VII Dzień 3 cz. 2

Keith nie miał pojęcia jak mógłby pocieszyć Lance'a. Nigdy nie był w tym dobry i nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół, by nauczyć się tej przydatnej umiejętności.

Pierwszą osobą, która przychodziła mu na myśl, gdy myślał o ostatniej bliskiej mu personie była Zoe. Była to dziewczyna z pierwszego roku liceum i jego jedyna przyjaciółka z czasów dzieciństwa. Wychowywała się bez ojca, który opuścił jej rodzinę i często płakała w ramię Koreańczyka. Była całkiem zabawna i nawet ładna, w jakiś swój sposób. Posiadała zielone oczy, śmieszne kręcone włosy, lekko pucułowatą twarz i piegi, które pokrywały każdy cal jej skóry. Pamiętał jak kiedyś razem oglądali Star Wars, siedząc w jej sypialni. Potem pocałowała go podczas szkolnego meczu i już nigdy później się nie zobaczyli. Po ów pocałunku uciekł z miejsca zdarzenia, a niedługo później przeniósł się do Nevady, gdy został adoptowany przez kolejną inną rodzinę.

Siedząc tam i przyglądając się płaczącemu Lance'owi, przypominał sobie o tej właśnie dziewczynie. Zawsze się o nią troszczył, a gdy zaufała mu na tyle, by pokazać swoje prawdziwe oblicze, on zwyczajnie uciekł, stchórzył. Tym razem nie mógł popełnić tego błędu, w końcu Lance był dla niego bardzo ważny. Nawet jeśli nienawidził jego zarozumiałości, nawet jeśli chłopak sprawiał, iż momentami jego skóra cierpła, a krew wręcz gotowała się w żyłach. Nawet jeśli mówił on najgłupsze rzeczy, które sprawiały, iż miał Keith ochotę przyłożyć mu kijem baseballowym. Nawet mimo całej tej frustracji, którą Sanchez u niego wywoływał, musiał pokazywać, iż się o niego troszczy. W końcu był ważny, cholernie ważny.  

Keith wciąż nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Tak przez natłok myśli, które wręcz rozbijały się o jego głowę, palnął pierwszą rzecz, która przyszła mu na myśl. 

- Mogę dotknąć twojej blizny? 

Błękitne oczy Lance'a wpatrywały się w niego uważnie, jakby analizując usłyszane słowa, a sam chłopak milczał, nie wydając z siebie ani jednego najmniejszego dźwięku. Nieprzyjemna gula zaczęła rosnąć w gardle Koreańczyka, a uczucie przytłoczenia rosło z chwili na chwilę, gdy obawiał się, że złożenie tak intymnej prośby mogło sprawić, iż na powrót się od siebie oddalą. Z całą pewnością to spieprzył. Boże, Keith, jesteś tak strasznym idiotą. 

Jednak po chwili materac skrzypnął cicho, a do uszu Koreańczyka dotarł cichy szelest pościeli, gdy Sanchez powolnymi ruchami zsunął z siebie koc, sprawiając, iż jego blizna znów była widoczna. Było to ciche i nieśmiałe zaproszenie, z czego zdał sobie sprawę dopiero po chwili, rozumiejąc, iż Lance dał mu właśnie zgodę. Keith prawie ani na moment nie zerwał kontaktu wzrokowego z Lance'm, nawet gdy powolnie stąpał w jego stronę czy też, gdy opadł przed na kolana. Znajdowali się w dość dziwacznej pozycji; przy każdym najmniejszym ruchu ich nogi muskały o siebie wzajemnie, ich ciała praktycznie stykały się ze sobą. Było tak cicho, spokojnie. Tak dziwnie, tak kameralnie. Nigdy nie doświadczył podobnej rzeczy. 

Kiedy Keith wyciągnął dłoń, ledwo mógł nią poruszyć. Początkowo zbliżył ją bardzo powoli, jego palce lekko drżały i oczywistym było to, iż zwyczajnie się bał. Jednak czego? Nawet Keith nie był do końca pewien, zwyczajnie się wahał. 

Chłopak jakby wyczuł jego obawy, pochwycił dłoń Keitha i delikatnie przyłożył ją do swojej blizny. Przez palce mógł poczuć ciepło jego ciała, a jego kciuk delikatnie przesunął się po szwach, badając ich strukturę. Były szorstkie, ale gładkie zarazem, to uczucie było dla niego co najmniej obce. Pozwolił sobie nawet na to, by przesunąć palcami po całej bliźnie, tak jakby była ona bladą drogą prowadzącą donikąd.

- W porządku. - Lance wyszeptał po chwili, nakrywając jego dłoń swoją. - Myślę, że już wystarczy. 

Dłoń Latynosa drżała, przez co Keith zdał sobie sprawę z faktu, iż i on się boi. Przez to dokonał czynu, którego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Delikatnie wycofał rękę, by móc ująć dłoń przyjaciela i trzymać ją w pewnym i czułym uścisku smukłych palców. 

- Hej, wszystko jest w porządku. - Keith szepnął miękko, powolnie przykładając palce chłopaka do swojej piersi, nie wypuszczając ich ze swojego uścisku. Wykrzywił usta w maleńkim krzywym uśmiechu, spoglądając na Lance'a, który jedynie skinął głową i otarł policzki z łez. 

- Życie jest do bani. - Szepnął, nie puszczając ręki Koreańczyka, a wręcz mocniej ją ujmując. 
- Zgadza się. - Keith powolnie skinął głową, próbując odnaleźć się w tej sytuacji i przede wszystkim nie spłoszyć chłopaka. - Moje życie jest do bani, twoje życie jest do bani. Założę się, że nawet życie samej Beyonce ssie. 

- Nie ma mowy. Jest pieprzoną boginią, Mullet. -  Lance roześmiał się cicho i potrząsł głową na boki. - Prawdopodobnie żyje sobie gdzieś na niebie, na takiej dużej chmurze. I na pewno ma piękne skrzydła i koronę. 

W porządku, więc stary normalny Lance wrócił. Dzięki bogu. Lub bogini. 

- Uhm, to nie jest możliwe. - Keith mruknął, zajmując miejsce obok Lance'a i wsuwając się śmiało pod koc. - Jeśli już miałaby gdziekolwiek mieszkać, to zdecydowanie w zamku ze złota. 

- To niedorzeczne! - Lance lekko przysunął się do chłopaka, a obydwaj zachichotali niczym małe dzieci. Po chwili Koreańczyk ułożył się wygodniej i pozwolił, by jego głowa miękko opadła na poduszkę Sanchez'a. Ten jednak był widocznie zdziwiony tym obrotem spraw, czego nie miał zamiaru kryć. 

- Hej... myślałem, że będziesz spał na podłodze. - Mruknął zaskoczony i aż usiadł, spoglądając na usypiającego chłopaka. 

- Dlaczego miałbym spać na podłodze? - Wymamrotał cicho i przytulił się do miękkiej i chłodnej poduszki, a na jego twarzy malował się leniwy uśmieszek. Lance powolnie wciągnął powietrze w płuca i uniósł wysoko brew, wypominając chłopakowi słowa, które wypowiedział przed tymi wszystkimi rozmowami, przenosząc się na swoje posłanie. 

- Najgorsza osoba, z którą mógłbym dzielić łóżko? Nie, nie pamiętam nic takiego. - Mruknął z uśmieszkiem i począł udawać chrapanie, a dziecinny jęk wyrwał się z jego gardła, gdy Lance porwał poduszkę spod głowy Keitha. Zaskoczony chłopak skulił się i zacisnął palce na pościeli, zerkając przy tym na zadowolonego Latynosa. Prychnął pod nosem, bocząc się na bruneta przez ten czyn i sięgnął po poduszkę, jednak niemal nie wypadł z łóżka przez nagły ruch. Lecz zamiast upadku na podłogę, wylądował prosto na kolana Sanchez'a, a silne ręce wyższego chłopaka stanowczo przeszkadzały mu w odzyskaniu swojej własności. Powolnie obrócił się na plecy, by móc spojrzeć na niego z wyrzutem.

- Dlaczego nie możesz być dla mnie miły? - Jęknął męczeńsko.

- Ponieważ. - Lance mruknął z satysfakcją, spychając chłopaka z kolan i tym samym zrzucił go na drugą stronę łóżka. - Jesteś głupkiem. 

Keith poderwał się nagle do siadu, a gdy lekko wyszczerzył zęby, wyglądał zupełnie tak, jakby miał zaraz zaatakować swojego przyjaciela. Sanchez jednak nie przejmował się tą bojową postawą, zamiast tego skrzyżował ręce na piersi i przyłożył poduszkę do swojej klatki piersiowej, tak jakby własnie trzymał dziecko w ramionach. 

- Mieliśmy naszą chwilę, naszą zbliżającą nas do siebie chwilę. - Keith wycedził przez zęby. - Otwieraliśmy się na siebie i...

- I co? - Lance zakpił cicho, spoglądając na chłopaka z niemałą wyższością. 

- I bądź tak miły, i oddaj mi poduszkę.

Lance jednak jedynie ułożył ją pod głową i ziewnął cicho, pozwalając by przeciągły dźwięk wydostał się z jego ust. Keith bardzo się starał by zbytnio nie przyglądać się jego klatce piersiowej, gdy ten przeciągał się, ziewając. Lub na jego miękką skórę, na ten kawałek gładkiego ciała, który skrywał się dopiero pod materiałem krótkich spodenek. 

- Nasz moment jest przeszłością, a ja nie dbam o przeszłość.

- Dupek. 

W końcu schylił się, by móc odszukać na podłodze swoją poduszkę, którą wcześniej wyciągnął z szafy. Musiał nachylić się przez nogi Lance'a by móc dosięgnąć ręką podłogi i mógł przysiąc, iż chłopak wlepiał swe spojrzenie w jego ciało, gdy jego koszulka obsunęła się podczas schylania, odsłaniając dość spory kawałek jego ciała. 

Po kilku chwilach przekomarzania się, chichotach i paru subtelnych spojrzeniach (które, swoją drogą, nie były tak subtelne), w końcu wyłączyli lampkę i obaj wygodnie ułożyli się w łóżku. Keith po chwili obrócił się powolnie na plecy, by móc do snu przyglądać się gwiazdom i ich cudownemu blasku, zaś Lance delikatnie oparł się o jego ramię.

Musisz zasnąć, Keith.  Potrzebujesz tego, własnie teraz. Sen. Sen. Sen. 

Wszystko to, co zdarzyło się tego wieczoru, właśnie ponownie zaczęło odgrywać się w jego głowie, męcząc go. To było już takie typowe, nie był to pierwszy raz, gdy rozmyślał o wszystkim przed snem, gdy rozgrzebywał stare sprawy. 

Jednak teraz przez jego umysł przebiegła jedna istotna myśl. Jak on mógł? Dlaczego powiedział więcej niż musiał? Z drugiej strony... Ten dzieciak właśnie wylał na niego całą swoją duszę, pokazał jej wszelkie zakamarki, gdy on wciąż tak wiele w sobie trzymał. 

Później. Powie mu o wszystkim później. 

Z zadowoleniem wsłuchiwał się w spokojny oddech Lance'a i wręcz przez chwilę był pewien, iż ten zasnął. Jedynie dwa cicho wypowiedziane słowa uświadomiły go, iż był w błędzie. Lub jedynie tak mogło się zdawać, gdyż mówił on półświadomie, mamrocząc uroczo w poduszkę. 

- Policz gwiazdy... - Sapnął cicho. Jego oczy wciąż pozostały zamknięte, a ciało wciąż delikatnie spoczywało na materacu, wtulając się w niego. Po chwili zmienił on pozycję, a z jego ust zaczęło wydobywać się ciche chrapanie. 

Policz gwiazdy? 

Bez zastanowienia spojrzał na jedyne gwiazdy, które były w zasięgu jego wzroku. Świecące naklejki, które trwały przyklejone na suficie, błyszcząc dumnie nad jego głową. Zaczął się zastanawiać czy nieświadoma rada lance'a sprawdzi się i będzie mu dane zasnąć, jeśli zliczy je wszystkie. Nim zabrał się za liczenie, mimowolnie wyobraźnia podsunęła mu obraz sześcioletniego chłopaka. Czy i on kiedyś je liczył, leżąc na piętrowym łóżku? Może leżał wtedy okryty kocem ze Star Wars, z misiem w ramionach? Jeśli mały Lance mógł przy nich zasypiać, to i jemu to pomoże, z pewnością. 

Jeden.

Dwa.

Trzy

Dopiero zliczywszy czternaście z wielu innych świecących punkcików, nareszcie zasnął spokojnym snem. 

Dzień 3

Niedziela, 18 grudnia 

8:37 

Była dokładnie 8:37, gdy obudził się w całkowicie pustym łóżku i spanikował w pierwszej chwili. 

Poranki od zawsze były dla niego niemałą niespodzianką. Nigdy nie był pewien w jakim nastroju będzie, gdy się obudzi i niestety, musiał jakoś to wytrzymywać. 

Otworzył powolnie oczy, by móc spojrzeć na sufit i wziął głęboki oddech porannego powietrza, uświadamiając sobie kilka rzeczy. 

Po pierwsze, wczorajszy wieczór naprawdę się wydarzył. Musiał w to uwierzyć, nawet jeśli logiczna część jego umysłu twardo wmawiała mu, iż to wszystko to jedynie sen. Naprawdę dziwaczny sen. 

Po drugie, spał w jednym łóżku z Lance'm Sanchez, w dodatku przez całą, caluteńką noc. W cholernym dwuosobowym łóżku, co oznaczało 90% szans na nieumyślne mizianie lub co gorsza, wtulanie się w siebie nawzajem, leżąc w pozycji na łyżeczkę. Lub obie te rzeczy. Cholera. 

Po trzecie, Lance'a nie było we wcześniej wspomnianym łóżku, co mogło oznaczać, iż ich wtulanie się w siebie zaszło za daleko i chłopak postanowił spać na dole, albo też i to, że dopiero się obudził i zostawił go samego  w pokoju. 

Keith rozejrzał się, szukając swojego przyjaciela, jednak jedynym co znalazł, było pomarszczone prześcieradło i lekkie wgłębienie w materacu, które mogło oznaczać, iż dopiero co wstał.

W takim razie, gdzie teraz był Lance? 

Spuścił nogi z łóżka, z zamiarem wstania, jednak jego powieki były wciąż zbyt ociężałe, a nogi miał zupełnie jak z waty. Potknął się tuż po pierwszym wykonanym kroku, a jego kolano uderzyło w szafkę nocną, praktycznie zrzucając z niej lampkę. Ból zalał jego ciało, całkowicie go rozbudzając. Zaczął siarczyście przeklinać, nie mogąc się powstrzymać przed wycedzeniem soczystego "kurwa", które swoją drogą, było jego pierwszym wypowiedzianym słowem tego ranka. Chwycił się mocno za kolano, mając nadzieję, iż ból szybko ustanie i pozwolił sobie opaść cieżko na podłogę, zaciskając powieki oraz zęby. 

Kiedy ból odszedł w niepamięć, otoczenie jakby zaczęło się wyostrzać. Miękkie światło przedzierało się przez żaluzje, padając na otwarte drzwi. Chłopak wstał, przeczesując włosy palcami i wyjrzał przez uchylone drzwi. Korytarz był pusty, jednak niósł się po nim jedynie jeden dźwięk, oznaczający, iż jednak nie jest sam na piętrze. Był to śpiew, który niósł się z łazienki. 

Keith od razu rozpoznał ten okropny wokal, który należał do Lance'a. Po długiej podróży jednym samochodem, mógł rozpoznać go już wszędzie. 

- Słyszałam, że opowiadałeś o mnie bzdury. Myślałeś, że się nie dowiem! 

Mój boże. Miał cichą nadzieję, iż jednak słuch go mylił, oby chociaż ten jeden raz w życiu mógłby się mylić i zachować resztki szacunku do tego chłopaka i jego gustu. Jednak nie mógł, w końcu właśnie śpiewał cholerną Gwen Stefani. I to pod prysznicem. 

Wyślizgnął się powolnie z sypialni, pozostając wciąż w swojej piżamie składającej się z koszulki i krótkich spodenek, po czym zakradł się do drzwi łazienki. Im bliżej był, tym głośniej słyszał głos chłopaka, a z każdą wyśpiewaną nutą, w jego głowie zdradzał się okrutny plan. 

Latynos śpiewał głośno, naprawdę głośno i brzmiał przy tym niemożliwie zabawnie. Oczywistym było też to, iż znał dokładnie każdą frazę, w końcu śpiewał bez zająknięcia. 

Nawet nie chciał myśleć, ile razy musiał jej wysłuchać, w takim razie. 

- Przerabiałam to już wiele razy, nie pozwolę by to się powtórzyło!

Dłoń chłopaka od razu pochwyciła telefon, chcąc uchwycić ten moment i i wrzucić go na grupowy chat. Włączył kamerę i zaczął nagrywać, ciesząc się z tego, iż chłopak wciąż pokrzykiwał słowa piosenki, zapewne myśląc, iż nikt go nie słyszał.  

Czy był on skończonym idiotą? W porządku, Keith doskonale wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie.

Chłopak powinien lepiej przemyśleć swoje śpiewanie pod prysznicem i związane z tym konsekwencje. W końcu nawet jeśli posiadał piątkę rodzeństwa, które nie dbało o jego poranne występy wokalne, ktoś w końcu powinien nauczyć go myślenia o konsekwencji swoich czynów. Tak jak Keith robił to teraz. Tym bardziej, jeśli jego śpiew był równy zbrodni przeciwko państwu. 

-  Przerabiałam to już wiele razy, nie pozwolę by to się powtórzyło!

Boże, Pidge będzie tak zadowolona, gdy to zobaczy. 

Sam ledwo tłumił chichot, nie mogąc uwierzyć, iż naprawdę to nagrywa i w to, iż Lance wciąż śpiewał, całkowicie niczego nieświadom. Jakim cudem znał on cały tekst? 

Po kilku kolejnych frazach wsunął rękę za drzwi, kiedy zdał sobie sprawę z tego, iż drzwi są otwarte. Starał się, by chłopak nie zorientował się, iż jest obserwowany i co gorsza, nagrywany. W końcu w ślad za telefonem, również i Keith wślizgnął się do łazienki, stając na chłodnych kafelkach. Widział jak para roznosiła się po pomieszczeniu, a mgiełka pokryła lustro, obok którego spoczywał telefon z włączoną piosenką. 

- Oh, to moja sprawa. To moja sprawa! 

Keith miał okropną ochotę się roześmiać i musiał naprawdę się pilnować, by przypadkiem głośno nie parsknąć. Musiał wytrzymać jeszcze chwilę, w końcu potrzebował dobrego materiału, który mógłby wysłać znajomym. Jeszcze moment, potrzebował czegoś naprawdę dobrego. 

- Ohh, chcę usłyszeć, że ta sytuacja jest nienormalna. N - i - e - n - r - m - a - l - n -a. 

Nie mógł już wytrzymać, zaczął cicho chichotać, a jego dłonie mimowolnie drżały, gdy Lance krzyczał w najlepsze. W pewnej chwili Latynos zaczął śpiewnie pokrzykiwać coś po hiszpańsku, nagle zgarniając zasłonę prysznicową na bok, aby mógł spokojnie wyjść z kabiny. Keith krzyknął mimowolnie, nie mogąc uwierzyć, iż udało mu się nagrać coś tak genialnego. 

- Keith... Co to do cholery...

Koreańczyk prędko wybiegł z łazienki, kierując się do sypialni, jednocześnie wchodząc na grupowy chat. Zatrzasnął drzwi i wskoczył na łóżko, starając się uspokoić, by dłonie aż tak mu nie drżały. W końcu musiał wysłać filmik zanim Lance zdoła wykasować jego życiowe dzieło i dowód na jego głupie zachowania. 

W końcu nagranie wysłało się na grupę, a sam Keith opadł na łóżko z wręcz spazmatycznym śmiechem.

Minęła dokładnie minuta, gdy Lance wparował do sypialni, ciasno owinięty ręcznikiem, a po jego ciele powolnie spływały kropelki wody.

- Ty... - Odetchnął, mocno trzymając swój ręcznik. - Dupku!

Keith starał się  jak mógł, by utrzymywać swój wzrok z dala od pięknie zarysowanych mięśni chłopaka, które nieśmiało wysuwały się spod miękkiego materiału. 

Również starał się omijać wzrokiem bliznę, której widok przypominał mu o ostatniej nocy. Boże, to naprawdę się działo. 

- Nie mam pojęcia o czym mówisz, słonko. - Keith niewinnie zatrzepotał rzęsami i zachichotał cicho. - A tak przy okazji, masz śliczny głosik, gdy śpiewasz~ 

- Pieprzysz głupoty. - Lance przewrócił oczami i wyciągnął dłoń w stronę ciemnowłosego. - Pokaż mi lepiej te nagranie, bym mógł je usunąć.

Lance spojrzał na niego wyczekująco, lecz Keith nie odpowiedział, gdyż przerwały im nagłe wibracje telefonu, który wciąż leżał na łóżku. Oznaczało to nową wiadomość tekstową, a przez dźwięk charakterystycznego dźwięku powiadomienia obaj wymienili między sobą kilka zaskoczonych i nerwowych spojrzeń. W tej samej chwili Keith wydał z siebie głośny wrzask, gdy Latynos rzucił się w stronę telefonu z wręcz wojennym okrzykiem.

Obaj padli na łóżko, szarpiąc się ze sobą w walce o komórkę, na którą wciąż przychodziły kolejne to wiadomości. W pewnej chwili nawet niechcący uderzył Latynosa w twarz, próbując odepchnąć jego twarz od siebie i tym samym od telefonu. 

- Ty skurwielu - Lance zanurkował ręką po urządzenie, jednocześnie rzucając hiszpańskie przekleństwa w stronę swojego przyjaciela. W pewnej chwili silne ramiona Lance'a pochwyciły nogi Keitha, który próbował go kopnąć i odsunąć od siebie, jednak nie spodziewał się tego nagłego ruchu. Został mocno przytrzymany, jednak i tak szarpał się z całych sił, chcąc z nim wygrać. Był to co najmniej niesamowity widok, obaj zaciekle walczyli ze sobą nawzajem, wydając z siebie głośne wrzaski, które przypominały dźwięki wydawane przez dzikie zwierzęta lub przez niespokojne niemowlęta. 

Wyglądało to tak, jakby ich bitwa miała trwać wiecznie, w dodatku wypełniona skrzeczeniem, wrzaskami, śmiechem i wieloma siarczystymi przekleństwami. 

Jednak wszystko się zakończyło, gdy stało się coś nieoczekiwanego.

Ręcznik Lance'a opadł na podłogę, a warto było pamiętać o tym, iż nie miał on nic więcej. 

W dodatku jego dłonie dotknęły tyle nagiego ciała Latynosa, iż był naprawdę w szoku, że jeszcze nie był twardy. Oh, wróć. Był i to jak. 

I nie mógł przestać przyglądać się przyrodzeniu przyjaciela, które, do cholery, znajdowało się tuż przy jego twarzy. Patrzył na jego penisa. Cholernego penisa Lance'a, który znajdował się tuż przed jego oczami.

Miał wrażenie, że minęły wieki zanim Sanchez jednak w końcu się zorientował, co właściwie się stało, a wtedy wrzasnął niczym opętany i odsunął się od ciemnowłosego. 

Keith od razu przykrył się kocem i skrył głowę pod poduszką, jednocześnie pewnie i mocno dzierżąc telefon w dłoni. Bądź, co bądź, nie mógł stracić tego filmiku.

Oddychał teraz głęboko i niespokojnie, nie mogąc uwierzyć w całą tę sytuację. 

- Ubie... - Keith spróbował ponownie nabrać powietrza w usta, co nie było łatwe. Nie teraz.Nie po tym widoku. - Ubierz cokolwiek, już! 

- Przepraszam! - Lance krzyknął w panice i rzucił się w stronę szafy, w celu znalezienia jakiś ubrań. Przez cały czas próbował się jakoś zasłonić, by Keith nie musiał już oglądać go nago.  

Koreańczyk czuł gorąco, które go paliło i sprawiło, iż na jego policzkach wykwitł soczysty rumieniec. Jego serce wręcz krzyczało w jego piersi, nie mógł nawet złapać oddechu. A co gorsza, miał wrażenie jakby cała jego krew odpłynęła właśnie w to miejsce, w którym zdecydowanie nie powinno jej być. Choć nigdy nie był specjalnie wierzący, właśnie w tej chwili modlił się z całych sił, by chłopak nie dostrzegł jego erekcji. 

- Ja... - Keith wymamrotał słabo, powolnie cofając się z łóżka, jednak wciąż zasłaniał się poduszką. To zdecydowanie go przerastało. - Idę na dół. Zwyczajnie sobie idę. 

Po tych słowach od razu uciekł z sypialni, nawet nie obejrzał się za sobą, jedynie biegł przed siebie, prosto do łazienki. Zatrzasnął za sobą drzwi i spróbował kontrolować oddech, opierając głowę o zimne drzwi pomieszczenia.  

Wszystko szło źle, cholernie źle. Niby zaczęło się niewinnie, była to jedynie dziecinna zabawa. A teraz? Cholera, teraz najchętniej rzuciłby się z klifu, ciągnięty w dół przez każdy błąd, jaki popełnił. 

- Chcę się zabić. - Keith mruknął do siebie samego, czekając aż jego puls powolnie się ustabilizuje. Przez te kilka minut stał bezczynnie, wpatrując się w ścianę i próbując usunąć z pamięci obraz, którego nigdy nie powinien zobaczyć, nie w tym życiu. Nie cholernego penisa Lance'a. - Niech coś mnie zabije. 

Ten widok jednak nie odchodził, nie chciał opuścić jego głowy. Choć chłopak bardzo tego chciał, bardziej niż czegokolwiek w życiu mógł pragnąć. Jednak i tak uparcie czekał aż jego pragnienia zostaną wysłuchane, a jego umysł wraz z ciałem przestanie się nad nim znęcać. Czekał na moment aż ten zbyt nieodpowiedni widok zniknie sprzed jego oczu, razem z niezwykle kłopotliwą erekcją, która również nigdy nie powinna się pojawić. 

To zdecydowanie nie była cześć ich planu. Zupełnie się na to nie pisał. 

------------------------

Sam & Depresja spółka z. o. o  z uprzejmością informuję, że dO CHOLERY POTRZEBUJĘ OPIEKI PSYCHIATRYCZNEJ W TRYBIE NATYCHMIASTOWYM XD 

Nie pisałam się na to, o nie nie. 

Ale okej, dzielnie zaczynam od początku. Czy możemy poświęcić chwilę na to, by porozmawiać (czuję się jak Jehowy) o tym, jak Keith szybko zasypia u boku Lance'a? Pamiętajmy, że wcześniej nie mógł zasnąć przez ileś godzin. A tu wskoczył mu do łóżka, poprzytulali się i już. Keith szanuj się, choć trochę.

Scena z blizną, ludzie drodzy, trzymajcie mnie. Umarłam na cukier.

HOLLABACK GIRLS, wciąż to cholerstwo chodzi mi po głowie. Nawet nie wiecie jak długo pisałam tę scenę, nie wyrabiałam ze śmiechu.

Ostatniego chyba nie muszę komentować, dziękuję, dobranoc, chusteczek już nie mam.  







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top