Rozdział XXVII. Ash

Śniadanie nie smakowało może tak wspaniale jak wczorajsza kolacja powitalna – ta bowiem nasyciła wreszcie żołądki uczniów, przez ostatni tydzień żywiące się wyłącznie suszonym mięsiwem i sucharkami – lecz młodzi perłowi magowie zgodnie uznali, iż były to najpyszniejsze jajka kuropatwy ze świeżym pieczywem oraz sałatką jarzynową, jakie kiedykolwiek jedli. Z drugiej strony, wielu próbowało tego dania po raz pierwszy w życiu.

Atmosfera zamkowej jadalni znacznie różniła się od stołówkowego rozgardiaszu, do którego przywykła Ash. Nie słychać było ani jednej skandalicznej plotki, za to między eleganckimi, drobnymi kęsami uczniowie wymieniali między sobą uprzejmości. Ponad połowa szóstoklasistów nie mówiła nic, wliczając w to samą elfkę. Jej myśli nieustannie krążyły wokół nadchodzącego egzaminu. Wpierw czekała ich teoria. Wyobrażała ją sobie jako wielką bestię o lśniących czerwienią ślepiach, zbudowaną z ksiąg oraz pergaminów. Szczerzyła zębiska ze stalówek, czekając tylko, aż potknie się o nazwisko lorda czy pomyli autentyczną pieczęć ze sfałszowaną.

Egzaminu praktycznego wyczekiwała z większym spokojem. Profesor nazywała ją przecież złodziejaszkiem, z pewnością stanie na wysokości zadania, jakiekolwiek by nie było. Chyba że każą mi wejść do Piekielnego Miasta, uświadomiła sobie nagle, połykając ostatni kęs sałatki. Zrobiło jej się niedobrze, a przecież nie mogła wstać od stołu, dopóki nie zarządzi tego gospodarz. Czuła, iż lada moment zwróci cały posiłek na sam środek śnieżnobiałego obrusu.

Oddech Ash przyspieszył, serce zaczęło łomotać w klatce piersiowej, jakby chciało wyrwać się na wolność. Zaczęła mrugać, by pozbyć się mgły sprzed oczu. Mdłości stawały się coraz silniejsze.

– Wszystko w porządku, Ash? Już dobrze – odezwała się zatroskana Cara, siedząca obok niej.

Zdaniem elfki Cara nie pasowała do Kolegium. Była zbyt niewinna, zbyt dobrotliwa. Takie osoby jak ona powinno się wywieźć do zacisznej posiadłości w głębi lasu, by odgrodzić je od zła tego świata. Elfka otrząsnęła się, z odrazą przełykając zebraną w ustach żółć.

– Dam sobie radę – powiedziała z westchnieniem.

Siwowłosa kobieta, która powitała ich w stolicy, płynnie podniosła się z krzesła i ze spokojem oczekiwała na ciszę. Spostrzegawczy szóstoklasiści umilkli niemal od razu, jedynie kilkoro zostało dyskretnie trąconych przez sąsiadów. Ash ukradkiem przesunęła wzrokiem po zebranych, podświadomie chcąc porozumieć się z Rivanem, choćby i bezgłośnie. Zdarzało im się to nieraz, mieli sporą wprawę w takowej rozmowie. Spojrzenie elfa utkwione było w starszej Zaklinaczce. Zauważyła, że mimo podkrążonych oczu na jego ustach błąkał się delikatny uśmieszek.

Sądziła, iż nie tylko ona boryka się z ogromną tęsknotą do swojego najbliższego przyjaciela, najwyraźniej jednak humor dopisywał Rivanowi w najlepsze. Jej pierś ścisnęła się nieznacznie. To ona zareagowała zbyt gwałtownie, to ona nie chciała przyjąć pocieszenia elfa, wmawiając sobie, iż poradzi sobie bez niego. To wszystko jej wina.

A mimo to nie potrafiła zdobyć się na to, by jako pierwsza wyciągnąć rękę na zgodę. Odwróciła wzrok, uniosła brodę i zacisnęła usta, skupiając całą swą uwagę na kobiecie, która właśnie zabrała głos.

– Pikiety, w związku z wezwaniem od dyrektora profesor Plamant nie będzie nadzorować was podczas egzaminu z teorii ani z praktyki. Przesyłam wam wyrazy współczucia, a także zapewnienia profesor, iż powróci do stolicy, gdy tylko zyska taką możliwość. Do tego czasu zajmie się wami mój serdeczny towarzysz broni, z którym miałam okazję służyć w Gwardii za czasów młodości. Proszę się nie martwić, wszystko pozostaje pod kontrolą – dodała, gdy uczniowie zaczęli wymieniać zaniepokojone spojrzenia.

Ash zmarszczyła brwi. Nie potrafiła wyobrazić sobie żadnego powodu, dla którego dyrektor zakłócił przebieg egzaminu. Musiało być to coś niezwykle ważnego. Tylko co na tyle istotnego mogło się stać? Nerwowo wyłamała palce i znów spojrzała zerknęła na Rivana. Elf pozostawał zupełnie spokojny, jakby wieść o tak nagłym wezwaniu profesor przez dyrektora wcale go nie obchodziła.

– W południe rozpoczniemy egzamin z teorii – kontynuowała Zaklinaczka. – Odbędzie się on w jednym z archiwów, dokąd zaprowadzą was służący kwadrans przed biciem zegarów. Ostrzegam, iż zabronione są wszelkie formy ściągania oraz oszukiwania, a przyłapani poniosą odpowiednie konsekwencje. To wszystko. Możecie udać się do swoich kwater.

– Na wszystkie perły – zaklęła elfka, niemal zrywając się od stolika. – Mamy tylko dwie godziny.

Nim zdążyła wybiec z pomieszczenia, ktoś bardzo ostrożnie położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała przygotowanego na przyjęcie ciosu Rivana. Spuściła wzrok, czując gorąco na swoich policzkach. Od przeprosin powstrzymywała ją nie wściekłość czy irytacja, a palący wstyd.

– Musimy pomówić – oznajmił poważnie, po czym zniżył głos niemal do szeptu. Wśród gwaru wychodzących uczniów jedynie elfie ucho wychwytywało jego słowa. – Rozmawiałem wczoraj z profesor Plamant. Wiem, dlaczego jej nie ma. Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce, wszystko ci wyjaśnię.

Zaprowadziwszy ją do zagłębienia w jednym z bocznych, mniej uczęszczanych korytarzy, Rivan upewnił się, że nikt ich nie podsłuchiwał, po czym streścił wszystko, czego dowiedział się wczorajszej nocy. Ash słuchała uważnie, coraz szerzej otwierając oczy.

– Przecież Tamara służy w Perłowej Gwardii – jęknęła cicho. – W tej sytuacji nie możemy ufać już chyba nikomu.

Najpierw profesor, potem najzdolniejsza uczennica w historii Kolegium... kto jest trzecim zdrajcą? Te potworne wydarzenia pogłębiały jeszcze jej paranoję. Schowała twarz w dłoniach. Tamara wiedziała o wszystkim, sprawowała pieczę nad poławiaczką. Zwyczajnie wręczyli Villie na srebrnej tacy prosto w łapy rebelii rodu Teofano. Jedyna nadzieja w tym, iż profesorom uda się ją odnaleźć.

– Mądre stwierdzenie, Ash – rzekł Rivan łagodnie. – Nie możemy ufać nikomu. Skoro mamy tak mało pewnych sojuszników, może przynajmniej nie rujnujmy naszej relacji?

Zapadła cisza. Przez dłuższą chwilę nie śmiała podnieść wzroku. Uczyniła to dopiero, gdy Rivan delikatnie trącił ją pięścią. Elf patrzył na nią z takim zrozumieniem i sympatią, że niemal zalała się łzami. Z westchnieniem przytuliła się do niego z całej siły. Zaczęła mamrotać przeprosiny prosto w jego rozpiętą do połowy purpurową koszulę, ale on tylko ją uciszył.

– Było, minęło. Jeśli kiedyś jeszcze się poróżnimy, może nie czekajmy z pogodzeniem się, aż wydarzy się jakieś okropieństwo.

– Zgoda. – Ukradkiem pociągnęła nosem.

– Kolejna niewinna dwórka, Rivan? Rozzuchwalasz się, doprawdy – rzuciła od niechcenia przechodząca obok Niyo.

Ash uniosła głowę, spoglądając na niego ze zmarszczonymi brwiami. Zaczepianie pałacowych dwórek było chyba najgłupszą rzeczą, jaką mógł zrobić. Elf niepewnie przygryzł wargę, gdy otworzyła usta, żeby go skarcić.

– Mieliśmy się już nie kłócić – uciął, nim zdążyła się odezwać.

***

Diego z początku wpatrywał się w nich z irytacją, iż przerwali mu ostatnie powtórki przed egzaminem teoretycznym i zaciągnęli go do królewskich ogrodów, ale w miarę opowieści Rivana wyraz jego twarzy ulegał zmianie.

– Czy to na pewno ona? – zapytał półelf.

– Tak. Profesor wspominała, iż w namiocie Villie znaleziono karteczkę. „Wykiwani przez najlepszą uczennicę".

– Czy pismo należało do Tamary?

– Owszem. – Rivan gniewnie zacisnął szczękę.

Diego nabrał nagłej ochoty, by coś kopnąć.

– A zatem Tamara. Cały czas pozostawała poza naszymi podejrzeniami. Niewiarygodne – powiedział, kiedy skończył porządkować wszystkie informacje i wyciągnął własny wniosek. – Cóż, póki co nie możemy nic z tym zrobić. Miejmy nadzieję, że profesorowie zdołają je odnaleźć i oby nic im się nie stało.

– Villie nie będzie chciała współpracować, więc przynajmniej nie będą musieli mierzyć się z magią poławiaczy. W takim wypadku powinni sobie poradzić, o ile wezmą perły. Być może Villie nawet pomoże im w ucieczce. Sytuacja nie jest aż tak beznadziejna – zauważyła Ash.

Półelf drgnął, przyglądając się gładkiemu śniegowi przykrywającemu trawę, a jego twarz okrył ponury cień.

– Nie, Villie nie będzie z nimi współpracować. Chyba że skorzystają z możliwości szantażu. Założę się, że rebelia nie miała najmniejszego problemu z wyśledzeniem rodziny poławiaczki.

– To wszystko zbiera się w najbardziej optymistyczny obrazek wszechświata – mruknął Rivan.

– Nie mogę teraz się tym zajmować – rzucił niespodziewanie Diego, wstając z uroczej, drewnianej ławeczki pod wierzbą. Piękny widok zamarzniętych kropli wody na nagich gałęziach drzewa i skuty lodem staw za tą naturalną zasłoną mocno kontrastował z rozpaczą, jaka ogarnęła troje szóstoklasistów. – Zaraz zaczyna się egzamin.

Jak zawsze doskonałe poczucie czasu półelfa zaimponowało Ash. Ledwie zdążyła wrócić do swojej kwatery i usiąść za biurkiem z podręcznikiem historii, rozległo się pukanie do drzwi. Stała w nich młoda służąca. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, zapraszając do królewskich archiwów.

Pomieszczenie było przestronne, pośrodku sali znajdował się spory otwarty parkiet, obecnie zatłoczony czterdziestoma biurkami, ustawionymi w równych odstępach. Na stolikach przeznaczonych dla Pikiet położono fioletową kartę, podobnie postąpiono z pozostałymi specjalizacjami. Zwykli uczniowie siadali przy nieoznaczonych blatach. Komisja upewniła się, że uczniowie z tej samej grupy nie będą umieszczeni obok siebie, gdyż otrzymywali takie same testy.

Kiedy wszyscy szóstoklasiści zajęli swoje miejsca, siwowłosa Zaklinaczka, widocznie nadzorująca cały proces egzaminacyjny, zaczęła rozdawać pliki kartek, zaznaczając, iż nie wolno było ich jeszcze przeglądać. Po krótkim, uspokajającym przemówieniu ogłosiła rozpoczęcie testu. Na jego napisanie otrzymali dokładnie sto osiemdziesiąt minut.

Ash przejrzała wszystkie pięćdziesiąt pytań. Niektóre z nich były proste – wymień wszystkie znane rodzaje zamknięć stosowanych w oknach – a inne wymagały precyzyjnej, przemyślanej odpowiedzi. Wiele zagadnień stanowiły symulowane sytuacje, w których należało wskazać zdrajcę czy oszusta tylko przy pomocy podanych danych. Od logicznego myślenia rozbolała ją głowa, po stokroć wolałaby po prostu poderżnąć gardło wszystkim podejrzanym.

Pytania o strategię, o taktykę na polu bitwy, wykorzystanie zalet oraz zniwelowanie wad danej drużyny, podchwytliwe pytanie o to, w jaki sposób przemycić wytrych przy przeszukaniu przez władze, o jakich cechach należało pamiętać przy udawaniu mieszkańca Aiki – te i wiele innych poleceń całkowicie pochłonęły elfkę.

Jak mogła się spodziewać, Diego oddał swój egzamin jako pierwszy. W spoconej koszuli i ze zmierzwionymi włosami, lecz z uśmiechem położył kartki na biurku nadzorującej Zaklinaczki. Ash przyglądała mu się uważnie, bowiem dawno nie widziała go tak radosnego. Witać było, że logiczne zagadki sprawiały mu przyjemność.

Nagle dziwnie podejrzany wydał jej się fakt, iż zniknęły gdzieś szare kręgi pod jego zielonymi oczami. Przez ostatnie tygodnie trawiły go skutki klątwy, zmęczenie, wręcz wyczerpanie. Teraz jednak poruszał się z takim wigorem, jakby nigdy w życiu nie musiał zmagać się z potwornym bólem, a przecież nie tak dawno temu sama widziała go w agonii. Mimowolnie powiązała jego dobre samopoczucie ze zniknięciem Villie...

Potrząsnęła głową. Nie pora na takie rozmyślania. Może po prostu ten, kto rzucał potworne zaklęcie, postanowił sobie odpuścić.

Gdy piękny stojący zegar z wahadłem zaczął rytmicznie oznajmiać koniec egzaminu, zostało jej zaledwie jedno pytanie. Pospiesznie nabazgroliła intuicyjną odpowiedź resztką atramentu, bo lepiej napisać cokolwiek i liczyć na choć jeden punkt za kreatywność, niż pozostawić puste pole. Odkładając kartkę na biurko, poczuła, jak uchodzi z niej całe napięcie. Najtrudniejszą część miała za sobą.

– Uczniowie, proszę o odłożenie piór! Egzaminy zostaną sprawdzone i ocenione w ciągu dwóch dni, po upłynięciu tego czasu ogłosimy wyniki.

Elfka sądziła, iż poczuje się niczym rekrut oczekujący na werdykt profesorów, że ogarnie ją nieznośna niecierpliwość i żal z powodu niemożności przyspieszenia czasu. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego ucieszyła się, że mieli całe dwa dni na odpoczynek. Należało jej się trochę beztroski po zrujnowanym balu. Zyskali też okazję do powęszenia w stolicy na własną rękę.

Kieł, niech przeklęty będzie na wieki, twierdził, że Wszechpotężny miał swoich ludzi wszędzie. Być może uda im się odszukać siedlisko rebelii w Toliaralu, o ile nie uczynili tego członkowie Perłowej Gwardii. Nie szkodziło spróbować, podsłuchiwanie i szukanie informacji w najgorszym razie pozostanie znakomitą formą treningu, w najlepszym zaś pomoże zniwelować źródło buntu w mieście.

– Czyli, jak rozumiem, mamy wolne? – spytał Lucjan, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Rivanem.

Ci dwaj pewnie zamierzali dokładnie zbadać każdą tawernę w mieście.

– Owszem, macie wolne, jeśli chcesz określić to w tak pozbawiony polotu sposób – oznajmiła sucho Zaklinaczka, ale widać było, iż powstrzymuje uśmiech. – Dzisiaj wieczorem odbędzie się przyjęcie. Profesorowie uznali, że należy wam się porządny zimowy bal, po... niefortunnym przerwaniu poprzedniego.

Rozległy się oklaski i wiwaty. Kobieta zgarnęła wszystkie egzaminy z pomocą dwojga swoich asystentów, po czym opuściła pomieszczenie. Od uczniów ostatniego roku wymagało się klasy i kultury, dlatego zwykle wszyscy bardzo pilnowali, by powoli dosunąć krzesło do blatu stolika. Teraz jednak zmaltretowane umysły i euforia z powodu nadchodzącego bankietu skutecznie wybiła wszystkim z głowy dobre maniery. Szuranie krzeseł obudziłoby umarłego.

Tylko Diego spokojnie odstawił swoje siedzenie na miejsce. Podczas gdy inni spieszyli do wyjścia, on ani myślał ruszać się z archiwów. Zamiast tego spoczął na ławce przy regałach, zgarnąwszy, jak się zdawało, wybraną na chybił trafił książkę. Elfka zmarszczyła brwi. To było do niego niepodobne, nie zastanawiać się nad wyborem swojej lektury.

– Czego szukasz? – zapytała, podchodząc do ławeczki.

Półelf wyprostował się niespokojnie, poruszając oczami na boki.

– Chciałbym odpocząć w ciszy, a jeśli w pokoju znajduje się Lucjan, to ciszy się tam nie znajdzie. Cisza unika Lucjana jak jeleń łucznika – odparł, siląc się na kpiarski ton.

– Czekasz na kogoś – odgadła. Nie było to trudne, nieustannie wodził wzrokiem po wszystkich drzwiach w archiwach.

– Mam nadzieję kogoś spotkać – poprawił ją.

– Jak ci poszedł egzamin? – spytała po kilku sekundach niezręcznej ciszy. W jej głosie czaiło się rozczarowanie, iż zataił przed nią tożsamość osoby, na której przybycie oczekiwał.

– Sądzę, iż udało mi się uzyskać maksymalną ilość punktów. Choć to chyba zuchwałość z mojej strony.

– W żadnym razie. Po prostu realistyczne oczekiwania. – Roześmiała się cicho. – Dobrze cię widzieć w tak dobrym nastroju.

– Przyznam, że czuję się dzisiaj wyśmienicie.

– Nie uważasz, że to trochę... niepokojące?

Skarciła samą siebie, widząc, jak radość w jego tęczówkach gaśnie stopniowo, zupełnie jak światło dnia za witrażowymi oknami archiwów. Momentalnie pożałowała swoich słów.

– Masz rację, Ash. Masz absolutną rację. To jest nawet więcej niż niepokojące. – Zastanawiał się nad czymś przez moment. – Od opuszczenia murów akademii czuję się coraz lepiej.

– Sądzisz, że stoi za tym ktoś z Kolegium?

– Niewykluczone.

Ciężkie milczenie wypełniło przestrzeń między nimi. Elfka przełknęła ślinę, karcąc się za zrujnowanie humoru półelfa. Odwróciła się i podeszła do okna, usiłując skupić myśli na planach kolorów i wykonanym z pietyzmem wizerunku jednego z towarzyszy Jaz Rueny, stojącego tryumfalnie na wzgórzu. U jego stóp kłębiły się zwęglone, czarne ciała, a on sam tryumfalnie ściskał w ręku płonącą czerwienią perłę. Założyciel rodu Feniksa, bezlitosny dla wrogów i pałający gorącym oddaniem dla Jaz.

Skupiła wzrok na pałacowym dziedzińcu, podziwiając piękne ogrody, rzeźby oraz idealnie gładki śnieg zalegający na trawnikach. Nabrała nagłej ochoty pozostawienia śladu podeszwy na lśniącej, białej powierzchni.

Ktoś uczynił to za nią. Zakapturzona, pędząca na złamanie karku postać. Ubranie miała rozdarte, jedna z dziur w rękawie płaszcza odsłaniała karwasz z tkwiącymi w nim trzema różnymi perłami. Wszystkie były zupełnie wyprane z koloru, gdyż zielony fragment witraża, przez który patrzyła oniemiała Ash, barwił je na identyczny odcień.

Po chwili w pałacu rozległy się krzyki strażników i zdumione okrzyki służby. Nad nimi niósł się wrzask na tyle głośny, że elfka zdołała go zrozumieć. Tamara biegła przez korytarze i nieustannie powtarzała jedno imię.

– Diego? Diego?!

Ash oraz półelf natychmiast pospieszyli do drzwi archiwów. Wybiegli z sali, podążając za szamotaniną i nawołaniami. Zamieszanie narastało, otwierały się kolejne pokoje, w stronę hałasu biegli kolejni odziani w czerń strażnicy.

– Zmykajcie stąd, dzieciaki – syknął jeden z nich.

Elfka zawahała się, ale Diego biegł dalej.

– Ona mnie woła. Muszę wiedzieć dlaczego – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wypadli zza zakrętu i wreszcie ujrzeli Tamarę. Włosy dziewczyny były w nieładzie, jej ubranie brudne i potargane, a z rany na policzku sączyła się krew. Wokół jednego oka miała paskudną opuchliznę. Strażnicy właśnie kończyli ją obezwładniać. Mocno trzymali ramiona Gwardzistki, która wodziła dookoła zrozpaczonym spojrzeniem. Kiedy ujrzała Ash i Diego, z ulgą pochyliła głowę.

– Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Wyglądasz o wiele lepiej – zauważyła Tamara zupełnie spokojnie, mimo że przed paroma sekundami darła się jak opętana. Dopiero teraz pozwoliła sobie na okazanie zmęczenia.

– Dosyć tego. Zabieramy cię do celi. Nie masz prawa wpadać do pałacu i robić tak ogromnego zamieszania, nawet jako wyszkolony perłowy mag – wycedził jeden ze strażników, mocniej ściskając jej ramię.

– Dobrze. Chcę tylko pomówić z Diego. Muszę mu powiedzieć bardzo istotną informację.

– Ja ocenię, czy jest to ważna sprawa – zagrzmiał profesor Arone, który właśnie pojawił się za plecami Tamary. Musiał dotrzeć tu przy pomocy pomarańczowej magii, jako rozmyta plama, inaczej Ash z pewnością zauważyłaby go wcześniej. – Diego, pójdziesz do mojego gabinetu razem ze mną. Zaprowadzicie tam również Tamarę. Pozostali gapie mają się rozejść. Czy jest to jasne?

– Podlegamy jedynie królowi Ruenperium – zagrzmiał jeden ze strażników, wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o stalowoszarych oczach.

– Na perły, ta dziewczyna do niedawna była moją podopieczną. Jest zamieszana w niezwykle zawiłą sprawę i zapewne przynosi mi wieści od profesor Plamant – wzburzył się Arone, nieco naginając prawdę.

Ash zamrugała, oszołomiona natłokiem wydarzeń. Jeśli Tamara naprawdę uprowadziła Villie, przecież nie pojawiłaby się teraz w samym środku stolicy. Potrójna uczennica musiała zostać przez kogoś wrobiona, inaczej jej zachowanie nie miałoby sensu. I dlaczego tak gorączkowo wykrzykiwała imię Diego? Czy nie lepiej byłoby wyjaśnić wszystko z o wiele bardziej kompetentnym profesorem?

Strażnik wzruszył ramionami i skinął głową, przystając na żądania profesora. Przecisnęli się przez tłum, prowadząc Gwardzistkę do gabinetu. Diego podążył za nimi. Ash bezsilnie patrzyła, jak znikają za zakrętem. Po chwili rozległo się złowrogie trzaśnięcie drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top