ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Jak ja dawno nic tutaj nie wstawiałam O.o Jestem przerażona ileż to czasu minęło od ostatniej publikacji, więc tym bardziej cieszę się, że wreszcie skończyłam rozdział. Jest chyba jednym z najdłuższych, co przełożyło się zresztą na czas pisania. No, ale nareszcie mogę go spokojnie wystawić ;) 

Oczywiście czekam na Wasze komentarze i wszelkiego rodzaju opinie <3 


Królowie, książęta i węże


Cesarz w skupieniu obserwował twarz drugiego, młodego mężczyzny. Dobrze więc był świadomy, kiedy litery zamazały się przed oczyma księcia w rosnącej furii. List, który mu przekazano był prosty i niezbyt formalny, aczkolwiek nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Ojciec Jungkooka nigdy bowiem nie prosił — on żądał.

Być może Cesarz czuł nić satysfakcji, gdy ręce księcia Ognia zaczęły delikatnie drżeć, a palce brutalnie zmięły papier. Zapewne gdyby wojownik miał w sobie więcej starodawnej mocy, to teraz ten sam list podrygiwałby w przerażających płomieniach. I nie zostałoby po nim nic oprócz popiołu i zapachu spalenizny.

A jednak Jungkook po prostu ściskał wiadomość, próbując się uspokoić. Jego brwi pozostawały zmarszczone, szczęka mocno zaciśnięta. Łapał spazmatycznie oddech przez kolejne, dłużące się sekundy. Wtenczas Namjoon po prostu spokojnie czekał.

— Nie sądziłem, że to nastanie tak szybko — mruknął w końcu młodzieniec. Odwrócił się po chwili w stronę Cesarza z bezczelnym, rozbawionym prychnięciem. Namjoon jednak nie dał się nabrać na tę nonszalancję; w oczach wciąż dostrzegał błysk gniewu, ostry i pozbawiony wszelakiej delikatności. Poza tym uśmiech Jungkooka zdradzał jawną pogardę. — Chociaż nie powinienem się dziwić.

— Nie powinieneś — przyznał Namjoon. To jedyne, co powiedział, ponieważ nie miał zamiaru rzucać oczywistościami. Obaj wiedzieli, że w sytuacji, w której się znaleźli, wiele rzeczy nie przebiegało tak, jak powinno i nie mogli się dziwić, że Król Ognia nie zamierzał więcej czekać. Zresztą zjednoczenie akurat teraz dwóch krajów poprzez małżeństwo zdawało się być niezwykle przemyślanym posunięciem i Namjoon je pochwalał, choćby dla własnych celów. Może w końcu to sprawi, że stosunki obu książąt staną się mniej uciążliwe dla wszystkich władców?

Nie, żeby się łudził, aczkolwiek kapłanki nauczyły go, że wiara nie zawsze kończyła się rozczarowaniem.

— Oczywiście nie musisz się martwić przygotowaniami — zapewnił natychmiast Namjoon. — Twój ojciec pozwolił mi o wszystko zadbać. Rozpoczniemy ceremonię, kiedy tylko księżyc ukaże się w pełni. Według słów kapłanek nastąpi to zaraz po zakończeniu Walk Gladiatorów.

— Jak cudownie — zakpił Jungkook. Przypuszczał, że Cesarz tym bardziej był zadowolony z obrotu spraw. Pospólstwo bowiem zachwycone zakończeniem brutalnych pojedynków pomyśli, że to właśnie z tego powodu zawiążą małżeństwo. I wszystko to jakoś wydawało się tak cholernie wygodne. Jungkook nie był głupi — Cesarz musiał mieć coś wspólnego z tym nagłym ślubem. Czyżby szepnął co nieco jego ojcu?

Ale Cesarz nie zląkł się pod jego ciemnym spojrzeniem. Jakkolwiek udawał, że nie wyczuwa oskarżeń w oczach oraz postawie młodego księcia. Jego twarz była tak samo nieczytelna, jak poprzednio.

— Najlepiej będzie, żebyście nie widzieli się do tego czasu z Księciem Wody — kontynuował Namjoon z błyskiem w oku, którego Jungkook wcale nie przeoczył. Nic więc dziwnego, że gniew w jego żyłach przelewał się niczym wzburzona lawa.

— Dlaczego?

Namjoon przez chwilę milczał, mrużąc uważnie powieki. Irytowała go postawa Księcia Ognia, jak i niewiedza. Jego bezczelna ignorancja. Już miał nawet zamiar go za to skarcić, kiedy to Jisoo przysunęła się do nich, niczym zwinny lis. Na całe szczęście zawsze wiedziała, kiedy wkroczyć.

— Według tradycji Kochanków Wody — podkreśliła znacząco kapłanka — książę będzie się modlił przez trzy dni w osamotnieniu. To będą jego ostatnie chwile w oddaniu swoim bogom.

— Potem — dokończyła — będzie oddany tylko tobie.

***

Jimin wyczuwał, że to nadejdzie. Całą noc pozostawał dziwnie niespokojny, jakby jakaś siła mówiła mu, że coś jest nie tak. Dlatego wymknął się z samego rana boso, schodząc po marmurowych schodkach, w swoich delikatnych szatach, które nie chroniły go przed mroźnym wiatrem. I choć spazmatyczny oddech niemal bolał przy najmniejszym oddechu, tego właśnie potrzebował.

Stanął w grząskiej ziemi, patrząc na niespokojne wody. Było bardzo wcześnie, przez co żadnej duszy nie widział ani w pałacu, ani tutaj. Był tylko on, dopóki ogony syren nie zatrzepotały w szarej mgle.

Uśmiechnął się, podchodząc bliżej. Dziesiątki syren, jakby wywołane przez niego, wyłoniły się z wód i zaczęły swój śpiew. Ich melodyjne głosy próbowały go zwabić, choć to one patrzyły na niego niczym najdroższy diament. Jimin zrobił krok na przód. Woda obmyła jego stopy, a watr zmierzwił włosy.

A potem poczuł za sobą czyjąś obecność. Assasyni jednak się nie pojawili, więc Jimin domyślał się kogo zastanie, gdy tylko się odwróci. I faktycznie — ujrzał przed sobą cztery zakapturzone postaci.

Kapłanki trwały nieporuszone. Ich lica okrywał przezroczysty czerwonawy materiał, tak bardzo przypominający barwy ognia. Jimin zmarszczył brwi, patrząc na nie. Nawet syreny umilkły również czekając na to, co miało nadejść.

Za trzy dni — powiedziała pierwsza z nich, Jisoo.

Kiedy pełnia nastanie — odezwała się cicho Rose.

Dwa królestwa — dźwięczniej rzuciła Lisa.

Przed bogami zostaną zjednoczone — ostanie zdanie oznajmiła cierpko Jennie.

Nogi prawie się pod nim ugięły, ponieważ zrozumiał przekaz; zdecydowano za niego. Ich życie miało się spleść w jedno. Jimin miał całkowicie oddać się potworowi, który został mu wybrany.

Szczerze mówiąc, nie wiedział, co ma czuć. Zapewne w oczach drżały łzy, którym jednak nie pozwolił wydostać się na zewnątrz, bowiem byłoby to swoiste ukazanie słabości czy próba uzależnia się nad sobą. A to nie powinno być nic, na co nie byłby gotowy. Od maleńkiego znał swoje żałosne przeznaczenie. Poza tym miał powinności, które musiał wypełnić. Dla swojego ludu.

Z drugiej strony czuł ulgę. W końcu pozbędzie się ciężaru ze swoich ramion, już nie będzie się zastanawiał co jeśli, ponieważ wreszcie obietnice się ziszczą. Wreszcie połączą ich bogowie.

Kiedyś wierzył w miłość, ale teraz jedyne, w co potrafił uwierzyć, to w swoje zobowiązania. Skinął więc głową. Nie miał nic więcej do powiedzenia. Posłusznie wyszedł z wody, nagle całkowicie przewrażliwiony na zimno. Drżał niemal w panice, ale nie skarżył się. Nadal potulnie milczał.

— Przygotowałyśmy dla ciebie sanktuarium, książę — oznajmiła uprzejmie Jennie, wyginając kąciki ust w pokrzepiającym uśmiechu. — Twoja matka nie będzie mogła pomóc w ceremonii, ale my to zrobimy, póki się nie zjawi.

— Nie chcę by uczestniczyła w przygotowaniach — szepnął, krocząc w kierunku północnego skrzydła pałacu. Już stąd widział piękną, białą budowlę. Gmach okalały rośliny i marmurowe anielskie rzeźby, które wystawały z białych cegieł, jakby próbowały wspiąć się na szczyt zadaszenia. O rośliny w tej części pałacu tym bardziej dbano, przez co białe róże zjawiskowo oplatały całą zewnętrzną część budowli.

Sanktuarium Cesarza Namjoona było podobnie skonstruowane do tego, który wybudowano w Serendipity; nie miało drzwi, a zamiast tego sam łuk, który zapraszał do środka.

— Jak sobie życzysz, książę — odparła spokojnie Jisoo, chyląc głowę w geście szacunku. Jimin przypomniał sobie o prośbie, którą przed chwilą złożył do kapłanek. Dziwił się, że przyzwoliły na to bez żadnych zastrzeżeń, ponieważ powinny oczekiwać, że w tych dniach będzie chciał przebywać jak najbliżej z rodziną. Ale w rzeczywistości pozostawało to dalekie od prawdy. Jego brata wciąż przetrzymywano w lecznicy, a matka... matka nie wywoływała w nim pozytywnych emocji. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że nie przybyła z nimi i, choć być może później sama wtrąci się w przygotowania, to przynajmniej teraz oszczędzi mu swoich srogich słów. Wszystko wokół niej, Jimin wiedział, musiało być idealne, pod jej dyktando. A Jimin pragnął uspokoić swój umysł, nim odda je wraz z ciałem swojemu przyszłemu mężu. Nie chciał się czuć jeszcze gorzej niż teraz.

O dziwo, gdy tylko przeszedł próg sanktuarium, to jego stopy ponownie zanurzyły się w zimnej wodzie. Zdumiony i, po części szczęśliwy, zauważył kapłanów świątyni z dzbanami, którzy polewali posadzkę krystalicznie czystą wodą. Ale potem po cichu wycofali się, pozostawiając ich samych.

— Dziękuję — szepnął do kapłanek, wiedząc, że to również ich zasługa. Chciały, żeby czuł się tak, jak u siebie w domu. Żeby mógł w całości oddać się relaksowi, który niosła ze sobą modlitwa.

— Jesteśmy tu dla ciebie, książę — zapewniła go Jisoo. — Gdybyś jeszcze czegoś potrzebował, przybędziemy, wystarczy, że wypowiesz nasze imiona. A teraz zostawimy cię samego. Bogowie zapewne chcą cię wysłuchać.

Jimin spokojnie czekał aż wyjdą. Ich kroki były równie ciche, co jego samego. Szaty jednak nie podrygiwały na wietrze, mimo że szum przedostawał się do wnętrza. Potem zniknęły na tle morza.

Cienie zamajaczyły przed wejściem do sanktuarium i Jimin wiedział, że to jego strażnicy, którzy chcą chronić go przed oczyma obcych. Nie pozwolą nikomu wejść do wnętrza, póki modlitwy nie ustaną.

Jimin w istocie bał się tego. Czuł się brudny i niegodny, gdy uklęknął w kojącej wodzie, kolana siniacząc o podłoże. Ból go w pewien sposób uziemił na tyle, aby w końcu trzęsącym się głosem rozpoczął litanię.

Miał nadzieję, że bogowie naprawdę wybaczą mu jego grzechy i pragnienia.

Bo mógł się oszukiwać, ale pod smutkiem i żalem, tkwiła w nim iskra pragnienia. Jego umysł powinien być teraz klarowny i czysty, ale widmo brutalnych ust naznaczających skórę nie odchodziło nawet na sekundę. I gdzieś tam miał nadzieję, że jeszcze raz zazna przyjemności od bluźniercy.

***

Po południu odbyło się spotkanie w głównej sali, ale nie należało ono do udanych. Puste miejsce nie przechodziło dla nikogo obojętnie, przez co większość władców, mimo że nie poruszała tego tematu, błądziła myślami zupełnie gdzie indziej. Ich spojrzenia ewidentnie zdawały się rozbiegane. Nawet strawa niczego nie polepszała, sam Namjoon ledwo przełykał kęsy kaczki, które miał na talerzu. Jedynie wino smakowało tak, jak zawsze. Nutkami goryczy oraz sfermentowanych winogron.

— Wieczorem wznowimy Walki Gladiatorów — obwieścił Cesarz, mimo że większość i tak wiedziała, iż to wkrótce nastanie. — Na otwarcie Kapłanki zgodziły się urządzić mały pokaz.

— To może być ciekawe — ożywił się Jin, odkładając kielich z winem na blat stołu. Stuk złota był donośny pośród takiej przestrzeni i odbił się wyraźnym echem. Przez to Taehyung wzdrygnął się, przywrócony do rzeczywistości. Do tej pory nie odzywał się, ani nie patrzył w ich stronę, dryfując myślami w kierunku Kochanka Wody. Inni Władcy jednak rozumieli i nie upominali. Jimin, wiedzieli, był jego bliskim przyjacielem, więc miał prawo, aby się zamartwiać.

— Nie ekscytuj się — mruknął Min Yoongi — zapewne uraczą nas jakimiś marnymi iluzjami. Ich moc jest potężna, ale wydaje mi się bardziej nieokiełznana, niż istotnie przydatna.

— Dobrze, że Jisoo cię nie słyszy — zauważył rozbawiony Hoseok. — To mogłoby się ciekawie skończyć. Z tego co wiem, nie lubi, gdy się umniejsza jej zasług, prawda, bracie?

Kącik ust Namjoona drgnął.

— Istotnie — przyznał powściągliwie Cesarz. Nie powiedział nic więcej, bo bał się, że Jisoo faktycznie może pojawić się w komnacie i pochwycić, że rozmawiają o niej. Nie była zwykle przejęta tym, co ludzie prawili o kapłankach, ale na pewno nie pozostawiłaby komentarza Króla Ziemi bez odpowiedzi. Min Yoongi mógłby się więc zdziwić, a Cesarz, prawdę mówiąc, nie miał sił na kolejne konflikty, w dodatku pomiędzy jego najpotężniejszymi sojusznikami. Zbyt dużo nieprzyjemnych rzeczy działo się już poza granicami pałacu, by dokładać sobie wewnętrznych kłopotów. Chociaż zdawało się, że i tak nie powstrzymali całkowicie trującego jadu, który wyżerał obu książąt — i Kochanka Wody, który stał się jego ofiarą, i Wojownika Ognia, który wspomniany trujący jad wypuszczał.

— Prawda zawsze boli najbardziej — dodał sucho Min Yoongi wcale nie zlękniony. Wydawało się, że jeszcze chce coś wtrącić, ale usta, zamiast przemówić, gwałtownie utworzyły się w podłużną linię. Zmarszczka pomiędzy brwiami zdradzała jawny niesmak.

— Chyba wiem, co masz na myśli — niemal znudzony orzekł Jin, który przez solidny moment nie wtrącał się do dyskusji. — To nie one rządzą ciemnością, ale ciemność nimi.

— Dokładnie — przytaknął Mistrz Ziemi. — Osobiście wolę stawiać na kogoś, kto może nie robi zbyt wiele, ale ze swoją magią jest dobrze obeznany, niż na kogoś, kim rządzi los.

— A mój narzeczony?

Nikt z obecnych nie spodziewał się, że usłyszy ponownie beznamiętny ton Księcia Ognia na tym spotkaniu, ponieważ do tej pory nie wydawał się wyrywać do rozmów. Wciąż kpił i posyłał w ich stronę docinki, aczkolwiek jednocześnie miało się wrażenie, że chce jak najszybszej zakończyć posiedzenie, by móc dać upust swojej złości, która trzymała go w garści od samego rana.

— Jest dla ciebie równie żałosnym wcieleniem, którym moc rządzi?

To pytanie nie powinno paść z jakichkolwiek ust, a szczególnie właśnie tych. Min Yoongi z tego powodu wyraźnie skrzywił się na bezczelność młodego księcia, ale, ku zdumieniu pozostałych, mimo wszystko zdecydował się odpowiedzieć:

— Jednym żałosnym wcieleniem jesteś ty, książę. Powinieneś dziękować, że masz szansę tutaj z nami być, bo to mogło się skończyć niezbyt chwalebnie.

— W moim królestwie już odciąłbym ci język — obwieścił Jungkook zimnym, pozbawionym emocji tonem. Nawet Namjoon się zdziwił, ponieważ jeszcze przed chwilą sądził, że nie czeka ich nic innego niż wybuch od strony Księcia Ognia. Bynajmniej ciemne spojrzenie i beznamiętny ton okazały się znacznie groźniejsze. Nikt ani przez chwilę nie zwątpił w prawdziwość wypowiedzianych słów.

Mistrz Ziemi, ku zaskoczeniu wszystkich, uśmiechnął się niemalże z zadowoleniem.

— Więc dobrze się złożyło, że w nim nie jesteśmy — oznajmił, nadal będąc lekko rozbawionym. Najmoon pomyślał wtedy, że być może ta cała nienawiść do Księcia Ognia była jedynie fasadą, ponieważ Min Yoongi po prostu widział w młodym wojowniku swoje nastoletnie, zbuntowane oblicze. Nic więc dziwnego, że pragnął je utemperować na wszelkie sposoby.

— Kiedyś lubiłeś Królestwo Ognia — dogryzł Królowi Ziemi Jin, który wydawał się jak zwykle z premedytacją dobierać słowa. Oczywiście, że lubił wzniecać żar, zresztą również Hoseok rozsiadł się wygodniej, jakby czekając na dalsze przedstawienie. Zmarszczki w kącikach oczu jawnie wskazywały na rozkoszowanie się ostrą wymianą zdań. — Był twoim domem.

— Ale potem stał się przekleństwem — syknął sucho Min Yoongi, groźnie zerkając na Powiernika Umysłu. Wiedział, że brat chciał go sprowokować. Jin zawsze był przebiegłym wężem, który nie zawsze grał czysto. Tyle że znali się na tyle długo, by Yoongi miał świadomość, że takie grzebanie w brudach przeszłości zapewne też czemuś miału służyć. Może chciał wywołać nitkę ciekawości, albo zrozumienia ze strony Księcia Ognia. Niemniej, Yoongi nie wierzył, by Jungkook cokolwiek z tego pojął. Doznał jakiegokolwiek przebudzenia, że ich prawa są absurdalnie barbarzyńskie. Chłopców wychowywano pod ciągłym terrorem, kobiety traktowano jak brudne dziwki. Nie, żeby w innych krajach nie było tego samego, aczkolwiek nie w takim stopniu, jak tam. Gdy zabito mu młodszą siostrę doświadczył tego na własnej skórze, bowiem Ive była delikatnym stworzeniem, które nie zasługiwało na taki brutalny koniec. I mimo że wiele lat temu dokonał zemsty, jego dusza nigdy się całkowicie nie doznała uzdrowienia.

W każdym bądź razie, jeśli Jin myślał, że uraczy teraz Jungkooka swoją wzruszającą opowiastką na dobranoc, zdecydowanie się pomylił. Wziął łyk wina, by uspokoić umysł, który nawiedzały koszmary. Był z nimi jednak oswojony, potrafił te szaleńcze demony poskromić w środku, by nie ukazały się na świetle dziennym. Od wielu lat nauczył się tego po mistrzowsku.

Cesarz odchrząknął, sprawiając, że wszystkie oczy ponownie zwróciły się na niego.

— To nie czas na sprzeczki — skarcił ich donośnym tonem.

— Zawsze jest na to czas — nie zgodził się Hoseok, rechocząc pod nosem. Namjoon posłał mu twarde spojrzenie, na które jednak przyjaciel nie odpowiedział. Udał, że nie dostrzega tej niemej prośby o niepodważanie jego zdania.

— Czy można będzie odwiedzić Jimina w sanktuarium?

To niespodziewane pytanie wymsknęło się z ust Taehyunga, który ze zmartwieniem zerknął na Cesarza. Wzrok Namjoona automatycznie zmiękł. Rozumiał, skąd się brała troska Wierzyciela Wiatru. To musiało być dla niego trudne do zaakceptowania, że jak większość, o całej ceremonii dowiedział się nie tak dawno temu, nie będąc na to przygotowanym.

— Tylko kapłanki mają tam wstęp — odrzekł Namjoon ze smutkiem. — Tradycje Kochanków Wody są święte i nie chcę, by ktokolwiek oskarżył mnie o znieważenie, gdybym ich nie przestrzegał. Przykro mi.

— Czyli naprawdę zamierzacie pozwolić, żeby modlił się przez trzy dni bez wody i picia? — rzucił Książę Wiatru już mniej przyjaznym tonem. W jego oczach pojawił się także żar oskarżenia.

— To nie nasz wybór — spokojnie przypomniał mu Namjoon. I była to prawda, Namjoon jedynie spełniał wolę Kochanków Wody. Matka Jimina już płynęła do Armitries i nie sądził, że byłaby zadowolona, gdyby przeciwstawili się tradycjom. Sam książę zresztą był na to przygotowany i wcale się nie buntował, a potulnie wypełniał swe przysięgi.

— Bez wody i picia? — powtórzył nagle Jungkook, unosząc prawą brew w wyrazie zaskoczenia i swego rodzaju kpiny. Potem kąśliwie dodał: — Czyli mam oczekiwać, że na ślubnym kobiercu stanie przede mną szkielet? A myślałem, że lepiej być nie może.

— Jungkook. — Ku zaskoczeniu wszystkich tym razem to Taehyung zareagował, niemalże podrywając się z krzesła. Namjoon zainteresował się tym, ponieważ do tej pory Wierzyciel Wiatru zwykle nie wtrącał się, a Cesarz wiedział, że to dlatego, iż przyjaźnił się zarówno z jednym, jak i drugim księciem, i nie chciał stawać po żadnej ze stron. To musiało być więc problematyczne. Szczególnie, że miał świadomość, iż Taehyung wcale nie zgadzał się z poglądami Księcia Ognia. Właściwie wydawał się gardzić jego zachowaniem, choć nadal z nim trwał, niczym potulny baranek. Być może jako jedyny widział coś więcej w postaci Jungkooka, niż oni wszyscy. A może powód tego oddania, był zupełnie inny.— Bądź poważny.

No i — pomyślał Namjoon, uważnie obserwując Wojownika Ognia — sam Kochanek mimo wszystko wydawał się młodego, okrutnego księcia pragnąć. Jak więc taka czysta dusza mogła być zależna od kogoś takiego? Może jednak było w nim coś, czego na razie nie dostrzegali?

— Uwierz mi, że jestem kurewsko poważny — prychnął ostro Jungkook, kiedy jego twarz z szydzenia przeistoczyła się w maskę utkaną z zimna. Tęczówki stały się znacznie ciemniejsze, a zmarszczka pomiędzy grubymi brwiami o wiele wyraźniejsza. — I nie zamierzam udawać, że cieszy mnie ten pieprzony ślub. To tylko zaaranżowane małżeństwo, na które nigdy nie dałem jawnego przyzwolenia. Ale jeśli chcę być królem, muszę oferować królestwu to, czego pragnie, prawda? Więc tak, robię to w szczytnych celach, ale nie będę udawał radości, gdy nie ma we mnie jej ani jebanej szczypty.

— Dla Kochanków Wody ta ceremonia będzie czymś więcej, niż zaaranżowanym małżeństwem — odparł Tae z lekkim zawahaniem. Ledwo bowiem nie dopowiedział: Dla Jimina będzie czymś więcej...

— Dlatego podążamy według ich tradycji — prychnął Książę Ognia. — Gdyby to ode mnie zależało, wziąłbym go po prostu na oczach tego całego gównianego pospólstwa.

Nikogo słowa Jungkooka nie zaszokowały tak, jak powinny, ponieważ w Królestwie Ognia takie zachowanie stało się powszechnym podczas ceremonii ślubnych. Bezwstydna orgia, ukazanie władzy i seksualnego wyzwolenia. Kochankowie Wody w tej kwestii pozostawali zupełnym przeciwieństwem — dbali by oddać swa ciała z miłości, pozostać w czystości, dopóki nie wybiorą tego jedynego. Jimin, jako książę, musiał mieć te zasady wpojone znacznie głębiej od pozostałych. Namjoon ani przez chwilę w to nie wątpił. Tym gorzej było patrzeć na to wszystko, co się wokół niego działo. Na to, jak obecność Jungkooka go powoli skalała. Miał tylko nadzieję, że Wojownik Ognia nie spali go doszczętnie na popiół. Że zostanie z niego cokolwiek z tej niewinności. Nie, żeby naprawdę w to wierzył. Jungkook już wielokrotnie udowodnił, że nie ma nic z łagodności, a do Kochanka Wody czuje jedynie pogardę.

Czyżby? — Gdzieś w tle swej jaźni usłyszał melodyjny głos, który niemal brzmiał jak jedna z kapłanek. Chociaż nikogo nie powinno to dziwić, a już na pewno nie samego Cesarza. Jako że kapłanki wielokrotnie mu doradzały to nawet głos rozsądku miał podobną barwę.

W każdym bądź razie Cesarz Namjoon przypomniał sobie pocałunek na Arenie Gladiatorów. Nie wyglądał on bynajmniej tak, jakby Jungkook cierpiał. Wręcz przeciwnie, sam to zainicjował, choć nie szło w tym szukać szczytnych celów. Nadal zrobił to tylko po to, aby upokorzyć Kochana Wody na oczach wszystkich. Ale z pewnością cieszył się smakiem ust Jimina i temu nie szło zaprzeczyć.

Pomimo jednak, że nikt nie zdawał się zdziwiony, to nie zmieniało faktu, że niesmak pozostał. Skrzywił się nawet sam Hoseok, który przy tym poprawił się na krześle. Był daleki od pruderyji, aczkolwiek równie dobrze wiedział, że spektakl Księcia Ognia mógłby przerosnąć ich najśmielsze oczekiwania.

— Nie wątpię w to — mruknął wreszcie Min Yoongi, przerywając tym samym powstałą ciszę. Potem obscenicznie odchrząknął, by dać znać, że zamierza przenieść temat na zupełnie inne tory. I faktycznie, tak uczynił. Jego wzrok, niemal na wpół znudzony, co było wyraźną zmianą na jego do tej pory zimnej twarzy, pomknął w stronę Namjoona. Cesarz odruchowo bardziej się wyprostował na ogromnym krześle, czekając na pytanie.

— Rozumiem, że matka Księcia Wody już płynie do Armitries?

— Owszem, wraz ze swoją świtą — potwierdził Namjoon. — Spodziewamy się ich jutro o wschodzie słońca.

— A co z naszym chwalebnym wojownikiem? — dopytał prześmiewczo Mistrz Ziemi. I nie trzeba było długo się w tym wypadku namyśleć, by wiedzieć o kogo chodzi — mianowicie Suihae, brata Jimina. — Jego proces odbędzie się przed ceremonią czy po?

— Tak — mruknął Hoseok pod nosem. — To dobre pytanie.

— Wyrok mogę wydać od razu — rzucił agresywnie Jungkook. Jego knykcie zacisnęły się na blacie z taką siłą, że nie dość, iż pobielały, to również zatrząsnęły całym stołem. Winogrona w metalowej misie, na które właśnie zerknął z zainteresowaniem Powiernik Umysłu, delikatnie zadrżały. Nie powstrzymało go to jednakże przed zabraniem kiści z widocznym na twarzy zachwytem. Namjoon przypuszczał, że złość Jungkooka tylko dodała owocom wartości.

— Jestem przekonany, że twój narzeczony będzie zachwycony, jeśli tuż przed ceremonią odetniesz jego bratu głowę — zauważył szorstko Min Yoongi. — Cudowny prezent ślubny, jak sądzisz, Hoseok?

— Lepszego nie mógłbym wymyślić — przyznał Władca Cieni z szaleńczym błyskiem w oczach. Wydawało się, że wcale nie żartuje, choć w kąciku rzeczywiście czaił się uśmiech.

— O co właściwie chodzi? — wtrącił się ponownie Taehyung, lekko zmieszany. Błądził wzrokiem po twarzach pozostałych, próbując zrozumieć o czym mówili. — Myślałem, że Suihae jest w lecznicy.

— Był — westchnął Jin, równocześnie mlaskając przy zrywaniu kolejnych zielonkawych winogron. — Ale zdarzył się incydent...

— W nocy strażnicy przyłapali go na próbie przedarcia się do pałacu — poinformował Namjoon. — Prawdopodobnie planował zamach na naszego Księcia Ognia.

Brew Taehyunga uniosła się, kiedy zerknął na wzburzoną twarz Jungkooka. Ten wydawał się wciąż kipić.

— Chętnie bym go ugościł w swoich komnatach — dodał z jadowitą ironią. — Tylko tchórze skradają się w ciemnościach i tylko tchórze nie potrafią pogodzić się z przegraną. Oszczędziłem mu życie, ale kurewsko szczerze tego żałuję.

— Wydaje mi się, że w tej sytuacji chyba będziemy musieli znaleźć jeszcze inne wyjście, niż proces — niezobowiązująco oznajmił Jin. Oczywiście wiedział, że tym bardziej wzbudzi zainteresowanie reszty zebranych. Nie pomylił się, ponieważ już po chwili wszyscy spojrzeli w jego kierunku, czekając na rozwinięcie tematu. — Możemy zatuszować ten niefortunny wyczyn. Mniej problemów, więcej korzyści.

— Poza tym Książę Jimin będzie spał spokojniej, jeśli o niczym się nie dowie. Nie wspominając o pospólstwie — kontynuował, nie zważając na mordercze spojrzenie Wojownika Ognia. — Kolejne plotki to tylko kolejne zmartwienia. Oszczędźmy ich sobie.

— Nie możemy jednak całkowicie o tym zapomnieć — zauważył Hoseok. — Arogancję trzeba tępić.

— Niech Królowa zajmie się swoim pierworodnym — obwieścił twardo Jin. — Po powrocie do Serendipity ukaże go według prawa Kochanków Wody.

— Jaką będziemy mieli pewność, że dostosuje się do tego? — Jungkook stłamsił w sobie gniew, chociaż w oczach wciąż czaił się skażony mrok. Zdawało się, że postać brata Jimina wyraźnie działa mu na nerwy. Trudno było jednak znaleźć ku temu prawdziwe powody. Nawet Cesarz pomyślał, że gdyby o kogokolwiek innego chodziło, Książę Ognia potraktowałby go niczym natrętną muchę. Nie poświęciłby mu żadnej uwagi. Cóż więc było w Suihae takiego specjalnego? Czy chodziło o pokrewieństwo z Kochankiem Wody? — Niekiedy obietnice to tylko puste słowa, które nie mają żadnego znaczenia.

— Łatwo to rozwiązać — zauważył Min Yoongi — wyślij z nimi swojego człowieka, Namjoon.

Cesarz zmarszczył brwi, namyślając się. Potem skinął głową.

— Tak, to chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji — przyznał. Pozostali także byli tego zdania, oprócz Jungkooka, który to parsknął sucho na stwierdzenie. Nie musiał nic więcej dodawać, by wszyscy wiedzieli, że według niego rozlew krwi był jedynym słusznym rozwiązaniem. Ale Wojownicy Ognia właśnie takie mieli podejście do wielu spraw. Cenili sobie przemoc nad inne wartości.

Min Yoongi spojrzał z powrotem na Jungkooka.

— Właściwie przypomnij mi — zagadał pozornie ciepłym tonem — jak ukaralibyście zamach na księcia w twoim Kraju? Odrąbaniem głowy?

Jungkook, wywołany, wyprostował się. Gniew zniknął z jego lica, pozostawiając skorupę pozbawioną cienia emocji. Nie dał się sprowokować.

— Śmierć jest najłagodniejszym z wyroków — odparł tylko, jednocześnie sugerując tym samym, że nawet wcześniejsza sugestia obcięcia głowy syna Parków w jego pojęciu nie była wcale tą najgorszą perspektywą. Okazał się wyjątkowo życzliwy.

— Oczywiście, że tak — odparł Min Yoongi, wyginając kąciki ust w szyderczym uśmiechu. Potem, jakby nigdy nic, nachylił się i chwycił kielich, w którym lśniła krystalicznie czysta woda. Gdyby chciał, mógłby nawet się w niej przejrzeć. Ale nie zrobił tego, po prostu mocząc usta, wciąż kpiąco wygięte, w zimnym napoju.

Nie przejmując się, że Jungkook wciąż na niego patrzy, tak jak się patrzy na obrzydliwego szczura, którego pragnie się zadusić gołymi rękoma. Czasami się uda, a czasami jest zbyt zwinny, by go złapać — pomyślał cierpko Cesarz.

***

Ostatnie dni wolności, jak to nazywał je w duchu Jungkook, błędnie sądził, że spędzi relaksując się w swoich komnatach. Pieprząc się do nieprzytomności, odurzony kadzidłami i ciepłem świec. Niemniej jego pragnienia okazały się jedynie sennymi mrzonkami. Wystarczyło, że wszedł do komnaty, a Tzuyu przywitała go bolesnym uderzeniem w policzek. Nie, żeby faktycznie mogła go skrzywdzić, ale sam cios nie był łagodny. A on dzisiaj nie miał ani krzty cierpliwości.

Chwycił ją brutalnie za włosy, przybliżając do siebie.

— Nie drażnij mnie, kochanie — syknął. — Bo łatwo mogę ci obciąć rękę za to, co właśnie zrobiłaś.

Tzuyu szarpała się, ale po tych słowach zaprzestała. Jungkookowi wydawało się, że przez moment na jej twarzy zadrżał strach, ale nie minęła chwila, a odpowiedziała równie zimno:

— I jakbym cię zaspokajała bez niej?

Jungkook uśmiechnął się. Właściwie to w niej lubił — ten niewyparzony język, który tylko czasami miał ochotę naprawdę odciąć.

— Masz jeszcze usta i cipkę — zauważył. — Poza tym obciąłbym lewą, ona nie jest ci tak bardzo potrzebna.

— Nie powiedziałeś mi o ceremonii — wreszcie rzuciła, znowu szarpiąc się. Palce Jungkooka na jej słowa mocniej pociągnęły za kosmyki, niemal je wyrywając. Tzuyu drgnęła, po czym całkowicie do niego przywarła, chociaż nadal jej ciało było zesztywniałe. Wzrok zdradzał nienawiść. Obrzydzenie.

— A powinienem? — Jungkook uniósł brew. — Zresztą wiedziałaś, że to nadejdzie.

— Tak, w przyszłości — prychnęła. — Nie teraz. I nie tutaj. Nie jestem gotowa na twój ślub!

— Nie rozumiem — mruknął książę. — Dlaczego jesteś tym wzburzona? Mam u swoich stóp cały harem, czym on się różni od tego?

— Będzie wyżej niż ja — wyznała, marszcząc brwi. Jungkook przeniósł rękę z włosów na jej podbródek. Był w tym delikatnie łagodniejszy, chociaż uścisk wciąż bolał.

— Będzie? — zakpił.

— Ja nie mogę ci się oddać przed bogami — wyznała, zaciskając knykcie na jego szatach. — Twój ojciec nigdy by mnie nie zaaprobował tak, jak jego.

— Poza tym już na niego nie patrzysz tak, jak powinieneś — gwałtownie wyznała, po czym zacisnęła usta w cienką linię. Jungkook drgnął. Coś czuł, że to, co właśnie usłyszy wcale mu się nie spodoba. — Nie ma w nim już pogardy.

— Czyli jak patrzę?

— Jakby ci się podobał. Jakbyś go... pożądał.

Nastała cisza. Czarne oczy Jungkooka, mimo że przed chwilą wydawało się to niemal niemożliwe w otoczeniu cieni komnaty, jeszcze bardziej pociemniały. Zdawały się kipieć czymś niepokojącym.

— Chyba nie jesteś ślepa, kochanie? — zaszydził Jungkook. — Książę Wody nie jest trędowaty. Właściwie ma całkiem ładną buźkę, prawda? A ja, jak wiesz, lubię ładne, porcelanowe laleczki. I dziewice. Dziewice też kurewsko lubię. Wyobrażasz sobie, że trzymał dla mnie swoją czystość?

— Żałosne — uznała Tzuyu, na co Jungkook się zaśmiał. — Dziewica cię nie zadowoli.

— Nie? — Jungkook udał zdziwienie. — Ale przecież nie musi nic robić, oprócz rozłożenia przede mną nóg. Ja się zajmę resztą. Chyba nie ma w tym zbyt wiele trudu.

Jungkook zaczął całować ją po szyi, a Tzuyu posłusznie na to pozwoliła, chociaż twarz skierowała w drugą stronę. Nadal wyglądała, jakby zjadła kwaśne jabłko.

Była już do połowy naga — miała na sobie długą krwistą spódnicę, ale odkrytą górę, więc sutki pozostawały na wierzchu. Jungkook już chciał zassać jeden z nich, ale ostatecznie wycofał się z tego pomysłu. Grymas na twarzy kobiety irytował go na tyle, że puścił ją z wyraźnym gniewem.

— Przyjdź do mnie, gdy już sobie poradzisz z bezpodstawną zazdrością — warknął. — I pamiętaj, nie będę jej długo tolerował.

Twarz Tzuyu natychmiast zmieniła się z niesmaku na coś, co poniekąd można było nazwać tęsknotą. Ponadto nie pozwoliła mu odejść, ponieważ chwyciła go w ostatnim momencie za ramię i z powrotem odwróciła do siebie. Potem złożyła soczysty pocałunek na jego wąskich, ostro zarysowanych ustach.

— Nie bądź zły na mnie — mruknęła czule — to miłość przeze mnie przemawia. Wiedz, że jestem tobie oddana i nie chcę, żebyś należał do nikogo innego. Tylko do mnie. Ale czasami zapominam, że wkrótce staniesz się królem i tak naprawdę nigdy nie będziesz w pełni mój.

— Nie wierzysz w moje zapewnienia? — zapytał ją chłodno, choć wściekłość powoli ustępowała.

— Wierzę w nas — odpowiedziała, ponownie sięgając do jego warg. Jungkook nie poruszył się, ale pozwolił na desperacki, przepełniony pragnieniem pocałunek.

Ale w tym wszystkim gdzieś tkwiło widmo, ulotne wspomnienie księcia Jimina, który klęczał pośród wody na środku sanktuarium. Gdy Jungkook wracał ze spotkania królów, dziwnym trafem jego nogi poniosły go do ogrodów. Początkowo, ponieważ nim się obejrzał już stał przed wejściem do kaplicy. Nie mógł zobaczyć zbyt wiele, bowiem nie pozwolono by mu wejść, gdyby nawet zechciał.

Pomimo że strażnicy mieli maski i wydawali się patrzeć na wprost, Jungkook był przekonany, że go obserwują. Pozostał mu jeden krok do przekroczenia, by wejść, acz na pewno właśnie wtedy nie poprzestaliby tylko na obserwacji. Cieni asassynów także nie przeoczył. Nauczył się już ich instynktownie wyczuwać. Ich uważne spojrzenia, które wydawały się go traktować jako zagrożenie.

Nie, żeby się dziwił.

On sam siebie uważał za niebezpiecznego. Nawet tam, stojąc przed gmachem, miał wrażenie, że dzieli go niewiele by złamać tradycję. Mógłby tam wejść. Mógłby... i co potem?

Mógłby mu oświadczyć, że modlitwa nic nie pomoże, aby go wyciągnąć z piekła. Ogień go dosięgnie prędzej czy później i w końcu ich przeznaczenie się wypełni. Kochanek Wody stanie się jego w całości. Zagarnie i ciało, i duszę. Pochłonie go, a potem ulepi na nowo.

Najbardziej przerażającym odkryciem dla samego Jungkooka było to, że do niedawna ta wizja go obrzydzała, ale teraz nie mógł się doczekać jej spełnienia. A to łaknienie z każdym oddechem się tylko nasilało.

W pewnym momencie litania urwała się. Melodyjny głos Kochanka Wody przestał odbijać się echem od wysokich ścian, a zamiast tego przemówiła głęboka cisza. Jimin jednak nie odwrócił się, ale napięte plecy powiedziały Jungkookowi, że wie. Że zdaje sobie sprawę z jego obecności za sobą.

Jungkook uśmiechnął się. Być może tylko tego potrzebował, bo żar wewnątrz niego ugasł i pozwolił mu skierować kroki z powrotem do pałacu. A kiedy odszedł, modlitwa ponownie rozbrzmiała.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top