VIII Dzień 3 cz. 3

Grupowy chat: Lance jest bardziej zboczony niż Shiro 
Członkowie: Firelord, choke me Daddy, President Taguito, Pidgeon, Hunky Munky, princess fuckboi killer 

8:03 
Hunky Munky (Hunk Maka'i):
 

Okej, naprawdę kocham wesela. Ludzie, tu jest cudownie. I jest od cholery jedzenia. Jestem w niebie. 

8:04
Pidgeon (Pidge Holt)

Nie mam zamiaru się hajtać. Zwyczajnie wyślijcie mnie gdzieś w kosmos, chciałabym znaleźć galaktyczne kotki, idealne do tulenia. 

8:45
Firelord (Keith Gyeing) jest online

użytkownik Firelord wysłał plik wideo 

8:46
Hunky Munky: 

Mój boże, powinienem był ci powiedzieć o tym, że Lance śpiewa pod prysznicem 

i jest to

o kr o p n e 

Zwłaszcza, że jego ulubiony kawałek to Inergalactic beastie boys 

8:50 
Pidgeon (Pidge Holt): 

Keith, ja płaczę 

Jesteś moim bohaterem, stary 

Aż zapisałam to na telefonie 

Puszczę to na jego ślubie 

Dajcie mi moment, Matt musi to zobaczyć, pokażę mu 

8:51 
Hunky Munky 

Lance wie, że przyłapałeś go na śpiewaniu?

8:52
Firelord


Uhm

Nie? 

8:52
Hunky Munky

Staryyy 
Będzie na ciebie cholernie zły 

8:54 
Princess fuckboi killer (Allura Altea) 

Shiro też jest zły, boże 
Powiedział, uwag,a cytuję 

"Keith powinien się wstydzić" 

ale JESTEM Z CIEBIE TAK DUMNA, DOBRA ROBOTA

8:54 
Hunky Munky 

Więc?? Jak jest w Arizonie?? Z twoim chłopakiem?? Dobrze się bawicie?? *wink* 

Dzień 3 
Niedziela, 18 grudnia 
9:08 

Keith powolnie wsunął łyżeczkę pokrojonych owoców do ust i uniósł wzrok znad telefonu, widząc jak Lance schodzi po schodach. Obaj nie unikali swoich spojrzeń, jednak dało się zauważyć jak Latynos sztywno przechodził obok swojego przyjaciela, idąc w stronę spiżarki. 

Widząc to, niższy chłopak od razu taktycznie się wycofał, kierując się do kuchni z nadzieją, iż będzie on w stanie spokojnie zjeść śniadanie, napisać do znajomych i zwyczajnie posiedzieć w pomieszczeniu bez żadnych obaw. Wcześniej do jego przesiadywania na tym piętrze, dołączył się Benji. Biedaczek został zmuszony do spania w pokoju siostry i choć próbował wytrzymać w ów miejscu, i tak obudził się dość wcześnie, a gdy tylko dostrzegł, iż nie tylko on już nie śpi, postanowił trochę porozmawiać z Keithem dla zabicia czasu.

Początkowo starszy chłopak był nieco przerażony wizją rozmów z członkiem rodziny Lance'a, obawiał się, iż będzie to aż nadto niezręczne, zwłaszcza po tym, gdy dowiedział się całej niewygodnej prawdy o chłopcu i jego chorobie. Bał się, iż jego stosunek do niego mógłby się zmienić. Jednak jak to często bywało, jego obawy były niepotrzebne. Pokazał młodemu Sanchez'owi filmik, który nagrał dużo wcześniej i podczas oglądania oraz wspólnego śmiania się z Lance'a, zdążył stwierdzić, iż Benji jest naprawdę przyjazny i przychylny jak zawsze. 

Jak brat dla brata, przeszło Keith'owi przez myśl. 

Teraz, Keith siedział na wyspie, jednocześnie powolnie zajadając się pucharkiem owoców, które sobie przygotował. W duchu wciąż modlił się o to, by jego relacje z przyjacielem były równie swobodne, co wcześniej. W końcu nie chciał, by nagle wszystko stało się niezręczne. Chciał by jego Lance wrócił, ten, z którym mógłby zająć się pierdołami, który by się z nim przekomarzał i flirtował. 

Lecz obaj milczeli, trwali w niezmąconej ciszy, którą przerywały jedynie zwykłe poranne czynności, pozbawione niepotrzebnych słów. Keith przyglądał się kątem oka Latynosowi, który przygotowywał sobie śniadanie. Przygryzł wargę, starając się wyglądać normalnie, tak jakby nigdy nie widział nagiego Sanchez'a, jakby cała sytuacja sprzed dziesięciu minut nigdy się nie wydarzyła. 

Udawał, jednak w głębi duszy cholernie potrzebował wyjaśnić całą sytuację. Musieli jakoś to naprawić, pozbyć się całego zażenowania, zanim wszystko się pogorszy. Ale czy Keith w ogóle chciał zaczynać temat? Nie, oczywiście, że nie. 

Jednak musiał, nie było wyboru ani odwrotu. Był w pułapce. 

- Lance, ja... - Chłopak odezwał się cicho, jednak w tej samej chwili, pani Sanchez weszła nagle do kuchni. Westchnął cicho, lecz z drugiej strony ta mniej przekonana część niego po stokroć dziękowała Bogu za istnienie tej kobiety i ciągłe nieświadome ratowanie go z niezręcznych sytuacji. 

Była niezwykłą istotą i sprawiała, iż ludzie ciekawie na nią reagowali. Chociażby Keith, któremu udzielało się jej matczyne ciepło. Lub też Lance, jej ukochane dziecko. Wystarczyło jedynie, by otworzyła drzwi pomieszczenia i już mogło się zdawać, iż ten wręcz promieniał, prostował się automatycznie, a żywe kolory zjawiały się na jego twarzy. Zdecydowanie był jej małym chłopczykiem, a jej obecność podczas wczesnych poranków, po stokroć polepszała jego nastrój. 

- Witaj, synku. - Rosa stanęła na palcach, aby złożyć delikatny pocałunek na czole Lance'a, co jak Koreańczyk zdążył zauważyć, było jej ulubioną formą powitania. 

Była naprawdę miłą kobietą, zwłaszcza w stosunku do syna, a ich słodkie zachowania sprawiały, iż serce Keith'a wręcz przewracało się w jego piersi. 

Odwrócił prędko wzrok od tej dwójki, czując znajomy chaos, który rodził się w jego piersi. Unikając ich, spojrzał na widok, który znajdował się za dużym kuchennym oknem. Na zielone trawy, na piękne pola, kompletnie nie zimowy widok. Mógł nawet wyobrazić sobie jak Josie i Mateo bawią się na zewnątrz, krzycząc z radości i ścigając się. 

Gdy uparcie wpatrywał się w jeden określony punkt, Rosa zabrała się za parzenie porannej kawy. Nalała wody do czajnika i postawiwszy go na ogniu, obróciła się do syna, spoglądając na niego ze swoim typowym ciepłym uśmiechem, choć tym razem krył on nutę rozbawienia. 

- Więc, jak wam się spało? Mam nadzieję, że nie pobrudziliście pościeli. Dopiero ją uprałam. - Odparła i Lance miał już zaprzeczyć, gdy zatrzymał się w pół słowa i szeroko otworzył oczy, mrugając jedynie z niedowierzaniem. To co właśnie zasugerowała, tę subtelną dwuznaczność, wplecioną w uprzejme pytanie, zrozumiał dopiero po chwili. W końcu nie spodziewał się tego po swojej matce i nie potrafił ukryć, iż jej słowa uderzyły go niczym ogłuszający cios młotka w sam środek czoła. 

Obaj milczeli, rumieniąc się wściekle i wydawać by się mogło, iż wpadali właśnie w panikę, szukając jakiegoś wytłumaczenia całej sytuacji. 

Pech chciał, iż Keith był tym, który odezwał się jako pierwszy, rozpoczynając kolejny i może nawet bardziej niezręczny moment tego dnia. Jakby jeden by im nie wystarczył. 

- W rzeczywistości my nic...

- Nie martw się mamo, my

- Nie uprawialiśmy seksu, przysięgam. 

- Oczywiście, bawiliśmy się całkiem dobrze, ale nie stworzyliśmy żadnego prawdziwego bałaganu. Wiesz, nie takiego, z którym nie moglibyśmy sobie poradzić. 

Słysząc to, Keith aż zakrztusił się własną śliną i spojrzał na niego z wyrzutem, jednak zarówno Lance, jak i jego matka zwyczajnie go zignorowali. 

Rosa zachichotała cicho i starła okruchy z blatu, zerkając kątem oka na nich obu. Nie mogła kryć rozbawienia, które wywoływały u niej ich reakcje. Ich całkowicie szczere zawstydzenie i zażenowanie rozczulało ją do granic, nawet jeśli nie mogła mieć pojęcia o tym, jak bardzo myli się co do ich relacji i jak naprawdę ona wyglądała.

- Oj, skarby wy moje. Nie macie o co się martwić. Może jestem stara, ale wiem jak to jest z nastolatkami, a zwłaszcza z młodymi chłopcami.  - Uśmiechnęła się łagodnie i odłożyła ścierkę na bok. - Wiem, że jesteście szczególnie zainteresowani współżyciem i chętnie poświęcalibyście na to większość swojego czasu. I to nic złego, i sama nie mam nic przeciwko. Mam jedynie nadzieję, iż w całej tej burzy hormonów nie zapominacie o bezpiecznym seksie.

I właśnie w tym momencie pojawia się bardzo ważny aspekt, wręcz arcyważny. Mianowicie; Keith nigdy nie odbył poważnej rozmowy na Te tematy. 

Zwykle, jego rodzice zastępczy sądzili, iż sam był już w pełni świadom lub, że jednak ktoś wcześniej wprowadził go w ten temat. Tak więc warto poświęcić chwilę, by spróbować wyobrazić sobie małego dwunastoletniego Keith'a, który dopiero w tym wieku wręcz zszokowany słuchał o ptaszkach i pszczółkach. W dodatku, w tę czarną magię był wprowadzany przez Pana Truman'a, który prowadził lekcje wdż dla klasy siódmej. I nie ukrywajmy, nie była to najlepsza rzecz  na świecie. 

Jednak to? Ta dziwaczna i szokująco luźna rozmowa o seksie, w dodatku z panią Sanchez i to o 9:33 rano? To było znacznie gorsze. 

Przede wszystkim, Keith nie był otwarty na rozmowy na ów tematy, zwłaszcza jeśli jego rozmówcami były osoby starsze od niego. Oczywiście, nie bał się ich poruszać; czasami rozmawiał nocami z Shiro, gdy uczyli się razem. Bywało też tak, iż na imprezach czy w innych sytuacjach pozwalał sobie poszaleć, a to kończyło się tym, iż naprawdę miał potem o czym opowiadać, dzieląc się z nim doświadczeniami. 
A miał je, jednak mimo tego wstydził się rozmów, których nikt z dorosłych nigdy z nim nie podejmował.

To naprawdę go zadziwiało. Jakim cudem ta kobieta potrafiła być tak opanowana? Zdawał sobie sprawę z tego, iż była od nich dużo starsza i już wcześniej musiała poruszyć tematy seksu, rozmawiając o tym z innymi swoimi dziećmi, ale... To było naprawdę dziwne. Nie była to zwykła rozmowa, ona mówiła im o zabezpieczaniu się, a to oznaczało, iż naprawdę myślała, że ze sobą sypiają. A przecież tego nie robili, w żadnym wypadku

Miał ochotę krzyczeć, zagłuszając jej słowa lub też chciał  zwyczajnie uciec. I był niemal pewien, iż Lance myślał teraz dokładnie o tym samym, nawet jeśli udawał, iż te tematy kompletnie mu odpowiadają. 

-  Mamo, Keith i ja... - Lance wyglądał tak, jakby miał ogromną ochotę wyrwać matce kubek gorącej kawy z dłoni i wylać wrzątek prosto do swojego gardła, byleby nie musieć nic mówić. Własnie tam, podczas tej niewygodnej rozmowy. Był gotów skazać się na śmierć w męczarniach i już nigdy nie wracać z tamtego świata. 

- Zabezpieczacie się, tak? - Rosa zdawała się dokańczać pytaniem, wypowiedziane wcześniej zdanie. Ponownie zaśmiała się cicho i zamieszała łyżeczką w naczyniu, mieszając tym samym cukier, który wsypała do czarnej jak smoła cieczy. - Przynajmniej ja mam taką nadzieję. Jeśli jednak tego nie robicie, wtedy... Cóż, będę zmuszona odstąpić Keith'owi sypialnię, zaś ciebie wyślę wtedy do pokoju Cleo. 

Boże, jej uśmiech był naprawdę słodki. Może nawet zbyt słodki, co naprawdę zaczynało przerażać Koreańczyka. Bał się tego bardziej niż jej zastraszania, jednak i tak pragnął robić wszystko, by była z niego zadowolona. 

- T-tak, mamo. Zabezpieczamy się, wierz mi. - Lance zaczerwienił się jeszcze bardziej, zaciskając palce na misce z płatkami i aż zająkał się cicho. Jego zawstydzenie i stres nie umknęły kobiecie.

Rosa podeszła do niego i ułożywszy dłoń na jego policzku, przesunęła nią po jego miękkiej skórze i znów wypełniła pomieszczenie melodyjnym śmiechem, spoglądając na swojego syna z niemałym rozbawieniem.

- To bardzo dobrze. - Mruknęła i poklepała go po raz ostatni, po czym posłała mu uważne spojrzenie. - Ah i jeszcze jedno, następnym razem bądźcie ciszej, dobrze? Josie przyszła dziś rano do mojego łóżka i zapytała dlaczego słychać śmiechy z twojej sypialni. 

Tym razem to Keith zakłopotał się znacznie intensywniej, a w dodatku obaj wpatrywali się jedynie w siebie nawzajem, mocno zaciskając szczęki. 

Może jednak to był bardzo zły pomysł, te całe granie w dwadzieścia pytań, zwłaszcza o pierwszej w nocy i to w pokoju, który znajdował się obok pomieszczenia,w którym spało dziesięcioletnie dziecko. Od razu przypomniał sobie jak głośno się zachowywali, śmiejąc się pełnymi głosami i to w środku nocy. 

Nie był pewien czy w tej chwili powinien być wdzięczny losowi czy też całkowicie oburzony. Rodzina Sanchez była właśnie święcie przekonana, iż Keith i Lance byli aktywni seksualnie, co dodawało ich kłamstwom realizmu. Nie zmieniało to jednak faktu, iż wciąż czuł się przez to wszystko jak przestępca. Przeżywał każde wypowiedziane kłamstwo, a kolejne oszustwa trawiły go. Zwłaszcza najintensywniej męczyła go myśl, iż był nieszczery w stosunku do tak cudownej kobiety.

Jednak nie zostało mu już dużo ów tortury, jedynie dwa tygodnie. Dwa tygodnie kłamstw, którymi musieli ich karmić. Po tym czasie Lance opowie im bajeczkę o zerwaniu, a Keith już nigdy więcej nie będzie musiał widzieć Rosy, Benjamina, Mateo czy reszty przeklętej rodziny Sanchezów. 

Choć z drugiej strony... Sama myśl o odejściu sprawiała, iż bolało go serce. Nie mniej jednak, starał się ignorować te uczucie. 

- No już, już. Nie gniewam się na was. - Kobieta odezwała się miękko i upiła łyk kawy, powolnie stąpając w stronę swojej sypialni. - Ah, Keith. Zjedz spokojnie i przebierz się, dobrze? Lance zabierze cię do sklepu. 

- Tak jest, proszę pani! - Chłopak mruknął, prostując się automatycznie i mimowolnie spłonął rumieńcem, gdy cała uwaga obojga Sanchez'ów spoczęła właśnie na jego osobie. 

- Czekaj, co? Kiedy niby? - Lance zapytał nagle, o mało nie dławiąc się swoim śniadaniem. Jego teatralna postawa jednak nie zrobiła żadnego wrażenia na jego matce, musiała być zbyt przyzwyczajona do tego typu zagrań, gdyż jedynie wzruszyła ramionami i spojrzała na chłopaka z politowaniem. 

- Po śniadaniu. Twój ojciec potrzebuje pomocy w sklepie, w końcu święta będą już niedługo. 

Chłopak wypuścił z ust niski, gardłowy jęk rezygnacji i począł protestować, machając dłońmi w powietrzu. Był niczym wyrośnięte dziecko, a przynajmniej tak właśnie się zachowywał. 

- To moja przerwa świąteczna, kapka wolności! W dodatku jest niedziela. 

- Twój ojciec nie ma wolnego, a jak pewnie już chciałeś dodać, niedziela jest dniem odpoczynku. - Kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała uważnie na swojego syna, widocznie zawiedziona jego zachowaniem. - Tak więc możesz łaskawie mu pomóc. Zabierz ze sobą Keitha i popracuj kilka godzin, korona ci z głowy nie spadnie. 

- Taa, a kilka godzin szybko zamieni się w cały dzień, a potem następny i wkrótce zostanę wciągnięty w pełen etat. Już ja znam te numery, nie wykiwacie mnie. 

Kobieta westchnęła z rezygnacją i potarła nasadę nosa palcami wolnej dłoni, po czym starała się wykrzesać z siebie ostatki cierpliwości, co jednak było nie lada wyczynem, gdy musiało się obcować z Lance'm.

- Nie rozmawiałeś z ojcem od ostatniego razu. W ogóle. Więc zrób coś dobrego, odpuść sobie i pojedź do tego sklepu, przenieś kilka paczek, popracuj na kasie przez te dwie minuty, przywitaj się z sąsiadami i kup Keith'owi coś słodkiego, zasłużył sobie. Dopiero po zrobieniu tego wszystkiego będziesz mógł wrócić do domu i odpocząć.

Lance westchnął głośno i ze złością wypchał usta kolorowymi kosteczkami pokrojonych owoców, po czym odezwał się, nie martwiąc się tym, iż wciąż ma usta wypełnione jedzeniem.

- Zgoda. - Mruknął, przeżuwając jednocześnie.  - Ale będę stał na kasie jedynie przez dwie minuty. Słyszysz mnie? Mam zamiar ustawić stoper! 

Dzień 3

Niedziela 18 grudnia

9:57 

- Wiec porozmawiamy o poranku? 

Lance wyglądał tak, jakby był właśnie gotów wyrzucić go z auta, zaś Keith obawiał się, iż ten był zwyczajnie do tego zdolny i mógłby wypchnąć go gdzieś na tych dziwacznych drogach. 

- Uhm.. - Brunet wydał z siebie cichy pomruk i powoli skręcił w lewo, kierując tym swoim paskudnym samochodem. - Wolałbym nie. 

- Myślę, że jednak musimy. Nie chce by dalej było tak niezręcznie. - Keith wręcz nieświadomie szepnął i skulił się nieco w fotelu pasażera. 

- Rany, Keith. Nie chcę o tym gadać, dobra? Zwyczajnie udawajmy, że nic się nie stało. 

Chciał się sprzeciwić, powiedzieć coś, wciąż nalegając, jednak ostatecznie odpuścił, uznając, iż może to dobry pomysł. Powinni o tym zapomnieć, udawać, w końcu teraz ciągle udawali, więc czym byłoby kolejne kłamstwo? Przecież to nic takiego, miał jedynie udawać, iż wcale nie widział swojego udawanego chłopaka nago. Właściwie... Po co w ogóle mieli rozmawiać? W końcu nie byli nawet prawdziwymi przyjaciółmi, byli jedynie dziwacznym rodzajem znajomych, którzy co nieco o sobie wiedzieli. Łączył ich jedynie paskudny układ. Tylko tyle. 

- W porządku. Kompletnie nic się nie zdarzyło. - Keith mruknął cicho i przełknął ślinę, prędko odwracając wzrok, który zaraz utkwił w widoku za oknem. - I Przepraszam za filmik. To było naprawdę głupie i...

- Keith, daj sobie spokój. - Lance machnął na niego ręką, chcąc go w końcu uciszyć. Pomimo dość szorstkich słów, oczywistym był fakt, iż Lance nie był na niego zły. Dodatkowym dowodem na to, było to, iż chłopak uśmiechał się lekko. Gdy Keith dostrzegł ów grymas, malujący się na jego twarzy, odetchnął z widoczną ulgą i miał nadzieję, iż ich relacje na nowo się poprawią. 

Droga do miasta nie była zbyt długa, choć z drugiej strony zajmowała wystarczająco dużo czasu, by samochód zdążył się nagrzać przez nieznośne promienie Arizońskiego słońca. Był to grudzień, niewiele czasu dzieliło ich od świąt, jednak jednocześnie oni znajdowali się na pustyni, a słońce coraz bardziej nagrzewało ich pojazd. Keith w końcu otworzył okno, chcąc poczuć ostry wiatr na twarzy i we włosach, a w dodatku udało mu się całkowicie zignorować  uwagi o "Plerezowej Księżniczce", które rzucał nikt inny, jak Lance. 

Gdy tak jechali autostradą, Lance z chęcią zaczął opowiadać mu o okolicy, w które się wychował. Mesa del Caballo było małą mieściną, liczyła zaledwie 1.208 osób, spośród których około 50% już dawno przekroczyło sześćdziesiątkę.  Znajdowało się tam jedynie kilka ciekawych miejsc, które składały się głównie z miejskiego oddziału straży pożarnej, knajpy "Dom z Piernika", stacji benzynowej i oczywiście z małego sklepu państwa Sanchez. 

Lance nawet poszczycił go uwagą, iż to miasteczko można było uważać za urocze, o ile wyznawało się styl życia osoby z maleńkiej mieściny.

Jednak najwidoczniej Lance nie należał do grupy entuzjastów. Nienawidził tego cholernego miejsca. 

Podzielił się z nim również informacją, iż te miasteczko było pełne dziwactw, które jednak mogły zachwycać na swój sposób i sprawiały, iż to miejsce było naprawdę wyjątkowym miejscem do ułożenia sobie życia. Był jedynie jeden haczyk. Było tak, o ile byłeś hetero, w końcu nikt nie lubił inności, nie w takich społecznościach. 

Keith słuchał jego opowieści z uwagą i chichotał cicho, gdy Latynos rozpoczął swoją kolejną opowieść i tym razem, opowiadała ona o starszym mężczyźnie, który często zaglądał do sklepu, gdy Lance był zmuszany do wakacyjnej pracy. Dyskutowali o polityce, broniach i najczęściej Sanchez musiał wysłuchiwać tego, jak cudownym jest młodzieńcem. W końcu pomagał ojcu, to zawsze się docenia.

- Jednak ja pracowałem tam nie z dobrych chęci, a dla pieniędzy. W końcu była to moja wakacyjna praca. I cóż, staruszek nie miał pojęcia jakim grzesznikiem byłem. - Zachichotał mimowolnie, przypominając sobie, jak bardzo był wybielany przez ów mężczyznę. 

Gdy zaczął kolejną historię, tym razem opowiadając o swojej szkole średniej, Keith mógł już dostrzec całkowite odmienne widoki. Zamiast ciągłej drogi, zaczęły pojawiać się domy, a nawet latarnie, popękane chodniki, chwasty, zarośnięte drzewa czy też stare znaki drogowe. 

Po kilku minutach jazdy główną drogą miasta, Lance skierował się w stronę małego parkingu i właśnie tam zaparkował. Wtedy przez okno mógł dostrzec miejsce, w którym mieli spędzić resztę dnia.

Sklep wyglądał mu na jeden z najbardziej prestiżowych budynków w okolicy. Był pomalowany białą farbą, zaś jego front przyciągał wzrok i zapraszał do środka. Plakaty zdobiły ściany i okna, informując potencjalnych klientów o panujących tam cenach czy produktach takich jak papierosy, owoce, drewno opałowe czy wiele innych artykułów.

Obaj wysiedli z auta i przeszli przez drzwi frontowe, sprawiając, iż zawieszony nad nimi dzwoneczek zadrgał i zabrzmiał dość głośno, informując o ich obecności.

Sklep był dość skromny, niezbyt tłoczny i znajdowało się w nim zaledwie kilku klientów.

Mimo tego, obserwował cały lokal i po chwili śmiał zerknął w stronę kasy, która znajdowała się za jego plecami, a gdy tylko się obrócił, napotkał Jaime'go Sanchez'a. 

- Tato! - Zawołał Lance, machając w jego stronę. - Mama nas przysłała, mamy ci pomóc. 

Jaime w odpowiedzi uśmiechnął się delikatnie, poprawiając okulary, które zjechały mu z nosa, niebezpiecznie zatrzymując się jedynie na jego płatkach. 

Keith, nawet jeśli spędził naprawdę niewiele czasu w towarzystwie mężczyzny, mógł śmiało stwierdzić, iż był on dużo cichszy od swojej żony. Rosa była momentami zdystansowana, to fakt, jednak w porównaniu z mężem...? Była zdecydowanie bardziej otwarta i przyjazna. Lubiła dzielić się swoimi opiniami i nie bała się mieć odmiennego zdania. Albo się ją kochało, albo nienawidziło.

Dzięki tym obserwacjom, Keith wiedział w końcu, po kim Lance odziedziczył charakterek. 

- To cudowne, uhm...- Jaime w końcu zauważył go i chociaż jego spojrzenie nie było pełne obrzydzenia, Keith mógł śmiało stwierdzić, iż mężczyzna nie był zadowolony z jego obecności. Był jednak zbyt dobrze wychowany, by zachować się chamsko i powiedzieć jakieś świństwo pod jego adresem czy by wyrzucić go z oburzeniem. Nie musiał jednak robić nic, by Keith był pewien jednego.

Był tu niechciany i niemile widziany   

-----------------------------

Hej, słoneczka! Pośmiejmy się razem, bo ten cholerny trzeci dzień będzie miał prawdopodobnie cztery części, jak nie więcej i aż się załamuję. Gibslythe, nie mogłaś dłuższych tych dni pisać? 

Mniejsza o to, tym razem mamy trochę odpoczynku, bez żadnych przebojów. Jednak, że dobra ze mnie space mom (dostałam te cute miano od moich znajomych i wciąż mi miło okropnie) ostrzegam na zapas, że w następnej części czekają nas filsy.

Brace yourself feelings are coming!

ps. o ile mi się uda, to jeszcze w sobotę wieczorem/niedzielę coś dodam, a w czasie przedświątecznym/w święta/po świętach możecie się spodziewać maleńkiego maratonu z tym ficzkiem (choć nie obiecuję) bo im więcej mam czasu, tym więcej mam chęci na pisanie i mogę nawet siedzieć po nocach, byleby móc dodać jakaś perełkę. 

Zobaczymy jak to będzie, na razie zostawiam was z tą perełką. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top