IX Dzień 3 cz.4
Wiedział jedno.
Był tu niemile widziany i niechciany.
-Świetnie. - Wymamrotał Jaime, nawet jeśli jego myśli były dalekie od tego stwierdzenia. Lance jednak zdawał się nie zauważać niebezpiecznej wymiany spojrzeń, strachu swojego przyjaciela czy niechęci rodzica. Zamiast tego, zbliżył się do lady i nachylił się nad metalowym blatem, omiatając wzrokiem półki z alkoholami.
- Więc, tato... - Zaczął, a jego głos brzmiał dość zabawnie; nieśmiało i niewinnie, tak jakby właśnie przemawiało dziecko, które mimo zbrojenia i tak chciałoby o coś prosić. - Mam już prawie dwadzieścia jeden lat, to poważny wiek. Więc kiedy będę mógł po raz pierwszy napić się alkoholu?
Jaime pokręcił głową z rozbawieniem i obszedł ladę, by dostać się do regałów z asortymentem spożywczym, który zaraz zaczął równiutko układać.
- Obaj wiemy, że nie byłby to twój pierwszy raz z alkoholem. - Mruknął, spoglądając na syna, a jego słowa sprawiły, iż włoski na ciele Lance'a stanęły mu dęba. Wyglądał na zaskoczonego, co nie ubiegło uwadze Koreańczyka, który z rozbawienia musiał aż zasłonić twarz dłonią, by nie wydać z siebie cichego śmiechu. Starał się zachowywać normalnie, albo chociaż udawać, iż wszystko jest z nim w porządku. Tak też rozejrzał się po sklepie oraz samym magazynie, szukając czegokolwiek, czemu mógłby się przyglądać, unikając spojrzeniem obojga Sanchez'ów.
Mimo silnego samozaparcia, nie mógł powstrzymać cichego chichotu, który mimowolnie wydarł się spomiędzy jego warg. W końcu udawana niewinność Latynosa niezwykle go śmieszyła i nie rozumiał, dlaczego ten chciał wciąż zgrywać idealne dziecko. W końcu każdy z jego rodziny miał świadomość jego grzeszków, sami kiedyś byli młodzi.
Nie mówiąc już o tym, iż zarówno Keith i Lance już dawno mieli za sobą swoje pierwsze łyki alkoholu. Nie byli już dziećmi, obaj już studiowali i nie dało się ukryć, iż obojgu zdarzało się uczestniczyć w zakrapianych imprezach. Jednak chłopak wciąż miał zamiar bronić swojej domniemanej niewinności, podnosząc palec wskazujący, chcąc już się kłócić, jednak jego głos ugrzązł gdzieś w gardle, nie pozwalając mu się odezwać. Jaime na ten widok znów się roześmiał i zaczął rozładowywać pomarańcze, zerkając kątem oka na swojego syna.
- Nie wygadam się przed matką, ale za to zabierz ze sobą Keitha na tyły sklepu i rozładuj ciężarówkę. Doug czeka. - Odparł, a Lance od razu energicznie pokiwał głową i złapał przyjaciela za rękaw, jak najszybciej uciekając w stronę tylnych drzwi.
Te otworzyły się z cichym klekotem, ukazując im ogromną ciężarówkę, która zaparkowana była tuż obok białego budynku. Keith od razu był w wstanie dostrzec starszego łysego mężczyznę, który wypalał właśnie papierosa. Przyglądał mu się przez chwilę i widząc jak ten bierze papieros w usta, jednocześnie przenosząc skrzynki z produktami, Keith mógł przypuszczać, iż to nikt inny, jak wcześniej wspomniany Doug.
Początkowo zaistniała między nimi niezbyt przyjemna aura, gdy łysy mężczyzna spojrzał na Koreańczyka. Cała ciężka atmosfera zniknęła jednak w jednej chwili, gdy tylko dostrzegł Lance'a, który pomachał mu z dużym uśmiechem, który wykwitł na jego twarzy.
Doug wyjął papieros spomiędzy warg i rzucił nim o ziemię, depcząc go, po czym uśmiechnął się szeroko. Keith nie miał pojęcia jak chłopak to robił, jakim cudem Lance jednym spojrzeniem sprawiał, iż ktoś momentalnie promieniał. Był naprawdę niezwykły.
- Lance, mój chłopak! - Mężczyzna zawołał radośnie i pozwolił, by młodzieniec rzucił się do niego, przytulając go i klepiąc po plecach. Obaj przywitali się, a zaraz po tym Latynos roześmiał się cicho i wyślizgnął z objęć, stając na krawędzi chodnika.
- Nic się nie zmieniłeś, staruszku. - Mrugnął do niego i w jednej chwili spojrzał na nieco zakłopotanego przyjaciela, który już tradycyjnie nie wiedział, co powinien ze sobą począć w takich momentach. - Swoją drogą, to Keith. - Mruknął i wręcz dumnie wskazał na ciemnowłosego, który nieśmiało odwzajemnił jego spojrzenie. - Jest moim...
Chłopak choć dziarsko zaczął swą wypowiedź i zwykle wykazywał się przeogromną dumą oraz pewnością siebie, tym razem prędko uciął swoją myśl, blednąc nieco. Wyglądał na lekko zagubionego, gdy jego dumny wyraz odszedł w niepamięć, jednak prędko się zreflektował, chcąc dalej ciągnąć swoje przedstawienie, w którym to on ustalał zasady.
- Przyjacielem. Tak, jest moim przyjacielem. Przyjechał na święta. - Lance odparł prędko, zadziwiając tym ciemnowłosego. W końcu ich umowa dotyczyła udawanego związku, a nawet Lance momentami zachowywał się tak, jakby chciał ogłosić całemu światu, iż Mullet jest jego chłopakiem. Lecz teraz nazwał go przyjacielem? Coś widocznie mu nie grało w tym wszystkim.
Zmarszczył brwi, myśląc intensywnie, po czym w końcu zaczynał rozumieć.
Więc to tak. Doug kompletnie nie miał pojęcia o preferencjach Lance'a, nie zdawał sobie sprawy z tego, iż ten lubił mężczyzn.
Ta myśl tylko sprawiła, iż zaczął poważnie zastanawiać się nad tym, ilu ludzi rzeczywiście wiedziało o jego upodobaniach.
Keith starał się jak mógł, by ukryć swoje zdziwienie, w końcu nie chciał wydać swojego przyjaciela. Z drugiej strony... Lance mówiąc o nim, wyglądał całkowicie inaczej; wydawał się być podekscytowany przedstawianiem go jako swojego chłopaka, swojego partnera, kochanka. Keith nie mógł go winić czy mieć do niego żalu. Miło było mówić o takich rzeczach, zwłaszcza, gdy były równie mile przyjmowane.
Nie mniej jednak, Lance mimo udawanej otwartości, powolnie pokazywał swoje prawdziwe ja, więc oczywistym było, iż nie każdy o wszystkim wiedział. Tak było z Doug'tem, który nie wiedział o ich "związku" i Keith jak najbardziej to szanował.
W końcu odsunął od siebie wszelkie dziwaczne myśli i ruszył w stronę ciężarówki, zakładając rękawiczki na dłonie.
Pracowali przez godzinę i choć nienawidził ciężkiej pracy, był zmuszony przyznać, iż było całkiem miło. Doug włączył radio, pozwalając by klasyczne kawałki rocka sączyły się w tle, gdy rozładowywali cholernie ciężkie skrzynie. Było gorąco, a podczas biegania tam i z powrotem, zgrzali się dodatkowo, przez co Keith zmuszony był ściągnąć swój sweter, pozostając jedynie w samym cienkim podkoszulku. Słońce paliło jego jasną skórę, którą od czasu do czasu pokrywały kropelki potu, które starał się ocierać. Podczas tych krótkich przerw, pozwalał sobie na jeszcze jedną rzecz; mianowicie przyglądał się zziajanemu Latynosowi i jego cudownie opalonej skórze, która wystawała zza jego ubrań.
- Myślę, że oszukiwałeś i tak naprawdę się obijałeś. -Keith wydyszał pomiędzy łapczywie sączonymi łykami wody, gdy oparł się o jedną z pustych już skrzyń. Nie był zdenerwowany faktem, iż to Latynosowi udało się szybciej rozładować ciężarówkę, w końcu ten miał już wprawę i ściganie się było tu bezsensowne. Był jednak nieco poirytowany tym, iż ten aż tak przeżywał swój triumf.
Lance uśmiechał się pod nosem i oparł się o ścianę, leniwie kręcąc głową.
- N-Nie... - Sapnął i wziął spory łyk wody, pozwalając by kilka kropel wykradło się z jego ust. - Nie ma mowy. Zajmuję się tym od lat, przystojniaczku.
- Przystojniaczku? Wow, to coś nowego. - Keith aż uniósł brwi i starał się nie okazywać tego, jak bardzo ucieszył się z tego nowego określenia. Nie potrafił jednak ukryć uśmiechu, przez co od razu przycisnął wargi do butelki, pociągając duży łyk i starał się uspokoić. A nie było to łatwe.
Przymknął powieki, opróżniając butelkę i tym samym był zbyt zajęty, by dostrzec rumieniec, który wykwitł na twarzy jego przyjaciela. Każdy, kto nie był głupi, mógłby zauważyć ten uroczo zabawny i wściekle różowy odcień jego policzków, a nawet sposób, w jaki Lance zagryzł wargę i odwrócił wzrok, próbując ukryć zakłopotanie.
Mógł zauważyć to każdy, oczywiście, jeśli nie było mowy o dwóch najbardziej niedomyślnych chłopakach, którzy chodzili po tej ziemi; Sanchez'ie i Gyeong'u.
W końcu byli zmuszeni wrócić do środka, gdzie panował miły chłód, a przynajmniej tak mogło się wydawać, gdy wróciło się z takiego skwaru.
Jednak zaraz po ochłodzeniu się, ciało Keitha odezwało się z kolejną potrzebą.
- Boże, umieram z głodu. - Westchnął i z utęsknieniem spojrzał w stronę półek, które były pełne smakowitego jedzenia. Słysząc go, Lance mimowolnie zaśmiał się cicho i sięgnął po paczkę frytek, podając ją chłopakowi.
- Jedz, durniu. W końcu to sklep z artykułami spożywczymi, więc znajdź coś sobie i jedz śmiało. - Uśmiechnął się niemal szatańsko i spojrzał na bruneta. - Jedynie nie pozwól by mój tata cię przyłapał.
Lance zachichotał cicho, widząc, iż ten nie jest w stanie mu odmówić i prędko zaczął iść korytarzem. Keith od razu się zanim rzucił, odrzucając torbę na bok, skupiając się na tym, by niczego nie zrzucić czy uszkodzić. Lecz mimo pośpiechu, i tak nie mógł odnaleźć go między regałami.
- Lance? - Zawołał, skręcając w sekcję owoców, rozglądając się za chłopakiem. - Lance, gdzie ty...? - Przerwał nagle, widząc go skulonego za skrzynką z bananami. Była dość wysoka, przez co była również idealną kryjówką dla Latynosa, który klęczał na ziemi.
Gyeong uśmiechnął się z lekką ulgą i idąc za przykładem przyjaciela, sam opadł na kolana i bezszelestnie doczołgał się do niego.
- Co masz zamiar zrobić? - Zapytał szeptem, przyglądając się przyjacielowi niemal z fascynacją, jednak ten obrócił się jedynie powolnie i położył palec na ustach, każąc mu być cicho.
W normalnej sytuacji, jak zawsze pomyślałby, że to kolejny z jego żartów; mógłby to być kolejny z jego dziecinnych pomysłów. Jednak teraz? To z pewnością nie była kolejna z jego zabaw, był zbyt niespokojny, skupiony. Było to po nim widać, po zmarszczonych brwiach, przerażeniu malującym się w jego jasnych oczach i dolnej wardze, którą mocno zagryzał.
- Hej, Lance... - Keith szepnął i ułożył dłoń na ramieniu przyjaciela, dotykając go niepewnie. - Co się stało?
Ten od razu nakrył dłonią usta Mullet'a i wtedy obaj byli w stanie usłyszeć cichą rozmowę.
Jamie stał kilka rzędów od nich, po prawej stronie sklepu. Rozmawiał z kimś, jednak nie mogli dostrzec tego człowieka. Nie było to jednak zbyt dużą przeszkodą, gdyż doskonale go słyszeli, a każde kolejne słowo wprawiało Lance'a w niemałe przerażenie.
- Nie mam pojęcia co robić, Hank. To znaczy, chcę go kochać i oczywistym jest, że go kocham. Staram się. Próbuję. W końcu, wiesz, to okropnie trudne, gdy on... - Jaime zawiesił na moment głos, szukając odpowiedniego słowa. - Gdy on jest...
- Homoseksualistą?
Keith westchnął wprost w palce przyjaciela, a jego serce zaczęło uderzać milion razy na minutę. W końcu to wszystko sprawiało, że Lance wariował z przerażenia, okropnego strachu i irracjonalnego szaleństwa. To właśnie sprawiło, że skrył się za tą cholerną skrzynką, kryjąc się przed swoim ojcem, za bardzo bojąc się ruszyć z miejsca. Był również zbyt ciekaw dalszych słów, by porzucić swoją kryjówkę.
- Dokładnie, homoseksualistą. On lubi mężczyzn, Hank! Nie rozumiem dlaczego. - W końcu odpowiedział nieznajomemu mężczyźnie, który nosił imię Hank. - Czasem budzę się w nocy, myśląc o tym. Fakt, wcześniej mieliśmy styczność z buntowniczymi dziećmi, dobrym przykładem jest Sophia. Zaszła w ciążę w tak młodym wieku, a teraz jeszcze dowiadujemy się, że Lance, cholera, lubi mężczyzn? Jakby tego było mało, przyprowadził chłopaka do domu!
- Mój Boże...
- I nie mam pojęcia co robić! Kocham go, to mój mały chłopczyk. Jednak on sprawia, że wszystko jest trudniejsze, bo chciałbym by w końcu wybił sobie z głowy te bzdury. Ale on nawet nie ma zamiaru nic zmienić, rozumiesz? Jest taki odkąd skończył szesnaście lat.
Hank przemówił zaraz po nim, a jego głos był ochrypły i szorstki, wyjątkowo nieprzyjemny. Był stary, co Keith mógł zauważyć po sposobie w jaki mówił, zmiękczał samogłoski i wymawiał je powolnie. Jednak nie sposób był najgorszy, a to co mówił; w końcu każde kolejne słowo wprawiało go w coraz to intensywniejszą wściekłość.
- Jeszcze z tego nie wyrósł?
- Niestety nie.
- Bardzo mi przykro, Jaime. Swoją drogą, mówiłeś, że był... Biseksualistą?
Głos Jaime'a zamarł na chwilę, jednak wziął on głęboki oddech i ponownie się odezwał.
- T-tak. Z początku myślałem, że to nawet lepiej. W końcu lubił wtedy i kobiety, i mężczyzn. Ale teraz...
Keith odsunął dłoń Lance'a od swoich ust i spojrzał na niego z troską, ale i strachem. Nie wiedział co robił, jednak wszystko mówiło mu, że powinien zrobić cokolwiek, jego podświadomość wręcz wrzeszczała do niego. Musiał pomóc Lance'owi wydostać się z tego miejsca. Nie chciał by to słyszał, by musiał znosić wszystkie te raniące słowa. Nie chciał by go bolały.
- Przestań... - Wyszeptał, wyciągając rękę, by odwrócić twarz Latynosa ku sobie. Przesunął palce na jego szczękę, dotykając jego skóry. Chłopak przymknął powieki, jednak Koreańczyk i tak był w stanie dostrzec jak bardzo zaczerwienione miał oczy.
Proszę, nie płacz. - Keith pomyślał wręcz histerycznie, czując jak na jego sercu zaciska się ciasna pętla. - Proszę. Proszę na Boga, nie płacz. Nie chcę, żebyś płakał.
- Musimy stąd zwiać.
Lance od razu pokręcił głową na boki i wyrwał się z jego uścisku, znów odwracając głowę ku kierunkowi, z którego dobiegały głosy. Rozmowa trwała dalej, tak jakby nigdy miałaby się nie skończyć, a Keith bardziej niż czegokolwiek, w tym cholernym świecie, pragnął ochronić Lance'a przed tym wszystkim.
Lance zapewne od zawsze zdawał sobie sprawę z opinii swojego ojca, w końcu nie trudno jest wyczuć, gdy ktoś nie akceptuje nas całkowicie. Wtedy nie musi nam nawet tego mówić, to się czuje. Jedna usłyszenie tego za własnymi plecami? To bolesne, straszne, raniące serce i duszę i właśnie to sprawia, że ludzie tacy jak Lance zaczynają nienawidzić samych siebie.
Keith poznał Lance'a na pierwszym roku, gdy ten był jeszcze zupełnie inny. Pamiętał jak chłopak wiecznie flirtował z dziewczynami i chłopakami, przybierając ten typowy głupkowaty uśmieszek, który sprawiał, iż Keith i Pidge wręcz dusili się ze śmiechu nad książkami. Pamiętał też, jak szczycił się swoim paskudnym samochodem lub gdy zapraszał Shiro na randkę, kupując mu przy tym kwiaty. Oczywiście, nabijał się wtedy z niego, nie tylko wtedy, a może i przy każdej sposobności, jednak... To było właśnie to, co Lance miał na myśli poprzedniego wieczoru, otwierając się przed nim, wyciągając na wierzch wszystkie swoje niepewności. To było tym, przez co Lance płakał teraz i przez co nie miał już nawet siły, by spojrzeć Kethowi w oczy.
Jego słowa, każda bolesna nuta, którą wypowiedział wtedy w sypialni, teraz rozbrzmiewała i wręcz krzyczała w umyśle Koreańczyka.
"Moi rodzice mają biseksualnego syna i często się ze sobą kłócą. W końcu mają odmienne zdania o kimś tak dziwacznym, kto lubi zarówno mężczyzn, jak i kobiety."
- Taaa. - Jaime kontynuował, odpowiadając na kolejne pytanie Hank'a. - Nie wiem już co robić. Mój syn lubi mężczyzn, ale i kobiety. To dość... stresujące i chore. Chciałbym jedynie by lubił jedno, albo drugie, a nie oba. To zbyt dziwaczne. Dlaczego nie może się nad tym zastanowić, Hank? Dlaczego choć raz może nam wszystkiego nie utrudniać? Dlaczego nie może pomyśleć i wybrać?
Keith ponownie usłyszał słowa Lance'a.
Dlaczego choć raz może nam wszystkiego nie utrudniać?
I jeszcze raz.
Dlaczego choć raz może nam wszystkiego nie utrudniać?
I jeszcze raz.
Dlaczego choć raz może nam wszystkiego nie utrudniać?
Keith drżał, czując, że jego serce bije niekontrolowanie szybko. Wszystko go bolało, jego całe ciało krzyczało, a jego umysł błagał, by w końcu uciekli.
- Lance. - Wyszeptał, łapiąc chłopaka za ramię i otaczając jego ciało. - My musimy...
- Nic nie musimy.
- Lance, przysięgam na cholernego Boga. Jeśli będziesz się ze mną kłócił, ja...
Keith poczuł jak jego serce zamarło. Lance w tej chwili płakał, zwyczajnie płakał, a jego łzy spływały po jego ciemnej skórze. Wyglądał na tak załamanego i rozbitego, nigdy nie widział nikogo w podobnym stanie. Chłopak był bliski histerii.
Musiał zabrać go od ojca, z tego cholernego sklepu i z głupiego miasta, które liczyło zaledwie 1.208 osób, zwyczajnie musiał zabrać go gdzieś daleko. Nieważne czy do jego domu, czy do uniwersytetu w stanie Oregon, albo do cholernego baru, który znajdywał się dwa miasta dalej. Nie obchodziło go gdzie, jak daleko.
Musiał zabrać go gdziekolwiek.
---------------------
Tysiąc słów mniej niż zwykle, jednak jak przeczuwałam, ten dzień będzie miał pięć części i zwyczajnie musiałam zostawić trochę na zapas, by i kolejna część nie była śmiesznie krótka.
Tym smutnym akcentem kończymy przedpołudnie, a nie ukrywam, ze to zaledwie wstęp do dramy, która nastąpi znacznie później.
Sam i Depresja spółka z o. o. znów weszła do gry, moi mili. Tak samo feelsy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top