ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Ten rozdział jest dość ważny dla fabuły, jest tak zwanym punktem zwrotnym. Potem powinno być już z górki i prawdopodobnie, ze względu na obszerność rozdziałów, zostały nam jakieś dwie, trzy części do końca ;) Ktoś mi chyba ostatnio napisał, że rozdziały są bardziej z punktu widzenia Jimina i trudno jest odgadnąć uczucia Jungkooka — to prawda, ponieważ cała ta książka opiera się głównie na jego osobie. I chciałam/chcę żebyśmy odkrywali wszystko wraz z Jiminem, żebyśmy wraz z nim przeżywali ten emocjonalny rollercoaster. W następnych rozdziałach wiele rzeczy zostanie wyjaśnionych, choć zacznie się dziać coś złowieszczego w tle. A może już się rozgrywa? :DDDD To przecież świat Dionysusa i tutaj nic nie jest łatwe, ani przyjemne.

Miłego czytania, Kochani! <3

Serce z lodu

Bolesny jęk przedarł się z jego ust. Pulsowanie rozchodzące się w dolnej połowie, teraz z powodu pustki, nasiliło się, gdy tylko znajome ciepło odeszło. Jimin poruszył się z grymasem na twarzy, bo mimo że miał zamknięte oczy, był świadomy, iż Jungkook właśnie go opuszcza. Poczucie zimna bynajmniej nie było przyjemnym odczuciem. Szczególnie, że cały dzień spędzili na badaniu własnych ciał, smakowaniu ich i naznaczeniu. Nawet paznokcie Jimina zabarwiły na czerwono plecy wojownika.

Potem, pod sam wieczór, usnęli. Jimin nadal był skąpany w spermie i pocie, aczkolwiek unoszący się zapach oraz lepkość nie sprawiały mu trudności, dopóki ciepłe ciało unosiło się nad nim. Niemniej jednak wystarczyło, aby Jungkook wysunął się spod pierzyny, a natychmiast się przebudził z pewnego rodzaju poczuciem dyskomfortu. Nie wiedział, czy to dlatego, że przyzwyczaił się do obecności Księcia Ognia, czy to przez światło, które dostawało się przez — już rozchylone — kotary.

Jimin westchnął, a potem przetarł opuchnięte powieki. Co dziwne, właśnie wtedy jakiś chłód otarł się o jego rozgrzaną skórę, zaś na poduszce rozległ się donośny syk. Kochanka Wody jednakże nie ogarnął strach, ponieważ domyślał się, kto go odwiedził. I faktycznie, po sekundzie wąż musnął jego krtani, a głowa gada wplątała się w złociste włosy.

Drugi powoli przedzierał się pod kołdrą, wolno szukając części Jimina, do której mógłby przylgnąć. Wreszcie znalazł stopę, po której się wspiął i owinął mocno wokół uda.

To były zabójcze drapieżniki, ale nawet jeśli jeden z nich oplatał szyję Jimina, ten nie oponował. Nie czuł zagrożenia, tak jak nie robili tego jego asasyni, których obecność ponownie wyczuwał koło siebie. Wczoraj, miał świadomość, zniknęli, po tym jak przekroczył próg komnaty, tym samym zapewniając mu poczucie prywatności. Jimin był za to więcej niż wdzięczny.

Szczerze mówiąc, jeszcze kilka dni temu sądził, że dzisiaj przebudzi się z krwią pomiędzy pośladkami i obrzydzeniem do samego siebie, ale... nic takiego się nie wydarzyło. Jungkook nie wziął go z brutalną siłą, jak przypuszczał Jimin. Wręcz przeciwnie, przygotował go wnikliwie, przez co ani razu nie odczuł palenia podczas stosunku. Pozostała tylko okrutna przyjemność, kiedy wojownik się w niego agresywnie wsuwał. I Jimin pragnął go z każdym pchnięciem coraz bardziej. W tamtym momencie pożądanie niemalże spaliło ich obu na popiół. Po prawdzie dlatego teraz Jimin leżał z lekkością, czując, że jego serce znowu bije nie w spazmach bólu, ale czymś zupełnie innym. I chociaż mógłby dalej okłamywać samego siebie, musiał przyznać, że w głębi duszy naprawdę cieszył się z tego, co się stało.

Wszystkie ślady na jego ciele mówiły, że w końcu należy do Jungkooka. Te wąskie usta wryły się w każdy skrawek jego ud, bioder i szyi. A Jimin patrzył na nie z dozą zainteresowania, jakby nie mógł uwierzyć, że los okazał się dla niego łaskawszy, niż sądził.

Tyle że problemy wcale nie odeszły. Nic nie mogło trwać wiecznie, ponieważ uderzenie świadomości, że jednak Jungkook go tutaj zostawił samego, trochę przyćmiła radość księcia. Obawiał się, że ten sen przeistoczy się zaraz w kolejny koszmar.

Dostrzegł, że na stoliku przy łóżku oprócz tacy z jedzeniem leżały poskładane ciuchy. Jego zwyczajna, biała szata, a nie szkarłatne kreacje. W sypialni już zresztą nie widział ani skrawka czerwieni, nawet świece zostały wyniesione. Służące Cesarza Namjoona jak zwykle okazały się niezastąpione.

Jakby na znak, właśnie wtedy rozeszło się delikatne, choć stanowcze pukanie. Zaraz potem do środka weszła jedna z nich, chyląc głowę. Jej twarz przesłaniała chusta, jak zresztą u większości służby w pałacu.

— Mój książę, przygotowaliśmy ci kąpiel. — Po jej słowach Jimin zauważył, że w cieniach drzwi stoi więcej sług, czekając na jego osobę. Jimin skinieniem głowy przyzwolił, aby weszły. Chociaż przypuszczał, że ostatecznie i tak by to uczyniły, skoro zapewne otrzymały jasne rozkazy od Cesarza Namjoona. Jako gospodarz zadbał o wszystkie szczegóły, w tym posprzątanie jego komnat.

— Przykro mi — szepnął Jimin do gadów, które podniosły łby, gdy tylko je ściągnął na łóżko, by móc usiąść. Mimo że na pierwszy rzut oka ich oczy się nie zmieniły, to i tak Jimin dostrzegł w nich iskrę żalu.

Aeris, Zahir — tak miały na imię, uświadomił sobie Kochanek Wody. Wspomnienie, kiedy się przebudził i usłyszał magnetyczny głos Jungkooka nad sobą, zdającego się przemawiać do kogoś innego, mgliście zamajaczyło w jego umyślę. To znaczyło także, że Jungkook pozwolił zostać swoim wężom z nim. Dlaczego? , nasunęło mu się pytanie na język, ale nawet jakby je zadał na głos, nie sądził, żeby ktokolwiek potrafił go w tej sprawie oświecić. Jungkook nadal pozostawał nieprzeniknioną, nieznaną nikomu tajemnicą. I choć Jimin pragnął ją zbadać, to nie było takie proste. Jungkook go przecież nienawidził, racja?

Jimin przymknął powieki. Znowu przeszły go dreszcze na samą myśl tych spierzchniętych, łapczywych ust, które go pożerały. Ostrych zębów, które smakowały to, co mu zaoferował. Czy można było kimś gardzić i jednocześnie go pożądać?

Delikatne dłonie tak różne od stanowczego dotyku Jungkooka przywróciły go do teraźniejszości. Służki otuliły jego nagie ciało halką, a potem pomogły wstać. Jimin nawet nie wiedział, że jest tak wyczerpany, że musi się na nich oprzeć, póki jego stopy nie znalazły się na posadzce, drżąc. Mimo wszystko zdołał się do nich uśmiechnąć uspokajająco, pomimo że służba zwykle miała ten pusty, nic niezdradzający wyraz. Ale w ostateczności to nadal byli tylko ludzie. Jimin nie potrafił tego zignorować.

Zasadniczo i w swoim domu, Serendipity, także okazywał wdzięczność służącym, chociaż starał się robić to tak, żeby matka nie widziała. W tej kwestii była bardzo stanowcza. Chociaż nie tylko w tej... zwykle bywała stanowcza , poprawił siebie w duchu. Odruchowo przekrzywił głowę, nim wyszli z komnaty, zauważając, że w rogu pomieszczenia stoi ogromna, czerwono-złota skrzynia.

Jimin pamiętał, co się w niej znajdowało, chociaż zdziwił się, że ze wszystkich prezentów właśnie ten tutaj umieszczono. Być może matka uświadomiła Namjoona podczas całej wieczerzy, co takiego mu przywiozła i jak ważne jest to dla Jimina.

Szata ojca.

Owy dar był dla niego cenny, chociaż nie łudził się już, aby matka robiła to wszystko z dobroci serca. Nie była złą kobietą, ale też... chciała przypomnieć mu, że zna go najlepiej. Chciała znów go kontrolować, wpływać na jego decyzję, owinąć wokół palca, jak to właściwie robiła przez całe życie. Nie wątpił, że mogła pożałować, iż samotnie wysłała go na tę wyprawę. Pozwoliła mu wreszcie oddychać bez pieczy jej czy nadzoru szlachty, którzy zazwyczaj przyglądali się każdym jego ruchom. Co zabawne, większość z tych zarządców nawet nie przybyła do Armitries, aby uczestniczyć w jego ślubie. Nie to, żeby się tym przejmował, raczej cieszył się, że nie musi otaczać się większą ilością fałszywych twarzy.

Jimin wzdrygnął się, przypomniawszy sobie oblicze Suihae, który trwał przy matce, niczym pies uwiązany na smyczy. Mimo wszystko z niezadowoleniem obserwował Jimina, a także Jungkooka, i nie krył pogardy oraz nienawiści w oczach. Jimin starał się po prostu ignorować te ostre spojrzenie kierowane w swoją stronę. Chociaż istotnie zabolało, gdy nawet nie otrzymał słownych gratulacji od przyrodniego brata, ale na własne uczucia, ani uczucia innych nie miał wpływu. Musiał się pogodzić z żalem, który wypełniał jego klatkę piersiową.

Jimin z cichym jękiem dał się poprowadzić do łaźni. Służące nadzorowały go przy każdym kroku, pomogły również ściągnąć narzutę, kiedy wreszcie dobyli do pomieszczenia.

W łaźni już na niego czekała ciepła kąpiel. Para unosiła się pod sufitem, niczym mgła nad wodami, które tylekroć Jimin oglądał wraz z syrenami we własnym królestwie. Dlatego tym bardziej ta ciepła para rozluźniła go, gdy tylko musnęła nagie ciało. Potem się zanurzył we wrzątku z błogością wymalowaną na licu. Służące wciąż się krzątały, ale Jimin nie zwracał na nie uwagi, nawet wtedy, kiedy po chwili zaczęły obmywać go skrupulatnie, pozbywając się potu i spermy.

Nie reagował na otoczenie, ponieważ był pogrążony we własnych myślach. Dryfował we wspomnieniach, odtwarzając na nowo każdy zachłanny pocałunek. Każde gorące spojrzenie. Jego serce trzepotało przy kolejnych przebłyskach Jungkooka z przeszłości, która zresztą była niedaleka, ponieważ zaledwie kilka godzin temu spali razem w jednym łożu. To nie był sen, w czym Jimin się utwierdzał, kiedy tylko spoglądał na posiniaczone miejsca na dotąd bladym ciele. Teraz skóra przybierała różnorakie kolory: róże, fiolety, odcienie błękitu.

Nie chciał, żeby zniknęły — to była kolejna z myśli, która do niego przyszła. Pragnął, aby pozostały w tym stanie, ku przypomnieniu, że Jungkook mógłby go pragnąć równie mocno. Może to było tylko pożądanie, ale samo to dawało nadzieję Jiminowi. W jego odległej wyobraźni ten okrutny wojownik zawłaszczył go i rozgrzewał do snu w zimne noce. Wcześniej Jimin odganiał te pragnienia, pragnienia, że jego miłość mogłaby być odwzajemniona. Że nienawiść odejdzie i pozostanie tylko dotyk — kojący, chroniący przed złem, dający poczucie bezpieczeństwa. Być może było to nadal naiwne z jego strony, aczkolwiek nauczył się, że racjonalność w miłości nie istniała. Poza tym ileż to lat minęło od kiedy pierwszy raz spojrzał w oczy tego młodego księcia i zrozumiał, że jego serce należy do niego? Tyle lat w agonii, cierpieniu... Jimin przepłakał wiele nocy i dni w ukryciu, bo młodszy chłopiec nim gardził. A teraz... teraz wreszcie te dłonie zadały mu więcej przyjemności, niż bólu, jak więc mógł oprzeć się rozpalającej nadziei na lepsze jutro?

Jimin wyszedł z wody po niemal godzinie przebywania w niej. Służki otuliły go ciepłym ręcznikiem i wytarły do sucha. Jedynie włosy nadal ociekały wodą, ale na głowę została mu nałożona kolejna narzuta, podobna do tej na ceremonii ślubnej, z tymże tkanina była o wiele grubsza. Tak jak sama szata, którą dla niego przygotowano. Wszystko nadal było w odcieniach bieli.

Być może... sam Jungkook to wybrał.

Jimin trzymał się tej myśli.

Ale zapomniał, że czasami lepiej było pozostawać czujnym, a nadzieja nie była dobrym sprzymierzeńcem. Powinien wiedzieć... powinien nie dać się nabrać.

Służki opuściły go, a on ruszył, aby spotkać się w jadalni z pozostałymi władcami, jak również swoim mężem. Nie przeszedł jednak nawet połowy drogi, gdy ciche szepty go zatrzymały. Już wtedy wiedział, że to wszystko, ten ból, który został ukojony, powróci z podwójną mocą. Więc zatrzymał się i namyślał, czy chce to zobaczyć. Czy jest warto się z tym skonfrontować. Mógł przecież wciąż żyć w iluzji, prawda? Mógłby udawać, że to tylko jego urojenia, że nie zna tych głosów i nie wie, co zastanie za zakrętem korytarza.

A jednak jego nogi same za niego zadecydowały. Nim rozsądek znowu dał o sobie znać, Jimin już się poruszył i wysunął, by ze łzami w oczach dostrzec dwie całujące się sylwetki tuż przy wejściu do komnaty Jungkooka. Niemalże naga Tzuyu opierała się o ścianę, a Jungkook zgniatał jej usta, trzymając za szyję.

Jimin nie od razu się wycofał, postał tak jeszcze, by wyryć w sobie ten obraz. To ostatnie druzgoczące wspomnienie. Jego serce właśnie w tym momencie zostało roztrzaskane prawie jak najdelikatniejsze szkło, które już wcześniej miało kilka, pojedynczych pęknięć, ale wciąż istniała szansa, że przetrwa. Marna szansa, jak widać.

Ból zalał go i było to nic w porównaniu z tym, co niegdyś odczuwał. Teraz zasmakował raju, który wymknął mu się z rąk. Piekło powróciło ze zdwojoną mocą, ale Jimin już miał dość. Już nie miał sił walczyć. Zresztą, o co by walczył? I z kim?

Był w tym świecie sam i nie miał nikogo, kto by go naprawdę pokochał takim, jaki jest. Czuł się niczym porzucona zabawka. Gdyby go zabrakło, czy ktoś w ogóle by zapłakał? A nawet jeśli, ile by to trwało? Na pewno krótko, stwierdził, nie jestem przecież zbyt pożyteczny.

Tylko to, że urodziłem się księciem, sprawia, że na mnie patrzą. Że mnie widzą. Ale gdybym nim nie był... nikt by przy mnie nie został. Nikt...

I Jungkook nie musiałby ze mną się wiązać. Nie musiałby się ze mną użerać.

Tylko moje ciało — pomyślał z goryczą Jimin, obejmując się dłońmi, jakby próbował uchronić się przed bólem i tym, co ukazywały mu oczy — tylko tego pragnie. Nie mnie. Nie mnie... Nie...

Mnie.

***

Gdy wyszedł z komnaty było cicho. Złudnie cicho i miał dziwne wrażenie, że to tak zwana cisza przed rozszalałą burzą. Jego niepokój rósł z każdym krokiem, ponadto wzmocnił się, kiedy to dotarł do głównych sal i nie zastał ani jednej żywej duszy. Puste siedzenia w jadalni były czymś niezwykłym o tej porze, ponieważ zwykle władcy tutaj spożywali swój pierwszy posiłek. Nie zawsze robili to razem, aczkolwiek przynajmniej Cesarz Namjoon, jako gospodarz, zaszczycał swoją obecnością nieliczne grono, które się zebrało. Dziś jednak wszystko wyglądało dziwnie podejrzanie — na stole faktycznie położono jadło oraz porcelanę, ale w pobliżu nikogo nie było, zaś jedzenie leżało na przygotowanych talerzach, co dziwne, pozaczynane. Ugryziony indyk, rozlane wino, odsunięte krzesła, jakby ci, którzy tu byli, nagle w panice opuścili pomieszczenie.

I Jungkook utwierdził się w tym przekonaniu, ponieważ sekundę później usłyszał krzyki dochodzące z góry. Lekko przytłumione, choć wyraźnie. Cokolwiek więc się zadziało, skumulowało się w wyższych partiach pałacu.

Na całe szczęście rzadko rozstawał się ze swoim mieczem przypiętym do pasa, dlatego nie zastanawiając się dwa razy, podążył w kierunku rozchodzących się szmerów. Wystarczyło, że przebiegł pierwszy korytarz i udał się na schody po lewej stronie, a już zobaczył służbę oraz strażników zbiegających, w przeciwieństwie do niego, w dół. Wyglądali na przerażonych, co wywnioskował nie tylko po zmarszczonych brwiach i rozbieganych w panice oczach, ale także po tym, iż nie przywitali się z nim, jakby nawet nie dostrzegli jego osoby, chociaż był jedynym, który wspinał się po schodach.

Jungkook zwykle nie bywał bogobojny, ale teraz strach zagnieździł się w nim i stał się potężnym potworem. Nie miał czasu jednak wnikać w swoje emocje, a po prostu przyspieszył, aż w końcu dotrwał do końca zawiłych schodów lewego skrzydła, gdzie znajdowała się najwyższa z wież pałacu.

Wpadł do środka, niemalże wyważając drzwi wieży. Ale, kiedy tylko znalazł się w środku pomieszczenia, zastygł. Jego źrenice rozszerzyły się, a w ciemnych oczach odbił się blask lodu.

Nie tego się spodziewał. Trwali tu wszyscy władcy, którzy krzyczeli do siebie, wydawali rozkazy, albo je przyjmowali, niektórzy dzierżąc broń i próbując przełamać lodową barierę, oddzielającą ich od drugiej części pokoju. Assasyni także tu byli, poruszając się z zabójczą prędkością i nieustanie wbijając ostrza w bryłę, która ani drgnęła.

— Coś ty, kurwa, zrobił?!

Nagle czyjeś palce boleśnie zacisnęły się na nagich ramionach, szarpiąc. Jungkook drgnął, wyrywając się z odrętwienia i spojrzał na Taehyunga. Jego zwykle spokojne lico teraz przybrało wyraz obrzydliwej złości. Przypominał w tym momencie zdziczałego psa. Jungkooka to jednak nie obchodziło. Pozwalał, aby nim szarpano, w międzyczasie ponownie zerkając na ścianę, tą ogromnie grubą ścianę lodu i na to, co znajdowało się po drugiej stronie... a raczej kto.

Wydawał się nie słyszeć nawoływań. Po prostu z nagimi stopniami stał na gzymsie umieszczonym pod oknem. Jego szata, w odcieniach bieli, podrygiwała na rozszalałym wietrze, jakby miała go zaraz zdmuchnąć.

Był odwrócony tyłem i spoglądał przed siebie.

Jungkook nie rozumiał. Nie rozumiał, co się stało odkąd opuścił łoże, a tym tutaj... Jimin jeszcze wcześniej wyglądał tak błogo, nie zdawał się też... martwy w środku. Sam błagał o więcej i więcej...

Coś ty, kurwa, zrobił?! — Słowa ponownie rozbrzmiały w jego głowie z odrażającą drwiną. I nagle wtedy przypomniał sobie, jak spotkał Tzuyu przed swoją komnatą, jak drwiła i krzyczała na niego, a on, żeby ją uciszył, pocałował kobietę. Czy Jimin...? Czy Jimin mógł to zobaczyć?

Miał nadzieję, że nie, tym razem miał naprawdę taką nadzieję, ale nie był na tyle samolubny, by w nią wierzyć. Już wiedział, co zrobił.

W ciemnych tęczówkach odbiła się biała szata, która poruszyła się. Prawa stopa Jimina wysunęła się delikatnie, jakby miał zaraz polecieć, a nie zderzyć się z ostrymi skałami na samym dole. Jungkook wyobraził sobie z rosnącymi mdłościami, jak to ciało nabija się na jedną z nich, niczym na pal. Tak, jak głowa jego matki.

Ta druzgocąca wizja przywróciła go do życia. Ogarnęła go złość do samego siebie, a ta złość rosła i przemieniła się w lawę. Nie mógł stracić Jimina, nie mógł pozwolić, by to zrobił.

Nie pozwolę ci umrzeć. Nie pozwolę.

Chwycił rękojeść miecza i wysunął go z pochwy. Ktoś, prawdopodobnie Min Yoongi, nakazał by pozostali się odsunęli, jakby wiedząc co nadchodziło. Sam Jungkook nie wiedział, po prostu poruszał się bezwolnie, pochłonięty furią oraz desperacją. W jego oczach wciąż błyskała złowroga czerwień. Ciało Jimina jeszcze się nie przychyliło, ale wystarczyło by lewa stopa przestała przytrzymywać balast. I to się właśnie działo... Sekundy, dzieliły go sekundy przed tragedią.

Miecz zatopił się w lodzie, a ogień zaskwierczał. Jungkook poczuł płomienie, które objęły jego dłonie, a potem stal. Ściana lodu opadła niczym deszcz. Jungkook jednak nie zatrzymał się, z oddechem śmierci na plecach skoczył i pochwycił kruche ciało, które wysunęło się do przodu.

Jego ręce drżały, kiedy z całych sił objęły kruchą talię. Gdy już go miał, natychmiast odsunął się jak najdalej od okna. I w końcu uklęknął z bezwładnym ciałem Kochanka Wody, by móc przywitać ponownie grobową ciszę.

— Przepraszam — szepnął, czując, że coś mokrego spływa po jego policzkach. — Tak mi przykro...

Jimin nagle zesztywniał, irracjonalnie tym samym powracając do życia. Na pewno więc wyłapał wszystkie słowa wyraźnie, ale Jungkook nie przestał na tym. Popadł w obłęd. Powtarzał bezustannie, że przeprasza, jakby nie mógł powstrzymać własnych ust przed mówieniem. Nie potrafił też wypuścić Jimina ze swoich objęć, nawet jeśli ten próbował się wyrwać.

Wreszcie Jimin delikatnie położył palce na dłoniach Jungkooka i to sprawiło, że ten bezwolnie pozwolił mu na odsunięcie. Ale Jimin wcale nie uciekł, jak wojownik sądził, że uczyni, tylko odwrócić się, aby móc go objąć. Zanurzył nos w jego szyi, po czym również zapłakał.

— Nienawidzę cię — szepnął z mocą. — Tak bardzo nienawidzę... Nie mogę cię mieć, więc po co mam żyć? Ale nawet przed tym mnie powstrzymujesz...

— Nie — zaprzeczył ostro Jungkook, czując, że serce go nadal mrozi — możesz mnie mieć. Masz mnie — podkreślił w panice. — Nikogo nie chcę, nikogo już nie dotknę, tylko proszę... nie rób tego ponownie... Nie rób.

— Czy właśnie tyle było trzeba, abyś w końcu zrozumiał, dzieciaku? — Donośny głos wtargnął pomiędzy nich. Jungkook uniósł zamglone spojrzenie, by zerknąć na pogardliwy wyraz twarzy Min Yoongiego. Niemniej oprócz pogardy było na twarzy Króla Ziemi coś jeszcze. Zmęczenie. Ogromne zmęczenie.

— Strach przed miłością jest niczym w porównaniu z jej utratą — obwieścił ciszej, wycofując się.

Jungkook nie spodziewał się tego po nim. Nie przypuszczał, że tak łagodnie go potraktuje, ale na wielu płaszczyznach Władca Ziemi już go zaskoczył, więc nie powinien być tym zdziwiony. Ale był. Zasługiwał bowiem na najgorsze obelgi, na ból, podobny do tego, który czuł przez niego Jimin. Właściwie to zasługiwał na wszystkie potworności i na nie szczerze liczył.

Pulchne usta wyrwały go ze spirali myśli. Poczuł pierwszy pocałunek w kąciku ust, potem na szczęce, a nawet na powiece. Jimin smakował jego słonych łez, jakby było to coś naturalnego. Jakby sam w tym samym momencie nie szlochał.

Ale Jungkook pozwolił mu na to, trzymając na swoich kolanach z dozą ostrożności, jakby trzymał porcelanę. Bał się, że książę znowu się potłucze jak jedna z tych delikatnych filiżanek, w których serwowano herbatę.

Wyraźne odchrząknięcie po drugiej stronie odwróciło jego uwagę na sekundę. Namjoon dał znać subtelnie reszcie, aby zostawili ich samych. Teraz nie działo się nic, co było przeznaczone dla oczu pozostałych.

— Jesteś pewny? — dopytał Hoseok, zerkając podejrzliwe na Jungkooka.

— Chodź, bracie — ponaglił go Min Yoongi, nim Namjoon sam zdążył odpowiedzieć. Pośrednio zresztą to właśnie Władca Ognia odparł, a Hoseok dobrze zinterpretował słowa Mistrza Ziemi i faktycznie ruszył do wyjścia z pozostałymi.

Ostatecznie zostali więc sami. Jungkook i Jimin.

Wzniecony ogień i wzburzona woda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top