XI Dzień 3 cz. 6
Właśnie w tej chwili stwierdził, iż naprawdę było warto to znosić, każdy krzyk i gniew. Każda chwila cierpienia była warta tego, by mógł znów zobaczyć jego rozpromienioną twarz i nie krępował się go podziwiać w tej chwili.
----
W końcu odnaleźli drogę, która zapoczątkowała te wszystkie dziwaczne sceny. Sama wędrówka była przepełniona żartami, dokuczaniem sobie nawzajem i zwyczajnymi rozmowami, którym raz po raz wtórował śmiech.
Krwawienie Lance'a powolnie zanikało, co cieszyło Keitha, a kolejną dobrą rzeczą było to, iż przez ciągły ruch powolnie się rozgrzewali. Gdy odnaleźli również i wóz, Keith mógłby przysiąc, że nigdy nie był równie szczęśliwy na widok tej kupy złomu.
- Hej, maleńka. - Lance odetchnął, przytulając dach swojego auta i pogłaskał je pieszczotliwie. Całej tej scence przyglądał się Koreańczyk, który mimo ogromnego zmęczenia i chęci na zapadnięcia w czteroletnią drzemkę, był w stanie wykrzesać z siebie odrobinę energii, by dokuczyć koledze.
- Jesteś nieznośny. - Mruknął i zaczął się zastanawiać jakim cudem pojazd wciąż tam stał i nie został okradziony. W końcu ich telefony znajdowały się na widoku, klucz wciąż tkwił w stacyjce, jednak nikt nie kwapił się by ich okraść. Jakim cudem?
Nie miał jednak siły by zbyt długo gdybać, za to wspiął się na fioletowe siedzenie i usiadł na nim, ciesząc się, iż w końcu będzie mógł odpocząć i rozgrzać się. Zamruczał zadowolony i przekręcił kluczyk, odpalając silnik, po czym potarł zmarznięte ramiona.
Samochód jednak nie zareagował, przez co chłopak po raz kolejny spróbował go odpalić. Nic z tego.
Oczy Keitha poszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę, iż zwyczajnie zdechł im silnik. Godzinę temu wyszedł z tego pieprzonego wozu, a teraz kompletnie nie może go odpalić. Są w kropce.
W końcu znajdowali się na poboczu drogi trzydziestej siódmej, byli cali mokrzy, w dodatku Keith nie miał na sobie koszulki, a Lance'owi mogło coś się stać przez utratę krwi czy samą hipotermię. Świetnie.
- Lance... - Keith wychylił się nieco przez okno, by spojrzeń na chłopaka. - Masz może jakieś zapasowe kable czy niezbyt?
- Uhm, nie mam nic. - Odparł nieco zdziwiony i spojrzał z dezorientacją na przyjaciela, gdy ten wydał z siebie cichy okrzyk i uderzył w panel ze złości i frustracji.
- Samochód nam padł.
- Ja pierdolę. - Lance wydał z siebie cichy pomruk niezadowolenia i osunął się na przednim siedzeniu, sięgając po telefon z zamiarem napisania do brata o pomoc. - Sześć nieodebranych połączeń. Tata chyba się martwi. - Wychrypiał gorzko.
Keith od razu przysunął się do niego, dotykając jego ramienia i objął je, czule przyciskając do swojego ciała. Wahał się przez moment, jednak zaczął delikatnie gładzić kciukiem mokry materiał koszulki chłopaka i przechylił głowę, by móc nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
- Słuchaj, twój tata może i jest dupkiem i naprawdę spieprzył sprawę... I prawdopodobnie będę chciał skopać mu tyłek, gdy tylko go zobaczę... - Mruknął nieśmiało i posłał mu delikatny uśmiech. - Ale widzę też to, jak na ciebie patrzy. Nie jest zły, jest zdezorientowany, sfrustrowany i bardziej wścieka się na samego siebie, niż na cokolwiek innego. Czuje się winny.
- A jeśli się mylisz i rzeczywiście mnie nienawidzi? - Lance zapytał cicho, przygryzając wargę.
- Nie sądzę by w ogóle mógł cię nienawidzić, Lance.
Chłopak jednak zignorował słowa Koreańczyka i jakby skulił się w sobie, wręcz wypluwając z siebie wiele chaotycznych słów.
-Może powinienem przestać umawiać się z mężczyznami? No wiesz... Mógłbym przecież udawać, że jestem heteroseksualny, to nic trudnego. Może powinienem to zrobić, by go uszczęśliwić. Powinienem...
W jednej sekundzie Keith ułożył obie dłonie na jego policzkach, sprawiając, iż Lance zaczął wyglądać niczym zagubione dziecko z grymasem malującym się na jego twarzy. Jego uścisk zelżał nieznacznie, jednak wciąż jego dłonie spoczywały na policzkach Latynosa. Sam Lance nie mówił nic, jedynie patrzył na niego wyczekująco, lustrując jego twarz spojrzeniem błękitnych oczu.
Wtedy, po wzięciu oddechu, Keith odezwał się, a jego głos był lekko chrapliwy i głęboki.
- Nie. - Wypowiedział, a gdy Sanchez był już gotów zaprotestować, Keith uciszył go, delikatnie gładząc policzki chłopaka. - Nigdy się nie zmieniaj. Nigdy. Nie rób tego dla mnie, dla ojca czy nawet dla pieprzonej królowej Anglii. Nigdy nie zmieniaj się dla kogoś.
Nie był pewien czy był on odpowiednią osobą, by dawać takie rady. Nie był nawet pewien, czy zasłużył sobie na to by być z nim w jednym samochodzie, by z walącym sercem przyglądać się Lance'woi, czując jak jego oczy same zaczynają łzawić.
Co sprawiło, że położył on dłonie na jego ciele? Dlaczego był u jego boku, gdy potrzebował miłości bardziej niż kiedykolwiek?
Nie wiedział co tak naprawdę sprawiło, iż posunął się do takiej bliskości - zarówno fizycznej, jak i psychicznej - jednak prawdą było to, iż ciało Lance'a potrzebowało Keith'a by przetrwać w tej trudnej chwili. On, jego drżące mięśnie i umysł skąpany w chaotycznych myślach pełnych dezorientacji i bólu.
Być może to los płatał im figla lub też zwyczajnie Bóg bawił się ich sercami. Keith nie był pewien, nie wiedział za dużo o Nim, nie był też przesadnie religijny. Nigdy nie interesował się Bogiem, aniołami, biblią czy też kościołami. Jednak z tego co wiedział, Bóg istniał, a gdyby było to prawdą, teraz pewnie usiadłby na swoim niebiańskim tronie, spędzając czas na przyglądaniu się z góry i śmianiu się. Śmiałby się z ludzkiego nieszczęścia, z świata, który stworzył i z tego, co z nim zrobił. A Lance? On nie zasługuje na to, by ktokolwiek się z niego śmiał.
- Nigdy się nie zmieniaj, proszę. Jesteś na to zbyt wyjątkowy. - Mruknął nieśmiało i przełknął ślinę. - I wiem, brzmi to jak ckliwa gadka, ale to prawdziwe, mówię to prosto z serca. Dla mnie jesteś taki niepowtarzalny, jesteś... - Keith zamilkł, czując jak jego oddech zaczyna drżeć tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby teraz zapłakał.
- Jesteś sobą, tym durnym Lance'm. - Kontynuował, gdy uspokoił się wystarczająco. - Jesteś beksą, choć nie lubisz, gdy ktoś to widz. Jesteś kochany i przyjazny jak diabli. Oglądasz anime i łatwo zapamiętujesz całe teksty tych swoich głupich piosenek. Kochasz kury, swoje rodzeństwo i przekomarzanie się. Kochasz swoje piętrowe łóżko. Jesteś sentymentalny. Kochasz konkurować z innymi, jednak odpuszczasz, by twój mały braciszek mógł poczuć się wygranym. Dajesz tyle od siebie. Oh i twój gust muzyczny jest do bani, ale nie dbasz o to. Potrafisz tańczyć jak Shakira i cholera, masz najbardziej niesamowite biodra. A kiedy tańczysz... - Keith roześmiał się głośno, nie kontrolując już słów, które opuszczały jego usta. - Uświadamiasz mnie wtedy jak strasznie pedalski jestem. Bo to naprawdę seksowne i sprawiasz, że mam ochotę zacząć uderzać głową o ścianę, gdy patrzę na te twoje ruchy.
Chłopak powolnie oblizał usta, nieco zakłopotany swoimi słowami, jednak wziął kolejny głęboki oddech i potrząsnął głową, śmiejąc się pod nosem.
- I wiesz co, Lance? Jesteś biseksualny, to jest prawdą. To część tego, to część tego kim jesteś. Podobnie wiele innych rzeczy składa się na twoją osobę. I ich nie możesz zmienić, są zapisane w twoim DNA. Więc nigdy nie mów, że chcesz się zmienić. A jeśli spróbujesz.. cóż, wtedy równie realnie skopię ci tyłek.
Powolnie jego ręce zsunęły się z policzków Latynosa, a między nimi zapadła cisza. Twarz Lance'a była pusta, pozbawiona emocji, nie licząc cienia szoku, który go zalewał po usłyszeniu wywodu chłopaka. Keith jednak nie odzywał się w ogóle, nie przeszkadzał mu i po prostu odsunął dłonie od jego ciała, układając je na swoich kolanach.
Nagle, w tej samej chwili, Lance wręcz rzucił się w jego stronę. Przytulił go.
Zrobił to tak nagle, że przez ten czyn mógł usłyszeć ciche strzyknięcie kości, a tępy ból rozlał się po jego zmęczonych mięśniach. Jednak nie mógł być na niego zły. Nie w tej chwili, gdy Lance skrył twarz w zagłębieniu jego szyi, pokrywając nagą skórę Keitha swoimi gorącymi łzami.
Przez chwilę Koreańczyk bał się w ogóle poruszyć, był zbyt zszokowany. Jednak, gdy Lance wymamrotał dwa słowa w jego ramię, mimowolnie rozciągnął wargi w nieśmiałym uśmiechu. To właśnie one sprawiły, że jego serce wzburzyło się, umysł krzyczał, a jego żołądku obudziło się stado motyli.
- Dziękuję ci.
Keith oplótł go mocno ramionami, przyciskając go do swojego nagiego torsu, przez co mimo mokrego materiału, i tak mógł wyczuć przyjemne ciepło Lance'a.
I teraz, siedzieli tak na przednim siedzeniu, wtulając się w siebie nawzajem i obaj pozwalali na to, by łzy Lance'a powolnie skapywały na ciało niższego chłopaka. A potem oderwali się od siebie i choć doskonale się tego spodziewał, Keith doszedł do wniosku, że chciałby znów znaleźć się w jego ramionach.
- Boże, miałeś rację, jestem straszną beksą. Już trzeci raz przy tobie płaczę!
Słysząc te słowa, Keith nie mógł nic poradzić na to, iż na jego ustach wykwitł ciepły uśmiech. Za to pochylił się w fotelu i beztrosko przygryzł wargę.
- A spędziliśmy ze sobą tylko dwa dni. - Zaśmiał się cicho i spojrzał łagodnie na przyjaciela, który otarł łzy wierzchem dłoni. - I stary, cała ta moja gadka... To było gejowe.
- Mhmm - Lance zgodził się, spoglądając na niego wciąż wilgotnymi oczami i uśmiechnął się promiennie. - Ale nie narzekam. W końcu... już jest po wszystkim i jest naprawdę dobrze.
Dzień 3
Niedziela, 18 grudnia
14:17
Jeśli Keith miałby nauczyć się w ciągu tych kilku dni czegoś naprawdę przydatnego, to byłoby to, iż czasem powinien pomyśleć, zanim coś powie.
Zwykle uważał się za inteligentnego człowieka, którym zresztą był. Dobrze się uczył, zdobywał zawsze dobre oceny, a w szkole średniej wielu profesorów cieszyło się z jego obecności na uczelni. Jednak wciąż zdarzało się tak, że słowa opuszczające wargi chłopaka, wyprzedzały myślenie nad ich sensem. I tak było również teraz.
Jednak tym razem nie żałował tego, co wypowiedział w aucie. W najmniejszym stopniu. W końcu to, co powiedział, każda najmniejsza sylaba czy głoska, wszystko to było prawdą.
W porządku, miał jedną jedyną rzecz, której żałował.
- Więc. - Lance zaczął z zbyt wesołym uśmieszkiem. - Myślisz, że moje biodra są seksowne?
Keith przeniósł swój wzrok z podłogi, na której siedział obok Mateo, który bawił się z nim starymi samochodzikami. Momentalnie poczuł jak jego policzki i uszy poczerwieniały, gdy przypomniał sobie swoją wypowiedź.
- C-co? Nie, nie myślę tak. Co to za śmieszny pomysł, że mógłbym tak myśleć?
- Uhmm, powiedziałeś to wcześniej. Że są seksowne. - Lance spojrzał na niego znacząco, nie zwracając uwagi na towarzystwo dziecka.
- Nigdy nic takiego nie powiedziałem. - Keith wciąż się bronił i starał się poświęcić całą swoją uwagę zabawie z dzieckiem.
Obaj znajdowali się w salonie, rozgrzewając się w miłej atmosferze. Zaledwie godzinę wcześniej Daniel przyjechał po nich, a potem każdy z nich wziął długi prysznic, przebrał się w suche ubrania i przygotował sobie kubek gorącej czekolady.
I tak teraz Lance siedział na kanapie, szczelnie owinięty kocem i ogrzewał dłonie, trzymając w nich kubek. Jednocześnie obserwował jak jego bratanek i udawany chłopak bawią się na podłodze.
- Powiedziałeś tak, Keith. Nie zaprzeczaj swoim słowom i moim cudownym ruchom. Jak sam powiedziałeś, moje biodra nie kłamią.
- Powiedziałem, że poruszają się jak Shakira, a nie, że "kłamią" czy coś w tym stylu. - Keith aż prychnął cicho, ponownie się rumieniąc.
- Aha! - Lance zawołał, wskazując oskarżycielsko na swojego udawanego partnera. - Więc przyznajesz, że coś jednak powiedziałeś!
Ketih jęknął męczeńsko. W końcu chłopak miał rację; powiedział to i nie może już odwołać swoich słów.
- No dobrze, może... W jakiś sposób je skomentowałem. No wiesz, twoje biodra. - Keith przełknął głośno ślinę i spojrzał na niego niepewnie. - Ale to nic nie znaczy.
Mógł przysiąc, iż w tej chwili na twarzy Lance'a pojawił się blask smutku, jednak zagościł on na twarzy Keith'a tylko na moment. Zniknął po chwili, tak jakby nigdy nie zaistniał, a Lance znów się uśmiechnął.
Keith za to w myślach zaczął wyklinać swoje kłamstwo. Oczywiście, że to coś znaczyło. W końcu uważał, że Lance jest atrakcyjny. Jednak czy chce aby ten o tym wiedział? Nie, oczywiście, że nie. Jednak coś ciągnęło go do Sancheza, stawał się dla niego coraz to bardziej atrakcyjny przez każdy możliwy szczegół. Przez każdy żart, chytry uśmieszek, za każdy moment, gdy się do siebie zbliżali.
Keith zwyczajnie zaczął się w nim zakochiwać i ta myśl stała się zimną, twardą rzeczywistością. Jednak nie kochał go za jego wygląd, jednakże za to, co Lance mu pokazywał; za jego prawdziwe oblicze i wszystko to, co krył przed resztą świata.
Blizna, ojciec, obawy, niepewności, które Lance w sobie nosił, to jak bardzo chciał pomagać, poświecenie wobec matki, miłość, którą emanował. Pozwalał mu widzieć tę stronę Lance'a, o której niewiele osób wiedziało.
Keith nie wiedział, co oznacza jego nowa fascynacja i czy powinien zrobić cokolwiek więcej z tym fantem. Jednak kłamanie Lance'a na temat jego atrakcyjności wręcz go bolało. Choć nie tylko to. Bolało go również to, iż cała ich relacja była udawana i choć jako udawany chłopak mógł komplementować swojego "partnera", to jednak Lance za żadne skarby nie chciałby by jego słowa były prawdziwe. Tak więc był zmuszony nadal kłamać, zaprzeczać swoim uczuciom, by ochronić ich obu.
Abstrahując od dylematów Keitha ,samo spędzanie czasu w salonie było zaskakująco miłe. Zaledwie godzinę wcześniej Daniel podwiózł ich do domu, a Rosa przeraziła się na ich widok, krzycząc na nich po hiszpańsku. Keith oczywiście nie rozumiał ani jednego słowa, którym został obrzucony. Dlatego też poprosił przyjaciela, by później przetłumaczył mu jakże siarczyste wiązanki.
- Martwiła się o nas.
- O nas? - Keith zapytał zdezorientowany, nie rozumiejąc dlaczego i jego wzięto pod uwagę.
- No tak. - Lance wzruszył beztrosko ramionami. - O nas. O nas obu.
- Dlaczego o "nas"?
Lance spojrzał na niego z politowaniem, jakby wiedział coś, o czym chłopak nie miał pojęcia.
- Dba o ciebie, Keith. Nie martw się o to.
W tym czasie, gdy obaj rozmawiali, Rosa była w sklepie spożywczym z Rachel, przez co ignorowali swoje obowiązki. A Keith'owi jak najbardziej to odpowiadało. Było niezwykle spokojnie, a Mateo darował mu wiele wolnego czasu, znajdując sobie nowego towarzysza zabaw - Josie.
Kolejnym dobrym faktem było też to, iż od czasu, gdy wrócili, Keith i Lance nie wspomnieli ani słowa o Jaime'm; było to obustronne porozumienie; mieli nawet nie wspominać jego imienia, do czasu aż nie wróci z pracy,
- W porządku. - Ciągnął Lance, chcąc podjąć jakikolwiek temat. - Naprawdę tańczę jak Shakira?
Keith westchnął ciężko i podniósł na niego wzrok. Miał cichą nadzieję, iż chłopak w końcu odpuści mu ten temat, nie chciał się już w niego zagłębiać. |
- Taa, ruszasz się jak cholerna Shakira. - Mruknął, za co został zganiony przez chłopaka. W końcu Mateo wciąż był przy nich i nie powinien używać takiego słownictwa. Nie mniej jednak, Lance zachichotał pod nosem i uśmiechnął się do niego ciepło.
- Dobrze. Powinieneś powiedzieć o tym mojej mamie. Ona ją kocha. - Mruknął rozbawiony i miał dopowiedzieć coś jeszcze, jednak coś odwróciło jego uwagę. Drzwi otworzyły się w tej chwili, a Jaime wszedł do środka, marszcząc przy tym brwi. Wyglądał dość żałośnie, był też zadziwiająco zakłopotany, jak na dorosłego mężczyznę.
Keith przygryzł wargę i sam spojrzał w ów kierunku. Nie chciał jednak w żadnym stopniu nawiązać kontaktu wzrokowego z ojcem Lance'a, nie po tym co od niego usłyszał.
Podczas tej niezwykle niezręcznej sytuacji, Mateo wciąż bawił się w najlepsze, jeżdżąc samochodzikami po podłodze i wydając z siebie dźwięki imitujące eksplozję. Po chwili Keith poczuł jak jeden z samochodzików odbił się od jego nogi, a wtedy posłał od chłopcu miły, prawie smutny uśmiech i cicho podziękował chłopcu za to, że się z nim pobawił. Nigdy nie lubił dzieci, przerażały go i nie znosił ich towarzystwa, jednak Mateo był jego ulubieńcem i naprawdę dobrze się przy nim czuł.
W końcu, Jaime wszedł do salonu i przez chwilę stał tam, obserwując trzy postaci.
Wypowiedział on miękko imię syna i zniósł jakoś jego puste spojrzenie, które w nim utkwił. Początkowo Keith obawiał się, iż Lance może wybuchnąć lub stać się agresywny w stosunku do ojca, jednak ten pozostał kompletnie niewzruszony.
Keith od razu zrozumiał całą sytuację i spojrzał na przyjaciela, pytając bezgłośnie czy ma przy nim zostać. Chłopak jednak potrząsnął głową i choć brunet naprawdę się o niego martwił, z drugiej strony czuł się naprawdę dumny z tego, że Lance zdecydował sam stawić czoła trudnej rozmowie z ojcem.
Tak więc wstał i wyciągnął dłoń ku maleńkiemu chłopcu.
- Mateo, właśnie przypomniałem sobie, że nie poznałem jeszcze Kopciuszka. Czy mógłbyś mnie jej przedstawić?
Na samo wspomnienie białej kozicy, oczy Mateo błysnęły z radości. Dziecko od razu wstało z podłogi, chwyciło dłoń Koreańczyka i zaczęło ciągnąć go w stronę tylnych drzwi.
- Taak! Lance jej nie lubi, ale jest miła. Sam zobaczysz. - Pisnął, delikatnie szarpiąc za ramię chłopaka.
Kiedy Keith zniknął, Lance w końcu zdecydował zwrócić się do swojego ojca.
- Tato...
- Lance, synku. Przepraszam. - Wypowiedział w tym samym czasie i musiał znieść to, jak Lance patrzył na niego, zaciskając szczękę ta, jakby w ogóle się nie przejmował.
- Wybaczam ci. - Chłopak odparł szybko, jednak wciąż wyglądał na niewzruszonego. - Zraniłeś mnie, jednak już mi przeszło.
- To co powiedziałem.. - Jaime potrząsnął głową, szukając odpowiednich słów i westchnął z rezygnacją. - Nie powinieneś tego słyszeć. Jednak... To prawda, to to co czuję. Kocham cię, jednak nie wiem jak to akceptować, bo nie rozumiem tego.
- Nie musisz nic rozumieć by umieć to uszanować. Jeśli już masz coś zrozumieć, to mnie, nie moją seksualność. Bycie biseksualistą jest częścią mnie, ale to nie jedyna rzecz, która mnie definiuje. - Lance przełknął ślinę, myśląc o słowach swojego przyjaciela i jak bardzo pomógł mu zrozumieć siebie samego. - Są inne rzeczy. Jestem Hiszpanem. Nazywam się Sanchez i należę do tej rodziny. Jestem twoim i mamy synem. Ale również jestem biseksualistą i jest to tylko ułamek całości mojego "ja"
Lance nigdy nie spodziewał się, że wypowie te słowa, jednak Keith uświadomił go w wielu aspektach. W końcu był tym, który rozumiał życie lepiej niż on, wiele przeszedł. Uczynił go silniejszym. Mogli się wzajemnie krzywdzić, rywalizować, żartować i walczyć ze sobą, ale jednocześnie Keith wydawał się być jego ostoją, dopełniał go.
W ciągu dwóch dni nauczył się przy nim więcej, niż przez sześć lat, odkąd się poznali. Otworzyli się, zbliżyli i uczyli się od siebie nawzajem, choć minęło zaledwie trzydzieści sześć godzin.
A teraz? Teraz Lance czuł, że jego słowa swobodnie z niego uchodzą i nie słabną. Jego głos był czysty, precyzyjny i pewny. Wiedział co robi, wiedział jakie są uczucia i nadszedł czas, by powiedzieć o nich głośno.
- Jedyne czego oczekuję, to twój szacunek i wsparcie. Nie musisz tego rozumieć. Zwyczajnie zrozum, że to jest prawdziwe i że nigdy się nie zmieniłem. Wciąż jestem twoim synem, a moje bycie biseksualistą nie znaczy, że jestem nowym i obcym człowiekiem. To znaczy jedynie tyle, że kocham więcej niż jedną płeć.
Lance zacisnął wargi w cienką linię, sygnalizując, iż skończył swoją wypowiedź. Wtem między nimi zapadła cisza i Lance zaczął się już obawiać, iż jego ojciec rozgniewa się przez jego słowa. Jednak zamiast napadu złości czy protestów, stało się coś nieoczekiwanego. Jaime zaczął płakać.
Dla Lance'a oglądanie go w takim stanie było dziwaczne i nieprzyjemne. W końcu ile razy widzi się płaczącego rodzica i to robiącego to tak otwarcie? Jeszcze dziwniejszym było dla niego uspokajanie Jaime'go, jednak to upewniło go w jednym. Łzy, jak i słowa jego ojca były prawdziwe i szczere, co odrobinę łagodziło jego ból.
Zdawał sobie sprawę z tego, iż każdy popełnia błędy, każdy wypowiada też wiele nieświadomie raniących słów. Był świadom również tego, iż minie wiele czasu zanim jego ojciec zrozumie nową sytuację i to, iż nie jest to jego forma buntu czy dokuczliwości, a normalne zachowanie. I choć rozumiał zagubienie swojego ojca, nie wybaczył mu całkowicie. Jeszcze nie teraz.
---------------
Zgadnijcie kto wrócił z artblockowej wojny i znów pisze o nieludzkich godzinach? Mhmm, dokładnie ten trash :T A potem się dziwię, że muszę wydawać miliony na korektory i cuda pod oczy, by ludzi nie straszyć zmarnowanym wyglądem pseudopisarza
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top