XII dzień 4 I 5 I 6


Dzień 5

Wtorek, 20 grudnia

13: 15

Dwa dni minęły od maleńkiego wypadku, w którym nos Lance'a został poszkodowany i krwawił on przez całą drogę. W tym czasie Koreańczykowi udało się nauczyć kilku hiszpańskich słów, których używało się w domu państwa Sanchez. Jego nauczycielem był Benji, zaś Lance i Mateo zaśmiewali się, gdy ten wymawiał coś źle lub, gdy nieświadom wypowiadał hiszpańskie przekleństwa.

Dowiedział się także, czym była "tablica obowiązków."

Nie wiedział wcześniej, że coś takiego w ogóle istnieje. Nie do końca też był do tego przekonany, uważał ową tablicę za naprawdę kulawy pomysł, jednak nie wypowiadał się na ten temat.

Sama tablica była laminowana i spoczywała na drzwiczkach lodówki, nosząc na sobie każde z imion dzieci. Każde z nich było wypisane innym kolorem a sam przedmiot przypominał Keith'owi o durnych gadżetach z działu diy pinterest'u. To jedynie dodatkowo śmieszyło chłopaka i sprawiło, że odmówił udziału w czymś, co wydało mu się zwyczajnie żałosną rzeczą.

Jednak już po kilku dniach pomieszkiwania u Sanchez'ów został oficjalnie dodany do tablicy, nawet jeśli tego nie chciał.

Kolejną rzeczą, którą odkrył, było to, iż nie tylko Lance był dobrym tancerzem w rodzinie. Umiejętność tańca i piękne ruchy musiały być rodziną cechą, gdyż mógł on przyglądać się temu jak Rosa i Lance tańczą w kuchni, w dodatku trzy razy. Kobieta kochała słuchać muzyki, gdy gotowała i często kołysała biodrami w rytm różnych melodii, gdy mieszała zupę, gdy coś kroiła lub gdy zmywała naczynia.

Pewnego również razu, Keith był świadkiem tego, jak Rosa śpiewała hiszpańskie teksty, a któryś z jej synów (najczęściej Lance lub Danny) dołączał do niej.

Daniel również lubił tańczyć i wychodziło mu to, co najmniej poprawnie. Niekiedy chwytał Josie w ramiona i kołysał się z nią w rytm, wywołując jej słodki śmiech i popiskiwanie.

A Mateo? Nawet on tańczył, nawet, jeśli jego układy składały się głównie z nieokreślonych ruchów, kołysania się i machanie rękami w rytm basów.

Oh, były też zwierzęta. Nie mógł o nich zapomnieć.

W końcu nie odważył się podejść do kozicy, głównie z obawy, iż Kopciuszek mógłby ugryźć go lub zerwać mu jego jeansy. Iguana była w porządku, choć znalazł ją w swoim łóżku jeszcze dwa razy i o mało nie zszedł na zawał, znajdując ją w wannie.

Nawet z psem Terminatorem lubił się bawić, zwłaszcza rzucać mu piłkę, nawet, jeśli ten zawsze oddawał mu ją całą pokrytą śliną.

Karmił też kury, widywał kota, który przychodził i równie szybko znikał na polowaniach na myszy. Nazywał się Lord Voldemort, głównie ze względu na jego płaski pyszczek, jednak Lance wolał nazywać go Morty.

Były też dzieci. Tak dużo dzieci.

No dobrze, nie było ich aż tak wiele; zaledwie trójka. Jednak najczęściej czuł się tak, jakby z trójki robiło się ich aż trzysta. Oh i nie dało się pominąć ważnego faktu; Josie i Mateo mieli jedynie dwa "tryby". Grzeczne dogadywanie się lub ciągłe walczenie o atencję. Nie ma nic pomiędzy. A gdy między tą dwójką panował spokój, to nagle Isabella zaczynała krzyczeć.

Nie wiedział też, co myśleć o Isabell. Lance bardzo ją kochał, nazywał swoją małą pięknością i często chodził tanecznym krokiem, trzymając ją w ramionach, na swoim biodrze. Dziewczyna uwielbiała dotykać jego policzków, a Latynos z chęcią odwzajemniał się jej tym samym. Dwulatka nie mówiła zbyt dużo, w końcu jej zasób słów składał się jedynie z mieszaniny niezrozumiałych dźwięków.

A co się działo, gdy Keith narzekał na dzieci i ich zbyt wielką ilość? Cóż, wtedy Lance chichotał, przypominając mu, iż w wigilię będzie ich jeszcze więcej. W końcu miał wielu kuzynów, troje w Kalifornii, dwójkę w Phoenix, czwórkę w Tuscon i parę w pobliżu granicy Utah z Arizoną. Reszta zamieszkiwała Meksyk. I choć byli tak porozrzucani po świecie, co roku spotykali się przy stole, w domu Rosy i Jaime'go.

W sumie, Keith nawet zaczął cieszyć się z przebywania w tym domu. Pomimo obcych dźwięków, zapachów i przeładowania innych zmysłów, musiał przyznać sam przed sobą, iż ta domowa aura była dość pocieszna.

Lubił spędzać czas z Rosą i resztą rodziny. Rachel - szwagierka Lance'a - kochała zamieszanie i często była jego sprawczynią. W sercu wciąż pozostawała dzieckiem.

Jedynie z głową rodziny miał gorsze kontakty i bardzo mu to pasowało. Nie rozmawiali, jedynie wymieniali kilka grzecznościowych zwrotów przy stole i na tym kończyły się ich rozmowy.

Jednak wiele się zmieniło, gdy Rosa zainicjowała pomysł randki.

Lub jak nazwał to Lance "Najgorszy, pieprzony pomysł, na jaki ta kobieta mogła wpaść". Zły pomysł, mówiąc krócej.

Keith i pani Sanchez składali pranie, siedząc na kanapie. W tym czasie Lance leżał na podłodze, przeskakując z kanału na kanał telewizyjny i tym samym testował cierpliwość swojej matki.

- Mamuś... - Chłopak wymamrotał i wzdrygnął się, prędko przeskakując program, który emitował koncert, który Keith miał nadzieję obejrzeć. - Nie mam co robić.

Na te słowa, kobieta wzięła jego bieliznę, wyciągając ją ze stosu prania i rzuciła nią w syna.

- Nawet mnie nie denerwuj, jest tak wiele do zrobienia! Sam masz dłuuugą listę obowiązków, a to twój chłopak zajmuje się jedną z nich. - Podkreśliła słowo "chłopak", kiwając głową w stronę Koreańczyka, który był zajęty pomocą i jednoczesnym wykonywaniem nie swojego obowiązku.

- Mógłbyś sam poskładać swoją bieliznę. To obrzydliwe. - Sam rzucił czerwone bokserki na głowę swojego "chłopaka" i uśmiechnął się mimowolnie, widząc jak ten marszczy nos.

- To całkiem urocze. - Wtrącił, przybierając swój typowy łobuzerski uśmieszek. - Już wiele razy miałeś okazję oglądać moją bieliznę.

- No tak, ale... - Keith zamienił się nagle w wielką czerwoną kupkę zawstydzenia, gdy w końcu zrozumiał słowa chłopaka. Ten jednak dodatkowo mu nie odpuszczał.


- No weź, Keith. Sądziłem, że lubisz oglądać mnie w bieliźnie.

Co ta cholera miała na myśli? Matko, Keith doskonale wiedział, o co mu chodzi. Mówił o seksie. Przy własnej matce! Mówił o seksie przy pani Sanchez, stwarzając dwuznaczności, rozmawiał o nieistniejącej i udawanej seksualności, w dodatku posyłając mu sugestywne grymasy. Robił to przy swojej mamie!

Czy on właśnie próbował zostać zamordowany?

Rosa rzuciła w chłopaka ręcznikiem, nie mogąc go już słuchać i można by przysiąc, iż Keith był jej w tej chwili, co najmniej wdzięczny.

- Lance! - Krzyknęła, chcąc go znowu zdzielić. - Jestem twoją matką, nie mów przy mnie o takich rzeczach.

- To ty mówiłaś nam o bezpiecznym seksie. Nie możesz teraz wymigiwać się od tych tematów. - Lance oburzył się, żywo gestykulując.

- Kiedy ostatni raz byliście na randce?

Jej słowa zbiły go z tropu. Obaj popatrzyli po sobie, zaciskając wargi w cienkie linie. Na ich twarzy malował się niemały stres.

- Uhm.. - Cichy pomruk wyrwał się z ust Koreańczyka. Spiął się widocznie i spojrzał na przyjaciela, szukając jakiejkolwiek pomocy. Randka? Nigdy nie byli na żadnej. W końcu nawet się ze sobą nie umawiali.

- Byliśmy na kilku filmach. - Lance odezwał się nagle, odrobinę ratując sytuację.

- Naprawdę? Na jakich? - Rosa dopytywała, krzyżując ręce na piersi. W tej chwili Lance zwrócił się do Keith'a, spoglądając na niego wzrokiem "teraz twoja kolej, stary".


- Widzieliśmy gwiezdne wojny. - Spróbował wybrnąć, jednak niewiele to dało. W końcu kobieta uniosła wysoko brwi, przyglądając się im obu.


- Gwiezdne Wojny wyszły w zeszłym roku.

- My nie wychodzimy zbyt często. - Lance westchnął w końcu, po czym nerwowo przygryzł wargę.

- Więc nie chodzicie na randki? Wasz związek opiera się tylko na seksie?

Obu wręcz dzwoniło w uszach. Spieprzyli sprawę, jednak wciąż musieli udawać i kłamać. W innym razie wszystko spieprzy się jeszcze bardziej.

- ... Tak? - Lance zgodził się z nią, jakby poddając się nagle. Kobieta aż poczuła jak jej szczęka opada i stanęła prosto, wściekle patrząc na swojego syna. Była też.. Podekscytowana?

- Wiesz co? - Zawołała głośno, gestykulując przy tym żywo. - Tak nie może być. Pójdziemy na podwójną randkę. Wy dwaj i ja z tatą.

Obaj od razu zaczęli błagać kobietę, by nie skazywała ich na te tortury. Jednak stało się coś jeszcze gorszego.

Potrójna randka.

On, Keith, rodzice oraz jego brat z żoną. To istne piekło.

Choć może nie do końca? Zważywszy na to, iż Keith zdawał się cieszyć z tego pomysłu. Choć miał do tego prawo, w końcu umawiali się ze sobą na niby, byli udawaną parą. Musieli chodzić na randki, prawda?

Dzień 6

środa, 21 grudnia

17:01


Keith nie mógł uwierzyć w to, że zgodził się na taką głupotę.

Jechali tak długo i daleko, by wypełnić pomyśl Lance'a. Miał on wybrać miejsce randki i padło na Wunderworld Arcade. Noc będzie pełna gier wideo, zbyt drogiego popcornu i bitwy na lasery.

Zwykle Koreańczyk był podekscytowany wizją ogrania chłopaka w grze blasterów i laserów. Jednak nie tym razem. W końcu tej nocy byli na randce.

Nie byli teraz kolegami z drużyny, a partnerami, kochankami. I nie walczyli przeciwko sztucznym kosmitom, a reszcie grupy z potrójnej randki. To dodatkowo go stresowało.

Podzielili się na trzy pary. Rosa i Jaime (drużyna purpurowa, Daniel i Rachel (drużyna zielona) oraz Keith i Lance (drużyna czerwona - wbrew woli Latynosa)

Przygotowanie się nie zajęło im długo, a zaraz po tym ścigali się do pokoju gier laserowych.

Znajdowała się tam ich instruktorka Lucy, niska dziewczyna, która zaznajomiła ich z zasadami gry.

- Zero biegania, wrzeszczenia, skakania nad przeszkodami. Obie ręce na blasterze. - Mruknęła znudzona. - Ah i zero kontaktów fizycznych.

- Cholera, do bani. - Rachel skomentowała z rozbawieniem.

- A co? Ty i Danny planowaliście się pieprzyć na arenie? - Lance odezwał się i parsknął mimowolnie.

- Myślałam bardziej o skopaniu ci tyłka.

Ich instruktorka wciąż słuchała ich ze znudzeniem i utworzyła balonik z gumy, który zaraz pękł na jej ustach. Gdy zebrała gumę ze swoich warg, znów się odezwała.

- A róbcie, co chcecie. Tylko nic nie połamcie.

Po tym znów zaczęła objaśniać resztę reguł i poprowadziła wszystkie pary na arenę. Wyglądała niesamowicie, pokryta różnymi szczegółowymi obrazami z kosmicznymi motywami.

- W porządku. - Lucy wymamrotała, wystukując kod na klawiaturze przy ścianie. - Macie piętnaście minut. Bawcie się dobrze czy coś w tym stylu

- Powodzenia! - Rosa pisnęła z radością i wszystko się zaczęło.

Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden

A gdy robotyczny głos zamilkł, wszystko zaczęło dziać się tak szybko.

Rachel przeskoczyła kilka przeszkód, zaś Lance przytrzymał swojego partnera i zaczął opowiadać mu o swojej strategii.

Bawiło go to, w końcu to tylko zabawa, lasery, a Lance przejął się tym tak, jakby właśnie walczyli o życie.

- Okej, przejmujesz jedno pole; atakujesz mojego brata i Rachel. Jesteś szybki, więc dużo na tym zyskujemy. Nawet rodzicami nie musimy się przejmować, są starzy.

- A ty?

- Będę bronił bazę i zdobywał punkty. Proste.

Keith nie dyskutował z nim nawet, za to ruszył wzdłuż filarów, pudeł i innych elementów używanych do rozgrywki. Przekradł się w stronę pierwszej bazy, był to dobry początek.


Zobaczył po drodze Rachel i ta chciała go zestrzelić, jednak Lance miał rację; Keith był szybki i zyskiwał na tym. Uniknął strzału.

Jednak kobieta nie odpuściła mu, za to ścigała Keith'a po całej arenie.

Najwidoczniej uwielbiała rywalizować, zupełnie jak jej szwagier.

Koreańczyk nie wiedział o niej zbyt wiele. Była przyjaciółką i żoną Daniela, a także prawnikiem. Wiedział tylko tyle. Oh i to, że właśnie go cholernie przerażała. Nawet nie chciał wiedzieć jaki terror stwarzała w sądzie.

Uciekał przed nią, broniąc się aż nie potknął się i upadł. Wydał z siebie cichy krzyk, gdy uderzył o neon. Nie potłukł się mocno, jednak czuł nikłe ukłucie bólu w lewym boku.

Gdy to się stało, Rachel od razu podbiegła do niego, by sprawdzić czy jest cały.

Jednak, gdy upewniła się, że nic mu się nie stało, zrobiła coś nieoczekiwanego.

Rozbroiła go, zabrała mu broń z najbardziej szatańskim uśmieszkiem.
A co było jeszcze gorsze od tego? Zmanipulowała go aż tak, zgodził się rozproszyć Lance'a i tym samym pozwolił jej ich ograć.

Jak miał odwrócić jego uwagę? Cóż, miał jeden pomysł i nie mógł uwierzyć, iż naprawdę miał to w planach.

Uciekł by odnaleźć Lance'a, zawołał go niezręcznie i musiał jakoś wytrzymać ganienie za stracenie broni. Wszystko wydawało mu się iść źle. To nie tak miało być. Chociaż... Nie, to nic nie zmieni. Można to śmiało podczepić pod ich udawany związek. Właśnie tak próbował sobie przetłumaczyć to, co miał zamiar zrobić. To będzie proste.

Niezależnie od tego, ile razy zaprzeczał tej myśli, za każdym razem odpowiedź wracała coraz to silniejsza. To w ogóle nie było proste. Sprawiało, że jego umysł krzyczał.

Zrób to, zrób to w końcu. Zakończ ten dylemat.

I trzęsąc się, gwałtownie pochwycił szczękę chłopaka i odezwał się cicho.

- Mam zamiar cię pocałować. Powiedz mi, jeśli nie mogę tego zrobić.

Czuł jak Lance oddycha i jak ów oddech grzęźnie mu w gardle. Nie ruszał się, ledwo łapał oddech i przyglądał się niższemu, który gładził linię jego szczęki.

- D-dlaczego?

- Ludzie patrzą. - Wyjaśnił cicho. - Powiedz, a przestanę.

Przymknął oczy, tylko czekając aż ten powie "nie". Potrzebował jego protestu, wręcz brakowało mu stwierdzenia, iż to nie musi dalej trwać.

Nie bał się całowania, chciał tego. Wręcz czuł jak płonie na samą myśl o tym. Jednak bał się konsekwencji. Uczuć, które dopiero teraz w nim kwitły.

- Powiedz nie. - Powtórzył, a jego oddech otarł się o krawędzie ust Lance'a. Wahał się.

I właśnie wtedy Lance ułożył dłonie na jego biodrach.
A potem go pocałował.

Skóra

Keith kochał skórę Lance'a.

Była lepka od potu, ale gładka w dotyku. Mógł poczuć wszystko, każdy delikatny włosek, jego bliznę. W końcu przesunął paznokciami po jego karku.

Usta

Keith kochał usta Lance'a.

Były miękkie i wilgotne, wywołujące kolejną falę pożądania. Latynos przesunął językiem po jego zębach i wydarł z jego warg ciche jęknięcie. Wprawił go w zażenowanie, przez które chłopak mocniej szarpnął jego ubraniem i mocniej zacisnął palce na ciemnych włosach.


Ciepło.

Keith kochał to ciepło.

Pocałunek był tak intensywny, coraz bardziej namiętny; pozbawiał ich tchu. Było im tak piekielnie gorąco.

A wszystko, dosłownie wszystko sprawiało, że jeszcze bardziej na siebie napierali, całowali się jeszcze mocniej, oddychali szybciej i czuli intensywniej.

Lance

Keith kochał Lance'a.

Nawet nie miał pojęcia, kiedy to zrozumiał. Szczerze powiedziawszy, przetworzenie jakichkolwiek informacji w tej chwili było zwyczajnie niewykonalne. Nie mógł spokojnie myśleć, gdy dłoń chłopaka przesuwała się pod materiałem jego koszulki, a jego język sprawnie poruszał się w ustach.

Keith oparł się o solidną powierzchnię i przyciągnął go do siebie. Już dawno zerwali swoje kamizelki, a ich ciała stykały się ze sobą.
Latynos zaczepił palce wskazujące o szlufki jego spodni, tylko po to by mocniej przycisnąć do siebie jego biodra. Ułożył kciuk na skórze, która gładko odsłaniała się tuż nad materiałem spodni Keith'a. Zadrżał. Jego umysł krzyczał, a stan psychiczny pogarszał się i to jak.

Wszystko w nim buzowało. Chwycił w garść koszulkę Lance'a.

I tym razem sam go pocałował. W taki sposób, o jakim zawsze marzył. I mógł to kontynuować, w końcu jedynie udawali. To podstęp, kłamstwo, taktyka. To nie było prawdziwe dla Lance'a (tak przynajmniej myślał), ale była to zdecydowanie najsilniejsza rzeczywistość dla Keith'a.

Pocałunek był dla niego również nowym spojrzeniem na tego chłopaka. Widział prawdziwego Lance'a, tego najbardziej intymnego, wystraszonego i rozsypanego emocjonalnie, zmagającego się ze swoimi demonami. Zaś fizycznie? Tamtej nocy, pod gwiazdami, gdy dotykał jego blizny... Tak, to było bardzo intymne.

Teraz również go dotykał, jednak jego umysł był zapełniony innymi myślami. Zacisnął dłonie na jego bokach, mocno wbijając palce w jego skórę. Przez to Latynos westchnął prosto w jego usta, a on sam zamarł momentalnie.

Boże. On zwariuje przez niego.

Keith nie był pewien, jak mógłby to zatrzymać. Boże Narodzenie kiedyś się skończy, a razem z nim cała otoczka ich "związku". Dlatego musiał łapać chwile, kochać je i nacieszyć się w miarę możliwości. Zanim to się skończy.


Tak, więc pogłębił pocałunek, pozwalając na to, by jego dłonie wślizgnęły się pod ubranie Lance'a. Przesuwał nimi po jego ciele, by zaraz znów wracać do jego włosów, za które ciągnął. Sam Lance był jednoznacznie zadowolony z jego poczynań, a przynajmniej to mógł wywnioskować z jego gardłowych pomruków i westchnień.

A kiedy w końcu cicho jęknął wargi Keitha i w tym słodkim dźwięku Koreańczyk rozpoznał swe imię, jego oddech zamarł. Nie był pewien czy przypadkiem się nie przesłyszał, jednak myśl, że Lance wypowiada jego imię w ten sposób, sprawiła, że jego serce wybuchło w piersi.

- Keith. - Zamruczał, mocno trzymając go za biodra, nie pozwolił mu uciec czy też poruszyć się. Nie mógł uciec od niego biodrami, gdy ten na niego napierał.

Wypowiedział jego imię. Wypowiedział jego cholerne imię.

Chciał krzyczeć, zrobić cokolwiek. Jednak jedyne, co teraz potrafił, to wtapianie się w ramiona bruneta i zawzięte całowanie jego słodkich warg.

Chciał ucałować jego powieki, nos, płatki uszu, obojczyki i ramiona, jego brzuch, dłonie, biodra-

Ale nie mógł tego zrobić. W końcu to było coś, co było zarezerwowane jedynie dla prawdziwych kochanków.

Dla kogoś obserwującego ich z boku, obaj byli całkowicie zajęci sobą nawzajem, wręcz pogrążeni. Ktoś obcy mógłby dostrzec pożądanie, pragnienie i ogromne napięcie seksualne. Ale czy obaj podejrzewali siebie o to? Nie, w ogóle. Obaj byli świecie przekonani, iż wszelkie  uczucia były jednostronne. Obydwaj tego chcieli, chcieli zajść jeszcze dalej, pragnęli więcej mocnych pocałunków, a może nawet mocniejszych, bardziej namiętnych i chaotycznych.

Jednak zachowywali się tak tragicznie śmiesznie.

Na ich szczęście, inni członkowie grup potrójnej randki nie znali prawdy, w żadnym stopniu. Według nich chłopcy byli całkowicie oddani sobie, żarliwie kochali i potrzebowali by to kłamstwo było prawdą. (To prawda, trzy wielkie prawdy i dużo niedomówień. To wszystko było takim chaosem.)

W końcu wyplątali się ze swoich objęć za sprawą Daniela. Strzelił wielokrotnie w ich kamizelki, które znajdowały się na ziemi. A obok niego? Obok znajdowała się jego nieobliczalna żona, która kręciła bronią Keith'a na palcu.

Przez chwilę chłopcy stali i patrzyli zszokowani i zdumieni. Wiele rzeczy poszło nie tak;przegrali, stracili zdrowy rozsądek. A po trzecie?

To wszystko była wina Rachel.

----------------

Ayeee, w kooncu moja ulubiona scena, jedna z tych ukochanych.

Zacznijmy od początku; oswajający się ze wszystkim i prawie-szczęśliwy-Keith to mój kink, zdecydowanie. Miód na moje serce.

Tańcząca rodzinka. Sanchez vs tańcowanie tag urself, jestem Lance & Mateo :T dołączmy do tego gitary/perkusje powietrzne i atakowanie ludzi aka porywanie ich do tańca

Pani Sanchez to złoto, kocham tę kobietę całym sercem i wyobrażenia jak sobie nuci po kuchni to znów miód ma moje serce. I jej ripostowanie Lance'a. Oświadczyłabym się tej kobiecie, mówię poważnie. Lub błagałabym o adopcję.

No i w końcu randka. Moje serce, ludzie kochani. Nie umiem w tego typu sceny, mam nadzieję, że nie wyszła z tego kopalnia raka, bo żal by było zniszczyć coś tak intensywnego.

Na koniec tradycyjnego pieprzenia od rzeczy, ogłoszenie parafialne.

Zaczęłam pisać autorskie Klance, które mooże nie będzie tak króciutkie jak moje poprzednie prace. O ile wena pozwoli, będzie to kilku partówka lub uda mi się wykrzesać coś więcej.

Pierwszy rozdział już jest i jeśli wciąż ktoś go nie przeczytał, to zapraszam gorąco!
There's been a Mistake - Hogwart AU   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top