XVI Dzień 8 cz. 2

Dzień 8

- Skąd, do cholery, wzięły się tutaj farmy drzewek świątecznych? To pustynia, Daniel. Pieprzona pustynia! 

Na przednim fotelu starożytnej już ciężarówki, która należała do głowy rodziny Sanchez, siedział Daniel, mocno zaciskając dłonie na obdrapanej kierownicy. Był już na krawędzi załamania i prawie wytracał limit swojej wytrzymałości psychicznej; w tym cierpliwości na wszelkie obrzydliwości Benjamina i jego pytania, które mimo zaskakującej ilości, wciąż się powtarzały niczym mantra. Nastolatek siedział niedbale ułożony na przednim siedzeniu, opierając stopy o deskę rozdzielczą. Wielokrotnie był za to karcony, jednak zdecydowanie był on typem osoby, która słuchała upomnienia jednym uchem, a wypuszczała je drugim.  

Sophia i Cleo siedziały w tylnej części ciężarówki, zaś Keith i Lance wciśnięci byli w niewielki kąt, tuż obok sióstr Latynosa, które bez skrępowania opierały stopy o oparcie siedzenia Daniela. Jazda była niezwykle niezręczna, było to oczywiste i aż nazbyt odczuwalne. Nikt nie ośmielał się odezwać, jedynie Benji co moment nadszarpywał cienką granicę wytrzymałości swojego brata. Wiadomym jednak był fakt, iż zwyczajnie chciał się z nim podrażnić, nie potrzebował rozmowy, w przeciwieństwie do tych, którzy nigdy jej nie podjęli. 

Wycieczka do farmy choinek była niewygodna - w każdym znaczeniu tego słowa. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, iż ta podróż jest jedynie częścią zagrywki Babci, cząstką jej planu. Było to ściśle związane z Sophią i jej rodzeństwem, ich relacjami i zmianami, które między nimi zaszły na przestrzeni lat i niedomówień. Keith nienawidził faktu, iż został wmieszany w rodzinne sprawy. Nie należał nawet do rodziny, nie był ich bratem i choć nie uczestniczył w tym czysto personalnie, to i tak poddawany był emocjonalnym torturom i terroryzowaniu. 

Cisza była wręcz ogłuszająca, a po piętnastu minutach nieznośnego milczenia, które było przerywane jedynie pytaniami najmłodszego z grupy, wszystko to zostało zgrabnie zakończone. 

- Drzewa mogą rosnąć i na pustyni, Benjaminie. - Mężczyzna odezwał się, spoglądając ukradkiem na młodszego brata. Nigdy nie używał jego pełnego imienia, jednak tym razem zrobił wyjątek, śmiało odpowiadając na uszczypliwość. 

Tym razem to cichy szum radia przełamał niezręczną ciszę.Daniel nastawił je, aby uniknąć stereofonii, jednak nieprzyjemne trzaski jedynie wezbrały na sile. Przeskakiwał ze stacji, na stację i chciał włączyć już coś ciekawego, gdy Lance powstrzymał go przed tym krzykiem. 

- Danny, zaczekaj! 

Chłopak przez całą podróż nie odezwał się ani słowem, więc gdy nagle krzyknął, tym samym zaskoczył wszystkich zebranych w aucie. 

Wyrwał się do przodu, dostając do radia i ponownie je nastawił, od razu pogłaśniając. Na jego twarzy wykwitł powoli rosnący uśmiech, tak jakby wiedział o czymś, o czym inni nie mieli pojęcia. Jego przygaszony wygląd nagle zniknął, a to wszystko dzięki tej piosence. 

Keith nie rozpoznał melodii, jednak z czasem i powtarzającym się refrenem, w końcu zaczął rozumieć co się święci. 

- Mój Boże. - Stwierdził Daniel, przypuszczając, iż z Keith'em podłapali tę samą myśl. - Lance, przysięgam na Boga, że jeśli-

Było już za późno. Lance wsłuchał się w piosenkę, która leciała w najlepsze i ustawił radio na maksimum głośności. Keith słysząc tę muzyczną torturę, aż uderzył czołem w siedzenie, a Daniel, Cleo i Sophia jakby zgodnie jęknęli w proteście. 

- "¡Mamita yo se que tú no te me va' a quitar!"

- Gasolina to najgorsza z piosenek. To nawet nie jest dobra wersja tego cholerstwa! - Danny nie krył swojego niezadowolenia i narzekał głośno, dłońmi maltretując kierownicę. Jakby tego było mało, Latynos w pewnej chwili mocno uderzył dłoń brata, gdy ten chciał zmienić stację i jakby w odwecie za te niedoszłe przewinienie, zaczął jeszcze głośniej śpiewać. A może już rapować? Keith nie był pewien czym to było, jednak było okropne. 

Lance zwrócił się ku Cleo, poruszając zabawnie brwiami i kręcąc biodrami, wręcz cudem wciąż siedzał w tym samym miejscu. 

-  "¡Mi gata no para de janguiar porque-!" No dalej mała, śpiewaj ze mną, gdy będzie czas na chórki 

Dziewczyna jednak nie dała się tak łatwo i odepchnęła twarz brata, która w tej chwili aż za bardzo wpychała się w jej przestrzeń osobistą. 
- Mogłam z tobą śpiewać, gdy byłam sześciolatką. Wtedy przynajmniej nie rozumiałam słów. - Odgryzła się, przez co Lance zacisnął wargi w wąską linię i z nadzieją odwrócił się do Benjamina. Uwiesił się na ramieniu młodszego i spoglądał na niego prosząco. 

- No Benji-Boo. Wiem, że chcesz. 

Chłopak przewrócił oczami, jednak na jego twarzy pojawił się znajomy uśmieszek. Każdy wiedział, że chce się przyłączyć. To było aż nazbyt oczywiste. W końcu, mimo silnego samozaparcia, i tak dołączył się do głośnego śpiewu, pokrzykując tekst chórków.

 "¡A ella le gusta la gasolina!"

"¡Dame mas gasolina!"

"¡Como le encanta la gasolina!"

"¡Dame mas gasolina!"

Piosenka wciąż trwała, a z każdą kolejną frazą, obaj chłopcy stawali się coraz to głośniejsi i wariowali niczym dzieci. Benji nawet zaczął rapować w rytm wyśpiewywanych przez Lance'a słów. Obaj zachowywali się tak, jakby co najmniej urodzili się ze słowami owej piosenki na językach. 

Keith nie mógł nic na to zaradzić, jednak co moment jego umysł był zalewany przez myśl, iż to szaleńcze przekrzykiwanie się jest w jakiś sposób urocze. Zauważył też, iż Cleo ledwo powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem. 

"¡Ella prende las turbinas!"

Benji odwrócił się do Keitha, który zaczłą chichotać, nie mogąc powstrzymać już swoich reakcji. 

- Wszyscy to znamy, odkąd byliśmy młodsi. Danny nas jej nuczył. - Mówił, a Lance wciąż wyśpiewywał tekst, pomrukując w tle. - Jedynie udaje, że tego nienawidzi. On i Sophia udają. Wiesz, kiedyś była świetna w tej szybkiej części. Wymiatała! 

Keith uniósł brew i spojrzał na dziewczynę, która zarumieniła się i nie umiała ukryć swojego zakłopotania. 
- Naprawdę? - Zapytał łagodnie, mając nadzieję, że nie nie przeszkadza jej te pytanie. 

- T-taa - Wymamrotała, najwyraźniej niezadowolona z tego niewygodnego tematu, choć i tak powolnie wyzbywała się tej nieznośnej powłoki nieśmiałości. - Cała nasza piątka wiecznie denerwowała mamę, śpiewając to przy stole. 

Keith zastanawiał się jak dawno musiało sięgać jej wspomnienie. Cóż, miało co najmniej sześć lat, zrodziło się z pewnością przed jej odejściem z rodziny. W sekrecie zaczął się nawet zastanawiać czy pamiętała jeszcze słowa. 

"¡Anda en carro, motoras y limosinas! ¡Anda en carro, motoras y limosinas, llena su tanque de adrenalina!"

Chłopcy kontynuowali swój szaleńczy jazgot, a w końcu i Cleo dołączyła się do pokrzykiwania tekstu. Keith był pod wrażeniem, iż czternastolatka zna tekst tak starego utworu i starał się wyobrazić ją jako sześciolatkę, uczoną tekstu przez starsze rodzeństwo. 

"¡A ella le gusta la gasolina!"

"¡Dame mas gasolina!"

- Sophia! - Benji zawołał, uwiesiwszy się na ramieniu siostry. - Musisz zaśpiewać dalszą część! 

Sophia szeroko otworzyła swe brązowe, błyszczące oczy. Oczywistym był fakt, iż nie była zachwycona tym pomysłem. Była również zszokowana samą prośbą, w końcu Benji uparcie ignorował ją przez cały dzień. Rozmawiali tylko, gdy musieli, unikali swoich spojrzeń. A teraz? Nagle Benjamin zachciał aby zaśpiewała razem z nimi.

- Ale dlaczego? - Zapytała, przygryzając wargę. Przez jej reakcję, chłopak jedynie przewrócił oczami. 

- Wciąż jestem wściekły, okej? Ale nie mogę być tępym chujem przez całą dobę. Więc skorzystaj z tej przerwy i wróćmy do czasu, gdy byliśmy dziećmi i może wtedy z tobą porozmawiam. 

"¡A ella le gusta la gasolina!"

"¡Dame mas gasolina!"

Już wcześniej wspomniana szybka partia zbliżała się wielkimi krokami. Keith wyczuwał ten bas, to muzyczne napięcie, które rosło z każdym kolejnym słowem. Zastanawiał się czy Sophia to zrobi, a sam jej wygląd świadczył o tym, iż i ją dręczyła ta zastanawiająca myśl.

"¡Como le encanta la gasolina!"
"¡Dame mas gasolina!"

A gdy odpowiedni rytm padł, dziewczyna zaczęła wręcz wypluwać kolejne to słowa, wyrzucając je ze swoich ust niczym celne pociski, które znajdowały się w odpowiednim czasie. 

"Aquí nosotros somos los mejores, no te me ajores, en la pista nos llaman los matadores, haces que cualquiera se enamore---"

Keith nie mógł powstrzymać uśmiechu i zdał sobie sprawę, iż nie był jedyny. Lance wydał z siebie jęk aprobaty, Benji zaczął klaskać, a Cleo uśmiechnęła się tak promiennie, iż przez moment zaczął się obawiać, iż oślepnie przez jej wewnętrzny blask.
Nawet Danny dołączył do tych wariacji i przez ten moment, cała grupa zapomniała o swoich problemach. 
Zniknęły urazy, złość i gorycz. Była tylko piosenka, ten jeden utwór i jego sentymentalna wartość. 
Keith nie znał ich, gdy byli dużo młodsi, jednak właśnie teraz, podczas tej piosenki, przeżywał ich dzieciństwo razem z nimi. 

"Cuando bailas al ritmo de los tambores, esto va pa las gatas de to colores, Pa las mayores, pa las menores, pa las que son más zorras que los cazadores---"

To była Sophia, którą znali. To ta Sophia, która burzyła fryzury braciom, czochrając ich włosy. Ta, która chciała profesjonalnie tańczyć balet, zostać piękną baleriną. Ta, którą Keith widział na zdjęciach, którą widywało jej rodzeństwo. Dziewczyna, która mieszkała w sypialni z żółtymi  ścianami. Sophia, którą kochali. 

Nie miał pojęcia co zrobiła, by zasłużyć sobie na nienawiść rodziny. Nikt mu o tym nie powiedział. Dla Lance'a był to zbyt niewygodny temat, nie rozmawiali o tym, więc zwyczajnie nie wiedział. I czy chciał posiąść tę wiedzę? Nie. Ponieważ teraz jechali, mijając pola, zwierzęta, drzewa i stodoły przy starych domach. A kiedy piosenka się skończyła, Keith postanowił, że będzie lubił Sophię. 

Sophia, którą polubił, była jedyną, jaką poznał. Lubił to, jak unosiła ramiona, gdy wypowiadała jakieś słowa, lub gdy żywo gestykulowała przy dłuższych wypowiedziach.
Lubił to, jak przypominała w zachowaniu Rosę, opiekując się malutką Alexi. 

Lubił to, jaką była osobą. Popełniła błąd, ale przecież każdy je popełnia i choć nie znał jej potknięcia, wiedział, że zapłaciła już jego cenę. Wciąż musiała to robić. Ale starała się, chciała wszystko naprawić, odkupić winy.

Jak to się miało w kodeksie Keitha? Wyglądało to naprawdę dobrze. 

Dzień 8

Danny i reszta wrócili do domu, już dawno po porze obiadowej. Grali wcześniej w chowanego, szukając idealnej choinki. Podzielili się nawet na drużyny i tak jedynie wspominając; Keith, Cleo i Danny wygrali. W drodze powrotnej zahaczyli też o McDonald, mimo sprzeciwów Keith'a i Danny'ego. 

Pomimo trzygodzinnego opóźnienia, finalnie udało im się dostarczyć choinkę do domu. Była idealna, wysoka i średniej szerokości. Zaczęli ją rozpakowywać, gdy pani Sanchez wyszła z domu.

- Więc... - Rosa zaczęła, wychodząc z garażu, by ich przywitać i poprawiła swój bożonarodzeniowy fartuszek. - Jak się bawiliście?

Dostała swoją odpowiedź, gdy Sophia i Benji wyszli zza ciężarówki, dokuczając sobie wzajemnie na typowo siostrzano-braterski sposób. Dziewczyna czochrała jego brązowe pukle i ten skrzywił się, gdy powiedziała coś z uśmieszkiem. 

Rosa uniosła brwi, spoglądając na Danny'ego, prosząc o jakiekolwiek wyjaśnienie. Potrzebowała go, w końcu zaledwie pięć godzin temu, obojgu nie śniło nawet o tym, by normalnie porozmawiać. 

- Stare więzi odżyły, mamo. - Skinął głową i uderzył w drzwi samochodu, zatrzaskując je. - Bzdura z dzieciństwa, ale... Zadziałało. 

Po pobieżnym wyjaśnianiu, grupa w końcu się uspokoiła i mogli przetransportować drzewko do salonu. Josie i reszta dzieci piszczały, gdy te znalazło się w pomieszczeniu. 

- Keith! - Pisnął Mateo, podbiegając do niego i pociągnął go za nogawkę. - Jestem reniferem, widzisz? - Wskazał na poroża oraz uszka, które znajdowały się na jego głowie. Ozdoba wyglądała na starą, nawet druciki przebijały się już przez materiał. 
Jednak nie odejmowało mu to uroku, wręcz przeciwnie. Przez to Keith uśmiechnął się i pogłaskał go po włosach prawie strącając jego uszka. 

- Potrzebujesz jedynie czerwonego noska i zostaniesz Rudolfem. 

- Ty też czegoś potrzebujesz, Keith! - Chłopiec nagle ujął jego dłoń, ciągnąc go w stronę pudeł z dekoracjami. - Jesteśmy parą. Jesteś moim  chłopakiem, a chłopcy muszą do siebie pasować! 

Zaśmiał się, jednak nie miał wyboru. Po chwili w jego włosach pojawiła się świąteczna dekoracja. 

Po tym, Benji pochwycił gitarę i cała rodzina zebrała się w salonie. Chłopak naprawdę ładnie grał i miał przyjemny głos, zupełnie inny od tego, gdy pokrzykiwał w samochodzie. Nie był najlepszy, najpiękniejszy na świecie, jednak brzmiał dobrze, bardziej musicalowo niż Lance.
Benji i babcia zagrali kilka piosenek, hiszpańskojęzyczne i ich angielskie wersje. Keith szczególnie cieszył się z tych hiszpańskich; kochał słuchać, jak Rosa śpiewa w swoim ojczystym języku. Była wspaniałą piosenkarką, choć jej głos był głębszy niż można było się spodziewać. A gdy śpiewała, wręcz promieniała niczym ich rozświetlany świąteczną aurą salon.

Otaczały ich liczne ozdoby, wszystkie cholernie stare i przechowywane przez sentymentalną wartość. 

Była też szopka, umieszczona na kominku i otoczona świątecznymi lampkami. 

W miarę z upływającym wieczorem, drzewko zostało ozdobione, a wielu członków rodziny usiadło na kanapach i poduszkach. Babcia zrobiła kilka kubków czekolady, a Benji dał sobie spokój z kolędami, zaczynając grać coś szybszego. Nikt nie śpiewał, jednak wszystkie młodsze dzieci zaczęły tańczyć. 

Keith nie miał pojęcia jak to się stało, ale w pewnym momencie znalazł się w jednym z roztańczonych kółek. Dzieci zażądały, by się przyłączył. "Tańcz, Keith, Tańcz!"

Warto było jednak pamiętać, że nie uważał się za najlepszego tancerza. I nie lubił pląsać, gdy inni patrzyli. Zwłaszcza, gdy obserwatorką była Babcia, która wręcz wbiła swój wzrok wewnątrz niego. 

Dlatego też spłonął rumieńcem, gdy Mateo wciągnął go do kółka, który stworzył z Alexi i Josie. 

Nie chciał tańczyć, jednak... Był to Mateo, a dla niego zrobiłby wszystko. Tak więc zaczął niezręcznie się bujać, a cała trojka dzieci chichotała cicho na ten widok. 

Lance przyglądał się temu widokowi z kuchni, nie mogąc oderwać wzroku. Podziwiał roztańczonego i rumieniącego się Keith'a.

- Kochasz go, co?

Nagłe pytanie Cleo zaskoczyło jej brata, przez co upuścił batonik, który akurat jadł.

- Straszenie ludzi jest niegrzeczne, Cleo.  - Odpowiedział, na co jedynie uśmiechnęła się słodko i niewinnie. 

- Podglądanie również. 
- Nie podglądałem. - Zmarszczył brwi, znów spoglądając na Keith'a. 

Cleo zachichotała i uskubała kawałek jego słodycza, po czym wsunęła go do ust.

- Jasne, a ja jestem prezydentem. Słuchaj, nie musisz kryć swoich uczuć, które do niego żywisz. 

- Nie robię nic takiego. Przecież jesteśmy parą. - Spojrzał na nią zdziwiony i uniósł brwi. 

Przez chwilę rozejrzała się po pokoju i gdy zauważyła, że wszyscy są zajęci, zasłoniła usta i cicho szepnęła.

- W porządku. Wiem, że ten związek to ściema.

- Ty, kurwa, co? - Aż zapiszczał, patrząc na dziewczynę, która prędko zacisnęła dłoń na jego ustach. 

- Spokojnie. Wiem już jakiś czas, ale nikomu nie powiem. Keith też wie, że się dowiedziałam. 

Lance aż przełknął głośno ślinę, spoglądając na czarnowłosego, który pląsał teraz z Mateo. 

- Nie kocham go. To tylko przyjaciel.

- Jesteś pewien? - Oczy Cleo zrobiły się jeszcze bardziej ciekawskie i boleśnie świdrujące. Przenikała wręcz do jego umysłu i sama tonęła w milionach myśli.

Czy był pewien? Z pewnością był zmieszany, jego emocje zlały się w mieszanki innych myśli. Kochał Keitha? Nie znał nawet samego siebie. 

Choć wprawdzie, często patrzył na Keith'a, posyłał mu ukradkowe spojrzenia, przez które czuł przyjemne ciepło. Kochał te wszystkie małe rzeczy, które robił dla niego i ogólnie. To jak trzymał dłoń Mateo, wpatrując się w chłopca. To jak traktował Rosę jak własną matkę. Jak szybko się uczył, chętnie poznawał i był zdeterminowany, by wszystko załatwiać. Uwielbiał jego uśmiech, śmiech i rumieńce, to jak dbał o szczegóły, jak dobry był dla dzieci. Uwielbiał w nim wiele rzeczy.

Jednak nie kochał go. Prawda? 

Zagryzł wargi, znów patrząc na Keith'a. Dzieci kręciły się wokół niego, a chłopak wciąż się z nimi bawił. 

- Nie... - Przełknął ślinę, po raz ostatni wsłuchując się w dźwięk jego śmiechu. - Nie wiem, okej? Bo co jeśli jednak go kocham? Nie mogę wyznać swoich uczuć, jeszcze nie. Nie teraz i prawdopodobnie nigdy.

Cleo położyła dłoń na jego ramieniu, a jej oczy mieniły się mieszanką uczuć, które Lance mógłby nazwać smutkiem. Była zawiedziona, jednak nie naciskała. 

- Kiedy już będziesz wiedział, wtedy powinieneś mu powiedzieć. 

Po tym zostawiła go samego, wracając do salonu z kubkiem czekolady dla Babci. Lance zaś wetknął kolejny kawałek batonika w usta i spojrzał w kierunku przyjaciela. Benji odłożył gitarę, a dzieci męczyły Keitha na podłodze, chichocząc. Zaatakowały go, powodując, iż piszczał, poddając się.

Nie wiedział, co czuje. Miłość? Coś platonicznego? Lance nie miał pojęcia, jednak ten temat zaczął go męczyć, wgryzał się w niego. W tym tygodniu i tak przeżył już zbyt wiele emocji, a zakochanie się w chłopaku mogłoby być teraz najbardziej niechcianą  z rzeczy.

Teraz chciał tylko, by reszta tygodnia przebiegła zgodnie z planem. Nie myślał o uczuciach, emocjach, miłości, ani o śmiechu Keith'a. O niczym. Chciał tylko przetrwać te święta, nic więcej. A wtedy może pozwoli dojść sercu do głosu. 

------------

Hella~~

Wakacje przyszły, a ja jak zawsze jestem permanentnie zmęczona, huh. Upały, rodzinne wyjścia i obowiązki przejęły pałeczkę "jak wymęczyć Sam". 
Co do rozdziału, bardzo go lubię, ale przypomina mi też o ty, że lada chwila będzie emocjonalne BUM, a po nim koniec. Tłumaczenie też mnie strasznie męczy (przy tym jeszcze napomknę, że wspominałam już, że nie chcę tu widywać "kiedy next". No jak grochem o ścianę. Przysięgam, że zacznę gryźć) ale coś czuję, że będę za tym tęsknić. 

Tyle ode mnie, bo już zasypiam. Na odchodne przypominam o moich autorskich Klance, gdyby ktoś jeszcze na nie nie natrafił. Polecam też zapoznać się z Nie czekaj na mnie i Demony Wojny, gdyby ktoś lubił uniwersum SNK. To moja mała depresyjna duma, yo. 

Dobranoc, do następnego 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top