ROZDZIAŁ JEDENASTY

Smak grzechu

Cisza na trybunach przedłużała się. Ludzie, w tym i gladiatorzy, patrzyli na Jimina, wyczekując aż zejdzie na dół po wyżłobionych w marmurze schodach. Jego nagie stopy wolno spłynęły po gładkiej, zimnej skale, a potem zanurzyły się w szorstkim piasku. Kiedy tylko wydostał się spod zadaszenia na nieosłoniętą przestrzeń, promienie słońca musnęły delikatnej skóry Kochanka Wody. Ale pomimo ciepła, Jimin wewnętrznie drżał.

Zatrzymał się niepewnie przed Jungkookiem, niemal na wyciągnięcie ręki. Przez krótką chwilę spoglądał na jego umięśnione nogi, nie chcąc się zmierzyć się z ognistym spojrzeniem, które nadal wyczuwał na sobie. Mijały sekundy. Potem możliwe że minuty, aż wreszcie ośmielił się zadrzeć podbródek, a w tym momencie ich tęczówki wzajemnie się odnalazły. Błękit oraz czerń... ogień i wzburzona woda. Jimin w tym samym momencie poczuł na sobie pogardliwe spojrzenie brata, ale nie odważył się skierować wzroku w tamtą stronę. Trwał w zawieszeniu. Tak, jakby nie było świata poza nimi. Jakby nie mieli publiki, która łaknęła każdego ich ruchu, słowa czy gestu.

Spodziewał się, że to Jungkook wykona pierwszy krok. Ale nie, wojownik z ostoją zwyczajnie czekał, rzucając mu nieme wyzwanie. Jimin oblizał nerwowo usta, stałe będąc obserwowanym, a następnie powoli przybliżył się, wiedząc, że mogli tak trwać wieki, jeśli to on nie pokona ostatnich granic. Stanął zaraz potem na opuszkach palców, by móc bez przeszkód sięgnąć do Wojownika Ognia. Ich wargi dzieliło od siebie milimetry. Po zaledwie chwili niespokojne dotknęły się. Jimin gwałtownie, z rosnącą paniką, zamknął powieki.

Nie potrafił zdefiniować smaku, który go odurzył, jednak zdecydowanie nie było to nieprzyjemnie uczucie. Gladiator miał wargi trochę spierzchnięte, niemniej sam ten nieznaczny dotyk wystarczył, żeby spowodować zawroty głowy. W jakimś stopniu również skóra w tym miejscu zdawała się palić. Jimin w tym wszystkim nie poruszał ustami, za bardzo przerażony i odrętwiały. Po zaledwie kilku sekundach, już się odsuwał. A przynajmniej miał taki zamiar, dopóki nagle muskularna dłoń nie chwyciła go płynnie za podbródek, gwałtownie przyciągając bliżej. Ich wargi zderzyły się jeszcze raz, tyle że to już nie było w żadnym razie subtelne. Jimin rozchylił usta, bardziej w szoku, ponieważ nie spodziewał się brutalnego ugryzienia, czy ssania. Metaliczny smak krwi zalał mu język, gdy u dołu wargi wyczuł lekki ból. Jungkook jednak nie przestał, a tym bardziej ochoczo wdarł się do środka. Badał każdy skrawek wnętrza i dochodził tak głęboko gardła, że Jimin mimowolnie zaciskał uda.

Jungkook pachniał potem i krwią, ale Kochankowi Wody to nie przeszkadzało. I mimo upokorzenia, mimo tego, że ludzie patrzyli, jęknął i chwycił się z jawną desperacją peleryny Jungkooka. Bał się, że upadnie i może dlatego druga z dłoni Wojownika Ognia znalazła się na jego talii, silnie go przytrzymując. Jimin nigdy nie sądził, że dane mu będzie kiedykolwiek być tak blisko drugiego księcia. Że kiedykolwiek ten go dotknie z własnej woli. Dlatego, chociaż okoliczności były niewątpliwe okropne, chociaż czuł poczucie zdrady do samego siebie, dał się temu ponieść. Prawdopodobnie dla Jungkooka była to tylko gra, ale jego serce naprawdę trzęsło się w strugach pożądania.

Chciał, żeby ta chwila trwała wieczność.

Niestety, właśnie wtedy usłyszał niepokojący zgrzyt. Otworzył oczy. Na błękitnym niebie, tuż nad głową wojownika, zalśnił błysk stali. Tym razem to nie był wrodzony instynkt, Jimin zdecydowanie był świadomy tego, co robi. Odsunął się od Jungkooka, a potem, nim grot strzały przeszył plecy Wojownika Ognia, zamachnął się dłonią. Krople wody stworzyły tarczę, a po chwili opadły wraz z morderczą strzałą w piasek.

Jimin zachwiał się, w szoku próbując jeszcze dostrzec ukrytego zabójcy. Jednak nadaremno. Tłum zaczął krzyczeć, Namjoon powstał z tronu, a Jungkook marszczył brwi, ni to w wyrazie zaskoczenia, ni gniewu. Jimin wiedział, że nie był zadowolony z ochrony. Właściwie to wyglądał, jakby chciał go własnoręcznie udusić.

Jakiś cień zamajaczył obok Jimina. Kochanek Wody mechanicznie odskoczył, wyciągając przy okazji z rękawa dwa sztylety. Dawno nie posługiwał się swoimi ostrzami, aczkolwiek aktualnie nie miało to znaczenia. Uścisk na rękojeści był znajomy i kojący. W końcu nie czuł się także bezbronny.

Osobnik uformowany z cienia musiał być skrytobójcą. Jego maska przypominała twarz demona, a ubranie w postaci zwiniętych, popielatych tkanin wirowało wraz z nim. Był też szybki, chociaż Jimin z trudem dorównywał mu tempem. Zapewne pokonałby go z łatwością, gdyby nie to, że świadomość powoli go opuszczała. Wir w głowie nie ustawał, a nasilał się z każdym kolejnym krokiem. Zmęczenie oraz odwodnienie robiło swoje, dlatego taniec Jimina nie był tak gładki, jak zwykle, i chociaż odsuwał się w idealnym momencie, by katana przeciwnika nie wyrządziła mu szkody, to jednak z każdą chwilą także mimowolnie zwalniał. Dlatego cudem zdołał zatrzymać wrogi miecz, skrzyżowanymi sztyletami, nim ten wbił się w jego serce. Ramiona mu zadrżały, ponieważ cios był silny.

Dyszał po paru wyprowadzeniach, mimo że próbował unormować oddech przy każdym podskoku w powietrze. Jego stopy gładko nurkowały w piasku i cofały się. Taniec był płynny, ale nie doskonały tak, jak powinien. Jimin wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim całkowicie straci przewagę.

Jednak zapomniał o wojowniku, co było znacznym błędem, bowiem to właśnie on, z donośnym warknięciem, przeszył mieczem brzuch skrytobójcy. Wróg osunął się martwy na parzący piasek. Jimin zatrzymał się z niewymowną ulgą zaraz po nim.

Czuł, że traci przytomność. W momencie, gdy upadał, assasyni zdołali do niego dotrzeć. Tyle że było już za późno. Księcia otoczyła okrutna, przeszywająca ciemność. Czyjeś dłonie oplotły go w talii, chroniąc przed upadkiem.

***

— To naprawdę zadziwiające, że potrafił przyzwać wodę, mimo tylu warstw piachu pod stopami, prawda? — mruknął Taehyung, biorąc kiść winogrona z wijących się po barierce pnączy. Jungkook był ubrany z powrotem w swoją tradycyjną, królewską zbroję i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w arenę z pałacu. Z daleka była znacznie mniejsza niż w rzeczywistości. A teraz również opustoszała, bowiem Cesarz odwołał dalsze bitwy tego dnia. — Powinieneś chociaż to docenić.

— Upokorzył mnie — warknął Jungkook. — Na oczach wszystkich królestw. Mogłem sam się obronić.

— Czyżby? — zakpił Wierzyciel Wiatru. — Bo wydawało się, że byłeś zaangażowany w coś zupełnie innego. I śmiem wątpić, że zauważyłeś nadchodzące niebezpieczeństwo.

Jungkook zignorował przytyk. Kontynuował, jakby nie usłyszał żadnego słowa przyjaciela.

— Zresztą, wcale nie przyzwał wody z ziemi. Stworzył je ze swojego ciała, przez co odwodnił się — wyjaśnił oszczędnie. Właściwie brzmiał tak, jakby samemu próbował pojąć, czego był świadkiem.

— Tym bardziej okazałbyś wdzięczność — skwitował Taehyung. W tym samym czasie przechylił głowę, by móc jawnie skrzyżować spojrzenie z Jungkookiem. Ponadto, po raz pierwszy od początku tej rozmowy, przywdział wyraz powagi na licu. — Mógł umrzeć za ciebie.

— Nie będę wdzięczny za czyjąś głupotę — obwieścił sucho. — Zastanawia mnie jednak coś innego.

— Mianowicie?

Nastała chwila ciszy. Czarne włosy Jungkooka zafalowały, pchane przez niespokojny wiatr. Sam młody mężczyzna z powrotem skierował spojrzenie na arenę. Jego oczy niemal widziały toczące nań walki. Te, które odbywały się w przeszłości. I te, które miały miejsce nie tak dawno temu. Ujrzał w tym wszystkim także młodego księcia Wody, który sunął po piasku w zabójczych ruchach. Już wcześniej inni władcy wspomnieli o tańcu Kochanków Wody, ale inaczej było o tym słyszeć, a inaczej zobaczyć na własne oczy. Jungkook dawno nie widział czegoś tak zapierającego w dech piersiach. Nawet on musiał docenić precyzję oraz delikatność w ruchach następcy Parków. Jego ciało płynęło po piasku, unosiło się w górę i opadało. Jungkook w pewnym momencie pomyślał, że on naprawdę tańczył, a jego biała szata trzepotała w pustynnym piasku wraz z nim.

— Widziałem, co potrafi — mruknął Wojownik Ognia. — Dlaczego więc wydaje się tak bezbronny? Dlaczego porusza się w otoczeniu Assasynów, skoro potrafi obracać ostrzami lepiej niż niejeden zabójca?

Taehyung zaśmiał się.

— Naprawdę się nie domyślasz? — zakpił, obscenicznie biorąc do ust owoc. — Jimin brzydzi się przemocą. Nie lubi walczyć. Nie lubi zabijać. A jego ojciec, jeszcze za życia, dobrze wiedział o delikatności, którą w sobie posiada. Dlatego nakazał go ochraniać. Przez to Jimin wychował się z pomocą zabójców, którzy od dnia narodzin nie opuszczają go na krok. Król ponadto bał się, że nie będzie wstanie określić zagrożenia i pozwoli siebie zabić, więc pomimo szkolenia i tak wciąż jest pod stałą ochroną. Dodatkowo dzisiaj pozostaje diamentem dla Kochanków Wody, zbyt cennym symbolem, żeby pozwolili sobie na jego stratę. Czasami jednak, niestety, tylko symbolem.

— Co masz na myśli? — Jungkook zmrużył oczy z zainteresowaniem na ostatnie, przyciszone słowa Taehyunga.

Tae wzruszył ramionami.

— Obawiam się, że wiele osób w Serendipity nie traktuje go należycie. Nie, żebyś i ty okazał mu choćby skrawek szacunku.

— Szacunku? — prychnął książę. — Z jakiego powodu miałbym go okazywać? Ktoś, kto trzyma ostrza pod ubraniem i, mimo że potrafi ich użyć, tego nie robi, nie jest kimś, kogo mógłbym darzyć szacunkiem. Nadal uważam go za żałośnie słabego. Może nie fizycznie, ale z pewnością psychicznie.

Nagle Taehyung zaprzestał jedzenia. Zrzucił trzymany kiść przez barierkę, a potem wolno podszedł w stronę Wojownika Ognia. Uniósł prawą brew w szyderstwie. Jego oczy płonęły.

— A ty? — zapytał. — A ty jesteś w pełni zdrowy psychicznie? Bo zawsze się zastanawiałem, dlaczego go tak nienawidzisz, Jungkook. Odpowiedz mi, dlaczego okazujesz tak wiele agresji? Czyżbyś sam się bał?

To nie była ich pierwsza słowna potyczka. Zwykle, kiedy mówili o Jiminie, co zresztą nie zdarzało się często, dochodziło do wzajemnego poróżnienia zdań. Z tym że wciąż to Jungkooka denerwowało i nic nie mógł poradzić, iż odruchowo zmarszczył brwi. Zacisnął również ręce na barierce z całych sił, uwydatniając tym samym żyły na umięśnionych rękach.

— A może przypomina ci twoją matkę?

Jungkook drgnął. Już poruszał się w zawrotnym tempie, by nóż przyłożyć do krtani przyjaciela, ale właśnie w tej chwili drzwi balkonowe ze zgrzytem otworzyły się na oścież. Obaj książęta zamarli w półkroku, patrząc na ponurą twarz Hoseoka, który karcąco na nich zerknął.

— Nim dojdzie do jakichkolwiek rękoczynów — zaczął frasobliwym tonem — proponuję trochę ochłonąć i udać się ze mną.

— Coś się stało? — zapytał Taehyung z niepokojem wymalowanym na chudej, acz niewątpliwie przystojnej twarzy. — Coś nie tak z Jiminem?

— Nie, spokojnie — zapewnił Władca Cieni z lekkim, uspokajającym uśmiechem. — Z nim wszystko w porządku.

— Co jest więc nie tak? — wtrącił chłodno Jungkook. Hoseok pobieżnie na niego spojrzał.

— Po to chcę, żebyście ruszyli ze mną do lochów. Poznaliśmy oblicze naszego zmarłego intruza i schwytaliśmy, dzięki uprzejmości króla Yoongiego, drugiego zabójcę — obwieścił, już odwracając się z powrotem do wyjścia. — Jestem pewien, że chcecie z nim porozmawiać. A szczególnie ty, książę. — Hoseok z napięciem spojrzał na Jungkooka.

Wojownik Ognia nic nie odpowiedział na to. Spokojnym krokiem udał się za królem i przyjacielem. Towarzyszyła im przy tym wymowna cisza, okryta napięciem. W końcu znaleźli się pod masywnymi drzwiami, które Hoseok otworzył srebrnym, masywnym kluczem. Zeszli po stromych schodach w dół, a ich sylwetki niosły przy tym cienie na ścianach. Ogień pochodni drgał i ocieplał wilgotny korytarz.

Zapach, który się ulatniał w lochach, był mieszaniną potu, wymiotów i krwi. Cały pałac wydawał się być bogaty i niezwykle gustowny, ale tutaj nie szło uświadczyć żadnego złota, ani piękna. Jedynie siano oraz piach pod stopami lub co najwyżej prawie martwych więźniów.

Jungkook jednak im się nie przyglądał. Kroczył za Hoseokiem niezbyt zainteresowany otoczeniem, a przynajmniej dopóki nie dotarli do ostatniej z celi. To tam król się zatrzymał, z założonymi rękoma. Wojownik Ognia zmrużył powieki, przybliżając się do krat i zerkając na, siedzącego w kącie, niemal nagiego mężczyznę. Na twarzy nie posiadał maski, chociaż Jungkook mógł się założyć, że tak jak ten zabójca, który ich zaatakował na arenie, ten też posiadał wcześniej gustowne okrycie. Poza tym jego popielate szaty zabrudzone były przez juchę, która także naznaczała skórę. Twarz była lekko zdeformowana od ciosów, ale to nie miało znaczenia, bowiem Jungkookowi wystarczyło, że przeniósł wzrok na czarne znamię na nagiej piersi, by wiedzieć z kim miał do czynienia.

— Człowiek mojego wuja — orzekł grobowym tonem. Potem odwrócił się w kierunku Hoseoka. — Czyżby przeszedł na stronę wroga?

— Tego nie wiemy — odparł król — ale ewidentnie chciał się ciebie pozbyć. Obawiam się także, że może knuć przeciwko tobie i twojemu ojcu. Powinieneś jak najszybciej go ostrzec.

— Czy ten gad coś powiedział? — zaciekawił się nagle Taehyung, wskazując niedbale na więźnia. Ten się poruszył, jakby wiedział, że o nim mówiono, ale nie odparł spojrzenia. Wzrok kierował w ziemię, a ciemne włosy spływały mu kaskadą po twarzy.

— Nie bardzo — mruknął w odpowiedzi Hoseok.

— Nie ma języka — dodał Jungkook. Nie widział tego, ale mógł się założyć, że właśnie tak było. Jego wuj często obcinał te narządy swoim wojownikom twierdząc, że tym sposobem go nie zdradzą. I miał rację. Było to zdecydowanie praktyczne działanie, ale osobiście uważał, że nawet jak na niego, dość brutalne. Jeśli jemu by obcięto język, wujowi obciąłby znacznie coś bardziej cennego. Choćby jego pomarszczonego kutasa.

— Dlatego jest bezużyteczny — odezwał się znowu Jung. — Jutro zostanie stracony na oczach ludu przez kata. Musimy uspokoić mieszkańców. Większość nadal myśli, że spotkaliśmy się w Aremetries przez tegoroczne Walki Gladiatorów, a nie dlatego, że Ateez chce nas wszystkich zgładzić. Jeśli przekroczy morze, wybije nas, co do ostatka.

— Nie pozwólmy mu więc — orzekł Wierzyciel Wiatru, poprawiając swoje błyszczące bransoletki na nadgarstkach. — Kiedy właściwie w końcu zamierzamy zająć się tą sprawą? Czy czas nas nie nagli?

— Już myślałem, że nie zapytasz, książę. — Hoseok zaśmiał się pochmurnie. — Ale nie martwcie się nadmiernie. To, że jeszcze nie odbyliśmy spotkania, nie znaczy, że nic się nie dzieje. Cesarz wszystko ma pod kontrolą. Chciał żebyście najpierw ochłonęli, trochę się zabawili, a potem dopiero zaczęli myśleć o nadchodzącej wojnie. Wygląda jednak na to, że przyjdzie nam szybciej się tym zająć, ponieważ twój wuj, Jungkook, może być sporym problemem, a teraz nie mamy czasu na żadne inne błahostki. Jeśli więc przeszedł na stronę Ateeza, będziemy musieli się temu przyjrzeć, ale jeśli to wasze sprawy polityczne, cóż... nie do nas należy osąd. Umywamy ręce.

— Rozumiem — mruknął Jungkook. Odwrócił się przy tym na pięcie. Jego czerwona peleryna poruszyła się wraz z nim. — Zajmę się tym.

— Aha — znów przerwał ciszę Hoseok, zatrzymując swym głosem Księcia Ognia — zanim zapomnę... Wydawało mi się, że wcześniej rozmawialiście o podobieństwie twojej matki do Jimina. Cóż, zdecydowanie je widzę. Oboje są tacy piękni i delikatni, prawda? Niczym porcelanowe, kruche lalki...

— Ona nie żyje, hyung — odparł Jungkook, siląc się na swobodny ton. Niemniej i tak w jego głosie pobrzmiewało ostrzeżenie.

— Ale za życia właśnie taka była, o ile pamięć mnie nie myli. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top