dalej i dalej. - Wytłumaczyła mu łagodnie i delikatnie, jak na balerinę przystało. - Kochałam każdą chwilę... A nawet marzyłam o tańczeniu w Nowym Jorku. 

Pozostawił wyobrażenia swojego udawanego chłopaka, by na moment móc ujrzeć młodszą Sophię, która poruszała się z gracją w delikatnych balerinkach, z kokiem na głowie i perfekcyjnie wyprostowanymi ramionami. 

- Dlaczego więc nie podążyłaś za marzeniami?

Po zadanym pytaniu, odpowiedziała mu jedynie cisza. Dopiero po kilku sekundach rozpoznał tę tęsknotę, która wdarła się do jej błyszczących oczu. Czuł się tak, jakby wdarł się właśnie w jej prywatność, tłamsząc ją bez szacunku i szczerze tego pożałował. 

- Myślę, że sam potrafisz sobie odpowiedzieć. - Posłała mu smutny uśmiech, a jej głos stał się cichszy o kilka tonów. 

W tej chwili zaczerwienił się ze wstydu i miał ochotę uciec z samochodu. Dlaczego musiał być taki tępy? Teraz poczucie winy będzie go zjadać od środka, kawałek po kawałku. 

- Przykro mi. - Wyszeptał, czując jak w jego gardle formuje się gula, z nerwów zgniatająca jego gardło. 

- Niepotrzebnie. Jestem pewna, że ciekawi cię moja przeszłość. Ale wiesz... - Przerwała, rozluźniając zesztywniałe ramiona. - To nie jest wzruszająca historia, ani nic szczególnie szalonego.

Keith wypowiedział równie miękkie i niepewne "jak to?", gdy ta westchnęła ciężko, stwierdzając, iż i tak nie chciałby jej wysłuchać.

A chciał, naprawdę chciał. Chciał poznać tę tajemnicę i zdjąć część ciężaru z barków tej młodej kobiety. Chciał ją poznać. W końcu Lance opisał ją jako starszą siostrę, która zdradziła go i odeszła bez słowa. Jednak Keith był na tyle domyślny, by wiedzieć, że w tej historii kryje się coś więcej. Wiedział, ze ma coś do opowiedzenia i chciał to usłyszeć. 

- Czy możesz... Opowiedzieć mi tę historię? 

Sophia uniosła brew, jednakże zaczęła swą opowieść, z początku milcząc przez kilka chwil. Zupełnie tak, jakby musiała przygotować się psychicznie na całą tę historię. 

- Miałam tylko siedemnaście lat, gdy zaszłam w ciążę. Tę część na pewno już znasz, więc nie będziemy wchodzić w szczegóły. Muszę jednak nadmienić, że ucieczka z domu.. Nie była czymś, czego chciałam.

- Czekaj, nie chciałaś uciekać? - Zapytał zaskoczony, przyglądając się jej z zaciekawieniem i zdziwieniem. Sophia jedynie skinęła głową, smętnie się zgadzając.

- Tata mnie do tego zmusił. Był wściekły, naprawdę wściekły. Ciągle się kłóciliśmy, jednak najgorszy był moment, gdy kazał mi odejść. Pewnie potem tego żałował, ale... Wtedy zwyczajnie odeszłam. 

Po tej wypowiedzi i długim, ciężkim westchnięciu, Keith zaczął się zastanawiać czy będzie kontynuowała swoją opowieść. Nie miała jednak zamiaru przerwać w połowie, gdyż gdy tylko wjechali na autostradę, znów się odezwała. 

- Byłam tylko lekkomyślną nastolatką, ale nie żałuję tego, że teraz mam Alexi. W żadnym stopniu. Pomogła mi zrozumieć, że życie nie jest tak gówniane, jak mogłoby się wydawać. To może wydawać się dziwne, bo w końcu moje takie było... Ale Alexi? Ona była i jest iskierką nadziei, sprawiła że było warto tak się nacierpieć.  Nauczyła mnie odpowiedzialności. Nie chcę usprawiedliwiać swoich błędów czy mówić co jeszcze złego nawyczyniałam. Jednakże uciekłam ze wstydu i również z tego powodu bałam się wrócić. Ale gdy starałam się zadbać o Alexi, zdałam sobie sprawę, że mogę skupić się na teraźniejszości. Nie mogłam zmienić tego, co się stało. Nie mogłabym cofnąć czasu i tego, ze zaszłam w ciążę. Nie miałam wpływu na wiele aspektów, ale mogłam zmienić to, jak zareagowałam na każdy proces czy problem. 

Znów przestała mówić, tak jakby musiała złożyć do kupy wszystkie rozedrgane emocje. Akurat wtedy, gdy Keith pragnął więcej, był niecierpliwy. Potrzebował rozumieć. 

Przygryzła wargę, delikatnie się uśmiechając i znów kontynuowała, zaspokajając tym ciekawość chłopaka. 

- Kiedy uciekłam, schroniłam się u starszej przyjaciółki. Była studentką, uczęszczającą do uczelni w Phoenix. Pracowała też jako kucharka w kafeterii. To przez nią znalazłam całkiem dobrą pracę; czyściłam akademiki, spędzając czas z Alexi. 

Ostatnie zdanie wypowiedziała niemal chichocząc, gdy przypomniała sobie to, jak maleńka gaworzyła do niej, gdy ta pracowała. Nawet Keith mimowolnie uśmiechnął się przez to. 

- W końcu zapisałam się do szkoły, na którą stać mnie za moje oszczędności. Następnego lata mam zamiar ukończyć kolejny stopień i dostać się do szkoły medycznej. Zostanę psychiatrą. - Ukończyła swoją opowieść, a jej wargi rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Nie potrzebowała nikogo, kto popchnąłby ją do przodu, by odbiła się od dna. Alexi była jej osobistym sukcesem i to wszystko, czego potrzebowała.
Wszystko co powiedziała, cała jej postawa i to, że podzieliła się z nim swoją historią było niezwykłe. Aż dziwił się, że tak łatwo się przed nim otworzyła, jednak bardzo to doceniał. W końcu ta chwila, ta rozmowa była tak intymna, ważna, osobista i niepowtarzalna. I dopiero teraz mógł zobaczyć, iż kobieta płacze. Jednak nie były to łzy smutku, a radości i dumy. A miała do tego powód.  

-------------------------------------------
przypisy czysto techniczne: 
znów musiałam dziwnie podzielić rozdział, huh. Teraz czeka nas druga część dnia 9, dwa listy i kończymy dziesiątką, która jest dość spora, więc nie zdziwię się jak wyjdą z tego trzy lub cztery części. Więc wydaje się, że zostaje nam tak niewiele, a jednak jeszcze trochę nie rozstaniemy się z tym tłumaczeniem, matko XD 

Tłumaczenie się z opóźnienia rozdziału (czyli jak zwykle)

Miałam już wczoraj zacząć pisać, jednak zaskoczyła mnie nagła burza, brak prądu oraz totalnie zalana okolica. Dosłownie woda płynęła nam ulicami, podwórko wciąż jest jednym wielkim bajorem i jako dobra kocia mama, musiałam rzucić się na ratunek moim puchatym dzieciom, bo jedno z piątki pociech prawie się utopiło. Już wtedy prawie schodziłam na zawał, ale wszechświat i los mnie nie oszczędzają, więc jak to w moim życiu bywa, musiała się pojawić kolejna absurdalna sytuacja. Jaka? A mianowicie walka (a raczej niemal próba samobójcza, bo kto schodzi do piwnicy po takiej ulewie?) ze szczurami. W dodatku z mopem w ręku i na słowiańskim przykucu, próbując utrzymać się na poręczy, która mimo wieeelu lat jakimś cudem utrzymała mnie i pokaźną ilość głupoty. Więc gdybym znów tak cicho siedziała i nic nie dodawała, to albo zalało mnie już na amen, albo dopadły mnie szczury. W końcu chyba nikt nie lubi być okładany mopem, huh?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top