V Dzień 2 cz. 2
Dzień 2
Sobota 17 Grudnia
18: 10
Czas kolacji w domu Sanchez był wyjątkowym doświadczeniem, a przynajmniej właśnie tak mu się wydawało.
Przede wszystkim, Keith nawet nie wiedział, że ktokolwiek sprzedaje stoły, które idealnie pasują dla więcej niż sześciu osób. W jadalni mieściło się tak wiele krzeseł, a i tak jeszcze więcej dosunięto do stołu, tak tworząc kolejne dodatkowe miejsca do siedzenia. Wszyscy byli razem, a jedzenie wędrowało po blacie od osoby do osoby.
Odmówili modlitwę przed obiadem, co Keith oczywiście rozumiał i szanował. Raz pomieszkiwał z bardzo religijnymi rodzicami zastępczymi i ich zachowania nie różniły się zbytnio od zwyczajów państwa Sanchez. Podczas odmawiania kolejnych to słów, nieśmiało otworzył oczy i dostrzegł Mateo, który siedział tuż obok i wesoło pomachał do niego, wywołując delikatny uśmiech koreańczyka. Ten chłopiec naprawdę był wyjątkowy.
W tym samym czasie rozpoczęły się trzy rozmowy pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny, niektórzy uczestniczyli w dwóch konwersacjach na raz, co było tu jak najbardziej normalne.
Podczas posiłku panowała naprawdę przyjemna atmosfera pełna śmiechu, ciągłego hałasu i wielu innych rzeczy, których Keith nigdy nie doświadczył.
Czym to było? Domatorstwem? Miłością? A może zwyczajnym sensem przynależności? Cokolwiek by to było, Keith zwyczajnie to uwielbiał i chciał brnąć w to dalej i dalej.
Podczas kolacji poznał ojca Lance, pana Jaime'go Sanchez'a. Pan Sanchez był wysoki, oporny i staroświecki; z wyjątkowo szorstkimi dłońmi i nieugiętymi zasadami. Jego włosy były szare, zaś na nosie umiejscowione miał okrągłe okulary, które nieustannie zsuwały się na krawędź jego smukłego nosa. Był miły, przynajmniej taki wydawał się brunetowi, jednak podczas pierwszego kontaktu wydawał się być zaskoczony. Nie był to rodzaj gniewu czy wstrętu, jednak wyrażał on pewną frustrację. Jakby część jego była wdzięczna za obecność Keitha, zaś druga chciałaby grzecznie poprosić go o opuszczenie jego domu.
Poznał również żonę Daniela, Rachel, która aktualnie karmiła marchewką ich małą córkę. Maleńka dziewczynka uwielbiała przyglądać się Keith'owi. Początkowo uważał to za niezręczne i nieco krępujące, jednak Lance szybko wyjaśnił mu, iż z jego wyglądem jest wszystko w porządku i mała zwyczajnie lubi obserwować nowych ludzi. Była bardzo ładna, nawet, jeśli prawie cała jej twarzyczka była pokryta drobinkami marchewki, co dodawało jej uroku. Miała też grube pukle, jak na dwulatkę.
- Więc... - Cleo zabrała głos, nabierając odrobinę salsy na kawałek kurczaka. - Jak się poznaliście?
Pytanie nie miało być niezgrabne. Oczywiście, nie było złe, w końcu Cleo nie chciała im dokuczyć, a jedynie chciała wiedzieć. Jednak oczywistym było to, iż momentalnie mięśnie pana Sanchez'a zesztywniały, co mogło oznaczać, iż ów temat był zdecydowanie niemile widziany.
- Nie powinniśmy o rozmawiać o Lance'ie. - Przerwał na moment. - Przy stole.
Keith nie rozumiał, dlaczego pan Sanchez był przeciwny temu, przeciwny jemu i Lance'owi. Fakt, ich związek był całkowicie fałszywy, jednak nie zmieniało to jednego faktu. Rodzina latynosa musiała wiedzieć o uczuciach chłopaka i zwyczajnie to zaakceptować. Być może ich relacje nie były prawdziwe, wszystko opierało się na paskudnym kłamstwie, jednak i tak odczuwał potrzebę ochrony Lance'a przed całym złem i reakcjami rodziny. W końcu był jego przyjacielem lub też pewną dziwaczną odmianą przyjaciela.
Zaskoczyło go to, z jaką łatwością mama Lance'a wyraziła swoją akceptację i wsparcie. Daniel, Cleo, Rachel, Benji, a nawet maleńka Josie. Oni wszyscy okazali to, iż kochają go bezwarunkowo, niezależnie od jego seksualności.
- Właściwie. - Zaczęła pani Sanchez, odwracając się od męża i spojrzała na obu chłopców z matczynym uśmiechem na ustach. - Chciałabym usłyszeć tę historię. Opowiecie nam?
Wszyscy mogli dostrzec napięcie budujące się między Rosą a Jaime'm. Kobieta celowo odsunęła się od prośby swojego partnera i było to oczywiste, że nie chciała z nim negocjować przy stole.
Nawet, jeśli nie znał ich zbyt dobrze, Keith był niemal pewien, iż małżonkowie mieli dwa przeciwne spojrzenia na temat seksualności ich syna.
Lance pochłonął trochę swojego kurczaka i uśmiechnął się szeroko.
- Chcecie usłyszeć naszą historię? Wow, to naprawdę fajnie.
- Okej. - Benji uderzył pięścią w stół, wywołując tym głośny chichot małej Isabel i szczekanie psa w sąsiednim pokoju. - Jestem gotów by ją usłyszeć.
Cały plan tworzył się, gdy Lance i Keith znajdowali się jeszcze w samochodzie, przemierzając długą drogę do jego rodzinnego domu. Macierzysty punkt całego pomysłu należał do Koreańczyka, jednak to Sanchez przeprowadził najprawdziwszą burzę mózgów i tak postanowili opowiedzieć prawdziwą historię ich poznania, dodając jedynie odrobinę maleńkich kłamstewek.
- Więc. - Lance zaczął, odkładając swój widelec, przez co mógł spokojnie gestykulować. - Poznaliśmy się przez naszych współlokatorów, jednak sama historia jest bardziej skomplikowana. Moim współlokatorem jest jeden dzieciak, ma na imię Hunk i...
- Serio? Hunk? - Benji prychnął, przez co skazał się na karcące spojrzenie swojego brata, który nienawidził, gdy przerywano mu w opowiadaniu czegokolwiek.
- Nie śmiej się, jest moim najlepszym przyjacielem i jest genialny z rysunku i chemii. Nie powinno się żartować z kogoś, kto jest świetny w tych dwóch rzeczach. To są dwie największe sztuki wszechświata, stary.
Benji przewrócił jedynie oczami i dopił swoją lemoniadę, zerkając to na brata, to na jego "chłopaka" i czekając aż historia w końcu się rozkręci.
- W każdym razie. - Kontynuował, wracając do swojego opowiadania. - Hunk i Keith są partnerami z laboratorium, więc Keith często do nas przychodził, by się pouczyć. Ah i współlokatorem Keitha jest Shiro, jest cholernie gorący.
- Jak bardzo gorący? - Benji zaśmiał się cicho, ignorując spojrzenie swojej siostry, która chciała go skarcić.
- Zamknij się w końcu! - Cleo warknęła na chłopaka. - Zamknij się i daj mu opowiedzieć ich historię.
Lance jednak zignorował swoją małą siostrę i uśmiechnął się diabelsko.
- Jest bardziej seksowny od samego Chris'a Evans.
To wywołało ciężkie westchnięcie zdziwienia zarówno u pani Sanchez, jak i u Rachel.
- Co?! - Zawołała Rosa, by zaraz zasłonić usta dłonią. - Chris jest cudowny.
Lance skinął głową, zgadzając się z kobietami.
- Cóż, Shiro jest dużo gorętszy od niego. Prawdopodobnie jest najbardziej seksownym mężczyzną, jaki żyje na tej ziemi. Kiedyś grał w baseball w szkole średniej, więc teraz ma cudownie umięśnione ramiona.
- Jeśli Shiro jest aż tak przystojny, dlaczego nie spotykasz się z nim? - Benji zapytał, mówiąc z ustami pełnymi jedzenia.
- Benjamin! - Pani Sanchez klepnęła syna w ramię. - To niegrzeczne w stosunku do Keitha, okazujesz mu całkowity brak szacunku.
Do tej pory Keith był dość cicho, nie odzywał się ani słowem. Jednak to był ten moment, w którym wypadałoby się odezwać, musiał to zrobić, by cała ich opowieść brzmiała wiarygodnie, skoro Lance i tak zdążył się już zapędzić.
- W porządku. – Uśmiechnął się i odparł najłagodniej jak potrafił, jednocześnie pocierając kark dłonią z lekkim zawstydzeniem. - Wiem, jakie miał do niego zamiary. W zeszłym roku Lance chciał zaprosić gdzieś Shiro, jednak dostał kosza. Kupił mu nawet róże, ale nic z tego nie wyszło.
Okej, ten moment nie był częścią zmyślonej historii Lance'a. Ta informacja była całkowicie prawdziwa, ale czy Keith żałował, że o niej opowiedział? Nie, oczywiście, że nie. Zwłaszcza, gdy mógł dostrzec, jak Lance szeroko otworzył usta i był już niemal pewny, że zaraz jego szczęka dosięgnie blatu stołu.
- Keith! - Ryknął na przyjaciela i prawie wywrócił się do tyłu razem ze swoim krzesłem, gdy wstał nagle i oparł dłonie o stół, nachylając się ku Koreańczykowi. - Nie musieli dowiadywać się o tym szczególe.
- Właściwie, ja zdecydowanie musiałem to usłyszeć To całkiem zabawne, że dostałeś kosza. - Daniel oparł się o fotel i ułożył ręce na piersi z lekkim chytrym uśmieszkiem.
Lance od razu posłał mu mordercze spojrzenie i ignorując chichoty reszty rodzeństwa, pogroził mężczyźnie.
- Danny, nie ręczę za siebie i...
- Dobrze... - Odezwał się pan Sanchez i odsunął od siebie brudny talerz. - Zamiast gadać, pozmywasz po kolacji, Lance.
- Ale tato!
- Pozmywasz, sam słyszałeś. A i wygłupy z kurami również będą cię kosztować. - Odparł, przez co Keith musiał zasłonić się ramieniem, chcąc jakoś ukryć rozbawienie i śmiech, który cisnął mu się na usta. Lance jednak nie dawał za wygraną i spróbował zrobić minę zbitego szczeniaka, patrząc smutnymi oczami na swojego ojca, lecz nie dało to żadnych efektów.
Keith obiecał sobie, że nie pomoże mu z naczyniami, jednak i tak skończyło się to jak zawsze. Stał teraz z naburmuszoną miną, stercząc jak ostatni pacan przy zlewie z dłońmi pełnymi mydlin. Zgodził się, nie dlatego, że był miłym i uczynnym człowiekiem, ale dlatego, że Lance stał wcześniej nad zlewem niczym skrzywdzone dziecko i zerkał w jego kierunku, prosząc niemo o pomoc. Jak doskonale musiał się bawić, dając swoje aktorskie popisy; wydął lekko dolną wargę, skulił się nieco, a jego oczy jakby lekko zwilgotniały.
Wszyscy inni opuścili już kuchnię i jadalnię, dorośli prawdopodobnie położyli dzieci do łóżek i sami odpoczywali po całym dniu. Słodka cisza panowała w kuchni do momentu, aż Lance nie włączył radia, ustawionego w kącie kuchni. Włączyła się akurat jedna ze starszych piosenek, przez co Keith mógł zgadywać, iż była to jedna ze stacji, których słuchała pani Sanchez podczas przygotowywania posiłków.
- Spróbuj tylko zatańczyć, a z tobą zerwę. - Keith mruknął szorując talerz gąbeczką, usilnie próbując zmyć z niego resztki salsy. Skubana, mocno się trzymała, co tylko dodatkowo go irytowało, jakby nie wystarczało mu w tym towarzystwo Lance'a.
- To, że włączyłem radio, nie oznacza, że będę tańczył.
Keith uniósł brew, jednak nie powiedział nic. Doskonale wiedział, ze chłopak rzuca słowa na wiatr i znów będzie tkwił w dziwacznej sytuacji. W końcu tańczący Lance nie jest najnormalniejszym widokiem.
Starał się ignorować tę myśl i wsłuchał się w melodię. To był naprawdę stary kawałek. Zdecydowanie stary, kompletnie nie jego typ i z własnej woli nigdy by go nie przesłuchał. Była to piosenka Footloose, West Side Story. Jedna z tych piosenek, które po latach swojej świetności stały się memem, niczym więcej.
- Mm, kocham to! - Zawołał latynos i od razu poruszył się w rytm, idąc w stronę swojego przyjaciela.
- Nie, błagam. Ja nie tańczę, nie rób tego. Nawet nie próbuj. - Keith jęknął rozpaczliwie, jednak zamilkł na moment, by po raz kolejny wsłuchać się w melodię. - Czy to, do cholery, jest Abba?
Lance nic nie odpowiedział, zamiast tego pokręcił biodrami, powolnie podchodząc do marudzącego koreańczyka.
W jednej chwili Lance ujął jego dłonie, odsuwając go od zlewu i przyciągnął do siebie stanowczym ruchem.
- Byłem przez ciebie oszukiwany, nawet nie wiem, kiedy...
- Lance, nie śpiewaj, to dziwne. - Mruknął, jednak latynos nie dbał o to, co ten o nim myślał. Mocniej ujął jego dłonie i pociągnął go w głąb kuchni.
Koreańczyk opierał się i próbował pozostać w miejscu, w końcu nie chciał tańczyć i do cholery, nie umiał. Taniec? Z Lance'm? W kuchni Lance'a, słuchając jego radia, cholernej Abby, w cholernym domu Sanchez'a. Taniec z nim...
Nie ma mowy, nawet za milion lat!
Jednak obserwowanie ruchu bioder chłopaka było dość... Surrealistyczne. Lance zdawał się wiedzieć, co robi, a jego ciało poruszało się płynnie i gładko, jakby bez najmniejszego wysiłku. Był to prosty taniec, jednak wyglądał niezwykle pociągająco i był jedyny w swoim rodzaju, jak i on sam. Keith nie znał nikogo, kto mógłby poruszać się równie wdzięcznie, co chłopak w tej chwili.
Lance potrafi tańczyć?
- Ty potrafisz tańczyć? - Odezwał się, a ton jego głosu, sprawił, iż ów fraza zabrzmiała jednocześnie jak pytanie i komplement. Mentalnie uderzył głową o ścianę, gdyż, nieważne jak bardzo irytował go Lance Sanchez, za każdym razem, gdy Keith na niego patrzył, musiał palnąć jakąś nieprzemyślaną głupotę.
- Mogę być niezręcznym, irytującym facetem, ale jednocześnie mam ukryte umiejętności, słonko.
Keith stłumił śmiech i niechętnie stwierdził, iż trudno było mu się skupić, gdy Lance poruszał się właśnie w ten sposób. Dosłownie starał się krążyć wzrokiem gdziekolwiek, byle nie patrzeć na tańczącego latynosa.
- Ktokolwiek o tym wie?
Lance wzruszył jedynie ramionami i zatańczył zgrabnie wokół chłopaka, gdy rytm znacznie przyspieszył. Poruszył się szybciej i choć teraz wyglądał uroczo zabawnie, Keith nie mógł się powstrzymać przed myślą, iż był to naturalny talent chłopaka, w końcu nigdy nie brał żadnych lekcji tańca. A cholera, był w tym dobry.
Oczywiście Lance nie wiedział nic o walcu czy innych klasycznych tańcach, jednak doskonale wiedział jak się poruszać.
Lance już nie śpiewał, jedynie wymawiał słodko słowa, a Keith mimo jego "kuszenia", i tak starał się trzymać z dala od chłopaka, który tańczył teraz po całej kuchni, bawiąc się przy tym doskonale.
- Tylko jedno spojrzenie i słyszę już dzwon.
Keith miał ochotę krzyczeć.
- Jeszcze jedno spojrzenie i zapominam o wszystkim.
Keith chciał zabrać swoje dłonie, wyrwać je z jego pewnego uścisku, gdy znów je ujął.
- Wooooahhh! - Wtrącił koreańczyk, choć przez cały czas bronił się przed śpiewaniem z nim.
- Mamma Mia! Znów to samo. Jak mam ci się oprzeć?
Może tańczenie z nim nie było takie złe? Dopóki nikt ich nie widział, dopóki u jego boku był tylko Lance... Tak, w końcu pozwolił sobie na skazanie się na ów wyrok - zaczął z nim tańczyć.
Być może był nawet z tego zadowolony, sam nie był tego pewien... W końcu czuł się, jakby zaprzedał właśnie duszę diabłu, w dodatku roztańczonemu jak nikt nigdy.
Dzień 2
Sobota 17 grudnia
21:42
Szpiegowanie Keith'a i Lance'a nie było czymś, z czego Cleo mogłaby być dumna. Nie było to jej pierwotnym zamiarem, gdy przemierzała korytarz, by zejść do kuchni po szklankę wody. Czy czuła się winna, gdy zatrzymała się i patrzyła na nich zza kuchennych drzwi? Tak, oczywiście, że tak! Ale czy chciała przestać? Nie, prawdopodobnie nie.
Nie uważała się za nieusłuchanego członka rodziny. Jednak te miano zostało jej przekazane przez Lance'a wiele lat temu i powoli przechodziło na małą Josie, która dokuczanie reszcie rodziny uważała za naprawdę bardzo zabawne. Cleo za to lubiła myśleć o sobie, jako o odpowiedzialnym dziecku, podziwiającym Daniela, którego reszta rodzeństwa postrzegała, jako idealne dziecko ze względu na jego doskonałe oceny, stypendium z dziedziny prawa oraz założenie rodziny niczym z amerykańskiego snu. Sama chciała być jak on, dobra starsza siostra, która miałaby poukładane w głowie. Odpowiedzialny członek rodziny, na którego można liczyć i przyjść z problemem. Jednak co teraz robiła?
Szpiegowała.
Około dziesiątej wieczorem.
Oglądając swojego brata w dość intymnej sytuacji.
Czuła się dość śmiesznie, jednak wciąż tam była, obserwowała i żywiołowo reagowała na widok dwóch chłopców; mimowolnie uśmiechała się szeroko i chichotała cicho. Czuła się też źle z faktem, iż naruszała ich prywatność. Co jednak powodowało, że nie ruszała się z miejsca?
Szczerze? Zdecydowanie powodem do pozostania na swoim miejscu był uśmiech, który jasno kwitł na rozpromienionej twarzy Lance'a.
Chłopak uśmiechał się przez cały czas, co jednak było do niego podobne. Chłopak kochał flirtować, zachowywał się głupkowato i często dokuczał wszystkim, wywijając im drobne żarty. Ale Cleo była również jego siostrą i wiedziała, że chłopak często ukrywa się za grubą warstwą żartów czy uśmeiszków i trudno było mu pokazywać prawdziwego siebie. Chłopak pokazał swoje prawdziwe oblicze dopiero wtedy, gdy był w college'u.
W dzieciństwie i przez resztę lat czasu dorastania, kłócili się często, szarpali za włosy lub wzajemnie sobie dokuczali, jak to rodzeństwo, jednak zawsze po wszystkim oboje stwierdzali, iż bardzo się kochają.
Cleo uwielbiała myśleć, iż zna tego prawdziwego Lance'a. Wiedziała, kiedy naprawdę się uśmiecha. Widziała różnicę między jego prawdziwymi uśmiechami, a tymi wymuszonymi, wiedziała, kiedy naprawdę ktoś go uszczęśliwiał.
I od dawien dawna nie widziała chłopaka tak zadowolonego. Po incydencie z Benjaminem, już nigdy później nie był szczęśliwy. Aż do tego momentu, podczas jednego głupiego tańca z chłopakiem.
- Depczesz mi stopy, głupolu. - Lance narzekał, choć jednocześnie chichotał, uśmiechając się pod nosem. Dwaj chłopcy poruszali się w rytm piosenek z lat osiemdziesiątych, ich dłonie pozostały splecione, zaś nogi niosły ich po całej kuchni. Był to naprawdę miły widok, wywołujący przyjemną falę ciepła zalewającą jej serce.
- To nie moja wina. - Keith odparł, a jego spojrzenie skupiało się wyłącznie na jego stopach, jakby chciał wyłapywać swoje błędy, które wciąż popełniał.
Lance jęknął ciężko i ujął mocniej jego dłoń, po czym ułożył ją na swoim ramieniu, a swoją wolną rękę umiejscowił na biodrze chłopaka, przysuwając go jak najbliżej siebie.
- Nauczę cię jak tańczyć, ale musisz mnie słuchać. W innym razie nic z tego nie wyjdzie.
- Ale ja nie chcę się uczyć. - Żachnął się, jednak nie miało to zbyt wielkiego znaczenia, w końcu piosenka wystarczająco go zagłuszała. - Ale okej. Tylko ja prowadzę.
- O nie, nie. - Odparł szybko i spojrzał na koreańczyka z politowaniem. - W końcu, po raz pierwszy w życiu, wiem, co robię. Więc ja prowadzę.
Piosenka się skończyła i przełączyła a nową - stary utwór, który rozpoznała, jednak nie pamiętała jego nazwy.
Pamiętała tylko tyle, iż jej rodzice tańczyli do niego na ich ślubie, jej mama miała wtedy piękną czerwoną suknię i kołysała się w czułych ramionach jej ojca, który wyglądał naprawdę przystojnie w dobrze skrojonym garniturze.
Zaczęła się zastanawiać czy Lance pamiętał ów melodię. Musiał pamiętać, w końcu z zachwytem oglądał nagranie ze ślubu, oboje je widzieli, gdy dorwali się do starych nagrań VHS, będąc jeszcze dziećmi.
To była piosenka ich rodziców. I dzielił się nią?
Keith musiał być naprawdę wyjątkowy. Oczywiście, koreańczyk nie mógł wiedzieć o znaczeniu tego utworu, jednak, Cleo była naprawdę zadowolona z czynu swojego brata. W końcu był szczęśliwy, szczęśliwy jak nigdy.
- Zatańczmy ze stylem, zatańczmy jeszcze przez chwilę. Niebo może zaczekać, my tylko wpatrujemy się w błękit...
Lance przełknął ślinę, a jego policzki pokryły się różem. Cleo od razu rozpoznała ten wyraz; chłopak doskonale pamiętał ten utwór.
- W-więc, teraz zrobisz krok. - Zaczął, poruszając się wolno do melodii. - To zaledwie kilka kroków, trochę kołysania się. Widzisz? Raz, dwa..
Cleo przesunęła się bliżej progu, uważnie im się przyglądając. Nie mogli jednak jej zobaczyć, za bardzo byli zajęci sobą nawzajem, a muzyka zagłuszała dosłownie wszystko inne; jej drżący z emocji oddech czy też skrzypienie podłogi, gdy zbliżała się, by móc zobaczyć więcej.
Po kilku instrukcjach latynosa i kilku kolejnych taktach, zaczynali się wczuwać. Keith ponownie nadepnął na stopę chłopaka i Cleo była niemal pewna, iż zaraz usłyszy kolejny inteligentny komentarz swojego brata, jednak ten jedynie uśmiechnął się i kontynuował naukę, ignorując ów potknięcie. Obaj z nich rumienili się wściekle, co wywoływało u niej mimowolny chichot, byli w tej chwili niewyobrażalnie uroczy.
- To trudne. - Poskarżył się Keith i oczywistym był fakt, iż rosła w nim frustracja. Jego dłoń znieruchomiała na ramieniu Lance'a zaś druga poluźniła się w jego uścisku. Był wręcz załamany. - Jestem w tym okropny.
- Nie jesteś, zwyczajnie nigdy wcześniej tego nie robiłeś. - Zachichotał i niemal czule uścisnął dłoń bruneta. Znów obaj zaczęli się poruszać, tym razem z większą swobodą, kompletnie nie koncertując się na doskonaleniu ruchów, a na leniwym kołysaniu się w rytm. Tak było dużo milej. - Nigdy nie brałeś udziału w szkolnych potańcówkach?
- Nikt już nie tańczy wolnego na szkolnych potańcówkach, Lance.
- To prawda. - Zgodził się i mimowolnie wtulał się w niego przez kolejne kilka taktów. W końcu odezwał się w pewnej chwili, zerkając na chłopaka. - Hej, tańczymy wolnego, prawda?
- Nie sprawiaj, że będzie to jeszcze bardziej dziwaczne, niż już teraz jest, ale... Taak, tańczymy wolnego.
Nastąpiła długa pauza, obaj zamilkli. Lance przesunął wzrokiem po bladej skórze chłopaka, zatrzymując się na jego wargach i oczach. Ich spojrzenia się spotkały, a gdy tańczyli, pozwalali sobie na długie spoglądanie sobie w oczy. Nie potrafili się od siebie oderwać.
- Czy to dobrze? - Keith wyszeptał, zaniepokojony zadowoleniem chłopaka. Ten jedynie skinął głową i posłał mu uśmiech, który Cleo uznawała za całkowity skarb, w końcu obdarzał nim tylko tych, którzy byli tego naprawdę warci.
Spodziewała się, że zaraz się pocałują, naprawdę myślała, że właśnie do tego zmierzają. Wskazywał na to język ich ciał. To była właśnie ta chwila, napięcie było naprawdę wysokie, a ich oddechy urwały się na moment. Lance spojrzał na chłopaka jakby z lekką trwogą i nadzieją, bojąc się wydać z siebie najmniejszy dźwięk. Ich dłonie splotły się znacznie mocniej, a ciała zbliżyły się jeszcze bardziej, przez co Keith przygryzł dolną wargę, przyglądając mu się z wyczekiwaniem.
Jednak w tym samym ułamku sekundy nagle odskoczyli od siebie, niezręcznie krocząc w przeciwnych kierunkach. Cleo w tym momencie wydała z siebie zbyt głośny dźwięk pełen rozczarowania, nie zdążyła nawet zakryć ust dłonią, przez co chłopcy byli wstanie ją usłyszeć.
- Co to było? - Lance zapytał, wyłączając radio i nasłuchując uważnie, a Keith uczynił to samo. Sama dziewczyna zaś pisnęła cicho i wybiegła szybko, ukrywając się w łazience, a jej serce biło jak oszalałe od ogarniających ją emocji.
Teraz jednak była bezpieczna, pozwoliła sobie nawet na osunięcie się po ścianie i opadnięcie na podłogę, poddając się szalejącym myślom, miała straszny mętlik w głowie.
Dlaczego się nie pocałowali? W końcu... W końcu byli parą, prawda?
To normalna rzecz dla kochanków.
Cleo nie była głupia, widziała filmy, oglądała seriale i była świadkiem wielu scen między jej rodzeństwem a ich miłostkami ze szkoły średniej.
Wiedziała jednak o Lance'ie i Keith'cie.
Nie całowali się, czuli się totalnie zawstydzeni, to wszystko było dla nich tak niezręczne i rumienili się wściekle przy każdym najmniejszym dwuznacznym kontakcie. To nie było normalne, pod żadnym względem. To było jedynie ciche podkochiwanie się, a nie związek.
W takim razie, co obaj ukrywali?
---------
Cześć, słoneczka! Obiecałam rozdział i jestem, tak jak mówiłam~
Uwielbiam go, naprawdę strasznie uwielbiam. Nasz mały Keith powoli się zakochuje i wewnętrznie pokrzykuję na niego, jak i na Lance'a, by w końcu przestali być durniami, przecież ich uczucia widać na kilometr. Z drugiej strony ich strach i niepewność, to wszystko jest bardzo zrozumiałe.
Swoją drogą, czy tylko mnie boli to, jak Keith wymienia kolejnych to rodziców zastępczych? Rany, ile on ich musiał mieć? ile razy był przekładany z rąk do rąk? To przykre, zwłaszcza, że mówi o tym z takim spokojem, jakby to było normalne.
A i scena z tańcem; trzymajcie mnie, bo umieram od cukru. To jedna z moich ulubionych scen i nie dziwię się, że Cleo ich podglądała. Możemy ci to wybaczyć, słonko, każdy by ich podglądał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top