Rozdział XIX. Rivan
W pięć minut po tym, jak pozwolono mu wstać z łóżka, Rivan zdążył wspiąć się na sam szczyt Kolegium i przejść się kilkukrotnie po krawędzi zadaszenia wieży. Kroczył z gracją właściwą wyłącznie elfom i całą piersią wdychał mroźne powietrze, nie bacząc na to, jak bardzo drażniło mu nozdrza. Ostatnich kilka dni było wprost nie do zniesienia. Najbardziej żal mu było ominiętej inicjacji. Zatykał sobie uszy poduszką, ale i tak dobiegały go krzyki oraz piski rekrutów, a także śmiechy uczniów, które nie pozwalały mu nawet usnąć. Cóż to była za koszmarna noc!
Wciąż nie czuł się najlepiej, a kiedy spróbował zaczerpnąć magii z fioletowej perły, boleśnie zakłuło go w piersi. Profesor Plamant ostrzegała go, że powinien się oszczędzać. Pomimo tych wszystkich tragicznych konsekwencji nie żałował tego, co uczynił. Uratował Ash, i tylko to się liczyło, nawet jeśli obecnie nie potrafił czarować lepiej niż przeciętny uczeń trzeciego roku.
Kiedy znudziło mu się narażanie własnego życia, wrócił do pokoju, żeby zmienić ubranie, które miał na sobie na cały czas rekonwalescencji. Dokładnie uczesał też włosy grzebieniem, co nie zdarzało mu się nazbyt często. Zaczynały łaskotać go w kark, znak, iż trzeba będzie je niedługo przyciąć. Nie zapiął trzech górnych guzików koszuli, mimo panującego na zewnątrz zimna. Taki miał już wizerunek, nie zamierzał go zmieniać z powodu tak błahego jak temperatura.
Wkroczył do stołówki pewnym krokiem. Odebrawszy jedzenie, zaczął filtrować szum uczniowskich rozmów, wychwytując z niego co ciekawsze plotki. Udało mu się usłyszeć całe streszczenie inicjacji. Co ciekawe, nie omawiano jej z takim zapałem, jak się tego spodziewał. Dzisiejszego poranka wszystkich zaprzątał inny temat.
– Bal, na perły – mruknął, starając się nie myśleć zbytnio o przeżuwanej owsiance.
Zupełnie zapomniał o dzisiejszej uroczystości. Nie mógł uwierzyć, iż wyleciało mu to z głowy. Skarcił się w myślach. Niemożliwym było, że jeden z najprzystojniejszych uczniów jeszcze nie zaprosił żadnej dziewczyny na bal, a właśnie w takiej sytuacji się znalazł. Było to doprawdy beznadziejne spostrzeżenie. Musiał znaleźć jakąś partnerkę, i to szybko.
– Dzień dobry, Rivanie. Jak się czujesz? – zagadnął go Diego, na moment odrywając się od przeglądania papierów.
– Całkiem znośnie, chociaż nie mam zamiaru używać magii przez kilka dni, żeby się nie upokarzać. Co ty tam masz, kompletujesz podręczną bibliotekę? Prawie cię nie widać zza tych wszystkich kartek.
Półelf odetchnął ciężko, wyrażając swoją irytację, i pokrótce wyjaśnił, w jaki sposób rozszyfrował zagadkę Kła, przekazał wnioski profesorom i najprawdopodobniej przewidział nadchodzące zagrożenie.
– Należy się mieć na baczności. Kieł twierdził, że między nami jest zdrajca – dorzuciła Ash z pełnymi ustami.
– Niyo, musisz mi w czymś pomóc – stwierdził Diego podekscytowany, patrząc na jeden z papierów.
– W czym?
– Chodź, nie ma czasu.
Półelf wstał, złożył równo wszystkie kartki, tę najważniejszą kładąc na wierzchu, odłożył miskę na miejsce i wyszedł, a za nim podążyła Niyo.
– Diego, poczekaj! – zawołała za nim Ash. Gdy odwrócił się i spojrzał na nią, Rivan spostrzegł, że się zarumieniła.
– Tak?
– Masz już z kim pójść na bal? Przypominam, że to dzisiaj wieczorem – bąknęła nieśmiało.
Półelf również się zaczerwienił. Zawahał się, nim odpowiedział:
– Nie idę na bal. Szukam z Niyo informacji o nich. Nie mam ochoty na zabawę. – Prędko wyszedł ze stołówki. Ash spuściła głowę, przygryzając wargę.
– Po zeszłorocznym balu nie dziwię mu się, że chce się od tego wywinąć – stwierdził Rivan z niedowierzaniem, rozśmieszając przyjaciółkę. Po krótkim namyśle rzucił jej krótkie, intensywne spojrzenie, jakie zwykle stosował wobec dam, nie zdecydował się jednak na uwodzicielski uśmiech; oberwałby za niego po głowie. – Może pójdziesz ze mną, skoro oboje nie mamy pary? Poza tym, gdzie znajdziesz innego elfa, który dorównałby ci w tańcu?
– Kilku jest, ale chyba wolę iść z przyjacielem – przyznała elfka. – Zgadzam się.
– Łaskę mi panna uczyniła ogromną – oznajmił, żartobliwie kłaniając się w pas.
– Nie ma za co, szlachetny elfie. – Skłoniła głowę z delikatnym uśmiechem.
W jej oczach migotało rozbawienie. Wyglądała ślicznie, nawet w byle jakich ubraniach i nieporządnej fryzurze. Ash jako partnerka na bal była wyborem najlepszym z najlepszych. Inne dziewczęta z rocznika bywały urodziwsze i bardziej urocze, ale żadnej z nich nie znał tak dobrze. Przy żadnej nie czuł się sobą tak, jak przy tej drobnej albinosce. Nie powiedział tego głośno – za to też mógłby oberwać po głowie. Zamiast tego zwyczajnie odwzajemnił uśmiech.
– Mam szarą sukienkę, więc możesz założyć dowolny kolor. Wszystko będzie pasowało – dodała.
– Jasne.
Wszyscy wiedzieli, że ostatnio najmodniejsze były pastele. W całej stolicy królowały stroje w jasnych barwach, zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Większość chłopców z Kolegium zaopatrzyła się już w stosowne do balu stroje. Rivana nie obchodziły zbytnio panujące trendy, wolał ubrać się wygodnie, chociaż nadal szykownie, dlatego też przygotował czarny strój, w którego skład wchodziła jego najładniejsza peleryna, ta sama, którą miał na sobie w teatrze. Na szczęście udało mu się sprać z niej krew.
Chyba żaden uczeń z wyjątkiem Diego, kujona wszech czasów, nie był w stanie skupić się na zajęciach poprzedzających bal. Gdy tylko dobiegły końca treningi, żeńska część akademii pozamykała się w pokojach, większość chłopców zaś zatrudniono do pomocy przy przygotowaniach sali balowej. Najwięcej pracy mieli pierwszoklasiści, którym zlecono przygotowanie dekoracji. Była to część ich zajęć, gdyż do ich wykonania i umiejscowienia w ogromnym pomieszczeniu nakazano im wykorzystać magię.
Niebo stopniowo przeradzało się z niebieskiego w różowe, a potem granatowe, a z każdą kolejną rozbłyskającą gwiazdą zdawało się, iż atmosfera w Kolegium nabiera szczególnego charakteru. Była ciężka, pachniała pysznym jedzeniem oraz perfumami, rozbrzmiewała strojeniem instrumentów tych uczniów, którzy mieli umilać wieczór graniem, a nade wszystko sprawiała, że umysł każdego młodego maga na kilka godzin odrywał się od ćwiczeń, pracy oraz odpowiedzialności. Jedna, wyjątkowa noc.
Rivan znów siedział na szczycie wieży, wpatrując się w idealnie okrągły księżyc. Z westchnieniem omiótł wzrokiem oświetlony srebrzystym światłem las. Powietrze było rześkie, a w dodatku z dołu nie słychać było śmiechów rekrutów. Nawet dzieciaki były zbyt podekscytowane balem, żeby się wygłupiać.
W pewnej chwili kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę znikającą pomiędzy drzewami. Postanowił nie zaprzątać sobie zbytnio głowy tym, czego potrzebował profesor Grotek. Z pewnością chodziło o jakąś roślinę, która nada się na lekarstwo. Im dłużej elf nad tym myślał, tym dziwniejsze mu się to wydawało. Na przełomie jesieni i zimy próżno było szukać w zagajnikach czegokolwiek przydatnego przy lecznictwie, a w takim razie dlaczego Grotek szedł do zagajnika zaraz przed balem?
Ash podzieliła się z nim swymi podejrzeniami – Grotek został uprowadzony i podmieniony na szpiega Teofano – lecz Rivan uznał to za paranoiczny owoc tego, co elfka przeżyła w Dircandzie. Teraz jednak przypomniały mu się jej słowa i wcale nie wydały się takie niedorzeczne, jak uprzednio. Zachowanie profesora było co najmniej nietypowe.
Elf ześlizgnął się ze ściany, ledwie muskając palcami wypustki w murze. Nie miał ani sekundy do stracenia. Pędząc najszybciej, jak potrafił, a jednocześnie bezszelestnie, nadrobił dystans między sobą a Grotkiem, po czym użył magii, by się ukryć. Skrzywił się przy tym boleśnie i musiał powstrzymać odruchowe przekleństwo, aby się nie zdradzić.
Nagle Rivan przystanął, chowając się za drzewem. Naprzeciw profesora stanął Diego, nerwowo przerzucając w palcach papiery.
– Dziękuję, że chciał się pan ze mną tu spotkać. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zobaczył, jak wchodzę do pana gabinetu. Ostatnie, czego mi trzeba, to plotki o moim stanie zdrowia. Wszyscy zaczęliby się mi przyglądać jeszcze uważniej, w końcu ktoś zostałby świadkiem ataku i... – mamrotał półelf.
– Mówisz, że znalazłeś jakieś informacje o swojej chorobie? – spytał Grotek nerwowo.
– Tak, przy okazji szukania zwojów o Teofano. Jest...
Rivan nie chciał dalej słuchać, miał bowiem wrażenie, iż naruszał prywatność Diego. To z pewnością dziwna i niewytłumaczalna choroba półelfa powodowała anomalie w zachowaniu profesora. Elf spojrzał w górę, na położenie księżyca, a wówczas ponownie omal nie zaklął na głos. Bal już się rozpoczął. Ash za nic nie puści mu tego spóźnienia płazem. Puścił się pędem w stronę Kolegium, z trudem utrzymując magię, dopóki nie znalazł się poza zasięgiem wzroku półelfa. Wówczas upadł na kolana, brudząc swój elegancki strój. Dysząc, otrzepał je z trawy najdokładniej, jak tylko się dało. Na perły, jego siła była równie nikła jak pierwszoroczniaka.
Skorzystał z okna, mimo że w taki dzień wypadało ten jeden raz użyć schodów wejściowych. Nie było jednak na to czasu. Wsunął się do swojego pokoju, porwał pelerynę, zarzucił ją na ramiona i znów znalazł się na ścianie. Raz czy dwa nieprzystosowane do podobnych akrobacji obuwie zsunęło się z wystającej cegły, dotarł więc do korytarza wiodącego ku sali z bijącym szybko sercem oraz spoconym karkiem i dłońmi. Pospiesznie wytarł je o koszulę, po czym ukradkiem wsunął się do środka, uchyliwszy jedno z ciężkich skrzydeł drzwi.
Zaraz przy wejściu stanął na palcach i zaczął rozglądać się za białymi włosami i szarą sukienką. Nigdzie ich nie dostrzegał, pomimo tego, że w teorii stosunkowo łatwo było znaleźć stonowaną kreację Ash wśród morza kolorowych pasteli. Choć uważnie lustrował i środek parkietu, i przestrzeń pod ścianami, nigdzie nie widział charakterystycznych elfich uszu oraz śnieżnych rzęs.
– Spóźniony.
Aż podskoczył, gdy zza jasnej kotary dobiegł rozbawiony głos Ash. Zwykle wisiały tu krwistoczerwone zasłony, ale zimowy bal zasługiwał na śnieg, nawet jeśli tylko symboliczny. Wszystkie dekoracje utrzymano w podobnej tonacji, co pięknie kontrastowało z ciemną szarością ścian. Z góry zwisały żyrandole z zapalonymi świecami, a w całym pomieszczeniu migotały jasnoniebieskie światełka magii, które dodatkowo podsycały klimat. Marmurowa posadzka aż lśniła, zachęcając do tańca. Rivan odsłonił kotarę i otworzył usta, by zaprosić elfkę na parkiet...
Odebrało mu mowę, gdy ją zobaczył. Gdzieś zniknęła bladość jej rzęs i brwi, teraz zabarwionych na czarno. Na głowie miała prześliczny warkocz przerzucony przez ramię, choć twarz nadal okalało kilka luźnych, zakręconych kosmyków. Założyła rozkloszowaną suknię z długimi rękawami, niemal sięgającą ziemi, zaś spod rąbka spódnicy wystawały pasujące do niej pantofelki. Sukienka owa nie była wcale pospolicie szara, jak ją sobie wcześniej wyobrażał, lecz srebrzysta. Cała skrzyła się w błękitno-złotym świetle sali.
– Wyglądasz, jakbyś była ubrana w gwiazdy – wykrztusił w końcu, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
Uśmiechnęła się podkreślonymi delikatną czerwienią wargami i obróciła się powoli.
– Spędziłam przed lustrem niemal dwie godziny, więc miałam nadzieję, że taki właśnie będzie efekt. I dziękuję, to piękny komplement – szepnęła zarumieniona.
– Skąd wzięłaś tę sukienkę?
– W lecie na targu w Murarze pojawił się sprzedawca z Da Heli. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Przypomina mi te stroje, które pamiętam z domu. – Westchnęła. – Ledwo starczyło mi pieniędzy, ale... chciałam choć raz wyglądać pięknie.
– Zawsze wyglądasz pięknie – powiedział Rivan, zanim zdążył pomyśleć nad tym, co właściwie zrobił. Zdusił chęć kopnięcia się we własny piszczel. Widział, jak elfka patrzyła na Diego przez ostatnie miesiące, nie potrzebował się pogrążać. – Zechcesz towarzyszyć mi w tańcu?
– Naturalnie.
Podał jej ramię, które ostrożnie przyjęła. Zaczęli sunąć pomiędzy uczniami, co stanowiło doprawdy zachwycający widok. Dwoje elfów, pełnych dostojeństwa, pełnych gracji. Rivan napuszył się mimowolnie, doskonale świadomy wszystkich rzucanych w ich stronę ukradkowych spojrzeń. Gdy patrzyło się na nich w tańcu, miało się wrażenie, że płyną przez muzykę. Wyglądali wspaniale, w pełni godni swego dworskiego pochodzenia.
– Pasujecie do siebie – uznał Lucjan, przechodząc obok nich z manierką w dłoni.
– Tylko nie strać przytomności przed końcem balu! – zawołał za nim elf.
Lu zdążył już z tego powodu zasłynąć podczas poprzednich przyjęć, nie był zresztą jedyny. Oficjalnie na stole nie stała ani kropla alkoholu, lecz starsi uczniowie zawsze znajdywali sposób na to, jak bez problemu przemycić procenty na salę.
– Nadal masz koszmary o Dircandzie? – spytała cicho Ash podczas kolejnego tańca.
– Nadal, i to jeszcze gorsze. Po tym, jak widziałem, co ci zrobił... nie powinienem był pozwalać na to, żebyś do niego podeszła. Przepraszam.
– To nie twoja wina – parsknęła elfka, ze wstrętem muskając palcem swój policzek. – Chyba tylko wybiórcza amnezja może nas ocalić. Co jakiś czas przypominam sobie, jak udało nam się uciec. To było najtrudniejsze wyzwanie, przed jakim stanęłam, i dlatego zupełnie nie boję się tej wojny.
– Ściszyła głos przy ostatnim słowie. Nie chciała dorzucać drewna do i tak tlącego się ognia plotki, słusznie zresztą. – Poradziliśmy sobie wtedy, poradzimy sobie teraz.
– Masz rację – szepnął Rivan. – Chociaż nie do końca. Ja boję się przez cały czas tego, że coś ci się stanie.
Nagle się zatrzymał. Wyciągnął przed siebie ramiona, mocno obejmując Ash, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia. Bez namysłu odwzajemniła uścisk.
Bal trwał w najlepsze. Ten jeden, jedyny raz serwowane jedzenie było wprost przepyszne i Rivan podejrzewał, że kucharki dostawały w tym dniu jakąś wyjątkową podwyżkę. Zdążył pochłonąć trzy porcje zupy, dwa kawałki ciasta oraz kilka kubków słodkiej herbaty. Wszyscy bawili się wspaniale. Ash tylko raz wyraziła żal z powodu nieobecności Diego, poza tym wydawała się szczęśliwa.
– Patrzcie! Deszcz gwiazd! – krzyknął jakiś młodszy uczeń, odsłaniając kotarę.
Każdego roku z nieba spadały dziesiątki gwiazd, właśnie podczas pierwszej zimowej pełni. Według legendy była to obietnica samej Jaz Rueny, która w ten sposób zapowiadała pokój oraz harmonię w kraju. Rivan kwestionował prawdziwość owej opowieści, lecz nie przeszkadzało mu to w zachwycaniu się wstęgami świateł, raz po raz przecinającymi niemalże czarny nieboskłon. Stał nieco dalej od okna, pozwalając młodszym uczniom napatrzeć się na zapierające dech zjawisko.
Chciał wierzyć, że domysły półelfa były błędne i że faktycznie Jaz czuwała nad swoimi wyznawcami.
– Za kilka minut zapraszamy do grupowego walca królewskiego! – zaanonsował chłopak trzymający półharfę.
– Chodź, przejdziemy się – zaproponowała Ash. – Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Poza tym nie mam już ochoty tańczyć.
– Zgoda.
Wyszli na zewnątrz, korzystając z głównych schodów po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. W mroźnym powietrzu zaznaczały się ich oddechy, zaś rozgrzaną tańcami skórę drażnił chłód. Wreszcie nastała zima, ulubiona pora roku profesorów. Nic ich tak nie bawiło jak oglądanie trenujących w śniegu uczniów, podczas gdy mentorzy stali sobie w płaszczach w oknie Kolegium, siorbiąc gorącą kawę. Oboje lubili mrozy, za młodu przywykli do o wiele sroższej zimy, dlatego też z rozkoszą wdychali kłujące w nosy powietrze.
W pewnej chwili Ash mocniej ścisnęła jego ramię.
– Widziałeś to? – szepnęła niespokojnie. – Fioletowe iskry.
– Pewnie piątoklasiści wybrali się nad wodę i chcieli uniknąć czujnego wzroku profesorów, tak jak my w zeszłym roku – mruknął lekceważąco.
– To dlaczego czuję czarne perły? – wymamrotała elfka.
Spróbował sięgnąć do magii i w istocie, było o zadaniem niezwykle trudnym. Iskry raz po raz wymykały się jego myślom. Ash również sfrustrowana przygryzała wargę, rytmicznie stukając w karwasz.
Rivan rozchylił oczy, dostrzegając cień pomiędzy drzewami. Pospiesznie sięgnął po sztylet ukryty w rękawie, elfka schyliła się i odczepiła nóż przywiązany do łydki. Pikiety zawsze miały przy sobie ostrza i parę innych przydatnych narzędzi. Ash zdjęła pantofelki. Stanęła na trawie boso, w każdej chwili gotowa do walki.
Postać przeszła niespiesznie kilka kroków, jakby się z nimi bawiła.
– Kim jesteś? – krzyknął Rivan, unosząc ostrzegawczo sztylet.
– Ja? Zupełnie nikim – odparł cień głosem o takiej barwie, że nie sposób było stwierdzić, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. Elf zmrużył oczy, ale nawet dla jego zmysłów sylwetka pozostawała zbyt zlana z zawiłymi konturami drzew. – Nie zwracajcie na mnie uwagi.
Ash bez namysłu cisnęła nożem, jak zwykle celnie. Intruz okazał się irytująco szybki i zwinnie uniknął ostrza. Elfce jednak wcale nie chodziło o to, by trafić. W tym czasie bowiem Rivan wykonał niewielkie okrążenie i dopadł cień z prawej strony. Upadli na ziemię, wymieniając ciosy. Czarna magia buzowała w żyłach elfa, ale w żadnym razie nie zakłócała pracy mięśni. Przez chwilę rozbrzmiewały odgłosy zaciętej walki. Udało mu się wygrać z tajemniczą postacią, zakładając jej ręce za plecami.
– Gadaj, kim jesteś – warknął, sięgając do kaptura.
– Ja naprawdę nie jestem nikim ważnym – wycedziła pojmana kobieta, uśmiechając się jadowicie. – Za to Villie Forint jest. Niech żyje Wszechpotężny! – Zaśmiała się kpiarsko, widząc, jak Rivan przykłada jej sztylet do gardła. – Zabijesz mnie? Śmiało, odwagi, młodzieńcze. Na co jeszcze czekasz?
– Ash, leć ostrzec profesorów. Niech ktoś chroni Villie. Ja będę zaraz za tobą, ona mnie trochę spowolni.
Obrócił nóż tak, że trzymał jego klingę i rękojeścią zadał kobiecie cios w skroń tak, że straciła przytomność. Podniósł ją, z trudem zarzucając na ramiona zwiotczałe ciało. Gdy uszedł kilka kroków, poczuł, jak coś spływa mu po ramieniu. Z ust pojmanej ciekła krew. Spojrzał jej w twarz, prosto w martwe oczy. Otruła się.
– Niech to szlag.
W tej samej chwili od strony sali balowej dobiegł wrzask.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top