Rozdział XXII. Villie

Przez całe popołudnie Villie grała z Dartem w perły, aby nieco rozgrzać się adrenaliną. Ramiona wciąż bolały po treningu z toporkami, ale za to rozpierała ją duma z postępów, które uczyniła. Z najmniejszymi szczegółami opowiadała przyjacielowi o technice rzutu oraz o przebiegu ćwiczeń, aż ten ostentacyjnym przewróceniem oczami dał znać, że być może odrobinę się zagalopowała.

Perły były zabawną grą, wymyśloną dawno temu przez chłopskie dzieci. Każdy z graczy miał osiem kamieni, reprezentujących różne rodzaje magii. Do kamyków przypisano szczególne właściwości, inspirowane prawdziwymi iskrami. Wygrywał ten, kto zabrał drugiej osobie wszystkie „perły". Podczas meczu składającego się z trzech rund, nie można było powtórzyć tej samej kolejności kolorów, co znaczyło, że każda rozgrywka nieco się od siebie różniła.

– I czarna – oznajmiła Villie dobitnie, ostentacyjnie kładąc rękę na pomalowanym na zielono kamieniu Darta.

– Zawsze zostawiasz czarną na sam koniec – burknął chłopiec. – Żądam rewanżu!

– Z przyjemnością.

Dziewczynka podzieliła oczka na dwa zestawy i podała mu jeden z nich. W momencie, gdy mieli rozpocząć nową rundę, na oczyszczoną ze śniegu ziemię między nimi padł cień. Villie uniosła głowę, a jej wzrok napotkał spokojne spojrzenie Katiego. Zaklinacz, który miał ją szkolić. Jej dłonie natychmiast powędrowały do niesfornych włosów, a uklepawszy je szybko, odchrząknęła i wyprostowała plecy.

– Mieszaniec nie zmęczył cię za bardzo treningiem? – zapytał Kati. Jego głos przypominał swym niezwykłym, hipnotyzującym wręcz opanowaniem łagodnie płynący strumyk.

Ash najwidoczniej powiedziała mu, iż Dart wiedział o mocy poławiaczki oraz o dodatkowych ćwiczeniach z szóstoklasistami, ponieważ zdawał się wcale nie przejmować obecnością chłopca, skinął mu tylko obojętnie głową. Zerwała się na równe nogi, otrzepując spodnie. Znów poprawiła fryzurę, starając się, by nie było przy tym widać jak zesztywniałe ma mięśnie ramion. Uśmiechnęła się szeroko.

– Nie, jestem zwarta i gotowa.

– To dobrze. W takim razie chodźmy, nie mamy czasu do stracenia.

Zaklinacz odwrócił się na pięcie i zaczął iść w stronę budynku, w którym legowiska miały oswojone bestie akademii. Villie ruszyła za nim, ledwo powstrzymując się przed wesołym podskakiwaniem. Od kiedy miała okazję podpatrzeć trening pierwszoklasistów, marzyła o tym, aby wypróbować różową magię.

– Poczekajcie, poczekajcie na mnie!

Usłyszeli szybkie, niezdarne kroki i po chwili obok nich stanął Dart. Wyraz twarzy miał tak błagalny, jak wówczas, gdy próbował wyłudzić świeżo upieczone ciasteczka od babci Villie. Kati spojrzał na niego, przechylając nieznacznie głowę w lewą stronę.

– Podczas inicjacji poradziłeś sobie najlepiej ze wszystkich aspirujących Zaklinaczy. Czy masz zamiar trenować, żeby zostać jednym z nas?

– Tak, właśnie tak. Byłbym bardzo wdzięczny za możliwość towarzyszenia mojej przyjaciółce w dzisiejszych ćwiczeniach.

Dart wyglądał, jakby w ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem „proszę pana". Poławiaczka parsknęła śmiechem. Sprawnie uniknęła kuksańca od przyjaciela, który zaczerwienił się ostro, a potem spojrzała prosząco na Katiego. Mimo wszystko przyjemniej byłoby mieć przyjaciela u swego boku.

– Nie pisałem się na pomaganie szarym rekrutom, tylko potężnej poławiaczce, która może zrobić krzywdę sobie i nam, jeśli nie nauczy się panować nad magią. Zwykle nie pozwalają zbliżać się rekrutom na milę do bestii, zresztą jest to całkowicie uzasadnione – powiedział szeptem Zaklinacz – ale ty masz talent. Nie wyglądasz, jakbyś miał doprowadzić którąś z nich do szału, no i pamiętam cię z inicjacji. Niech będzie, możesz iść.

Uniosła dłoń, żeby przybić chłopcu piątkę. Ku jej zdumieniu udał, że tego nie zauważył, więc po prostu pokazała mu uniesiony kciuk, a wówczas uśmiechnął się do niej promiennie. Nadal się mnie boi, pomyślała Villie, kopiąc śnieżną zaspę czubkiem futrzanego buta.

Kati chodził powoli, w przeciwieństwie do Diego i elfów, co bardzo jej odpowiadało. Tamta trójka zawsze spieszyła się do tego stopnia, jak gdyby była spóźniona na spotkanie z rodziną królewską. Spacerując, miała okazję podziwiać uczniów, którzy wspinali się po ścianach. Zupełnie nie rozumiała, jak coś takiego było uznawane za praktyczniejsze od zwyczajnych schodów. Na pewno mieli pozdzierane palce, zakwasy, bardziej zniszczone ubrania, a mimo to dostrzegała w ich ruchach radość. Wspominając słowa Tamary uświadomiła sobie, że być może jest to jedna z niewielu przyjemności, które pozostały im z dzieciństwa.

Wrota stajni były większe nawet od drzwi wejściowych Kolegium, a to z powodu rozmiarów, do jakich dorastały niektóre stwory. Zaklinacz lekko pociągnął za obręcz, uchylając jedno ze skrzydeł na tyle, by mogli wślizgnąć się do środka. Panował tu półmrok, w którym skrzyło się wiele par oczu. Groźne pomruki zaniepokoiły ją nieco, za to Dart wyglądał na zachwyconego. Kati wziął do ręki wiszącą przy wejściu pochodnię.

– Trzymamy tu między innymi smoki, wywerny oraz gryfy – wyjaśnił cicho. – Niektórzy mają tutaj swoje własne bestie.

– Jak Diego – wtrąciła szybko Villie, stając na palcach, by wypatrzeć czarnego gryfa śpiącego w którymś z boksów.

– Dokładnie. Wybrałem dla ciebie Białą Łuskę. Możecie oboje z nią trenować – dodał Kati, przypominając sobie o obecności Darta.

– Na perły, to jest genialne – stwierdził cicho chłopiec, a Villie widziała po nim, że miał ochotę krzyczeć z radości. – Widziałaś tamtego olbrzyma?

Wskazał czarne cielsko smoka, którego grzbiet odbijał światło pochodni jeszcze dobre trzy metry nad ich głowami. Mimowolnie przysunęła się bliżej Darta. Zębiska potwora, lekko wystające z obu szczęk, wprawiały ją w przerażenie.

– To jest właśnie Biała Łuska – oznajmił Kati. Villie rozdziawiła usta, a wówczas wargi Zaklinacza rozciągnęły się, ukazując białe zęby. Nawet jego kpiarski uśmieszek miał w sobie coś spokojnego. – Żartowałem. Ten smok zwie się Zagłada i brał udział w bitwie podczas rewolucji Jaz Rueny. Prawdziwy z niego bohater. Nikt nie może na nim trenować, ani nawet dotykać, jeżeli nie ma specjalnego pozwolenia – ostrzegł, znacząco spoglądając w stronę podskakującego na palcach Darta.

Przeszli do mniejszego pomniejszenia, w którym było o wiele jaśniej, a to z powodu okien. Te wierzchowce były na tyle łagodne, że nie trzeba było się obawiać ich ucieczki. Kati zostawił pochodnię przy drzwiach w większej stajni. Niespiesznie podszedł do drzwi boksu i uchylił je ostrożnie. Poławiaczka nie bez obawy zajrzała do środka.

Na sianie leżał skulony smok. Gdy dziewczynka wykonała krok do przodu, uniósł zupełnie biały łepek do góry i skrzeknął leniwie. Jego łuski zadrżały, gdy się przeciągał. Szeroko otworzonymi oczami obserwowała, jak potwór gramoli się na łapy, a potem podchodzi, by trącić ją w brzuch. Był nieco większy od porządnie wyrośniętego prosiaka.

– Jaka śliczna! – pisnął Dart najciszej, jak zdołał. – A jakie ma tęczówki, normalnie z płynnego złota! To jest najlepszy dzień w moim życiu. Dziękuję, proszę pana. – Tym razem nie zdążył ugryźć się w język.

Kati nieznacznie uniósł brwi.

– Bez przesady, rekrucie, między nami jest tylko sześć lat różnicy. Villie, spróbuj rozjarzyć różową magię, tylko bardzo delikatnie. Gdy tylko to zrobisz, będziesz w stanie wślizgnąć się do umysłu Łuski i spojrzeć na świat z jej perspektywy.

Minęło kilka minut, podczas których poławiaczka desperacko próbowała wykonać polecenie szóstoklasisty, lecz na nic się to zdało. Pomimo że wyodrębniła odpowiedni kolor w swojej głowie, nijak nie potrafiła przejść do drugiej części zadania.

– Mogę ja spróbować? – szepnął Dart.

– Nie rozpraszaj jej – odparł Kati. Znów, nawet w jego poirytowaniu dominowało opanowanie.

– Twoja kolej. Może niech on zacznie, a ja się przyjrzę – poprosiła.

Zaklinacz westchnął. Paznokciem podważył perłę tkwiącą w jego karwaszu. Bardzo powoli wręczył ją podekscytowanemu chłopcu. Wyglądał trochę tak, jakby powierzał mu bardzo delikatny, kryształowy kielich, należący do starożytnej dynastii Jakiejśtam. Ukryła uśmiech, pochylając się ku smokowi.

– Nie uszkodź jej tylko – polecił.

Dart zmarszczył brwi z konsternacją.

– Jak miałbym to zrobić?

– Nie wiem, ale dzieci w waszym wieku bywają niezwykle kreatywne – uciął Kati.

Villie przyglądała się, jak jej przyjaciel mruży powieki, w skupieniu trzymając perełkę. Po chwili zajaśniała, a Dart stanął wyprostowany. Oczy zmatowiały mu w ten szczególny sposób, który miała okazję zauważyć podczas jednej z prób. Łuska podskoczyła, mrugając zaróżowionymi tęczówkami. Rozejrzała się wokół siebie, machnęła na wpół złożonymi skrzydłami – boks był zbyt mały, żeby rozpięła je w całej okazałości – i skrzeknęła wesoło. Potem nagle odwróciła się, odbiła od ściany i wykonała całkiem zgrabne salto. Opadła, wzbijając siano wokół siebie. Część dostała się do nozdrzy, a kiedy smoczyca kichnęła, z jej ust buchnął ogień, który niemal oparzył stojącego w bezruchu Darta. Owo kichnięcie zerwało magiczne połączenie.

– Wystarczy. – Kati położył dłoń na ramieniu rekruta.

– To było niesamowite! – powiedział Dart, wpatrując się w swoje dłonie.

– Jak na pierwszy raz poszło ci... lepiej niż mnie w twoim wieku. – Kati przeczesał dłonią swoje ciemne włosy. – Na ogień i lód, poszło ci lepiej niż jakiemukolwiek rekrutowi, którego miałem okazję oglądać. Masz naturalny talent, rekrucie, a to się ceni. Ta kontrola oraz lekkość były wprost zdumiewające.

– Dziękuję, proszę pana, znaczy się, ci. Dziękuję ci.

– W porządku. Teraz kolej Villie.

Poławiaczka przełknęła ślinę.

– Zauważyłam, że powiedziałeś „na ogień i lód" zamiast „na perły", tak jak wszyscy. Skąd to powiedzenie?

– Nie zmieniaj tematu. – Po raz pierwszy w jego głosie usłyszała nerwowość, która przeważyła nad wszechobecnym opanowaniem. – Spróbuj zawiązać połączenie chociaż na kilka sekund.

Znów zagłębiła się w odmęty różowej mgły, która zaściełała jej myśli. Poruszała się po omacku, usiłując odnaleźć smoka przy pomocy różowych iskier. Potrzebowała więcej magii. Zaczerpnęła jej zatem tyle, ile uznała za słuszne, dodając odrobinę więcej. Wciąż nic nie widziała. Kolejna porcja iskier z pewnością sprawi, iż w końcu coś dostrzeże. Zaczynała już tracić wszelką nadzieję na to, że nauczy się korzystać z tego koloru, gdy coś pojawiło się na skraju jej umysłu. Czarna plama, przez którą ujrzała ściany boksu oraz kamienne ściany stajni. Było tam ciemno, ale zakładała, że gdy dotrze do smoczej głowy, wszystko się rozjaśni...

W budynku rozbrzmiał niski pomruk, który sprawił, że ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Wszystkie bestie zaczęły panikować, piszczeć i machać skrzydłami. Z sufitu odłamał się kawałeczek skały.

– Natychmiast przestań! – rozkazał Kati. – Przestań, Villie. Puść Zagładę!

– Nie mogę – wykrztusiła, mrugając, by pozbyć się różowej mgły sprzed oczu.

Gorączkowo zamachała rękami, żeby światło uciekło z jej palców, ale nic z tego. Magia nie chciała jej słuchać. Pomruk przybrał na sile.

– Daj mi perłę, Dart!

Domyślała się, że Zaklinacz krzyczał naprawdę rzadko. Sytuacja musiała być poważna.

Coś naparło na jej klatkę piersiową. Kati mocował się z magią, próbując zniwelować jej iskry swoimi. Słychać było jego przyspieszony oddech. Dziewczynka mrugnęła raz jeszcze, a świat wrócił do normalnych barw. Osunęła się na ziemię na miękkich nogach. Ukryła twarz w dłoniach, ale zaraz odsunęła je od siebie. Poławiaczka, która nie potrafi zapanować nad własnymi czarami. Tamara miała rację. Villie też sobie współczuła.

– Chodź, rekrucie. Przeniesiemy się na zewnątrz, z dala od reszty bestii. W porządku? Dasz radę ćwiczyć?

– Dam radę – powiedziała słabo.

Musiała próbować to okiełznać. Nie mogła się poddać. Ze stęknięciem dźwignęła się do pionu. Kati założył Białej Łusce ogłowie i delikatnie za nie pociągnął. Wydawał się roztrzęsiony, ale stopniowo odzyskiwał swój zwyczajowy spokój. Dart zerknął na nią, potem przeniósł spojrzenie na jej dłonie, na połamane paznokcie. Villie ścisnęła toporek, odczytując emocje w jego wzroku.

Zanim wyszli, szóstoklasista wszedł do sąsiedniego boksu, by wyprowadzić stamtąd gryfa o brązowo-złotym upierzeniu. Potem prowadził ich dość długo na nowe miejsce ćwiczeń, raz po raz zmieniając ścieżki.

– Tutaj trenują młodsi Zaklinacze. Nikogo dzisiaj nie zastaniemy, więc będziemy mieli spokój. Villie, przepraszam, że tak się uniosłem – dodał Kati.

Spojrzała na jego twarz, by doszukać się w niej szczerości. Gdy ją dostrzegła, pokiwała głową, powstrzymując płacz. Kati przejmował się tym, jak się czuła, nawet jeśli obawiał się magii poławiacza. Doceniała to. Raz pociągnęła nosem – o jeden raz za dużo – nim zdołała się uspokoić.

– Dopiero zaczęłaś naukę. Nawet nam ciężko jest zapewnić ci idealne warunki do rozwoju, ponieważ twoja magia jest inna, ale będziemy się starać – obiecał Zaklinacz. – Chcesz spróbować jeszcze raz?

Teraz już wiedziała, czego ma szukać, więc przytaknęła, choć nie bez wahania. Kati nadal trzymał Białą Łuskę za wodze, gdy iskry znów rozjaśniły jej palce różowym blaskiem. Minęło kilka minut, a może pół godziny – straciła poczucie czasu – ale zdołała znaleźć w umyśle szarawą plamę, w której wnętrzu widać było drzewa oraz polanę, a także trzy ludzkie sylwetki. Powoli sięgnęła do umysłu smoka.

Zachłysnęła się powietrzem, gdy ujrzała samą siebie, nieco rozmytą i w bardziej jaskrawych kolorach. Jako smok myślała o sobie przede wszystkim jako o potężnej, pachniała pradawną magią. Przekrzywiła głowę Łuski, jakby przekrzywiała własną. Spróbowała wykonać kilka kroków do przodu. Udało się, chociaż smoczyca poruszała się rozchwianie niczym pijak. Bestia usłyszała poruszające się w krzakach zwierzątko i odwróciła głowę bez ingerencji Villie, tym samym dziewczynka straciła nad nią kontrolę.

– Poszło ci świetnie – oznajmił wesoło Dart. Przytulił ją krótko. – Moje gratulacje!

– Jeszcze raz – polecił Kati. Nie podzielał entuzjazmu jej przyjaciela, ale minimalnie się uśmiechnął. – A ty, rekrucie, możesz wziąć Płomyka. Tylko nie uszkodź perły.

– Jak uszkodzić perłę? – spytał zirytowany chłopiec.

– Nie sądzę, że powinienem odpowiadać na to pytanie – odparł Zaklinacz.

Podczas gdy Dart zdołał wzbić Płomyka w powietrze, Villie uparcie próbowała sprawić, by Biała Łuska chodziła równym krokiem. Było to nader trudne zadanie dla umysłu, zwłaszcza że cały czas widziała siebie w polu widzenia smoczycy, zaś oglądanie rozświetlonych różem palców rozpraszało jej myśli. Na perły, w końcu w żadnej mierze nie był to normalny widok. Zapach starożytnych iskier odczuwany przez bestię łaskotał poławiaczkę w nos.

– Koniec na dzisiaj. Dobra robota, oboje. Dart, co ty na to, żebym przedstawił cię profesorowi Zaklinaczy?

– Byłoby wspaniale, proszę... Kati. Naprawdę cudownie.

– Zatem postanowione. Villie, jesteś wolna.

Uniosła rękę w górę i zamachała nią niczym nadgorliwy uczniak. Zaklinacz spojrzał na nią wyczekująco.

– Mam jedno pytanie. O co chodziło z tym ogniem i lodem?

Kati westchnął. Potarł kark, co uznała za przejaw zawstydzenia. Zdawało się, że walczy sam ze sobą, ale wreszcie wzruszył ramionami i sięgnął pod koszulę. Wyciągnął stamtąd łańcuszek, na którym wisiały dwa kawałki skały.

– Pochodzę z Chobe, co widać po moich rysach – zaczął, wskazując na swoje skośne oczy. – Wyznajemy tam religię, która nazywana jest religią Bliźniąt. Ror i Ila, władca ognia i królowa lodu. Ten kamień pochodzi ze świętych wulkanów, ten ze świętych gór. Z motywem zimna oraz gorąca wiąże się cała nasza mitologia. Tyle informacji ci wystarczy, panno ciekawska?

Ucałowawszy ukradkiem oba kamienie, schował je z powrotem pod koszulę.

– Czyli też jesteś inny niż reszta – zauważyła.

– Właściwie tak – przyznał jej rację, znów przykładając dłoń do szyi. – Poza mną są tu jeszcze tylko trzy osoby z Chobe, w całej szkole. Z początku było mi trudno, ale z czasem się przyzwyczaiłem. Zresztą magowie nie należą do uprzedzonych, przynajmniej w większości spraw. Istnieją jednak wyjątki od tej reguły i, co jest może samolubstwem z mojej strony, cieszę się, że nie jestem jednym z nich.

– Czy możemy iść? – spytał Dart.

Płomyk wyrywał mu się ze smyczy.

– Nie ma się czemu dziwić, skoro tak szalał. Jest bardzo głodny. Chcesz go nakarmić?

Oczy chłopca momentalnie rozbłysły.

– Chyba nie musisz pytać, Kati – stwierdziła z uśmiechem poławiaczka.


Wieczorem znów grali w perły. Tym razem to jej przyjacielowi nie zamykały się usta, gdy opowiadał, jak zajmował się Płomykiem w stajni. Villie w końcu nie wytrzymała.

– Cieszę się twoim szczęściem, ale jak tak dalej będziesz trajkotał, pobijesz jakiś rekord słów wypowiedzianych w ciągu jednego dnia.

– Dobra, przepraszam. Dziękuję, że nie kazałaś mi zostać i pozwoliłaś mi oglądać twój trening.

– Nie ma za co, w końcu wariujesz na punkcie zwierząt.

– Villie? – zaczął Dart niespodziewanie poważnym głosem. – Zawsze będę cię wspierał, choćby nie wiem co. Obiecałem to twoim rodzicom, ale to nie z tego powodu. Dobra, może trochę. Ale głównie ze względu na to, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. I zawsze będziemy.

Dziewczynce łzy zakręciły się w oczach, gdy bowiem spojrzała na Darta, nie dostrzegła w nim już żadnego strachu.

– Dziękuję – szepnęła.

– Różowa perła! Wygrałem! – Rzucił kamieniem o ziemię, a potem wstał i zaczął pląsać dookoła niej z bezczelną miną.

– Faktycznie... czy ty odwróciłeś moją uwagę tą swoją gadaniną?

– Możliwe.

– Dopadnę cię!

Ze śmiechem zaczęła gonić go po polanie, nie bacząc na komentarze rekrutów. Dlaczego mieliby ją obchodzić? Była przecież wielką, potężną poławiaczką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top