ROZDZIAŁ SZESNASTY

Cały tydzień pisałam ten rozdział i mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z efektów ;3 Czekam oczywiście na Wasze komentarze ;) 


Woda i Ogień

Jimin wewnętrznie drżał. Jego ciało dygotało wbrew jego woli, pomimo że usilnie starał się zapanować nad rosnącą paniką, ponieważ w tym momencie kapłanki wplatały w jego włosy czerwone róże. Nie chciał utrudniać im pracy. Być może gdyby był kimś innym, bardziej stanowczym oraz aroganckim, poprosiłby, żeby tego nie robiły, nie przyozdabiały w czerwone barwy. A tak w milczeniu patrzył jak krwista czerwień oplata go ze wszystkich stron. Jak plugawi skórę niczym najgorsze grzechy.

To było życzenie Jungkooka, któremu Jimin nie mógł się sprzeciwić, ze względu na to, że już i tak Królestwo Ognia poszło im na rękę. Zgodzili się na Ceremonię Kochanków, zamiast plugawej orgii, którą zwykle można było uświadczyć w ich rozpustnym kraju. Jimin więc w jakimś stopniu był wdzięczny za tę marną resztkę godności, która mu pozostała. Porzucenie zwyczajowej bieli nie wydawało się tym sposobem aż taką stratą.

Ale strach wbrew pozorom wcale nie malał, tylko rósł. Pojawiły się też pytania, co potem. Czy Jimin będzie traktowany tak, jak dziwki w haremie Jungkooka? Czy raczej dostanie więcej przywilejów? Będzie mu sprzątał i gotował jak służące? A może... Jimin przełknął ślinę, odganiając najgorsze myśli od siebie. Dzisiaj przecież był jego ślub, powinien się cieszyć, racja?

Tak, ciesz się — pomyślał w duchu z typową goryczą — to w końcu twój dzień.

— Otwórz usta. — Czuły, niemalże kojący szept jednej z kapłanek dotarł do jego uszu z opóźnieniem, dlatego dopiero po sekundzie zareagował i dostosował się do polecenia. Zaraz potem palec Jennie ostrożnie musnął jego warg, naznaczając je błyszczącą mazią. Jimin odruchowo cofnął się i syknął, bowiem poczuł pieczenie ust, jakby je jakieś stworzenie ukąsiło.

— Spokojnie, to tylko chilli oraz miód. Za chwilę ból powinien ustąpić — wyjaśniła z lekkim uśmiechem. A po sekundzie dodała z przekornym błyskiem w oku: — Ma sprawić, że będą o wiele pulchniejsze.

— Żaden książę ci się nie oprze — skomentowała Rose z równym rozbawieniem. Jej chichot przyjemnie go rozluźnił. Jimin mógłby nawet się nabrać na tę beztroskę, ale wiedział, że nic z tego nie jest prawdziwe. Kapłanki pragnęły żeby pozostał spokojny, ale każdy z gestów, nieważne jak kojący, stawał się tylko zapowiedzią tego, co go wkrótce czekało. Było to swego rodzaju jawne przypomnienie. I mógł się nawet założyć, że także te serum pozostawało zachcianką Księcia Ognia. Istniała jednak niewielka szansa, że stał się już po prostu przewrażliwiony, przez co popadał w szaleństwo — to również wcale by go nie zdziwiło. Nie dzisiaj i zapewne nie jutro.

Nie wiem czy dam radę.

Lisa przechyliła głowę, a w jej rozbieganym spojrzeniu zamajaczył jakiś nieprzyjemny cień, jakby czytała mu w myślach. Być może właśnie tak było, albo to instynkt przez nią przemawiał, aczkolwiek Jimina to nie bardzo interesowało. Cokolwiek nią kierowało, właśnie teraz, jak na zwołanie, przybliżyła się do niego. Stanęła za nim, za lustrem i narzuciła szkarłatny welon na jego blond kosmyki. Był długi i w połowie przeźroczysty, ale spełniał swoje zadanie. Zakrywał całą jego sylwetkę, przyozdobioną w różany wianek głowę oraz osnute cienką narzutą ciało. Gdyby nie wspomniana płachta, widać byłoby bardziej jego odkryte uda, nagie stopy, oraz wstęgę, którą wystarczyłoby pociągnąć, aby całkowicie zdjąć z niego ubranie i pozostawić obnażonym. Jimin szczerze modlił się, aby Jungkook nie zrobił tego tuż przed zebraną publicznością, a dopiero w prywatnych komnatach. Nie zniósłby takiego upokorzenia, dlatego miał nadzieję, dużą nadzieję, że młodszy nie był aż takim potworem, za jakiego ludzie go mieli. Choć, wiedział, ta wiara była raczej naiwna. Mógł jeszcze pokładać nadzieję w Cesarzu Namjoonie, Jungkook go respektował, więc Jimin liczył, że się nie ośmieli uczynić tego przy nim i to bardziej go pocieszało.

Tyle obaw, a tak mało czasu, żeby z tym wszystkim sobie poradzić — uświadomił sobie, zerkając na komodę, gdzie piasek wciąż przesypywał się w klepsydrze. Odmierzał czas do początku jego tragedii.

— Jesteś gotowa, ptaszynko, do rozprostowania skrzydeł? — zapytała Jisoo, kiedy ostatnie ziarenko dołączyło do reszty. Czas się skończył.

Jimin nie był gotowy, chociaż każde z nich wiedziało, że nie ma to znaczenia. Jego przeznaczenie, okrutne czy nie, miało się właśnie spełnić. Jimin potaknął niemrawo, po czym kapłanki chwyciły welon z posadzki, by ruszyć wraz z nim do wyjścia. Ich kroki były ciche, choć pozornie pewne. Jimin w rzeczywistości nawet nie wiedział, czy idzie we właściwym kierunku. Oczy nie tyle ledwo dostrzegały przez welon, ale również zachodziły mgłą.

Jednak nagle dobyły do niego głośne odgłosy wojennej muzyki. Pod palcami Jimin zaczął odczuwać mrowienie, nie tylko od wibrowania ziemi przez echo bębnów, ale także od płatków, po których szedł. Łaskotały go niemal pieszczotliwie.

Już przed budynkiem stały pierwsze tłumy ludzi. Patrzyli na niego niczym na bóstwo, które miało ich zbawić. Pozbawieni tchu, sypali w roztargnieniu kwiaty. Ale Jimin nie zwracał na to uwagę, nie patrzył nawet na ogień, który kipiał w rozstawionych pochodniach, czy żołnierzy pod dowództwem Księcia Ognia, wybijający niespokojny rytm. Nie, wszystko na czym Jimin potrafił się skupić, to była jedna, jedyna osoba. Jungkook stał na szczycie ołtarza i czekał na niego. I może jego twarz wyrażała zwyczajne zimno; brwi nie unosiły się drażniąco, ani usta nie wyginały się w kpinie, to w ciemnych tęczówkach dostrzegł nie tyle błysk odbijających się płomieni, co jawne zadowolenie. Cokolwiek Jungkook teraz widział, albo go to bawiło, albo satysfakcjonowało. A może jedno i drugie.

Jimin ostatecznie, spuszczając wzrok, dobył do schodów. Tam zaraz potem poczuł jak cztery skrawki welonu zostają wypuszczone z delikatnych dłoni kapłanek. Nie obejrzał się na nie, ponieważ wiedział, że teraz sam musi wejść po schodach, aby stanąć na piedestale. I jakby na potwierdzenie, bębny ucichły, tak jak wyczekujący, podekscytowany ceremonią tłum. Było cicho, tak cicho, że Jimin słyszał trzask ognia w kątach sali oraz bicie własnego niespokojnego serca.

Wziął głęboki łyk powietrza, zmarszczył brwi i ruszył, chwytając ostrożnie materiał, aby się nie potknąć. Pierwszy stopień okazał się tym najtrudniejszym, ponieważ wciąż się wahał, choć starał się nie ukazać niepewności w swoich ruchach. Wiedział, że gdzieś tam wszyscy się w niego wpatrują. I matka, i brat. Królowie, którzy mieli honorowe miejsca po ich prawicy, na trybunach. Także połowa ludu zebrana ze wszystkich siedmiu królestw.

To był jego ślub, a Jimin miał ochotę zwymiotować. Ale ostatecznie wspiął się, a gdy tylko stanął przed Jungkookiem, ostro zadudniły waltornie, zaś sam tłum gwałtownie opadł na kolana. Jimin wypuścił dotąd przetrzymane w płucach powietrze. Ośmielił się spojrzeć na demona przed sobą, chociaż jeszcze przed chwilą sądził, że nie jest wstanie tego zrobić.

Nic się nie zmieniło w Jungooku, odkąd zobaczył go w Armitires po raz pierwszy od lat, nadał był okrutnie przystojny. Ostro zarysowana szczęka, wyraźnie, grube brwi oraz oczy, które odnosiło się wrażenie, że przenikały duszę na wylot, sprawiały, że trudno było oderwać od niego wzrok. I chociaż wydawało się to niemożliwe, dzisiaj książę wyglądał jeszcze lepiej, stojąc w swojej złotej zbroi oraz czerwonej pelerynie. Jego mięśnie, pomimo ciężkiego okrycia, i tak się uwydatniały, odsłaniając ramiona i zbudowane z samych mięśni nogi. Z kolei w tęczówkach nie widać było już ani cła rozbawienia, zamiast tego poruszał się w nich odurzający mrok. Jimin złapał się w jego sidła bezwolnie, wiedząc jednocześnie, że idzie na pożarcie.

Jungkook poruszył się, zwinnie niczym pantera, dwa kroki w przód, przez co dzieliło ich teraz zaledwie dwadzieścia centymetrów, jak nie mniej. Jimin odruchowo przymknął powieki, gdy dłoń Księcia Ognia skierowała się w jego kierunku. Przód welonu został poderwany i opadł na jego włosy. Twarz została odsłonięta przez Jungkooka, który mógł już swobodnie podziwiać delikatny makijaż, wykonany przez kapłanki. I może Jimin przez chwilę był zadowolony, że pozwolił im na to. Ale tylko odrobinę...

W oczach Jungkooka dostrzegł wyraźny głód. Zaraz potem wojownik także swobodnie opadł na kolana, choć drgnięcie ust pozostało na miejscu. Nie czuł się gorszy, wręcz przeciwnie, zdecydowanie był zafascynowany widokiem Jimina, którego życie się właśnie obracało w proch. Obaj dobrze to wiedzieli.

Ale Jimin obiecał i zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Oddać się temu okrutnemu mężczyźnie na własność, niczym zabawka. Być może pisany mu los rzeczywiście uznawał za okrutny, niemniej jednak nic nie działo się bez przyczyny. Skoro taka była wola bogów, Jimin nie będzie uciekał. Podda się temu z pokorą.

Przekroczył dystans, który ich nadal dzielił. Nie tak swobodnym krokiem, jakby to zrobił sam Książę Ognia, ale i tak poczuł zalążek dumy, iż się przemógł. Potem niepewnie, drżącymi palcami musnął twarzy Jungkooka. Ich bliskość go onieśmielała oraz przytłaczała, co ciemne oczy wojownika łatwo wychwytywały. Patrzył na niego jak na swoją zdobycz.

Wkrótce.

Usta Jimina nadal mrowiły, chociaż przypuszczał, że teraz nie miało to nic wspólnego z ich nawilżeniem, szczególnie, że właśnie nachylał się, by móc dosięgnąć czoła mężczyzny.

— Przekazuję ci swoją duszę — przemówił szeptem, chociaż w ciszy jego głos odbił się echem od ścian sali. Oferował mu delikatny pocałunek, gdy zaś dosięgnął skóry Jungkooka przeszedł go silny, nieokiełznany prąd.

Następnie pod tym ciężkim spojrzeniem, znowu pochylił się i musnął ustami zimnej zbroi nad lewą piersią.

— Oferuję ci swoje serce...

— I...— Ich wargi znalazły się na tyle blisko, że niemal się ocierały. — Oddaję swoje ciało.

Jungkook nie pozostał w miejscu, mimo że tak powinien uczynić. Z tego powodu do ust Jimina wdarł się obsceniczny język, który zbadał jego wnętrze z niekiełznaną dzikością. Jimin przyjął to z dudniącym sercem, czując, że jego policzki przybierają różowy odcień. Kiedy się odsunął, łapał spazmatycznie oddech. A Jungkook wyglądał jak demon. Demon z którym łączyła go stróżka śliny.

Książę Ognia przerwał ją, bezwstydnie oblizując usta.

***

Jungkook pamiętał smak napoju, którą podał im na zakończenie ceremonii Biały Kapłan. I miał wrażenie, że go oszukano, ponieważ wydawało mu się, że świętą wodę zanieczyszczono afrodyzjakiem, choć Namjoon kategorycznie temu zaprzeczył. Jeśli zaś tak faktycznie nie było, jak Jungkook miał wyjaśnić to, iż jego kutas drżał przy każdym ruchu Księcia Wody? Że ledwo udawało mu się wysiedzieć na tronie i przejmować te pieprzone prezenty od wszystkich przybyłych? Lud natomiast był nade szczodry, mimo że książę wcale tego nie doceniał. Nie lubił zbędnych rzeczy, a sam miał wszystko to, czego potrzebował. Nie można niemniej było tego powiedzieć o jego — już — mężu, który ze szczęściem w oczach siedział obok niego i dziękował wylewnie każdemu, który dotrwał w kolejce. Ale właściwie wcale go to nie dziwiło, ponieważ zdążył się nauczyć, iż Jimin dostrzegał nawet w drobnych rzeczach wiele dobrego. Na przykład, kiedy po wypiciu świętej wody wypuszczono białe gołębie, oczy Jimina, był pewien, zaszkliły się w jawnym podekscytowaniu. To było na pewien sposób... urocze. Chociaż zdecydowanie to, co zamierzał z nim zrobić, nie miało nic z tym wspólnego. Ale Jungkook lubił ładne baranki takie jak Jimin. Teraz zaś nie musiał się powstrzymywać, a przynajmniej za te parę godzin będzie mógł robić wszystko to, co zechce. Nic go nie powstrzyma. Jimin był jego. Tylko... jego.

W ich kraju ta ceremonia odbyłaby się zupełnie inaczej. Na pewno obok, zamiast pozostałych królów, siedziałby na miękkich kocach i poduszkach harem, być może bawiący się ze sobą. Sam Jimin już byłby nagi i spoczywałby z upokorzeniem na jego kolonach, a może klęczałby obok, wszystko zależałoby od tego, jaki wojownik tej nocy miałby humor. Ale, szczerze mówiąc, ta wizja aktualnie jakoś nie spodobała się Jungkookowi. Cieszył się, że nikt oprócz niego nie będzie mógł zobaczyć tego, co znajdowało się pod szatami Kochanka Wody. Poza tym oślizgłe oczy wuja jakoś przyprawiały go o mdłości na samą myśl. A jego wuj z pewnością nie poprzestałby tylko na bezwstydnym patrzeniu, dodatkowo toczyłby sugestywne rozmowy, które zraniłyby niewinne uszy Księcia Wody, a to należało do obowiązków Jungkooka. W istocie cieszył się, że go tu nie było. Chociaż widok prawej ręki ojca też nie przypadł mu do gustu, kiedy kolejny statek dobył do przystani Armitries. Co prawda spodziewał się, że Generał Yuong przybędzie, ponadto z dwojga złego to była zdecydowanie lepsza opcja. Ten stary pryk był o wiele mniej irytujący, choć podobnie lubił go nadzorować z rozkazów ojca. Tutaj, na całe szczęście, nie miał takiego pola do popisu. A może jego ojciec przed przybyciem szepnął mu co nieco. Jungkook w końcu nie był już dzieckiem, a po ślubie, może za parę miesięcy, tron będzie jego. Nawet jeśli wielu osobom pozostawało to w niesmak, to niczego nie zmieniało. Takie było dziedzictwo Jungkooka. W jego żyłach płynęła krew władcy, a Królestwo Ognia bardzo poważnie podchodziło do czystości krwi. Każdy bękart szedł na śmierć.

Wydawało się, że Namjoon, który siedział po lewej stronie Jungkooka, dojrzał na kogo ten patrzy, ponieważ także spojrzał na przystającego w samotności sali Generała Younga.

— Przykro mi, że twój ojciec nie mógł przybyć ze względu na problemy z twoim wujem — powiedział z szacunkiem, chociaż Jungkooka bardziej to bawiło, niż wywoływało jakąkolwiek inną emocję.

— Cieszę się, że nie muszę ich oglądać — wyznał z prychnięciem, równie jednak cicho, co Cesarz, ponieważ nadal ludzie podchodzili do ich stołu. Jimin po jego prawicy nieustannie kiwał głową w geście uprzejmości.

Nagle drgnął, ponieważ przed nimi pojawiła się Królowa Kraju Wody. Matka Jimina, z którą miał przyjemność obcować przez ostatnie trzy dni. Była niezwykle piękna, choć zdecydowanie sztuczna, jak brat Księcia Wody. Jej uśmiech nigdy nie dosięgał oczu, chociaż racjonalnie uśmiechała się bez przerwy. Teraz też na jej ustach malował się ten protekcjonalny wyraz twarzy, który miał zapewne wyrażać radość. Jungkook zdecydowanie na sam widok miał ochotę poćwiartować kobietę, szczególnie, że do niedawna wydawało jej się, iż ma cokolwiek do powiedzenia w przygotowaniach do ich ślubu. A tak zupełnie nie było. Jungkook już i tak pozwolił (a raczej jego ojciec), żeby to tradycja Kochanków Wody została uwzględniona podczas Ceremonii, z tymże to było jedyne pójście na ugodę, jakie dostali. Jungkook z plotek także posłyszał, że Królowa Yun nie mogła pogodzić się z tym, iż odmówiono jej przywileju przebywania z synem tuż przed Ceremonią. Kapłanki jej na to nie pozwoliły, chociaż Jungkook nie do końca rozumiał z jakiego powodu. Czyżby sam Jimin nie chciał jej obok siebie? Cóż... to było co najmniej zastanawiające. W gruncie rzeczy Jungkook nie sądził, żeby tak malowała się prawda, mimo że wiele na to wskazywało. Z drugiej strony nadopiekuńczość Królowej Yun mogła przytłaczać Księcia Wody... A może to było coś zgoła innego...

— Mój książę, przyjmij ode mnie ten dar — mruknęła kobieta ze łzami w oczach. Dwie służące właśnie przysunęły się z wielką skrzynią. Jungkook czasami zapominał, że dla Kochanków tradycja i tytuły stanowiły ważną cześć. Dlatego Królowa Yun nie powiedziała „Mój synu", nie chcąc się publicznie spoufalać z przyszłym Królem. To właśnie Jimin był czczony przez swój lud, nie ona.

— Dziękuję — odparł Jimin z lekko dygoczącym głosem. Jungkook zdziwił się. Cóż takiego było w skrzyni, że wzruszył się? Kątem oka zerknął w tę stronę, by móc dostrzec zawartość wnętrza, które odsłoniły służki. Zobaczył tylko niebiesko-złotą szatę. Nic specjalnego. Potem nastąpił trzask i skrzynia ponownie była zamknięta. Jungkook z powrotem oparł plecy o swoje siedzisko i westchnął. Kutas naprawdę go bolał.

Przekrzywił głowę, po czym spod zmrużonych powiek spojrzał na swojego męża. Idealna twarz Kochanka nadal przysłonięta była czerwonym welonem, ale z tej odległości widział jego guzkowaty nos, pulchne usta i te przydymione oczy doskonale. Nie mógł się więc powstrzymać, by jego dłoń nie omsknęła się na udo blondyna. Jimin, tak jak się spodziewał, natychmiast zamarł.

Ale nie odsunął się, ani nawet go nie powstrzymał, pozwolił błądzić palcom Jungkooka tam, gdzie chciały, mimo że często znajdywały się blisko, zbyt blisko, krocza.

— Taka posłuszna owieczka — szepnął wojownik z zadowoleniem. Jimin musiał go usłyszeć, ale nic nie powiedział. Jego głos z każdą chwilą, gdy dziękował za upominki, stawał się coraz mniej słyszalny. I rozkosznie, według opinii Jungkooka, drżał.

***

Ta noc wydawała się dłużyć. Przez duże łuki na ścianie przedzierało się światło księżyca, chociaż już teraz przybierało coraz mniej wyraźniejszy jasny odcień. Świt powoli formował się na niebie, dzięki czemu szarość ustępowała na rzecz błogiej pomarańczy. Pieśni wydawały się rozbrzmiewać na całą Armitries. Ogień skwierczał w paleniskach, a obfite jadło donoszono na stoły. Dzisiaj nie tylko świętowano połączenie dwóch królestw, które przez lata toczyły ze sobą brutalne wojny, ale również uczcili zakończenie Walk Gladiatorów. I to był kolejny powód, który drażnił młodego księcia. Jungkookowi wyraźnie nie podobało się, że Kochanek Wody szczególną uwagę poświęcał wojownikowi, który stał się ostatnim żywym, zaraz po oszczędzonym Suihae. To on ukończył pojedynek, a tym samym został okrzyknięty mianem Mistrza Gladiatorów. I, co najważniejsze, obaj wspomnianego żołnierza dobrze znali, ponieważ był to sam Wonho, główny dowódca oddziałów Cesarza. Do tej pory Jungkook nawet nie miał pojęcia, że mężczyzna brał udział w pojedynkach. Gdyby go wcześniej uświadomiono, prawdopodobnie zabawiłby się dłużej na Arenie. Jak na swój gust, zbyt szybko opuścił zabawę, choć z drugiej strony to nie była jego wina, a niefortunnych okoliczności. Jakkolwiek się to nie potoczyło, finał był taki, że teraz z irytacją musiał oglądać twarz Wonho znajdującą się o wiele zbyt blisko jego męża. Jungkook odszedł od stołu na krótką chwilę, by opróżnić pęcherz, a gdy wrócił, właśnie taki widok zastał. Na całe szczęście Wonho miał świadomość, co oznaczał powrót Jungkooka i szybko pochylił głowę w geście szacunku, a potem niechętnie odszedł od Jimina.

Blondyn natomiast zignorował ostre spojrzenie Jungkooka. Nic przecież się nie wydarzyło. Po prostu Wonho gratulował mu ślubu, a Jimin, aby nie być niegrzecznym, podziękował za jego wcześniejszą dobroć w stosunku do niego oraz zapytał, jak się czuje po walkach na Arenie. Ich krótka rozmowa nie była niczym niestosownym, więc Jungkook nie miał prawa się wściekać. Zresztą, jeszcze do niedawna wydawał się nie przejmować osobą Jimina. No i Jimin też rozumiał, że ta zazdrość nie była aż tak chwalebna, jak ktoś mógł pomyśleć z boku. Jungkook po prostu miał narcystyczną osobowość i nienawidził, gdy się ruszało jego rzeczy. Bo właśnie tym dla niego był... rzeczą. Nowo nabytą zabawką.

Jimin przełknął na samą myśl, podchodzącą mu do gardła, żółć. Natychmiast ją popił wodą, choć prawie że omyłkowo chwycił wino, czego nie wolno mu było robić. Nie, dopóki Jungkook nie nakarmi go w prywatnych komnatach. Dlatego jego brzuch burczał co jakiś czas, widząc tyle posiłków na stole. Chciał zjeść, ale tradycja mu tego zabraniała.

Jeszcze tylko chwilę — pomyślał, zerkając przez wnękę na niebo. Na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca. Jakkolwiek wizja oddania się Jungkookowi nadal powodowała u niego nieprzyjemne kłucia w sercu, tak jednak głód zwyciężał. Więc kiedy w końcu świt nastał, z ulgą wstał i ruszył do komnat. Jednocześnie szczęśliwy, że po trzech dniach oczyszczenia, zostanie nakarmiony, ale także przerażony tym, co miało się stać potem. Czy wyjdzie z tego w ogóle żywy?

Miał tylko nadzieję, że Jungkook nie potraktuje go jak dziwki. Choć przypuszczał, że ostatecznie były to marne nadzieję. Ale przetrwa to, zniesie ból, jeśli będzie musiał. Nie wiedział, czy jego psychika przy tym nie zostanie naruszona, ale... Ale ból nie był niczym mu obcym. Jungkook już wcześniej się o to postarał. Jego serce wciąż nieustannie krwawiło, praktycznie przy każdej ich konfrontacji. Mógł się do tego przyzwyczaić. Wystarczyłoby, aby nadstawiał tyłka...

Czy takie jest moje przeznaczenie? — przerażony głos w jego głowie pytał, ale Jimin nie otrzymywał od nikogo odpowiedzi. Może tak było lepiej. Już nader uświadczył litości w oczach ludzi, wystarczyło, że zobaczyli jak wychodzi z sali. Mimo że wszyscy natychmiast pochylili głowy, to i tak dostrzegł przed tym ruchem ich rozumne spojrzenia. Dobrze wiedzieli, co się stanie, jak tylko wkroczy do swoich komnat.

Strażnicy odprowadzili go aż do końca korytarza. Beznamiętnie przystanęli przy ścianach, aby pilnować, żeby nikt im nie będzie przeszkadzał. Dłonie, opatulone w stalowe rękawice, oparli na mieczach, które miały ostrzegać jakichkolwiek intruzów. Po prawdzie ich obecność była raczej zakorzeniona w tradycji, niżli faktycznie wynikała z obawy, że ktoś ośmieli się zapukać, gdy ostatnia część Ceremonii się dokonywała.

Jungkook już czekał w środku, o czym Jimin był przekonany nie tylko poprzez wcześniejsze ustalenia, ale przede wszystkim ze względu na to, że był tak do niego dostrojony, iż mimowolnie wyczuwał osobę Księcia Ognia za tymi mosiężnymi drzwiami. I jeśli poprzednio jego serce szarpało się w spazmach strachu, to teraz galopowało, jakby zamierzało zaraz wyskoczyć z piersi. Jimin czuł ciarki na całym ciele, niczym obrzydliwe, gryzące, pełzające po nim mrówki.

Ale mimo tego odważył się zrobić krok do przodu, po czym dwaj strażnicy natychmiast otwarli przed nim mechanicznym ruchem te piekielne wrota. Jimin więcej nie zwlekał, a wkroczył do środka. Drzwi za nim zamknęły się, co znaczyło, że już nie miał odwrotu.

Na całe szczęście ciężkie kotary były zasunięte do samego końca, więc blask poranka ich nie sięgał, zamiast tego otulając przyjemnym półmrokiem. Liczne świece przygotowane, i rozpalone przez służbę, tliły się w każdym kącie, dając poczucie intymnej atmosfery. Taca z jedzeniem czekała na łożu wypełniona po brzegi chlebem, na co Jimin zerknął z niemałym łaknieniem. Niemniej jednak jego wzrok nie ostał tam na długo, ponieważ poruszenie w kącie przykuło uwagę Kochanka Wody. Wojownik Ognia stał do niego plecami i ściągał rękawice z rąk. Ciężkiej zbroi na piersi już się pozbył, więc Jimin mógł zobaczyć nagie, pokryte bliznami plecy, które składały się z samym mięśni. Dzięki bogom, miał jeszcze na sobie spodnie, chociaż ledwo utrzymywały się na wąskich biodrach.

Nie odwrócił się do Jimina, chociaż wiedział, że ten tutaj wszedł zaledwie przed chwilą. Potwierdził to także jego szorstki głos, który sucho nakazał:

— Rozbierz się.

Jimin, przełknąwszy ślinę, pociągnął za welon, a potem za wstęgę, która podtrzymywała jego ubiór. Niemal jak we śnie patrzył na czerwień lądującą pomiędzy jego stopami, na zimnej posadzce. I gdy tylko chłód owiał jego nagie ciało, Jungkook gwałtownie odwrócił się, swymi ciemnymi oczyma natychmiast pochłaniając całą sylwetkę Jimina. Spojrzenie bezcześciło jego skórę, nie omijając żadnego miejsca. Ciarki przez to zamieniły się w żar.

— No dalej, owieczko, chyba się mnie nie boisz? — zapytał Jungkook, wyginając wargi w sarkastycznym uśmiechu. Ale po chwili on ustąpił, został tylko ten nieokiełznany chłód. — Wejdź na łóżko — rozkazał.

Czy się bał? Był cholernie przerażony, ale też... też coś przyciągało go do tej niebezpiecznej ciemności. I nie zamierzał także chylić przed nim głowy, zadarł dlatego wysoko podbródek, jakby nagość nie sprawiała mu problemu, chociaż w rzeczywistości każdy krok w stronę łoża wiele go kosztował.

W końcu wszedł na miękką pościel i znalazł się pod wysokim baldachimem. Materiał, który go otaczał, miał przyjemne, błękitne barwy i był równie przezroczysty, co jego welon. Jimin jednak nie miał szans podziwiać otoczenia, ponieważ już po chwili Jungkook pochylił się nad nim. Jego dłoń śmiało sięgnęła do misy, by wyciągnąć z niej pieczywo. Sprawnie rozłamał bochenek na pół. Jimin z niecierpliwością czekał, aż fragment chleba wyląduje w jego ustach. Niemal jęknął, kiedy faktycznie się tak stało. Ale szorstkie palce nie tylko go karmiły, niczym spragnione dziecko, ale także czasami wkradały się mocniej do ust, w seksualnym zamiarze. Jimin jakoś bezwolnie się temu poddawał i obejmował je wargami. Momentami także przygryzał, choć z tyłu świadomości cichy głos mówił mu, aby przestał. By przestał pragnąć tego mężczyzny przed sobą...

Nie mógł się już dłużej powstrzymywać, nie, kiedy został nakarmiony, a Jungkook bez wahania rzucił z trzaskiem pustą misę na ziemie i naparł na niego w całości. Jego oczy stały się jednym, wielkim mrokiem. Brutalne ręce rozszerzyły nagie uda Jimina, a usta musnęły ich w następnej kolejności. Zęby od czasu do czasu w szaleństwie wgryzały się w drżącą skórę, a Jimin wtenczas syczał ni to z bólu, ni z przyjemności. Pot powoli formował się na czole i plecach Kochanka, a palce ściskały z całej sił pościel, gdy wił się pod wojownikiem.

Jungkook przypominał teraz dzikie, nieokiełznane zwierzę. Naznaczał każdy fragment, który się akurat przed nim znalazł. Nic dziwnego, że już po chwili skóra Jimina wydawała się cała pokryta siniakami. Naznaczona ukąszeniami pożądania.

Jimin wygiął się w łuk, kiedy Jungkook bezwstydnie podniósł jego nogi i umieścił je sobie na barkach. Usta dosięgnęły jego anusa i zaczęły ssać. Pojawił się też palec, pokryty zimnym balsamem, przez który w pierwszym odruchu Jimin chciał się odsunąć. Niemniej zaraz potem sam pchnął mocniej, czując palce wypychające go obscenicznie. Jungkook nie był w tym powolny, przygotowywał go raczej dlatego, że sam widok Jimina w takim stanie sprawiał mu ogrom satysfakcji. Kto by pomyślał, że ten niewinny anioł będzie aż tak bezwstydny? Tak go łaknący?

Tak bardzo go pragnął, że ledwo powstrzymał się, żeby go po prostu nie obrócić i od razu nie zerżnąć. Ale, szczerze mówiąc, ta wizja nie podobała mu się tak bardzo, jak szlochający z pragnienia Książę Wody. Chciał sprawić, żeby ten o niego błagał. I był na dobrej drodze, właściwie już teraz mógł uznać swój cel za osiągnięty. Ładna twarzyczka stała się spuchnięta, a w oczach dostrzegał łzy przyjemności. Ten widok poruszał coś w jego pachwinie tak intensywnie, że musiał się kontrolować, by czasem samemu nie jęczeć. Jego kutas w spodniach był napięty i tak twardy jak nigdy. Czuł się odurzony, napalony i... niezwyciężony.

— J-jungkook — wysapał Jimin, a Jungkook zamarł na ten drżący szept. Odnalazł ponownie spojrzenie księcia i... coś kazało mu znaleźć się bliżej i bliżej. Miał wrażenie, że nic nie mogło go aktualnie zadowolić oprócz scalenia się w jedno. Musiał się w nim znaleźć. Teraz.

Jego usta pokonały drogę tym razem z dołu do góry. Chwyciły pępek, potem musnęły żebra, zassały sutki, aż stały się nieprzyzwoicie czerwone. Odnalazły drugie, spragnione usta. Jungkook poczuł jak dłoń wplątuje się w jego czarne jak węgiel włosy, a druga obejmuje jego plecy. Pozwolił na to, pragnął tego. Z trudem odsunął się na milimetr, by móc w pośpiechu wypuścić członka ze spodni, a potem pokierować go do dziury Jimina. Ten krzyknął donośnie, wyginając się i paznokciami wbijając w jego łopatki, gdy w niego wszedł.

— Tak, kurwa — mruknął Jungkook, czując obezwładniającą ciasnotę. Pchał agresywnie, a Jimin jęczał donośnie na każdy, głębszy ruch. Łóżko trzeszczało wraz z ich intensywnym sapaniem. Jungkook wyczuwał, że zapach potu i seksu miesza się w pomieszczeniu, co tylko jeszcze bardziej go nakręcało. Czuł się niczym bóg. Jego palce mocno ściskały grubą dupę Jimina, a czasami jego uda, czy talię. Jimin zaś nadal go obejmował, jakby tak samo tracił rozum.

I mimo że w którymś momencie doszedł, co Jungkook poczuł na własnym penisie poprzez nieziemską ciasnotę, to pozwolił nadal się pieprzyć. Wciąż też płakał i wymawiał jego imię. Majaczył z nadwrażliwości, ale nadal go chciał. Nadal niemo prosił, by nie przestawał.

— O... tak — wysapał w końcu Jungkook, czując, że jeszcze dwa pchnięcia dzielą go od dojścia. Rzeczywiście, z całej siły wbił się do środka, wysunął, a potem znowu uderzył miednicą, aż w końcu objęły go elektryzujące dreszcze. Doszedł i wytrysnął z siebie tyle, co nigdy w życiu. Wydawało mu się przez minutę, że znalazł się w pieprzonym raju. I jeśli postradał umysł, jakoś nie miał ochoty go odzyskiwać.

Z podnieceniem obserwował jak z odbytu Jimina wypływa jego własna sperma. Z kolei to sprawiło, że znowu był twardy jak skurwysyn.

Tak... zdecydowanie postradałem zmysły — stwierdził, pchając się po raz kolejny do środka. Uścisk Jimina jakimś sposobem stał się mocniejszy, a jego nos znalazł się w zagłębieniu szyi wojownika. Jungkook na to też mu pozwolił, odurzony własną przyjemnością.

Tak kurewsko dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top