XIV Dzień 7

Dzień 7 

Czwartek 22 grudnia 

6:30

Jeśli istniała rzecz, której Keith powinien nauczyć się w ciągu ostatnich dwóch lat, byłby to fakt, iż Lance naprawdę nienawidził sprzątać. Właściwie nawet te określenie było zbyt łagodne. On tym gardził. Sama myśl o sprzątaniu wywoływała u niego skurcze żołądka, płacz i blednięcie. Jednak jego nienawiść i pogarda tym razem mogła okazać się motywacją. 

Swoją drogą, został on wychowany przez Rosę Sanchez. A jeśli ktokolwiek znał tę przyjazną kobiecinę, zdawał sobie sprawę z tego, iż prowadziła ona dom na dwa sposoby; był on zawsze czysty jak w niebie lub jedynie lekko nieporządny. Dlatego teraz, widząc panujący bałagan, zdenerwowana wyciągnęła wszystkie miotły, mopy, wiadra i ścierki do kurzu, które rozdzieliła między swoje dzieci. To pora by odpłacić im się za ich lenistwo i nieposłuszeństwo; powinny w końcu zasmakować ciężkiej pracy. 

Każda z jej pociech zaangażowała się w pomoc przy domowych porządkach, nawet sam Lance, choć nienawidził tych czynności. Skarżył się na swój los pod nosem, jednak był posłuszny matce, nie chciał jej denerwować w tej chwili. 

Wymył nawet doniczki, przez co wyglądały jak nowe. Szczerze powiedziawszy, chłopak był wręcz specem w ogarnianiu domowych prac. Potrafił doskonale uporządkować bieliznę, znał sztuczki, które ułatwiały idealne złożenie pościeli, wiedział jak usunąć plamy z soku z ubrania i świetnie nadawał się do mycia szyb. 

Benji nie był od niego gorszy, tak samo Josie, która od zawsze niestrudzona brała z nich przykład. Niestety ich czynności zawsze odbywały się w akompaniamencie krzyków i wrzasków oraz ogólnego chaosu, a to potrafiło trwać przez wiele godzin. 

----

Rosa obudziła cały dom o godzinie szóste trzydzieści, idąc do każdej poszczególnej sypialni. Była kobietą misji i zamierzała ją wypełnić, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzez w jej życiu. 

Otworzyła drzwi do pokoju Lance'a i Keith'a, pozwalając na to by te uderzyły głośno o ścianę. 

- Pobudka, wstawać i to już! - Wrzasnęła głośno i podeszła do łóżka, które zapełnione było kocami i poduszkami, na których spoczywały ciała dwóch śpiących chłopaków. 

W tej chwili, gdy Keith i Lance byli wdzięczni sami sobie, że spali razem każdej już nocy. Nie przez potrzebę ciepła i czułości, a z prostego powodu. Każdy z rodziny mógł wparować im do pokoju, tak jak zrobiła to Rosa, i zobaczyć ich w tej jakże intymnej sytuacji. A to nadawało realizmu całemu ich kłamstwu, które od wielu dni zabijało Keitha od środka. 

Bolało go dosłownie wszystko w tej sytuacji. Nawet senne obściskiwanie się czy też to, iż Latynos polubił spanie półnago. 

Uwielbiał spać bez koszulki, co nieco zdumiewało Koreańczyka. Dlaczego? W końcu wiedział o tym, że chłopak nie przepada za swoją blizną i nie lubi jej pokazywać. Wiedział, że nie chciał by ktokolwiek ją widział i sama myśl, że ktoś mógłby ją dostrzec, przerażała Latynosa. A jednak on ją dotykał. Jego palce dotykały tej delikatnej skóry. Widywał ją każdego ranka, gdy Lance wracał z łazienki w ręczniku, czy też każdego wieczora, gdy kładli się spać. 

Dlaczego miał ten zaszczyt oglądania jego mankamentu? Dlaczego miał przywilej oglądania jego największego kompleksu? Nie miał pojęcia. 

Również pomimo zmieszania, nie miał zamiaru narzekać. śpiąc na praktycznie nagim ciele Lance'a, jego własne ciało przyjemnie się ogrzewało, pochłaniając cząstkę jego ciepła. Czasem czuł się tak, jakby przez jego skórę przechodziły iskierki, gdy budził się w nocy ze świadomością, iż jego chłodne palce spoczywały na brzuchu, piersi czy też szyi Latynosa. Często spali w ten sposób, ewentualnie zasypiali "na łyżeczkę", przez co, Keith wtulał się w plecy swojego udawanego partnera. I tak właśnie została ich Rosa; wtulonych i słodko śpiących. 

- Wstawać! - Zawołała ponownie, jednak tym razem jej ton brzmiał niczym ryknięcie lwicy. To dostatecznie wybudziło ich i sprawiło, iż obaj podnieśli się, siadając na materacu. 

- Co się dzieje? - Latynos wymamrotał cicho, starając się przyzwyczaić oczy do panującej jasności.  Rosa jednak zignorowała jego zaspanie i klasnęła w dłonie, wielokrotnie machając nimi przed twarzą syna, by ten w końcu się dobudził. 

- Babcia będzie tu dokładnie za trzy godziny! - Zawołała, układając dłonie na biodrach. - A dom w ogóle nie nadaje się na jej wizytę.

- Ale...

- Lance Emanuel Sanchez. Twoja babcia przyjeżdża i przysięgam, że zaraz oszaleję. - Warknęła na syna.

Lance zaś jedynie zamrugał przez chwilę, próbując przetworzyć słowa matki, po czym wtulił się w poduszkę. Po chwili wymamrotał w nią coś, przez co Rosa wyglądała na gotową do wybuchu. 

Była czerwona jak rozgrzany piec i niemiłosiernie zdenerwowana. 

 - Co żeś powiedział? - Zapytała chłodnym tonem i Keith był niemal pewien, że kobieta zaraz zerwie chłopaka z łóżka. Istniało jakieś dziewięćdziesiąt procent prawdopodobieństwa, że to zrobi. 

Lance odwrócił głowę w bok, choć ledwie się poruszał. - Powiedziałem - odezwał się równie ostrym tonem. - że zejdziemy za parę minut.

I była to prawda, gdyż po kilku minutach dosypiania oraz wieczności narzekań, Keith jako pierwszy zszedł na dół. 

Od razu do jego rąk została wciśnięta miotła, którą ostrożnie zamiatał kurz i cały brud.
Z kuchni słyszał muzykę z lat 70-tych, która sączyła się z głośników radia. Była to prawdopodobnie ulubiona stacja Rosy. Zaczął się zastanawiać czy stare melodie to jej ulubione tło do sprzątania. Lubiła w końcu Shakirę czy Jasona Mraz'a, ale co jeszcze?

Po dziesięciu minutach w kuchni zjawił się również zaspany Lance, który miał na sobie jedynie bokserki i koszulkę (Keith dziękował Bogu, że jednak ją założył) i miękkie niebieskie kapcie. Ziewnął i podszedł do lodówki, szeroko ją otwierając. 

Niestety przed wyborem czegoś smakowitego powstrzymała go mama, która to wróciła z mopem w dłoniach. Spojrzała na syna z zdenerwowaniem.
- Lance, zacznij w końcu sprzątać!

- Mamuś... - Lance zaczął łagodnie, obracając się i tym samym zamykając lodówkę. - Daj mi zjeść. Jest za wcześnie, a jeśli nie zapełnię pustki w brzuszku, to zginę z głodu!

- Możesz umrzeć już zaraz. - Kobieta machnęła ręką, prawie trafiając go mopem. - Zjesz później. Potrzebuję, by wszystko było idealne zanim babcia przyjedzie.

Chłopak lamentował jednak jeszcze przez chwilę i ku zdziwieniu Keitha, kobieta uległa mu. Jednak był jeden warunek; je coś na szybko i ma porzucić pomysł robienia naleśników. Jednak kto by oczekiwał posłuszeństwa Lance'a?

Gdy tylko Rosa opuściła kuchnię, Keith mógł usłyszeć jak chłopak wyciąga patelnię z szafki i ma zamiar znów nie posłuchać się swojej matki.

- Twoja mama powiedziała, że masz nie piec naleśników. - Odparł, unosząc wysoko jedną brew. W odpowiedzi zaś dostał jedynie lekki uśmieszek i już po chwili Lance zaczął wykonywać swój plan działania.

Wyjął z lodówki karton jajek i lekko wzruszył ramionami.
- Nie mówiła nic o omletach, słonko.

Słysząc to, Koreańczyk jedynie przewrócił oczami i wrócił do zamiatania. Nie miał jednak ułatwionego zadania; w końcu niedługo potem Sanchez podkręcił radio głośniej i zaczął kręcić biodrami. Cudem zmusił się do odwrócenia wzroku od jego miękkich, płynnych ruchów. W końcu zdawał sobie sprawę z tego, jak cudownie potrafił się poruszać, a wtedy nie mógłby przestać na niego patrzeć.

Daniel odwiedził kuchnię dosłownie chwilę później. Trzymał on Isabell na biodrze; mała wciąż była ubrana w swoją fioletową piżamkę i wtulała się sennie w ramię ojca.

- Lance, potrzebuję cię. - Mężczyzna podszedł prędko do swojego brata. Wyglądał na równie zdenerwonego, co ich matka. - Musisz popilnować małej.

- Daj mi moje maleństwo. -  Lance natychmiast przekazał łopatkę Keith'owi i wyciągnął ręce ku dziewczynce, mówiąc swojemu 'chłopakowi' by ten zrobił za niego śniadanie.

Sam Keith w tej chwili prawie upuścił miotłę i doskoczył do kuchenki, po czym kontynuował to, co zaczął jego przyjaciel. Nigdy nie robił omletów, co dodatkowo go stresowało.

- Lance, nie mam pojęcia co robię. - W końcu spojrzał błagalnie na Latynosa, który zadowolony ułożył sobie dziecko na biodrze i tulił je ostrożnie.
- Dasz radę. Tylko nie spal kuchni. - Zaśmiał się, przyglądając się panikującemu niższemu chłopakowi.
W końcu jednak odebrał od niego łopatkę.

- Zgoda. Upilnuję Belli i zrobię ci śniadanie. - Odparł, przewracając oczami i zignorował zszokowany i zawstydzony wyraz twarzy chłopaka. W końcu to wydawało mu się aż nazbyt oczywiste. - Nie patrz tak. Musisz jeść.

Jego słowa aż go uderzyły. Były proste, bez ukrytego przekazu. Tak jak jego aktualne czyny. Trzymał Bellę w ramionach i robił im śniadanie. Robił jemu śniadanie, najprawdziwsze. Jak realny partner, z którym mógł spędzić noc i obudzić się u jego boku.

Boże, potrzebował by to się skończyło. Nie wytrzyma tak długo.

W tej chwili nic mu nie pomagało, a zwłaszcza ten ciepły widok.
Zaspany Lance, z dzieckiem w ramionach, robiący śniadanie i nie dbający o odstające włosy, które układały się teraz w cztery strony świata.

Również torturą był dla niego słodki śpiew chłopaka. Hiszpańskie słowa wydobywały się z jego ust, a głos Latynosa brzmiał tak ciepło i chrapliwie. Śpiewał do maleńkiej Isabell, okazując jej miłość, która dla Keith'a była czymś obcym.

Nie była jego dzieckiem, jednak kochał ją bezwarunkowo. Tak mocno, że Koreańczyk zwyczajnie musiał odwracać wzrok.

Kochał ten widok, tak bardzo to kochał, że jego serce ledwo to wytrzymywało. Jego serce rwał przyjemny ból, który gwałtownie odbierał mu oddech.
Niby widział coś prostego, jedynie chłopaka, który robił śniadanie... Jednak to znaczyło coś więcej. Było to coś domowego i intymnego. Coś czego nie znał.

Ta podróż otwierała mu oczy, uczyła go wiele i pozwalała poznawać. Mógł obserwować Lance'a takiego, jakiego nigdy nie widział. Chłopak nieświadomie pokazywał mu swoje wszystkie oblicza. Nikt nie widział ich wszystkich; nikt, nie licząc Keitha.

Chciał tego, chciał go poznawać uczyć się. Kochał to. To było coś, czego chciał doświadczać każdego ranka.

Lance był osobą, którą pragnął mieć w swoim życiu.

Przez to musiał wyjść, opuścić pomieszczenie. Zbyt dużo emocji buzowało w jego wnętrzu. To było zbyt przytłaczające, a on potrzebował w tej chwili oddechu. Musiał zwyczajnie uciec.

Nie mówiąc nic, ułożył miotłę przy ścianie i wyszedł z kuchni, pozwalając by nogi poprowadziły go do drzwi. Otworzył je i udał się na ganek.

Przyjazd tutaj był błędem. Był to jego najgłupszy, lekkomyślny pomysł.

Oparł się o schodki i oplótł kolana rękoma, opierając o nie brodę.
To aż śmieszne; to wszystko miało być udawane, bezuczuciowe i szybkie. A w tym czasie zdążył wplątać się w szalejący chaos.

Co było ów chaosem?

Po pierwsze; kochanie Lance'a. To było irracjonalne, głupie i nieodpowiedzialne. Zaledwie w ciągu tygodnia zbliżył się do chłopaka, czuł, że ten skradł mu serce. Co gorsza, jego miłość nie była tą ostateczną, pełną. Mogła rosnąć w siłę, stawać się jeszcze bardziej intensywną. A to było jego zgubą.

Przez cały czas martwił się o najmniejszy upadek i o to, że niedługo opuści rodzinę Sanchez, że ich straci. Teraz uświadamiał sobie też to, że gdy wszystko się skończy, straci również i Lance'a.

Nie był w stanie sobie z tym poradzić. Bał się miłości, nie rozumiał jej. Nie wiedział jak kochać i chciał by jego uczucia zniknęły. Mógłbg nawet wykolać im grób w swoim wnętrzu, byle nigdy nie wydostały się z niego, by nie zaistniały. Chciał by-

- Keith, wszystko w porządku?

Chłopak od razu spojrzał w stronę właścicielki głosu i zdał sobie sprawę z tego, iż niewiele dzieliło go od ataku paniki. Już nawet zdążył powbijać paznokcie w dłonie, raniąc je dość mocno.

Po uspokojeniu się, dostrzegł, iż była to Cleo. Stała przed nim z niechlujnie spiętymi włosami i dłońmi wciśniętymi w rękawice ogrodnicze. Miała również brudne kolana i zdawało się, iż pracowała w ziemi, przez co chłopak poczuł się niezwykle zażenowany. W końcu przeszkodził jej w pracy swoją chwilową słabością.

- T-tak. - Wymamrotał, powolnie łapiąc oddech. - Jest okej.

Cleo uniosła brew i rzuciła narzędzia ogrodowe na trawę.
- Coś mi to na to nie wygląda. - Usiadła obok niego i sama otuliła kolana rękoma. - Więc... Co tam?

Keith zacisnął wargi i modlił się w duchu, by to nie była kolejna niezręczna sytuacja, w którą się wkręcił. Bardzo lubił małą Cleo, jednak nie był zdolny do tego, by powiedzieć jej cokolwiek.

W końcu co miałby jej powiedzieć? Że kocha jej brata i on o tym nie wie? To mogłoby zniszczyć ich kłamstwo, a
Cleo nie mogła poznać prawdy.

- Myślę, że... Muszę przemyśleć co czuję. - Odpowiedział cicho i kopnął kamyczek, który znajdował się pod jego stopą.

- Chodzi o Lance'a?

Wiedział, że powiniem skłamać lub unikać tego tematu. Przez to jedynie skinął głową, zerkając na dziurę, którą nieświadomie wykopywał.

- Twoje podkochiwanie się w nim zaczyna cię przytłaczać?

Keith znów jedynie skinął głową.

- Myślisz, że nie czuje tego samego?

- T-tak

Przez chwilę nic nie mówili, a Keith był całkowicie nieświadom tego, co właśnie powiedział. Dopiero z czasem zdał sobie z tego sprawę, przez co odczuł teraz ogromne przerażenie i szok.

Czy to możliwe?
Czy to naprawdę było możliwe?
Wiedziała? Znała ich sekret?

--------
Hej słoneczka
Nie ukrywam, nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Wyszedł nijaki i w dodatku zapisałam tu jedynie 2000 słów. Jednak mówiąc szczerze, w tym tygodniu w ogóle nie miałam dodawać rozdziału. Nie mam siły na życie i na pisanie; w dodatku pracowałam cały weekend i nie miałam czasu nawet pomyśleć o tłumaczeniu.
Ale jest i zostawiam je wam tutaj z nadzieją, że jest ok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top