Rozdział VIII. Rivan
Rivan ubrudził kant spodni i omal nie skręcił karku z winy rąbka peleryny, który zaplątał mu się między nogami, lecz mimo to nie zrezygnował z zejścia po ścianie na rzecz znacznie pospolitszych i nie tak efektownych schodów. Profesor Plamant czekała już na dziedzińcu, ubrana w prostą, fioletową sukienkę do kostek, idealnie komponującą się z perłą migoczącą na srebrnym karwaszu. Nauczycielka miała na sobie również biały futrzany płaszcz. Rivan zastanawiał się przez chwilę, jakie zwierzę posłużyło do jego wykonania, ale wkrótce dał za wygraną – zawsze był słaby z wiedzy o faunie.
Obok profesor stała zakapturzona Niyo Nu, a także pozostali zwycięzcy wczorajszej konkurencji, Gabriel oraz Iros, obaj ubrani niemal identycznie jak Rivan. Bez trudu dało się wyczuć narastające podekscytowanie zbliżającym się wieczorem, lecz nauczycielka nie odpowiadała na żadne uprzejme pytania dotyczące spektaklu. Jej usta nieustannie wykrzywiały się tylko w tajemniczym uśmiechu.
– Sami zobaczycie, o czym będzie – powiedziała chyba po raz ósmy, po czym wreszcie dała znak do wymarszu. Nie mieli zbyt wiele czasu, dlatego starali się nie guzdrać i iść najszybciej, jak na to pozwalały eleganckie pantofle profesor Plamant.
– Niezłe wdzianko – mruknęła Niyo do Rivana, zrównując z nim krok.
– Dziękuję, moja droga.
– Jest prawie tak samo ładne jak to, które wtedy zgubiłeś w lesie – dokończyła dziewczyna, a potem zachichotała na dźwięk jego pełnego oburzenia okrzyku.
– Musicie to ciągle wypominać? – jęknął, przewracając oczami.
– Chociaż najładniejsze były miny profesorów, gdy ty i Diego wróciliście nad ranem w samych bokserkach. – Niyo roześmiała się głośno, lecz równie szybko ucichła. Nigdy nie lubiła zwracać na siebie uwagi. – Dałabym wszystko, żeby w końcu dowiedzieć się, co się tam wydarzyło – dodała ciszej.
– Tego nikt się nie dowie. Nigdy – odpowiedział z niemałą dumą, podkreślając gestem ostatnie słowo. Sekret zeszłorocznego balu był chyba jedynym, o którym nie dowiedział się absolutnie nikt spoza grona uczestników felernej nocy. Sprawa została doskonale zatuszowana i choć po Kolegium krążyły setki plotek na ten temat, żadnej nie udało się potwierdzić.
– Pikiety, czy planujecie w tym roku inicjację rekrutów? – zagadnęła profesor, sunąc po zaśnieżonej drodze, jakby był to najgładszy parkiet w balowej sali. Elf nie mógł powstrzymać demonicznego uśmiechu wpełzającego na jego wargi.
– Naturalnie, jak co roku – odpowiedział.
– Zdradzisz mi jej przebieg, złodziejaszku?
– Niestety. – Przepraszająco wzruszył ramionami. – Gdyby jakiś rekrut przypadkiem się dowiedział, zepsułoby to całą zabawę. Muszę zachować to dla siebie. Niyo, ani mi się waż – syknął, widząc, iż dziewczyna już otwiera usta, by zaspokoić dociekliwość nauczycielki.
– Zachowywanie tajemnicy czasem obraca się przeciwko mnie – mruknęła zawiedziona profesor, lecz wciąż nie traciła dobrego humoru. Zupełnie jakby stała się inną osobą. Żaden z uczniów nigdy by się tego nie domyślił, ale Plamant cieszyła się z tego, że na chwilę może przestać być żołnierzem i magiem. Na moment może pozbyć się trosk i dyscypliny, korzystać z w pełni zasłużonego wolnego wieczoru.
Teatr w miasteczku Murar był niewielki, lecz posiadał niezwykle wytworną i dobrze utrzymaną staroświecką fasadę, pełną kolumn i płaskorzeźb. Przed wejściem tłoczył się tłumek elegancko odzianych mieszkańców, oczekujących na otwarcie drzwi. Wkrótce zaproszono publiczność do środka. Rivan rozglądał się czujnie, od kilku minut dręczony złym przeczuciem. W takim tłumie mógł czaić się ktoś niebezpieczny.
– Mamy zarezerwowaną czwartą i siódmą jaskółkę – poinformowała profesor, wchodząc na piętro krętymi schodkami. Czwórka Pikiet zaklęła zgodnie pod nosem, przyglądając się owym wyłożonym czerwonym dywanem schodom z prawdziwym wstrętem. Niestety, tym razem musieli skorzystać z tak ordynarnie zwyczajnej drogi na górę. Rivan tysiąckrotnie bardziej wolałby wspiąć się po kolumnie wprost do jaskółki, lecz wiedział, iż spowodowałoby to niemały skandal.
– Nie zauważyłeś może czegoś nietypowego? – mruknął w stroną Gabriela, gdy usadowił się na swoim miejscu.
– Nie – zdziwił się chłopak. – Dlaczego pytasz?
Gdyby elf przyznał się, że to tylko dręczące go przeczucie, zostałby wyśmiany, zatem wzruszył nonszalancko ramionami, wpatrując się w jeden z osłoniętych czerwonym kloszem płomieni, opromieniających salę mocno przyćmionym blaskiem. W nosie zakręciło mu się od zapachu przeróżnych perfum, co podsunęło mu na myśl świetną ripostę.
– Po prostu czuję na sobie spojrzenie tych wszystkich zakochanych we mnie niewiast.
– Jak zawsze zbyt pewny siebie. – Gabriel pokręcił głową, a potem niecierpliwym gestem sięgnął po program leżący na balkonie. Zmrużył oczy, by lepiej zobaczyć litery w pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. – Czeka nas przedstawienie o Jaz.
– Jaz Ruena – powtórzył Rivan, zamyślony. Legendarny perłowy mag, wybawicielka kontynentu i jego największy autorytet. Marzył, by być równie sławny, jak ona. Chciał, by pisano o nim pieśni, które potem śpiewano by w każdej tawernie. Pozostałby wiecznie żywy, na ustach grajków i bardów. Złożył palce w piramidkę i pochylił się do przodu, uniósłszy do góry kącik ust. Czerwona poświata świateł na scenie nadawała jego twarzy niepokojący wygląd. – Bez wątpienia czeka nas interesujący wieczór.
Na scenę teatru wyszedł wysoki, ubrany w czarną togę chłopak. Przez chwilę bez słowa przechadzał się w tę i z powrotem po deskach, przy akompaniamencie skrzypiących butów. Wreszcie uniósł głowę, zmierzył publiczność przeszywającym spojrzeniem i rozpoczął opowieść.
– Działo się to w czasach, gdy na tronie zasiadała Malea Teofano, zwana Czerwonooką Cesarzową. Mawiano, że cała jej dusza przesiąknięta była krwią niewinnych, których skazała na śmierć, a ową krew można było ujrzeć, tylko gdy spojrzało się w jej oczy. Dlatego też nikt nie śmiał chociażby przelotnie zerknąć na twarz Malei. Kobieta rządziła krajem żelazną ręką, za jej czasów kwitły niewolnictwo i okrucieństwo. Potężna magia cesarzowej budziła trwogę nawet u najodważniejszych. Znęcała się nad każdym swoim poddanym, również nad dziećmi.
Aktor przemawiał ściszonym, a jednak doskonale słyszalnym głosem, a za jego plecami pieczołowicie odgrywano każde zdanie. Pojawiła się spowita ciemnością postać, ściskająca w ręku bat. Pejcz trzasnął, uderzając o deski sceny, a potem o osłonięte przedramię jednego z występujących. Dźwięk bicza sprawił, że Rivan zbladł gwałtownie. Zacisnął dłonie na balkonie, by ukryć ich drżenie. Całą wolą skupił się na odegnaniu wspomnień. Miał wrażenie, że ściany jaskółki lada chwila zatrzasną się, a on nie będzie mógł zeń wyjść. Zaczerpnął powietrza, lecz jego płuca miażdżyła jakaś niewidzialna pięść.
Trzask bata ustał, a wówczas elf zdołał się uspokoić. Kątem oka spojrzał na Gabriela, ale chłopak był całkowicie pochłonięty występem, zatem nie zwrócił na niego uwagi. Mimowolnie odetchnął z ulgą, po czym znów skupił się na przedstawieniu, na scenę wbiegła bowiem drobna, niezwykle urodziwa dziewczyna.
– Jaz – szepnął, przyglądając się jej uważnie. Jej stanowczość i determinacja widoczna w każdym, najmniejszym nawet poruszeniu przypominały mu Ash.
Kolejne sceny mijały niepostrzeżenie, a Rivan zupełnie zatracił się w odgrywanej historii. Jaz padła na kolana, zalana łzami po kolejnej porażce, po śmierci swoich przyjaciół. Czerwonooka Cesarzowa była zbyt silna, niepokonana i bezlitosna. Plan Jaz zawiódł. Aktorka łkała rozpaczliwie, a widownia wraz z nią przeżywała upadek rebelii. Wszyscy wiedzieli jednakże, co zaraz miało nastąpić – ostatecznie Jaz Ruena zwycięży, a kraj zostanie nazwany jej imieniem. Zapamiętana na wieki, wychwalana jak bogini przez całe Ruenperium.
Wtem płacz urwał się nagle, a dziewczyna w ciszy upadła na deski sceny. Wpatrywała się nieruchomo w sufit, a z jej ust pociekła cienka, ciemna strużka krwi. W samym środku piersi sterczał długi bełt kuszy. Rivan zmarszczył brwi, bowiem nie przypominał sobie wcale tej części w legendzie. Z widowni dało się słyszeć szmery, które narastały z każdą chwilą. Na scenę wbiegła cała obsada, ktoś pochylił się nad aktorką. Rozległ się przeraźliwy krzyk. Cały teatr ogarnęła panika.
Aktorka została zamordowana.
Rivan poderwał się z miejsca. Rozbłysły wszystkie pochodnie, lecz wcale nie potrzebował światła, by wyczulonym wzrokiem dojrzeć wysoką postać w kapturze, dzierżącą kuszę w okrytej rękawicą ręce. Znalazł sprawcę, teraz tylko musiał go schwytać. Nie było to proste zadanie, ponieważ uciekinier wtopił się w tłum. W ogromnym ścisku poruszanie się było mocno utrudnione, ale za to łatwo było zgubić pościg.
Nie tracąc czasu, przeskoczył balkon i po kolumnie zsunął się na sam dół. Zaczął biec, przedzierając się przez gawiedź. Nieustannie śledził mordercę, wściekły, że nie zaufał bardziej swojej intuicji. Gdyby tylko uważniej przyjrzał się widowni, zamiast skupiać się na występie, z pewnością dostrzegłby, że coś jest nie tak. Powstrzymałby zamachowca, ocaliłby tę śliczną dziewczynę. Zacisnął zęby, uderzając kogoś łokciem. Czuł się tak, jakby pozwolił na śmierć Ash.
– Z drogi! – warknął, sięgając po sztylet. Miał uciekiniera w zasięgu ręki. Rozjarzył swoją perłę, by ułatwić sobie walkę. Ten żałosny morderca nawet nie zobaczy, co go obezwładniło.
Rzucił się do przodu, tnąc nożem ramię przeciwnika. Zaatakowany odwrócił się szybko ze złowrogim pomrukiem. Ku zdumieniu Rivana jego własna ręka na powrót stała się widoczna. Zaklął pod nosem. Mężczyzna dysponował antymagią, a to wytracało całą przewagę elfa. Rzadko miał do czynienia z czarną perłą, pochłaniającą wszelkie rodzaje czarów. Tłum odsunął się od nich, ale walka tak czy inaczej była utrudniona.
Elf ledwie uniknął cięcia, obrócił się, wyciągając z rękawa drugi sztylet. Zamachnął się raz i drugi, chybiając w obu przypadkach, za to sam oberwał w nieosłonięte karwaszem przedramię. Przeklinał niewygodną pelerynę, celując w bark mężczyzny. Sztylet przejechał po obojczyku z nieprzyjemnym chrzęstem, morderca zawahał się nieznacznie. Rivan z całej siły kopnął rywala w podbrzusze, powalając go na ziemię.
Nim tamten zdołał się podnieść, dopadł do nich Gabriel. Chwycił sprawcę za nadgarstki i wykręcił mu obie ręce. Elf wytarł noże o swoją pelerynę i z dezaprobatą przyjrzał się swojej rozciętej koszuli. Lewą rękę miał całą we krwi, ściekającej z rany na przedramieniu. Z wściekłością pochylił się i ciął przeciwnika po łydkach. Mężczyzna zawył, a Rivan uśmiechnął się szeroko. To za Jaz, pomyślał, spluwając mu na buty.
– Dosyć, Rivan, wystarczy! Nie znęcaj się nad nikim bez potrzeby – rozkazała profesor Plamant, stając obok nich. Elf wyprostował się, dysząc ciężko. Otarł spocone czoło, pozostawiając na nim czerwoną smugę. – Idź za kulisy, powinni mieć tam jakieś bandaże.
Profesor pochyliła się nad mordercą i wymamrotała jakieś pytanie, lecz mężczyzna zacisnął tylko usta i pokręcił głową. Potem zaś roześmiał się głośno, zaczął toczyć ślinę z ust i wyrwał się Gabrielowi, padając na ziemię w konwulsjach. Rivan odwrócił się pospiesznie, biegnąc za kulisy. Usłyszał jeszcze karcący głos profesor Plamant.
– Jak mogliście dopuścić, by zażył truciznę?
– Jak mogłem w ogóle dopuścić do śmierci tej dziewczyny? – zapytał pod nosem Rivan, wciąż zły na samego siebie.
Za kulisami było ciemno i duszno, w powietrzu unosiła się złowroga atmosfera. Odszukał jakiegoś kulącego się w kącie aktora i bez słowa podsunął mu pod nos swoje przedramię. Chłopczyk skrzywił się, przestraszony, ale zaraz gorliwie pokiwał głową. Bez słowa zniknął za bocznymi drzwiami.
– Rivan, chodź tutaj – krzyk Niyo dobiegał zza rogu korytarza. Elf posłusznie poszedł w stronę głosu, wchodząc na deski sceny. Aktorka leżała tam nadal w kałuży krwi, ale strzała już nie tkwiła w jej piersi. Bełt trzymała Niyo, przejeżdżając po nim palcem tam i z powrotem. – Spójrz, co tu jest napisane.
Na drzewcu wypalono maleńkie litery.
– Wszechpotężny – przeczytał Rivan. – Nic mi to nie mówi, a tobie?
– Też nie – przyznała Niyo, niezadowolona. Nie cierpiała przyznawać się do niewiedzy na jakikolwiek temat. – Spytajmy się profesor Plamant, czy o tym nie słyszała.
Z powrotem ruszyli przez korytarz. Rivan wziął bandaż od onieśmielonego chłopca, po czym mrugnął do niego łobuzersko, by go nieco uspokoić. Z pewnością przeżył dzisiaj prawdziwy szok. Nie zatrzymując się, podwinął rękaw i zawinął bandaż, krzywiąc się nieznacznie. Zdrapał z dłoni część zaschniętej krwi, lecz wciąż pozostawała upiornie rdzawa.
– Wie pani, kim jest Wszechpotężny? – spytała bez ogródek Niyo, gdy tylko na powrót znaleźli się przy pozostałych. Podała bełt nauczycielce, która natychmiast zaczęła uważnie się mu przyglądać. – Wygląda na to, że to jakaś większa organizacja. Muszę przyznać, iż jest to co najmniej niepokojące, że nic mi o tym nie wiadomo.
– Ja również nigdy o czymś takim nie słyszałam. – Pokręciła głową profesor. Nagle jednak jej czoło poznaczyły bruzdy. Zbliżyła bełt do twarzy, by dokładniej przyjrzeć się temu, co zauważyła. Uśmiechnęła się delikatnie, stukając paznokciem w drzewce. – A wiecie może, co to oznacza?
Pokazała im niewielki rysunek tuż przy lotce, który przyprawił Rivana o mdłości. W oczach mu pociemniało, zachwiał się i byłby się przewrócił, gdyby Niyo go nie przytrzymała. Miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał mieć do czynienia z tym przeklętym znakiem, błagał o to każdej nocy. Chciał zostawić to za sobą, skupić się na świetlanej przyszłości. Teraz jednak nadzieja bezpowrotnie uleciała, zmuszając go do ponownego wymówienia znienawidzonego imienia.
– Kieł – wykrztusił. – Przywódca Tygrysów. Parszywy handlarz niewolników, świnia, barbarzyńca i niemoralny dupek. Psychopata, skąpiec i bezwstydny zabójca, który omal nie zadręczył na śmierć mnie i Ash! – Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął krzyczeć. Przerwał, a gdy znów się odezwał, mówił głosem ledwo słyszalnym i całkowicie wypranym z emocji. – O ile wiem, nigdy nie tytułował się Wszechpotężnym. Kieł nie lubi pompatyczności, woli rzeczy proste i brutalne...
– Ale? – ponagliła go profesor.
– Ale może wiedzieć, kim jest Wszechpotężny – dokończył ostrożnie elf, bowiem twarz nauczycielki przybrała niepokojąco zdeterminowany wyraz. – Można by wysłać kogoś z Gwardii, żeby z nim porozmawiał. Pertraktować z nim jest trudno, trzeba będzie solidnie zapłacić, żeby w ogóle raczył wysłuchać Gwardzistę i nie poszczuł go swoimi sługusami.
– Gwardia ma ważniejsze zadania na głowie, a wam przydałby się trening z prawdziwego zdarzenia – oznajmiła profesor po chwili zastanowienia. – W przyszłym tygodniu złożymy wizytę Tygrysom.
– Jeśli mógłbym prosić... – Rivan przełknął ślinę, czując zimną kroplę potu ściekającą mu po plecach. – Czy ja i Ash możemy zostać w Kolegium? – Przyglądał się, jak profesor Plamant popada w zamyślenie. Z pewnością dostrzegła strach Rivana. Zrozumie, że nie mogli tam wrócić.
– Tylko wy będziecie w stanie odgadnąć jego zamiary, wiecie, jak z nim rozmawiać – powiedziała w końcu.
– Rozumiem. – Spuścił głowę, by nikt nie zobaczył paniki czającej się w jego spojrzeniu. Zdradzały go jednak zaciśnięte pięści.
– Złodziejaszku, potrzebuję was do tego zadania. – Łagodny ton jej głosu kontrastował z jej decyzją o powrocie do piekła. – Co może nam przeszkodzić? Zaplanuj to jak prawdziwy dowódca na polu bitwy.
Westchnął cicho i po krótkim namyśle zaczął opisywać swój koszmar.
– Kieł mieszka w doskonale strzeżonej twierdzy. Na usługach ma dziesiątki wyszkolonych zbirów. Trudno będzie choćby dostać się pod bramy, bo siedziba leży dokładnie w centrum Dircandu. Trzeba sforsować kilka zamków, z czym nie powinno być większego problemu ze mną i Ash na pokładzie. W razie, gdyby coś poszło nie tak, dam znak do ucieczki. Nie uciekajcie schodami, bo kwatery są w piwnicach, zatem Tygrysy w pierwszej kolejności znajdą się na dole. Droga ucieczki wiedzie przez okno. Niyo może zaplanować trasę ewakuacji, zanim wejdziemy do środka.
Profesor z powagą skinęła głową, celowo nie zwracając uwagi na rękę Rivana, w której nerwowo podrzucał sztylet raz za razem. Potem otrzepała sukienkę i z gracją ruszyła w stronę Perłowego Kolegium. Pikiety bez słowa podążyły za nią.
– Gdybyś chciał porozmawiać o Dircandzie, zamieniam się w słuch – mruknęła Niyo, dokładnie owinąwszy się płaszczem. Noce robiły się coraz chłodniejsze. Elf wypuścił z ust powietrze, które zamieniło się w obłok pary.
– Nie będę o tym rozmawiał – rzekł, jakby sama myśl o podzieleniu się przeszłością była dla niego absurdalna. – Było, minęło. Kieł już mi nie zagraża.
– Nie byłabym tego taka pewna. – Niyo wymownie stuknęła palcem w skroń. Dlaczego ta dziewczyna zauważała absolutnie wszystko?
Rivan nie odpowiedział. Zastanawiał się, jak powiedzieć o tym wszystkim Ash. Zapewne przeżyje niemały szok, może nawet się załamie. Nie chciał jej o tym mówić, nie chciał oglądać jej łez. Niewola niemal ją zabiła. Przed oczami zobaczył ciało zamordowanej aktorki. Kiedy jednak przyjrzał się jej nieco uważniej, zobaczył setki nacięć po pejczu i twarz o białych rzęsach. Spłowiałe niebieskie oczy martwo wpatrywały się w sufit, a gdzieś na krawędzi słyszalności pojawił się mrożący krew w żyłach śmiech Kła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top