ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Tutaj także chciałam przeprosić, że znowu był długi przestój ;/ Niestety, czas nie jest po mojej stronie. Ale ku pocieszeniu powiem, że oto napisałam w tym rozdziale ponad cztery tysiące słów... :P I cieszyłabym się z Waszych komentarzy. Spędziłam cały dzień, by dopracować całość, więc naprawdę, naprawdę byłabym wdzięczna o te kilka słów z Waszej strony, Kochani<3
A i w gwoli ścisłości — Namjoon jest królem, ale zwanym Cesarzem. Dlatego mamy dwa różne określenia. Tak jak Księcia Wody nazywa się Kochankiem Wody, czy Jina Powiernikiem Umysłów itd. I jest to nazwa własna, stąd duża litera.
W ciszy zrodzona ciemność część I
Jimin trząsł się. Przyjemność była obezwładniająca, ale także w pewien sposób bolesna. Ponieważ to nie upragnione, brutalne ręce sprawiły, że jego ciało wygięło się w rozkoszy, a z czubka członka trysnęła biała wydzielina, brudząc go nie tylko na zewnątrz, jak i głęboko w środku, skazując tym samym na wieczne potępienie. Nie, to nie silne ręce Jungkooka doprowadziły go do spazmatycznego oddechu, do bólu, który rozchodził się po całej jego klatce piersiowej, niemal go zabijając w ten sposób.
To spowodowały jego węże. Dwie bestie, które nadal wiły się po jego zarumienionym, bladym ciele niemal jakby chciały uzyskać od niego pochwałę. Muskały go czule zimną, szorstką skórą.
To było tym gorsze. Świadomość, że Jungkook mógł go zniszczyć nawet go nie dotykając. Samym słowem. Samą myślą.
Jimin wiedział, że już nie był czysty. A przynajmniej nie tak, jak jeszcze chwilę temu. Powoli przechodził na stronę bluźnierców, oddalał się od bogów na rzecz tego młodego, okrutnego księcia. I choć w tym wszystkim tkwiło ziarno prawdy, którą Jimin rozumiał, nie potrafił się uwolnić. Nie potrafił się wyrwać z szaleństwa własnych uczuć.
Czuł się grzesznikiem, ale mimo wszystko się z tym pogodził. Nie zamierzał płakać, nie zamierzał błagać o przebaczenie, bo wiedział, że było to bezcelowe. Po prostu podniósł się z wężami, wciąż oplatającymi jego ciało, niemal morderczo i odgarnął dłonią spocone blond loki, które opadały na czoło. Odruchowo pogładził płaski łeb jednego z gadów.
Wąż z zadowoleniem syknął.
***
— Wydajesz się jakiś nieswój, coś cię martwi?
Wielki Cesarz stał właśnie przed rozwartymi oknami komnaty. Jego szaty powiewały na wietrze, tak jak czerwone, przeźroczyste firanki. Przystojna twarz przy tym pozostawała nieczytelna, chociaż królowa wydawała się rozczytywać więcej z tego zamyślonego spojrzenia. Dostrzegała również delikatną zmarszczkę pomiędzy grubymi brwiami oraz sztywną sylwetkę. Mięśnie zdecydowanie były napięte, kiedy stał całkowicie wyprostowany, z rękami splecionymi za plecami.
Hyuna podeszła do niego wraz ze swoimi dwiema służebnicami, trzymającymi w garści krańce długiej chusty, która zakrywała w połowie oblicze oraz w całości ciemne, długie włosy. Również tył równie białej sukni pozostawał pod jej osłoną, a i materiał ciągnął się kilka metrów dalej. Służebnice wyprostowały chustkę, by ta nie przeszkadzała królowej. Robiły to mechanicznie, patrząc się w próżnię z beznamiętnymi obliczami. Nie ośmielały się wysłać choćby jednego spojrzenia w stronę Cesarza. Chociaż ich sylwetki pozostawały prawie że nagie, ponieważ opatulały je jedynie złocone łańcuszki, które zakrywały sutki oraz krocza. Włosy, tak samo czarne jak u królowej, miały długie oraz splecione w grube warkocze, które sięgały ziemi. Były także niesamowicie piękne, aczkolwiek Cesarz zdążył się uodpornić na te widoki. Zresztą, cały ubiór i wybór służek należał do decyzji jego ukochanej, więc gdzieś tam wiedział, że była to z jej strony czysta prowokacja. Tym razem jednak nie zamierzał tego komentować. Miał zbyt dużo na głowie, by jeszcze zaczynać gierki z żoną. Chociaż przypuszczał, że poniekąd mogła to być zła decyzja. Tyle że w tym przypadku samemu miał za to zapłacić, a nie mieszać w to innych ludzi. Dlatego nikły niepokój gasił w zarodku. Potem będzie się zamartwiać.
— Tylko się zastanawiam — odparł w końcu Namjoon, jednak nadal nie zerkając na kobietę, która stanęła tuż za nim. — Książę Ognia jest... ciekawą personą.
Hyuna delikatnie położyła dłonie na jego barkach, po chwili rozpoczęła masaż. Kobiecy oddech muskał jego szyję, niczym zachętę. Namjoon pozostał jednak niewzruszony, jakby nawet go nie dotknęła.
— O tak — przyznała Hyuna z uśmiechem, którego jedynie mógł się domyślać. — Widziałam jego harem, robi naprawdę wrażenie. Takie śliczne dziewczęta, myślisz, że pozwoliłby mi dołączyć?
Namjoon drgnął. W oka mgnieniu odwrócił się z twardszym wyrazem twarzy, niż chwilę wcześniej. Jego zimne, kalkulacyjne spojrzenie padło na królową. Cień niezadowolenia przemknął po surowym obliczu.
— Zważaj na słowa — rzucił niczym ostrzeżenie. Królowa spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem, po czym natychmiast opadła na kolana. Nie patrzyła mu w oczy, a na podłogę.
— Wybacz, władco.
Namjoon westchnął.
— Wstań — nakazał, wymijając ją.
— Nie zostaniesz na noc? — padło pytanie, które sprawiło, że Namjoon zatrzymał się tuż przed drzwiami komnaty. Właściwie te cztery ściany dookoła należy do jego prywatnej sypialni. Znajdował tutaj zwykle spokój oraz ciszę. Mógł też odpocząć i namyśleć się, co robić dalej. Jakie następne decyzje podjąć w tym całym, szerzącym się chaosie.
Hyuna posiadała swój własny pokój i dlatego chciała wiedzieć, czy dzisiaj w końcu będą dzielić wspólne łoże. Niestety, Namjoon nie zamierzał poddawać się cielesnym pragnieniom. Nie, kiedy świat upadał na jego oczach, a on patrzył na to, próbując przeciwdziałać nadchodzącym wydarzeniom. Miał w tym momencie wrażenie, że jest osamotniony w tej druzgoczącej walce. Mimo że nie była to prawda, bowiem wciąż byli z nim inni potężni władcy.
Niemniej jego żona zdawała się być na wskroś nieczuła na to, co się działo wokół. Bagatelizowała zło, które przemierzało ocean, aby się do nich dostać. Nawet śmiała się z kapłanek, których krzyki echem rozchodziły się w nocy po pustych korytarzach.
Namjoon był jej mężem i chciał dbać o królową, aczkolwiek ostatnie dni pozostawały dla niego ciężkie. Nie potrafił patrzeć na znudzone oblicze Hyuny i udawać przed samym sobą, że nie czuje wzgardy do jej osoby. Wiedział, że dla niej liczyła się tylko dobra zabawa, a jeśli się nudziła, była tym bardziej kapryśna.
Prawdopodobnie w inny dzień poradziłby sobie lepiej z ukochaną. Dzisiaj jednak, po wydarzeniach na Arenie, niepokój się w nim jedynie nasilił. Dodatkowo także Książę Ognia dolewał czarę goryczy. Godzinę temu przybył do jego gabinetu, chcąc wysłać orła do swojego kraju. Namjoon spodziewał się go, jeszcze zanim ten przybył, więc nie to wywołało w nim zaskoczenie. W rzeczywistości przyczyną jego zmartwień było dziwne zadowolenie, które osnuwało drapieżną twarz wojownika. I ono właśnie sprawiło, że ruszył do swoich komnat zastanawiając się, co się mogło wydarzyć.
Przypuszczał, że miał coś z tym wspólnego Kochanek Wody, a to tym bardziej napawało go troską.
Czy powinien sprawdzić, czy młody książę już doszedł do siebie? Nie sądził jednak, by mógł się z nim zmierzyć sam na sam. Szczególnie, że Namjoon pozostawał nieświadomy, co takiego zrobił Książę Ognia. W duchu też zastanawiał się, czy naprawdę chce poznać na to odpowiedź.
Namjoon postanowił, że odpuści. I tak miał się niebawem spotkać z resztą towarzyszy. Tak więc nie było sensu oszacować poniesione straty moralne, ponieważ będzie musiał mimo wszystko stawić im czoła, tyle że znacznie później. Młody książę szybko bowiem wracał do zdrowia z tego, co powiedziała mu Jisoo, więc miał brać udział w wieczornym zebraniu władców.
Kapłanka na pewno nie pochwaliłaby unikania problemu czy przymykania na niego oko. Namjoon zwykle też oburzyłby się na sam pomysł wycofania, jednakże na chwilę obecną problemy się nawarstwiały i przez to zaczynał powoli pojmować, czego otzrymał potwierdzenie na Arenie, że całkowicie rozdzielenie Kochanka Wody z Księciem Ognia stało się niemożliwe do zrealizowania.
— Rozumiem, że to znaczy nie?
Namjoon drgnął, uświadamiając sobie, że jeszcze nie odpowiedział. Wciąż stał przed rozwartymi, masywnymi drzwiami komnaty. Jednak nikt oprócz żony, która jednak zrobiła to z dozą subtelności, nie odważył się go ponaglić. Strażnicy i służki potulnie czekali na jego ruch. Hyuna niemniej faktycznie nie przekroczyła dobrego smaku. Być może uświadomiła sobie, że dziś nie ma ochoty na humorki królowej. I nie będzie tolerował dalszej bezczelności z jej strony.
— Ten dzień był długi, a noc zapowiada się jeszcze dłuższa — odmruknął tylko, ostatecznie przekraczając próg. Za nim drzwi zatrzasnęły się z donośnym rumorem.
To znaczyło zdecydowane nie.
Strażnicy przed pomieszczeniem natychmiast zasalutowali, ale Namjoon nie mrugnął na nich okiem, zamiast tego, kierując spojrzenie w kąt korytarza. Kobieta, która w swoich bladych szatach stała tam, niemal w tym samym momencie poruszyła się. Musiała więc na niego czekać.
Jej stopy były nagie, co dostrzec można było przez drżący materiał. Kroczyła jednak dumnie, niczym prawdziwa księżniczka. We włosach zresztą posiadała diamenciki, które lśniły blaskiem słońca. Zachwycała urodą, ale Namjoon bardziej skupił się na mroku w jej brązowych oczach. Nigdy nie potrafił określić, kiedy ten mrok rozleje się na boki.
— Witaj, kapłanko — rzekł pierwszy.
Jennie przystanęła tuż przed nim, a potem uśmiechnęła się, głęboko kłaniając. Namjoon czekał aż się wyprostuje.
— Wybacz, panie — oznajmiła cichym, melodyjnym głosem — próbowałam powstrzymać królową, aby cię nie nachodziła. Niestety, była bardzo zawzięta.
— Rozumiem — odparł Cesarz. Wznowił kroku, a Jennie się od razu do niego dostosowała. — To jednak ja powinienem prosić o wybaczenie. Zabawienie królowej musi być bardzo wyczerpujące.
Jennie zaśmiała się.
— Lubimy zabawiać królową — odparła równie cichym, co poprzednio, głosem. — Czasami czyiś dotyk potrafi rozjaśnić najciemniejsze zakamarki.
Ostatnie zdanie zabrzmiało inaczej. Znacznie poważniej, jakby zdradzała mu, albo światu, jakiś znaczący sekret. Namjoon kątem oka przyuważył, że brąz oczu stał się o tonę ciemniejszy, a kilka wspomnianych nitek czerni wylało się na białą gałkę oczną. Jednak potem mrugnęła i po mroku nie było śladu.
Namjoon mógłby pomyśleć, że mu się wydawało, ale nie był naiwny. Zbyt długo przebywał w obecności kapłanek, aby przyszło mu do głowy bagatelizowanie czegokolwiek. Dlatego zastanowił się. Czy kapłanka mówiła o sobie? Czy o kimś innym?
Czasami czyiś dotyk potrafi rozjaśnić najciemniejsze zakamarki — powtórzył w myślach. Albo może mówiła o nim samym?
— Czy władcy już przybyli? — zmienił temat, uwalniając się od zbytecznych myśli. Jeśli Jennie nie wyjaśniła swych słów sama, próżno było pytać. Większość rzeczy, które mówiły kapłanki nawet dla Namjoona miało pozostać tajemnicą. Szczerze mówiąc, już dawno się do tego przyzwyczaił.
— Tak, panie — przytaknęła Jennie. — Tym razem przybyli wcześniej, a przynajmniej ci, którzy pragną zasmakować wina na rozluźnienie.
Namjoon uśmiechnął się delikatnie. Zrozumiał wtrącenie kapłanki i kogo dokładnie miała na myśli. Jeśli przeczucie go nie myliło, to jego dwaj odwieczni przyjaciele — Mistrz Ziemi Min Yoongi oraz Hoseok zwany również Władcą Cieni — zasiedli do stołu, bardziej myśląc o nadchodzącej uczcie, niźli o samym problemie, który ich dotknął.
Nie tyle co bagatelizowali wydarzenia, mające miejsce na Arenie Gladiatorów. Sam atak zapewne również ich zaniepokoił, aczkolwiek zdecydowanie nie okazywali tego tak, jak robił to Cesarz. Na pewno będąc zaintrygowanymi tym, co się stało, po cichu analizowali i dokonywali osądów, zastanawiali się, jak zapobiec kolejnym podobnym epizodom, chociaż ich słowa były tylko podszyte kpiną i nikłym, zamaskowanym zafascynowaniem. W duchu Cesarz miał tylko nadzieję, że nie traktowali tego jako dobrej zabawy. Rozrywki, która pomogłaby im wypełnić czas w Armitries.
Chociaż Min Yoongi zwykle nie podchodził do niczego pobłażliwie. Uważnie przyglądał się, słuchał i wysuwał wnioski. Gdy wróg się czaił, to on potrafił go przejrzeć, nim ten zaatakował. Namjoon nie byłby zdziwiony, gdyby już znał prawdziwy powód wysłania skrytobójców na Księcia Ognia.
Chociaż i Powiernik Umysłu, Jin musiał grzebać w cudzych myślach. Nie magicznie, raczej jego zdolności opierały się na przenikaniu kłamstwa i wysyłania ptaszków pomiędzy pospólstwo. Uśmiechał się zwykle, ale pod tym uśmiechem kryło się oszczerstwo oraz zadowolenie. Zaś tego wieczora, o czym Namjoon się przekonał, jak tylko wszedł do komnaty, jego uśmiech był zdecydowanie szerszy, niż zwykle.
Być może Namjoon przesadzał. Być może przyczyną tych ukrytych spojrzeń było rozlewane wino.
W ogromnym pomieszczeniu, w którym na środku stał biały, podłużny stół nie było ani sług, ani strażników. Tych ostatnich Namjoon minął przy drzwiach, a potem zostawili ich samym. Jennie też zniknęła przed wejściem, idealnie wtapiając się w tłum służek, które akurat przechadzały się do pokojów. Cesarz kątem oka dostrzegł niknącą szatę kapłanki, ale był to dla niego znajomy widok. Wiedział kiedy znikały i jak znikały. Poza tym Jennie nadal miała swoje obowiązki w pałacu. Głównie miała mieć swoje zamglone oczy na królowej.
W każdym bądź razie przywitał go stuk kielichów. Namjoon z westchnieniem podszedł do wypełnionego po brzegi stołu i zasiadł na honorowym miejscu. Min Yoong skinął na niego oszczędnie głową, a Hoseok przechylił się, by poklepać go po ramieniu, w drugiej ręce jednak nadal trzymając trunek, który tylko cudem się nie rozlał. Namjoon nie podzielał entuzjazmu trzech towarzyszy i ze zmrużonymi powiekami zerknął na kolejne trzy puste miejsca. Obszerny, złocony zegar o kształcie słońca na ścianie wskazał, że nie byli spóźnieni. Po prostu tak, jak wcześniej uprzedziła kapłanka, starsi władcy postanowili przybyć znacznie wcześniej, niż ustalali. Namjoon istotnie mógł tłumaczyć to chęcią spicia się, ale za długo znał tych szaleńców, aby się na to nabrać.
Wszystko, co robili, po coś służyło. Możliwe, że tylko na pierwszym palnie stała potrzeba rozluźnienia przed prawdziwymi rozmowami, ale tam głębiej, Cesarz domyślał się, trwało widmo ostrożności.
— Polej sobie, przyjacielu. — Hoseok śmiało podał mu porcelanowy dzban, gdzie już na dnie lśniło szkarłatne wino. Cesarz odruchowo istotnie chwycił za rączkę naczynia i wlał sobie do kielicha.
Hoseok uśmiechnął się szczerze, kiedy Cesarz przełknął rozgrzewający alkohol i zachwalił niemo smak. Władca Cieni sprowadził wiele butelek z własnych ziem, stąd była ta zachęta. Teraz z dumą odchylił się na krześle, przeczesując ciemne włosy dłonią. Jego liczne pierścienie wtedy zalśniły, odbijając światło pochodni, które tliły się przy ścianach w rękach boskich posągów.
— To jest z moich najstarszych kolekcji — dodał Hoseok, bardziej do Jina, który także wolno smakował trunku. — A ty co sądzisz, bracie?
Min Yoongi wolno oderwał spojrzenie z kielicha i przeniósł na przyjaciela. Jego marmurowa, nieczytelna twarz zdawała się być jeszcze bardziej nieludzka w nikłym półmroku. Oczy prawie że demoniczne, chociaż Hoseok nawet nie mrugnął okiem.
— Zadawalające — osądził z grymasem, który ostał jedynie na sekundę. Władca Cieni nie był jednak urażony. Wręcz przeciwnie — potraktował to jako komplement. I słusznie, Cesarz sam wysunął wniosek, że pomimo fasady, Król Ziemi naprawdę był pod wrażeniem smaku.
Znali się tak długo, że dla nikogo z nich wkradnięcie się pod maski drugiego, nie stanowiło problemu. To też dlatego Namjoon nie miał sił udawać, a jawnie zapytał:
— Czegoś się dowiedzieliście?
Natychmiast kącik Jina drgnął, ale przysłonił go zaraz potem wyuczenie szklanym naczyniem. Łyknął cieczy, wymieniając spokojne, acz badawcze spojrzenie z Hoseokiem.
To była poniekąd gra. I Namjoon już teraz był pewien, że jego wszystkie wnioski okazały się prawdziwe. Istotnie po to się teraz spotkali, by wzajemnie odkryć swoje karty. Każdy z nich bowiem szperał po kątach, zastanawiając się, kto dowie się więcej.
— To nie był zamach, który Ateez całkowicie obmyślił — nagle powiedział Hoseok. — Mimo że już wszyscy wiemy, przypomnę, że to byli asassyni z królestwa Ognia. Znamię, które ma schwytany oznacza, że należeli do wuja Jungkooka.
— Powiedz coś, o czym nie wiemy — mruknął spokojnie Jin. — Zaczynam się nudzić.
— Ale ostrza, które nasi zabójcy mieli ze sobą, są wykonane z Delthei. Ze stali, która jest bardzo rzadko wykonana, bo jej pochodzenie jest z wodnej wyspy z...
—... Serendipity — dokończył rozumnie Namjoon. — Rozumiem.
— Myślę — kontynuował Hoseok — że Ateez nie ma z tym nic wspólnego. Już nakierowałem Księcia Ognia by miał się na baczności, bo być może tym razem to nie jest nasza wojna.
— Wspomniałeś mu coś o ostrzach? — zainteresował się Min Yoongi, palcami przecierając gładki, jednak wyraźnie zadarty podbródek. Ciemne oczy właśnie przysłoniła przydługa grzywka, ale Namjoon i tak dostrzegł te oczy, pełne czegoś niepokojącego.
Władca Cieni śmiało zaprzeczył.
— A ty, przyjacielu, czego się dowiedziałeś? — przemówił ponownie Hoseok, konspiracyjnie nachylając się do Jina. Trącił go też zadziornie ramieniem, jakby naprawdę dobrze się właśnie bawił.
Jin nie dał się jednak sprowokować, a jego uśmiech był nadal pełen perfekcji i oszczędnej satysfakcji. Wyglądał niczym kot, który w końcu upolował bezbronną mysz.
— Ja, mój drogi, poszedłem o krok dalej. I zadałem sobie pytanie, jak tu się dostali?
***
Tzuyu klęczała na ziemi, pochylając się w stronę jego krocza. Penis rósł w jej ustach, gdy pchał w jej gardło bez ani chwili przerwy. Książę Ognia patrzył na nią z góry, stojąc przy rozwartych oknach i mając cholerną nadzieję, że Kochanek Wody wychyli się przez okno i zobaczy ten jakże urodziwy spektakl. Oczywiście, były to marne mrzonki, ponieważ Książę Wody spał nadal w łożu, o czym sam Jungkook wiedział bardzo dobrze, bo jeszcze chwilę temu zostawiał go w samotności, pogrążonego w gorączce.
Patrzył na ładną twarz ukochanej, jej rozchylone usta, aczkolwiek w jego żyłach krążyła tym większa furia. Coś brzydkiego pełzło mu we wnętrznościach i rozlewało się, niczym wrząca lawa. Jungkook niby czuł przyjemność, bo członek stał mu dumnie pchany w głąb przyjemnej ciasnoty. Był też cholernie mokry, ponieważ Tzuyu była niechlujna, a ślina naznaczała wszystko wokół. Wylewała się też z jej kącików ust.
Jungkook nic nie mógł jednak poradzić na to, że zamiast wąskich ust Tzuyu przypominał sobie pulchne, grzesznie grube wargi, które czasami, gdyby Książę Wody, pogrążony był w smutku uwydatniały się w grymasie. Tak łatwo też sobie było wyobrazić magnetyczne, błękitne oczy, które owlekały spuchnięte, czasami ozdobione delikatnym makijażem powieki. Wydatny nos i krótkie włosy, które czasami miały zwyczaj spływać na czoło. Czasami Jimin miał zwyczaj nosić długie kolczyki, które w dodatku uwydatniały ostro zarysowaną szczękę czy smukłą szyję.
I tak, Jungkook czuł się dobrze, aczkolwiek w tym momencie to nie Tzuyu chciał zobaczyć na kolanach. To nie w jej gardło chciał trysnąć. To nie ją... chciał zniszczyć. Dotknąć, zasmakować, doprowadzić do utraty zmysłów. I to wprawiało go w tym większą złość.
Być może był przez to brutalniejszy niż zwykle, ale Tzuyu nie wydawała się narzekać. A przynajmniej dopóki nie pociągnął za jej kosmyki z całej siły wpychając kutasa do środka jamy ustnej. Przytrzymał ją tak, rozlewając się do środka. Tzuyu początkowo zakrztusiła się, ale potem odsunął głowę kobiety od siebie, a ona posłusznie przełknęła. Miała łzy w oczach, nic jednak nie powiedziała.
Jungkook już i tak nie był zainteresowany. Podszedł nagi do okrągłego stolika i chwycił dzban wody. Napił się z naczynia, nie zerkając na ukochaną ani razu. Ona jednak była niezrażona. Sama do niego podeszła, widząc napięcie w barkach Jungkooka.
— Myślałam, że poczuję go w środku — szepnęła do jego ucha, zachodząc go od tyłu. Jej dłonie gładko znalazły się na umięśniony plecach, a potem oplotły go niemal czule, dopóki nie zaczęły gładzić miękkiego już kutasa.
Jungkook szybko wyplątał się z uścisku.
— Nie teraz — rzucił sucho. — Zaraz muszę wychodzić.
— Od kiedy to jesteś punktualny? — zapytała uszczypliwie, oblizując wargi, kiedy Jungkook znów się do niej obrócił. Niemniej jej uśmiech w tym samym momencie odszedł, gdy ciemne oczy Jungkooka pozostały nieczułe i pozbawione radości.
Tzuyu zmarszczyła brwi. Podeszła bliżej i chwyciła w dłonie szczękę młodego księcia. Ucałowała jego kącik ust.
— Bardzo się bałam dzisiaj, wiesz? — szepnęła. — Mogli ci coś zrobić. Byłeś taki rozproszony...
Jungkook wiedział, że to nie były przypadkowe słowa. Jawnie odparł niby nieświadome spojrzenie. Dostrzegł w nich cichy zarzut. Tzuyu dobrze wiedziała, co robi i co mówi.
— Jesteś zazdrosna, że go pocałowałem? — prychnął. Jego usta wydęły się szyderczo. — Mam cały harem, a ty jesteś oburzona jednym pocałunkiem?
Tzuyu przygryzła wargi.
— To nie tak, że jestem zazdrosna — zaprzeczyła cicho, chociaż wzrok miała dość napięty, jakby nie do końca mówiła prawdę. — Po prostu pamiętam, jak mówiłeś, że się nim brzydzisz, chociaż twój język nie wydawał się podzielać tych słów.
Jungkook miał ochotę się solidnie zaśmiać. Niemniej zdołał tym razem powstrzymać ten wybuch. Gdyby tylko wiedziała, co jeszcze zrobiłem...
— I chyba... — ponowiła hardo — mogę być lekko zirytowana, skoro to nie ja, a on ciebie poślubi. Nie chcę, żebyś go całował!
— Zrobiłem to, by go upokorzyć — oświadczył Jungkook, cofając się. Dłoń Tzuyu opadła wolno z jego twarzy. Znalazła się na jej nagim udzie, gdzie zacisnęła palce, aż do krwi. Jej paznokcie istotnie były dość długie i gładko wdzierały się w ludzką skórę. Jungkook wiedział o tym jak nikt, ponieważ często to jego plecy na tym cierpiały. Chociaż po prawdzie naprawdę to lubił. — Nie, żebym musiał ci się tłumaczyć.
Ostatecznie jednak zmiękł i wyjątkowo ponownie zmniejszył odległość pomiędzy nimi. Pochwycił rękę, którą się okaleczała, po czym skierował ją do swoich warg. Ucałował te palce, mimo że rzadko okazywał czułość. Tzuyu była jedyną osobą, która go takim widziała. I go nie osądzała, właściwie cieszyła się z każdego takiego gestu.
— Przepraszam, wiesz, że cię kocham? — mruknął, na co potaknęła ruchem głowy. Nie minęła chwila, a w całości naga przywarła do jego ciała. Nos skryła w zagłębieniu szyi.
— Ja ciebie też kocham, mój księciu — odparła wylewnie. — Jesteś mój, a ja jestem twoja.
— Mamo, co to znaczy miłość?
Kobieta drgnęła, po czym spojrzała na syna ze zmieszaniem na twarzy. Nie trwało jednak ono długo. Delikatnie uśmiechnęła się, wyciągając dłoń i odgarniając przydługą grzywkę z twarzy chłopca. Pomyślała, że służki prędko powinny przyciąć te ciemne włosy, by całkowicie nie oślepł, ale sądząc po tym, jak uparty był Jungkook i jak bardzo nie lubił strzyżenia, mogło to być naprawdę trudne do wykonania. Królowa była pewna, że Jungkook będzie uciekał, kiedy tylko o tym wspomni, więc teraz nie wygłosiła swych myśli na głos.
— Chodź tutaj — nakazała, poklepując swoje kolana, które opatulała czerwona, ognista suknia o pięciu warstwach tkaniny. Jungkook rzadko bywał tak blisko niej, szczególnie, że ciągle trwali pod obserwacją szlachty, a czułości, w stosunku choćby do syna, nie pochwalano. Jungkook miał bowiem wyrosnąć na groźnego wojownika, nie na maminsynka. To właśnie były słowa króla, który nie pozwalał na to, by matka była często obecna w życiu małego księcia.
Niemniej teraz jechali powozem, a okna całkowicie trwały pozasłaniane. Słychać było dźwięki rżenia koni, stukot zbroi strażników, chichot służek, które szły na pieszo oraz zgiełk ulicy. Wracali właśnie z okolicznego miasta, gdzie wynikły zamieszki. Król uznał, że wysłanie tam żony i syna da mieszkańcom poczucie złudnego bezpieczeństwa. Nic tak nie pokrzepiało bowiem serc, niż widok przyszłego młodego władcy w otoczeniu królowej, która trwała za jego plecami, bardziej jak służka, niż prawdziwa matka.
Całe to spotkanie przyprawiało ją o ból żołądka, ale teraz wszystko to odeszło, ponieważ Jungkook z wahaniem wgramolił się na jej kolana. Jego niewinna buzia skrzywiła się, gdy połaskotała go po podbródku. Nie lubił nadmiernej czułości, ale niekiedy na nią przyzwalał. Matka to umiejętnie wykorzystywała, gdy tylko mogła.
Królowa chwyciła dłonie malca i przysunęła do swojej klatki piersiowej.
— Czujesz? — zapytała wolno, przechylając głowę i parząc na lico syna. Jego duże oczy patrzyły się na nią w fascynacji.
— To twoje serce — osądził. — Bije.
— Tak — potaknęła. — Gdy kochasz... ono spowolnia lub podwaja swój rytm. Kiedy obdarowany miłością odwzajemni twój dotyk, twoje spojrzenie, twoje uczucia — serce przyspiesza, a kiedy widzisz, że ten ktoś cierpi — zamiera. Miłość to coś, Jungkook, co można zrozumieć tylko, gdy samemu się jej smakuje. Niekiedy jednak jest nie tylko płomieniem, rozświetlającym ciemnawą noc, ale może być też duszącym popiołem, który pochłania wszystko wokół.
Przez chwilę trwała cisza. Jungkook przekrzywił głowę, jakby przyswajając wszystko to, co matka mu rzekła. Potem jednak kobieta znowu się odezwała, tym razem ciszej. Znacznie ciszej.
— Miłość jest piękna i jest też zabójcza. Niestety, nie mamy wpływu na to, dla kogo nasze serce zabije. Bo czasami ten ktoś może być dla ciebie całym światem, a ty dla niego tylko marną mrówką, którą można przydeptać butem.
— Jeśli tak jest — zaciekawił się Jungkook — czy to może naprawdę zabić?
Twarz matki stężała. Popatrzyła się w bordową firanę na oknie, jakby dostrzegała tam coś więcej, niż syn.
— Jeśli kochasz kogoś tak, że potrafisz dla niego zabić, potrafisz też dla niego umrzeć — odpowiedziała.
Jungkook syknął z bólu, który nieoczekiwanie poczuł w skroniach. Obrazy przeszłości stały się czerwoną plamą. W najśmielszym koszmarze nie chciał go zastać. Nie zamierzał odtwarzać tych ciemnych, podobnych do jego, oczu. Widmo matki jednak w ostatnich dniach tylko się nasiliło, jakby jej duch z niego szydził.
Przeklął donośnie, a Tzuyu pogłaskała go po poliku, jakby to miało pomóc. Jungkook odepchnął ją, bo ból tylko się wzmocnił. Wydawała się być przez to zraniona, chociaż nic nie rzekła, jedynie usta zamykając w wąską linię.
— Znowu wspomnienia? — domyśliła się i choć zapytała, wcale nie oczekiwała odpowiedzi. — Może poślę po służkę, żeby przyniosła jakiś wywar?
— Nie trzeba — warknął Jungkook, siadając na krześle i zaczynając sznurować gladiatorskie sandały. W innym przypadku zapewne Tzuyu by to robiła, ale ani on nie chciał w tym momencie jej dotyku, ani ona nie wyglądała na zbyt chętną by to zrobić. Poprzednie napięcie pomiędzy nimi wróciło.
Tzuyu stanęła nad nim, jakby na potwierdzenie tych myśli, i zaplotła palce na nagiej klatce piersiowej. Pomimo tego, że była naga, nie licząc kolczyków w sutkach i łańcuszków na wąskim nosie oraz czole, stała dumnie, bez żadnego skrępowania. Niczym prawdziwa królowa. Po wcześniejszych czułościach nie było śladu, gdy patrzyła na niego z zimną iskrą w tęczówkach.
— Nie, żebym za nimi tęskniła — zaczęła chłodno — ale właściwie gdzie są te dwa, przeklęte gady? Ostatnio przestały ci towarzyszyć.
Jungkook spokojnie zawiązał buty. Ból zanikał, a kiedy wstał, sięgając po pozostałe ubrania porozrzucane po podłodze, nic już go nie niepokoiło. Odparł wzrok na sobie z równym skupieniem. Ich ciemne oczy przenikały się wzajemnie.
— Nie mam pojęcia, kochanie. Pewnie pełzają po skarbcach Cesarza, albo ogrodach. Albo czymś, co uważają za równie pociągające.
Mięsień na twarzy Tzuyu drgnął i jeśli Jungkook to zauważył, tak samo jak i ona węża, który zsuwał się po ściance z okna naprzeciwko, nie dał po sobie nic poznać. Po prostu wyszedł.
— Mamo.
— Tak, Jungkook?
— Wiesz kiedy jeszcze przyspiesza serce?
— Kiedy, kochanie?
— Kiedy kłamiemy lub się boimy... lub gdy jesteśmy mocno źli. Jednak zdradzę ci sekret, mamo. Niektórzy potrafią sprawić, że ono zamiera.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top