Rozdział XXXI. Diego

Wreszcie nadeszła chwila wyczekiwana przez niego z tak ogromną niecierpliwością. Z trudem powstrzymał drżenie rąk, gdy odbierał kopertę od poważnego profesora Arone. Zgodnie ze zwyczajem poczekał, aż pozostałym gońcom również wręczono papiery z instrukcją egzaminu praktycznego. Oczami uważnie śledził każdy ruch odzianej w rękawiczkę dłoni nauczyciela, a elfie ucho niemal strzygło raz po raz, zupełnie jak u kotów, z napięciem wyczekując pozwolenia na rozerwanie królewskiej pieczęci.

– Możecie przeczytać zawartość kopert – odezwał się wreszcie profesor. Szelest papieru zagłuszył dalsze jego słowa.

Diego rozłożył kartkę, a potem wręcz pochłonął wzrokiem wykaligrafowane podpunkty. Łapczywie przedzierał się przez eleganckie zdania, nie zwracając uwagi na westchnienia oraz ciche jęki niepokoju rozlegające się w całym pomieszczeniu o bladoniebieskich ścianach. Krew szumiała mu w uszach. Gdy tylko skończył czytać, zamknął oczy i zaczął układać plan działania. Czasu było niewiele, zaś polecenie niezwykle wymagające.

Południowa granica Ruenperium biegła wzdłuż naturalnego pasma wysokich gór. Znajdowały się tam dwadzieścia cztery strażnice Gwardii Południowej (dwunasta była główną siedzibą), wybudowane w równych odstępach od Elish, z którym graniczono na zachodzie, aż do Chobe, wschodniego sąsiada kraju. Zadaniem, które otrzymali, było przejście przez szlak górski, dostarczając wiadomości do trzech strażnic. Czas liczono od wyjścia z pierwszej strażnicy aż do postawienia stopy na terenie ostatniej. Przez ten okres nie wolno było im korzystać ani z wierzchowców, ani z latających stworów, ani z żadnych pojazdów.

Każdy z Gońców otrzymał trzy następujące po sobie numery posterunków, do których musiał dostarczyć wiadomości, przekazywane teraz przez profesora Arone. Koperty miały królewską pieczęć, lecz raczej nie zawierały w sobie żadnych istotnych informacji, a najpewniej były zaledwie pustą kartką. Najważniejszym elementem tej próby było otrzymanie potwierdzenia doręczenia papierów od każdego przywódcy danej strażnicy. To stanowiło dowód na sumienne wykonanie zadania. Diego przesunął palcem po wykaligrafowanej dziewiętnastce – od niej miał zacząć swoją przeprawę przez nieprzystępne, mroźne ścieżki.

Mimo pomarańczowych pereł w karwaszach, niezawodnie pozwalających na sprint przez wiele godzin, czekało na nich trudne wyzwanie. Góry były zdradliwe, szlaki śliskie, a niezamieszkane tereny pełne różnorakich stworów, czyhających tylko na przechodzących ludzi. Przydział w Gwardii Południowej należał do najgorszych opcji kariery perłowego maga. 

W dodatku szóstoklasiści otrzymali zaledwie miesiąc, mimo że wedle swoich obliczeń Diego potrzebował ponad czterdziestu dni szybkiego marszu przez niemal cały dzień. Cóż, te dziesięć dni nadrobi magią.

– Jeżeli macie jakieś pytania, teraz jest czas, aby je zadać.

– A co z ekwipunkiem, panie profesorze? – spytał natychmiast Lucjan.

– Każdemu z was przydzielimy namiot. Możecie zabrać własną broń, o wyżywienie zatroszczycie się na szlaku. Na miejscu dostaniecie też odprawę, która powinna wystarczyć wam na tydzień.

– Miałem na myśli raczej alkohol, bo w górach go zabraknie – mruknął chłopak.

– Co jest w wiadomościach? – Adelin, stojąca po lewej stronie Diego, uniosła w górę swoją zgrabną, prawie białą dłoń. Nie przepadał za nią, jej ciekawość od pierwszego dnia zajęć dawała mu się we znaki.

– Jeśli kiedykolwiek byłaś obecna na jakichkolwiek moich zajęciach, panno Kimh'e, wiesz z pewnością, iż Gońcy pod żadnym pozorem nie mogą zaglądać do przenoszonych wiadomości. Grożą za to niemałe konsekwencje. Jeśli któreś z was rozłamie pieczęć, dowiem się o tym i nigdy nie zostaniecie wypromowani na pełnoprawnych perłowych magów z mojej ręki. Czy to jasne?

– Byłam tylko ciekawa – usprawiedliwiła się dziewczyna.

– W jaki sposób dostaniemy się do naszych strażnic? – odezwał się Diego.

– Otóż, panie Perez, za dokładnie trzy godziny wyruszycie drogą powietrzną, każde z was z asystującym wam perłowym magiem. Wszyscy powinniście dotrzeć na miejsce mniej więcej w tym samym czasie, za około dwa tygodnie. Egzamin rozpocznie się jednak w dzień po kolejnej pełni, żebyście na pewno dotarli na miejsce. Wówczas, przy blednącym księżycu, wyruszycie z pierwszej przydzielonej wam strażnicy. Przydzieleni perłowi magowie wrócą do pełnienia swoich obowiązków, a trzydzieści dni później będą oczekiwać was na ostatnim odpowiadającym numerom posterunku. Dostaniecie zatem kilka dni, by przyzwyczaić się do temperatury i dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak przetrwać w górach. W trakcie waszego egzaminu zaczną się roztopy, więc uważajcie na lawiny. Korzystajcie rozważnie z waszych pereł. – Tu profesor Arone znacząco zerknął na Diego, a wówczas uszy półelfa poczerwieniały. – Oprócz pomarańczowej otrzymacie pełny zestaw pereł, lecz starajcie się z nich nie korzystać, chyba że w razie nagłego wypadku. Czy wszystko jasne?

Uczniowie przytaknęli chórem.

– Za trzy godziny zbiórka na dziedzińcu. Spakujcie broń i ubrania, pożegnajcie się z przyjaciółmi i napiszcie listy do rodzin. Liczę, że na wiosnę zobaczymy się w komplecie na gali ukończenia Perłowego Kolegium. Niech Jaz Ruena czuwa nad wami. I, na perły, nie zawiedźcie starego profesora.

– Możecie odejść – rzekł oficjalnie książę Olianus, obecny przy całej ceremonii.

Wzrok następcy tronu zatrzymał się na chwilę na twarzy Diego i, jak zawsze, jego usta wykrzywił niemal niewidoczny grymas. Półelf ukłonił się głęboko, nim opuścił salę. Czekały go przygotowania oraz kilka ważnych pożegnań. 


Pałacowe lochy utrzymano w zaskakująco dobrym stanie, było tam ciepło i sucho, a w każdej celi stało wygodne łóżko. Jeśli się nad tym zastanowić, właśnie tego należało się spodziewać. W piwnicach pałacu trzymano jedynie liczących się więźniów politycznych, jeśli w ogóle kogokolwiek kiedykolwiek tam zamykano. Prawdziwie niebezpieczni przestępcy trafiali na Księżycową Wyspę, z której nie było szans na ucieczkę. Diego zszedł po krętych, kamiennych schodkach w towarzystwie znudzonej strażniczki, trzymającej w ręku pochodnię. Włożyła ją w metalowy uchwyt na ścianie i odeszła, gdy Diego o to poprosił.

W całym korytarzu z jedenastoma celami przebywała teraz tylko jedna osoba. Półelf podszedł do krat i usiadł na kamiennej podłodze.

– No, to mów, dokąd cię wysyłają – ponagliła go Tamara, nie przerywając wykonywania serii pompek.

– W dużym skrócie, mam miesiąc na zameldowanie się w trzech strażnicach Południowej Gwardii. Żadnych wierzchowców. Bułka z masłem, jeśli tylko ma się magię.

Dziewczyna gwałtownie uniosła głowę. Mocno odbiła się od podłogi, by się wyprostować, i podeszła bliżej krat. Diego ujrzał jej zmarszczone brwi. Chwyciła stalowe pręty tak mocno, że zbielały jej kłykcie. Nie rozumiał, dlaczego wywołał w niej tak silną reakcję.

– Oni do reszty powariowali – wymamrotała. Kucnęła i spojrzała mu w oczy. – Chcesz mnie przyprawić o zawał? Przestań tak żartować.

– Dlaczego miałbym żartować?

Po skroni Tamary spłynęła strużka potu, kropla rozbłysła w świetle pochodni. Oparła czoło o kratę i przełknęła ślinę. Zapadła cisza.

– Tam się roi od potworów – wydusiła w końcu. – Jaszczury, wężownice, ghafri, skorpiony śnieżne... jak oni mogą was tam wysyłać?

– Poradzę sobie. Umiem walczyć.

Dziewczyna wyciągnęła dłoń przez pręty i dotknęła jego policzka. Odsunął się nieznacznie, lecz stanowczo. Spojrzał na smukłe, blade palce siostry, przez chwilę pozostające w zawieszeniu. Spuścił wzrok, nie chciał widzieć zatroskania w jej oczach. Nie chciał się przywiązywać do jej ciepła. Był pewien, że ona również pewnego dnia odejdzie.

– Nie jestem najlepszy, ale zawsze mogę uciec.

– Nigdy nie mierzyliście z takimi zmorami – rzekła łamiącym się głosem. – Żadne treningi nie przygotowują na walkę z nimi. Straciłam jednego ze swoich przyjaciół podczas misji w górach.

– Uciekłem już królewskim strażnikom, kiedy palili naszą wioskę, ucieknę i tym potworom.

Zerwała się na równe nogi. Jej oddech stał się płytki i urywany. Zaczęła poruszać ustami, nie wypowiadając na głos żadnych słów. Ledwo wychwycił to, co chciała mu przekazać.

– Nie mów o tym na głos nigdy więcej. Nigdy, rozumiesz?

– To ty wiesz? Wiesz, kto za to odpowiada? – Diego również wstał. – Dlaczego nic nie powiedziałaś?

– Bo jesteśmy w królewskim pałacu, głuptaku. Gdyby ktokolwiek nas podsłuchał, byłoby po nas. Oskarżeni o pomówienie, ścięci, zagrzebani w anonimowej mogile.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, w których kryły się setki emocji. Pot Tamary zmieszał się z jej łzami. Chwyciła go za koszulę, obróciła bokiem, i przycisnęła jego ucho do krat. Zaczęła szeptać, pospiesznie i urywanie.

– Zajęło mi to pół życia, nim wytropiłam winnego. Król nakazał zamordować Re, a dla pewności całą naszą wioskę, gdy dowiedział się, że nasza siostra nie popierała idei Dircandu. Nie planowała rebelii, po prostu zaproponowała reformę. Król uznał to za zdradę.

Diego również płakał. Łzy wściekłości płynęły niepowstrzymanym strumieniem po jego policzkach. Aż do tego momentu kwestionował własną pamięć, wzbraniał się przed powiązywaniem mundurów z koszmarów z tymi widzianymi w pałacu. Prawda okazała się jednak tym, czego się obawiał. Poczuł do króla nienawiść przewyższającą intensywnością wszystkie emocje, jakie kiedykolwiek czuł. Zaciskał pięści tak mocno, że niemal połamał sobie palce.

– Czy Olianus o tym wie?

Jeżeli król dowiedziałby się o planach swojego syna, z pewnością nie wahałby się przed zamordowaniem własnego potomka. Diego był o tym przekonany. Ten mężczyzna nie wiedział, co to dobro.

– Nie. Powiedziano mu, że zabił ją gang z Dircandu. Że każdy musi cierpieć i taka jest kolej rzeczy.

Głos jego siostry drżał. Razem opłakiwali Re i mamę.

– Mam do ciebie prośbę – rzekła z westchnieniem, kiedy łzy przestały w końcu płynąć. – Widziałam, że masz jeszcze fujarkę od swojego ojca. Czy... czy mógłbyś mi zagrać ulubioną piosenkę mamy?

Minęło kilka minut, nim zdołał przypomnieć sobie niegrane od lat nuty. Pogłos sprawił, że prosta melodia płynęła niczym wodospad. Ozdobniki zupełnie mu nie wychodziły, ale jego siostra chyba nie zwracała na to uwagi. Słuchała z przymkniętymi oczami i łagodnym uśmiechem na twarzy. Nieświadomie nuciła harmonię, a kiedy skończył, nagrodziła go cichymi oklaskami. Wkrótce potem na schodach rozległy się kroki i w drzwiach stanęła strażniczka.

– Uważaj na siebie, Diego – powiedziała jeszcze Tamara, gdy przekraczał próg więzienia. – Nie daj się zabić tym potworom.

– Dobrze.

Nie był do końca pewien, czy miała na myśli górskie stwory, czy królewską straż.

***

Spakowawszy wszystko, co niezbędne, po otrzymaniu pereł i pożegnaniu się z przyjaciółmi, Diego udał się do stajni, by spędzić ostatnie kilka chwil beztroski na grzbiecie Kargana. Osiodłał gryfa najszybciej, jak potrafił, miał bowiem zaledwie godzinę do zbiórki. Wzbili się w obsypane obłokami bladoniebieskie niebo, jak zwykle zapominając o całym świecie. 

Niczym dziecinny drugoroczniak tworzył obręcze z czerwonej magii, pozwalając, by Kargan przelatywał przez nie w szalonym pędzie, wykonując beczki oraz korkociągi. Iskry rozsypywały się malowniczo nad budynkami.

Wylecieli poza krawędź Toliaralu i zanurkowali w kotlinę. W szalonym pędzie frunęli tak blisko ścian, że Diego mógł wychylić się z siodła, by musnąć wodospad czubkami palców. Błękitną magią stworzył kilka niewielkich sfer wody, które potem gryf przebijał dziobem. Na koniec raz za razem stawiał ściany ze złotej magii, a Kargan omijał je z wielkim entuzjazmem, rzucając swoim jeźdźcem na prawo i lewo tak, że Diego omal nie wyleciał z siodła.

– Będę za tobą tęsknić – powiedział, nachylając się do ucha bestii. – Obiecuję, że do ciebie wrócę.

Kargan radośnie zarzucił łbem.

Gdyby tego nie zrobił, Diego byłby martwy.

Strzała nadleciała od strony wodospadów i wbiła się w szyję gryfa z paskudnym mlaśnięciem. Kargan skręcił gwałtownie. Skrzeknął, dławiąc się krwią, a dźwięk ów był najbardziej przerażającym krzykiem, jaki Diego w życiu usłyszał. Półelf gorączkowo, w amoku sięgnął myślą do zielonej perły, jednocześnie mocno obejmując dłonią drzewce strzały. Wyrwał je i natychmiast zaleczył ranę potężną dawką zielonych iskier. Mrużąc oczy, spojrzał na lśniący w promieniach słońca wodospad. Zdawało mu się, iż na półce skalnej obok ściany wody dostrzegł odzianą na czarno postać trzymającą łuk, która z gracją odwróciła się na pięcie i znikła w cieniu jaskini.

Pokierował Kargana z powrotem do miasta. Gdy wylądowali bezpiecznie na płaskim dachu jednego z budynków, półelf z całej siły przytulił swego wierzchowca.

– Przepraszam, to moja wina, przepraszam, cierpiałeś przeze mnie, przepraszam – mamrotał w jego czarne pióra, nadal sklejone ciemną krwią.

Kiedy ochłonął i poczuł, jak tętno Kargana się uspokaja, powoli odsunął się od bestii, nie przestając gładzić jej łba. Nie chciał wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby nie miał przy sobie pereł. Spojrzał na trzymane w ręku drzewce i niemal zachłysnął się z zaskoczenia na widok znaków wyrytych na strzale nożykiem.

Wszechpotężny.

Zamknął oczy, by łatwiej było mu skupić myśli. Ktokolwiek to był, z pewnością nie wiedział, że Diego wybierze się na przejażdżkę, półelf podjął spontaniczną decyzję. Umysł półelfa pracował na najwyższych obrotach. Strzelec musiał wybrać przypadkowy cel. Po pierwsze, Diego nie miał żadnych wrogów, o których by wiedział. Po drugie, jeśli założyć, iż polowali na niego, musieliby przekazać informację ze stajni do jaskiń w ścianach kotliny w absurdalnie krótkim czasie.

Możliwości były dwie – albo w stolicy roiło się od szpiegów rebelii, którzy chcieli go wykończyć i jakoś zdołali przekazać sobie informacje o miejscu pobytu Diego telepatycznie, albo strzała miała stanowić wiadomość, a zabity cel nie musiał być konkretny.

To musiało być ostrzeżenie, uznał w końcu półelf. Ostrzeżenie, że rebelianci są bliżej, niż się wszystkim wydawało.

Jedna rzecz mu jednak nie pasowała. Jeśli to miała być wiadomość, bełt powinien zostać wystrzelony z kuszy. Tymczasem tę strzałę wypuszczono z łuku. Być może chodziło o większy zasięg, ale mimo wszystko... coś mu nie pasowało w całym tym wydarzeniu. Do tego te litery, które wydawały się świeże, wycięte w pośpiechu. Phalę zabił bełt z elegancko wypaloną nazwą.

Bicie dzwonów przywróciło go do rzeczywistości. Pierwszy raz w życiu był spóźniony.

– Na perły – wyrwało mu się, gdy wskakiwał na siodło. – Arone mnie zamorduje.

Pozostali Gońcy czekali na niego na dziedzińcu, dla zabicia czasu rozmawiając z przydzielonymi im perłowymi magami. Profesor Arone niespokojnie chodził w tę i z powrotem przed szeregiem smoków i gryfów. Słońce odbijało się w srebrnych guzikach jego munduru, a wełniana peleryna powiewała przy każdym kroku. Zręcznie ukrył zaskoczenie, kiedy Kargan wylądował kilka stóp od niego.

– Spodziewałem się wszystkiego, ale twojego spóźnienia nie. – Rozczarowanie w głosie mężczyzny sprawiło, że Diego ze wstydem zwiesił głowę. – Nie chce mi się nawet słuchać twoich żałosnych wyjaśnień, panie Pe...

Umilkł, gdy półelf wręczył mu strzałę zakrwawioną dłonią. Zastygnięta posoka przybrała barwę ciemnego granatu. Profesor westchnął ciężko.

– Uznam to za wystarczającą wymówkę. Każę wszcząć śledztwo w tej sprawie. A teraz zostaw swojego wierzchowca, służba się nim zajmie. Jesteś gotowy do drogi?

Arone wręczył mu trzy koperty, które półelf natychmiast włożył do worka z dobytkiem. Następnie zeskoczył z Kargana, przytulił go po raz ostatni i schował swój bagaż do juk.

– Gotowy.

Profesor wskazał mu smoka o oliwkowozielonych łuskach z podwójnym siodłem, do którego przytroczono namiot oraz prowiant. Z tyłu siedział wysoki, szczupły chłopak z włosami zaplecionymi w długi warkocz na plecach. W jego karwaszu tkwiła pomarańczowa perła. Diego pozbył się bagażu i usiadł z przodu, unikając pełnych wyrzutu spojrzeń pozostałych Gońców. Lucjan gwizdnął cicho, by zwrócić jego uwagę, a potem bezgłośnie spytał, czy wszystko w porządku.

– To nic takiego. Skupmy się na egzaminie – rzucił.

Sam jednak nie potrafił skorzystać ze swojej rady. Gorączkowy szept Tamary, jej drżąca dłoń, piosenka mamy, zdławiony krzyk Kargana i zuchwały strzelec nie opuszczały jego głowy przez całą drogę do dziewiętnastej strażnicy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top